Stoję trochę z boku tego wszystkiego. Trochę tak jakby nie do końca. Oparty o mur, z rękoma w kieszeniach. I niby mam coś do powiedzenia, ale milczę. Czekam, aż te wszystkie cwaniaki wypowiedzą swe gówniane zdania i przestaną się wzajemnie przekrzykiwać. Aż stanie się cicho i spokojnie, aż miasto zaśnie i oni wraz z nim. Zmęczeni.
Stoję i nawet nie myślę, co mógłbym i po co. Nie zastanawiam się, gdzie pójdę i o której. Stoję i patrzę, a me oczy są zmrużone. I wyglądam jak mój ojciec z tego wielkiego zdjęcia, i pewnie tak jak on się zachowuję, ale mam to gdzieś. Pieprzę geny i mówię sobie: ja to ja i nikt mi tego nie odbierze. Zapominam o ojcu i matce, o swym wychowaniu i niewychowaniu. O domu, którego korytarzem wciąż ktoś się przechadza. O głosach wypełniających przestrzeń i drobinach przeszłości.
Słońce zachodzi i zdaje się, że wcale już nie wzejdzie. Że noc będzie taka bardzo ciemno-ciemna. Że tylko w barach będzie życie, a kiedy skończy się żarcie i picie - ludzie wymrą. Do cna. I nic po nich nie pozostanie. Nawet popiół, bo zdmuchnie go wiatr, silny i porywisty, co pojawi się nie wiadomo skąd. A potem rozrośnie się pustka i nic jej już nie wypełni.
Patrzę, jak psy wałęsają się pustoszejącymi ulicami. Z nosami przy ziemi łażą i mają w dupie cały świat. Dla nich liczy się tu i teraz. Pieprzona suka i żarcie, które można znaleźć, kiedy się idzie z nosem przy ziemi. A potem sen. Jak oderwanie od tego, co było, jest i być może będzie. Jak nowe życie.
Patrzę na niebo i już wiem. Noc będzie ciemna i nic jej nie rozjaśni. Trzeba się poruszać, bo jak się stanie wszystko, co ma się w sobie też się zatrzyma. Ostatnie tchnienie uleci. W niebo. W noc. W cień. Powietrze nasiąknie wilgocią, a ona w ciebie wlezie i ciepło zabierze. I możesz już się nie obudzić. W sen twardy wejdziesz i będzie najczarniejsza noc.
Kieruję się na południe, w miejsce, gdzie jeszcze nie byłem. Wpełzam na ulicę jak pies, z nosem spuszczonym wgapiony we własne stopy idę. I tylko na moment podnoszę głowę, a potem znowu w dół. Stopy-kroki. Miasto, co błyszczy wilgotnymi chodnikami. Ja i cisza.
I mógłbym powiedzieć: idę i nic mnie nie zatrzyma, mam swój czas i przestrzeń, lecz jestem zupełnie oderwany, w nie czasoprzestrzeń wciśnięty.
Patrzę, jak cienie w nie-cienie wchodzą i myślę: to trochę jak oddech i syk papierosa, jak sen kiedyś tam śniony. Nierealny. Zapętlony. Przesuwam się w tej zbyt wielkiej, odległej przestrzeni, co rozłazi się w miejscach nie do końca, pulsuje światłem nikłym. A wszystko jest kwestą kroków, otwarcia oczu, a raczej ich zamknięcia. Dotyku przelotnego i tego, że się gdzieś wchodzi i wychodzi. Progi mija i w nich zatrzymuje, by otrzeć mimochodem o kogoś.
Przez drzwi, drzwiami wraz z własnym czuciem wchodzę. I widzę oczy, i one też mnie widzą. I niby wszystko gra, i muzyka jest, i git. Ale on też na niby.
A potem budzę się o świcie w zmiętolonej pościeli. I widzę, jak ona widzi i niby się śmieje, a wcale nie. A ja znowu gdzieś z boku wkładam ręce do kieszeni, bo nie wiem, co z nimi zrobić. A później orientuję się, że przecież są drzwi i okna i można gdzieś iść. Tak po prostu. Pośród murów i pozornych zdarzeń z papierosem w gębie stanąć i patrzeć w niebo, mrużąc oczy.
.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt