Aino była z nas najstarsza, najmądrzejsza i najbardziej przebiegła. Nim skończyła dwanaście lat znała wszystkie Siedem Mów Północy; wydaje mi się to o tyle niezwykłe, że sam uczyłem się ich dwa razy dłużej, a Bregon, zdaje się, wciąż nie rozumie żadnej poza wspólną i łamaną styvenderszczyzną piratów ze wschodniego wybrzeża półwyspu.
Pamiętam, że kiedy patrzyłem na nią w młodości rozmyślałem nieraz jak to właściwie jest z osławioną sprawiedliwością Duchów. Aino była pięknym dzieckiem, a później piękną kobietą; damy na naszym dworze w Maemundzie w zasadzie nie wychodziły z jej cienia. Co prawda trudno o to, by młoda następczyni tronu paraliżowała brzydotą, ale zawsze było w niej coś, co prawdziwie urzekało. Może ten błysk wspaniałej mądrości w oczach?
W każdym razie nigdy nie wątpiłem, że nie minie wiele czasu, nim przyćmi naszego ojca-zdobywcę, a także pozostałych przodów, mniej lub bardziej godnych szacunku.
Ja z naszej trójki miałem najszybciej zetrzeć się z kart historii, przepaść w niepamięć śladem innych, niepisanych wielkim czynom. Prawdę powiedziawszy, nie bolało mnie to i wciąż nie boli.
Czasem chyba lepiej być zapomnianym, niż swoim imieniem opisać przelaną krew całego świata.
Eldir z Maemundu
Rozdział
I
Musiało być już bardzo późno w nocy, Eldir nie spał jednak, gdy zawiasy bramy zatrzeszczały upiornie, a kołowrót jęknął, przekręcany; niepodobne o tej porze, więc i nie spodziewał się, by miało wydarzyć się cokolwiek dobrego.
Wsparty o stół ugięty nieomal pod ciężarem starych, na wpół kompletnych pergaminowych map z czasów Starego Imperium, ruszył w kierunku balkonu, lawirując między zalegającymi stosami przejrzanych pobieżnie kronik; w dzień zabrakło czasu, by zająć się wszystkimi, a i po ciemku nie widział na tyle dobrze, by czytać przy świecy.
Słaba, bladoczerwona łuna zaległa na kamieniach przed nim i dalej, nad pałacowym dziedzińcem; pył zadrżał, poderwany z ziemi, gdy horda jeźdźców przemknęła przez bramę, kołacząc kopytami wierzchowców, stukając bronią, zdawałoby się, na tyle głośno, by obudzić cały zamek wraz z miastem, rozciągniętym wokół szerokim pierścieniem.
Ale Maemund spał, niewzruszony, i tylko kilka latarni w dole świadczyło, że wciąż żyje, nieopustoszały. W ich blasku Eldir dostrzegł szaro-czarny sztandar, który przewodził grupie, i zadrżał, może z zimna, a może ze strachu.
– Bogowie Lata – szepnął, ściskając balustradę. – Bregonie, co też przywiało cię do domu o tej porze?
Swoim zwyczajem, milczeniem odpowiedział mu Letni Księżyc.
Pomyślał, że najbardziej kocha ją właśnie teraz, gdy cierpi. Właśnie teraz ta miłość była najcięższa.
Powiedziałby coś, ale nie wiedział, czy chciałaby usłyszeć cokolwiek. Zamiast tego stał więc tylko, tuż obok, ze wzrokiem w nią utkwionym.
– Siostro... Ty wiesz, wiesz, że go pomszczę. Choćbym miał przepłacić to życiem, zrobię to, dla ciebie.
– Nie.
Patrzył na nich jak przez mgłę. Bregon ściskał ją za rękę z grymasem zawziętości, z hełmem pod pachą i wciąż w kolczudze splamionej krwią. Wyglądał źle, tak, jakby ledwo stał na nogach; rany na policzku i szyi, zszyte co prawda, sprawiały wrażenie zakażonych.
– Duchy Krain, Aino, przysięgam, że tego, co zrobili...
– Nie opuścisz Maemundu bez mojego rozkazu. – Wyrwała mu się i przeszła wzdłuż rzędu pustych okien, zatrzymując się w gasnącym blasku czerwieni; świtało już, a Letni Księżyc stawał się tylko słabo widocznym na tle nieba półcieniem. – Ainskeldir nie zginął po to, by utrzeć szlak naszemu synowi. Ty i twój Legion zostaniecie tutaj.
Sprawiał wrażenie urażonego, jak chłopiec. Skrzywił się, po czym jak chłopiec odmaszerował, szczękając zbroją, kołacząc kolczymi buciorami. Gdy wyszedł, ona trwała wciąż w miejscu; Eldir pomyślał zaraz, że może nie został odprawiony jedynie z uprzejmości i już zaczął cofać się w ślad za bratem, gdy odwróciła się, mierząc go niepokojąco wyważonym, bezlitośnie czujnym spojrzeniem.
– Nie powinniśmy byli wychodzić im naprzeciw – powiedziała cicho. – Ainskeldir twierdził, że to jedyny sposób, ale ja od początku wiedziałam, że nie tak prowadzi się wojny z Imperium. Mogłam go zatrzymać.
Chciał coś powiedzieć, ale nie znalazł odpowiednich słów. Pokręcił tylko głową, podszedł i chwycił ją za ręce w nadgarstkach. Spojrzał w oczy, szkliste i drżące.
– Jestem z tobą – szepnął w końcu. – Zawsze, bez względu na wszystko.
Choć może nie powinien, zdumiał się, widząc samotną łzę na jej policzku. Była jego siostrą, a jednak czuł, że są sobie poniekąd obcy.
Z drugiej strony, czy ktokolwiek znał ją lepiej od niego?
– Bogowie Lata, nic już nie dzieli imperialnych od gruzów naszego królestwa – powiedziała, bardziej do siebie samej, niż do niego. – Żadnej armii, żadnych sojuszników. – Spojrzała mu w oczy, już nie tyle zrozpaczona, co przerażona. – Kim jestem, by powstrzymać całe Imperium?
Objął ją, nie mówiąc nic.
Nie było nic do powiedzenia.
– Styvendarczycy? Jesteś pewien?
– Niczego nie jestem pewien.
Coś się zmieniło w aurze przez ostatnie dni. Choć Księżyc wciąż trwał na niebie, wielki i majestatyczny, czerwona poświata wokół tarczy jakby przygasła, a z południa zaciągał gorący wręcz wiatr; ubrania kleiły się do ciała – niepodobne tu, na tej wyspie, tak daleko na północy.
– Czterysta lat pokoju… Na Bogów, Eldirze, oni przysięgali wierność memu bratu i Zimowym Królom przed nim! Nie mogliby tak po prostu…
– Zapomnij o ich przysięgach, stryju. Styvendarczycy przeszli na stronę Imperium. A przynajmniej zabrakło ich, gdy wróg stanął nam naprzeciw.
Wyglądało to tak, jakby we dwóch ostali się w Maemundzie; cisza wisiała nad miastem, a jedynym poruszeniem były sylwetki gwardzistów przechadzających się na tle lśniących niebieskawo latarni. Zamilkły wiecznie głośne stajnie, zgasły światła w pełniącej rolę koszar wieży; oddziały, które Bregon zdołał uformować po powrocie w dzień posłano w pole. Pałac pozostał bezbronny – szkielet minionych lat, opuszczony, choć nie zapomniany.
Szaro-czarny sztandar załopotał u blanek strażnicy, poderwany wiatrem; połyskująca w księżycowym blasku, szyta nicią żeńska sylwetka boleśnie przypominała, że wciąż jest za kogo walczyć w tej wojnie pozbawionej szczęśliwego końca.
– Ona jest silna. Silniejsza, niż ci się wydaje.
Eldir spojrzał na stryja, nawet nie tyle zdumiony, co zdezorientowany.
– Stryju? O czym ty mówisz?
Tijän pokręcił tylko głową, uśmiechając się lekko. Stary potrafił błysnąć przenikliwością, nie zapowiadało się jednak, by kiedykolwiek miał wyzbyć się tej irytująco mentorskiej aury. Może właśnie dlatego zachował się jako obraz ojca jakiego Eldir zawsze pragnął?
– Boisz się, choć nie powinieneś – powiedział w końcu. – Twoja siostra ma Stjaerndale w ryzach, tanowie klęczą jej u stóp, a legiony nie miały władcy, który lepiej uosabiałby wszystko to, co kochają. – Odszedł kilka kroków wzdłuż balustrady, ciągnąc wzrokiem po rozległej równinie na południu; bladozłota łuna ognia sunęła daleko na horyzoncie, szersza z każdą wybitą godziną. – Kiedyś, gdy kruki rozdziobią nasze prochy, a słońce Imperium wzejdzie i przeminie, znajdą się tacy, co wspomną losy Aino Mae-Core. Nawet jeśli nie my, to ona z pewnością przetrwa w pamięci pokoleń.
– Czy możesz to wiedzieć, stryju? – Eldir podszedł kilka kroków, zatrzymując się poza granicą niebieskawej poświaty lamp. – Kim jesteś, aby czytać to, co się nie wydarzyło?
Ponownie się uśmiechnął, tym razem jednak jakby z niejakim smutkiem.
– Tylko człowiekiem, chłopcze. Tylko człowiekiem. – Chwycił Eldira za ramię, przyciągając go ku sobie; ten mało nie runął, bezradny wobec krzepy starego wilka. – Ale czasem pojawia się ktoś, o kim wiesz, że ma moc, by zmienić świat. Ktoś, kogo dłoń jest piórem zapisującym historię na kartach znanej nam rzeczywistości. Twoja siostra...
– Wiem.
Tijän pokiwał głową, lustrując bratanka wzrokiem. Coś zatańczyło w jego oczach – błysk rozbawienia, może nostalgii.
– Wasz ojciec – chrząknął – wasz ojciec byłby z was dumny. I z ciebie, i z niej, i z...
– Nie wiem, czy jego duma kiedykolwiek miałaby coś dla nas znaczyć. – Eldir wyswobodził się w miarę dyskretnie, po czym cofnął o kilka kroków. – Dziękuję, stryju. Dziękuję za dzisiaj, i dziękuję za wszystko. – Odwrócił się i ruszył naprzód, prężnym krokiem mijając kołowrót bramy i strzegącego go strażnika; staruszek pochrapywał cicho, ułożony w kącie na legowisku z koców.
– Podziękuj, gdy będę leżał na łożu przy śmierci – dobiegł go jeszcze zza pleców grzmiący głos. – W przeciwnym razie będziesz się powtarzał za każdym razem, gdy uratuję ci tę twoją niewieścią skórę!
Śmiech starego towarzyszył mu jeszcze na długo po tym, jak przebrzmiał, echem niosąc się po dziedzińcu. Było w nim coś, co czyniło powietrze lżejszym, a upał mniej uciążliwym.
I w śmiechu, i w stryju.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt