- Judasz był umiłowanym Jezusa!
- Przestań! …
- A pomyślałeś, że spełnił mu nadaną rolę? On został wybrany przez Chrystusa aby go oddał w ręce oprawców. Myślę, że to było wyraźne życzenie Jezusa. Jeżeli nie byłoby Judasza nie byłoby ofiary syna Bożego. Nie byłoby aktu odkupienia ludzkości. On wiedział, że odtąd będą go opluwać, szydzić i złorzeczyć na dźwięk jego imienia. Mimo to się poświęcił, w imię Chrystusa. Nie dla pieniędzy, nie bo kierował nim szatan, tylko dlatego, że wymagał tego od niego jego mistrz.
Dwaj młodzieńcy dyskutowali żywo ze sobą w otoczeniu wierzb, na zieleniejącej się po zimie polanie, obok rzeki płynącej wartkim nurtem za ich plecami skąd dobiegały wesołe głosy czeredy dzieci. Dzień, choć była wczesna wiosna, był słonecznie ciepły, gdzieniegdzie jeszcze mrożący wietrznym oddechem odchodzącej zimy.
Ten dowodzący, że Chrystus namaścił Judasza jako swego powiernika był wysokim, przystojnym młodzieńcem, ledwo osiemnastoletnim, przystrojonym w biel batystowej koszuli z narzuconą na nią kortową katanką i czerń pantalonów. Nie był typem dandysa, ale na pewno podobał się kobietom. Swym nonszalanckim zachowaniem dawał do zrozumienia, że zdaje sobie z tego sprawę. Jego oponent, w lekko przybrudzonej czarnej kamizelce i takich też spodniach, był niewiele od niego starszy, niższy, z młodzieńczym wąsikiem, przystrzyżonymi na wojskowo włosami, prezentował się mniej atrakcyjnie dla płci pięknej. Ale było w nim widać jakąś uduchowioną aurę, która zjednywała uwagę.
- Bluźnisz Klaus. W biblii napisano… - wskazał na trzymaną w prawej dłoni księgę z powiewającą na wietrze jedwabną, niebieską zakładką.
- Ciągle żyjesz tym co napisano – zirytował się drugi chłopiec wyciągając z wiklinowego koszyka pajdę chleba i, zanim odgryzł pokaźny kęs, rzucił – A wiesz przecież, że już od Septuaginty zaczyna się wypaczanie jej znaczeń.
- Wiem co sugerujesz. Ale wiedź, że najwięksi starali się wiernie ją przetłumaczyć. Słowo Boże…
- … które, inaczej brzmi po aramejsku a innego znaczenia nabiera w grece po łacinie i w naszym języku. Czy ty wiesz, że biskup Egede, gdy pisał słownik eskimoskich wyrażeń na samo określenie śniegu przytaczał dwadzieścia różnych znaczeń? Rozumiesz? Dwadzieścia sposobów postrzegania śniegu. I przetłumacz mi to teraz na niemiecki… Biel śniegu, tymczasem oddają siedemdziesięcioma słowami. No, Johann, przełóż te wszystkie odcienie!
- Klaus! –dotąd jakby zbity z tropu drugi młodzian w końcu chciał przedrzeć się przez narzucony mu tok rozmowy. Gniewne uniesienie w głosie trwało jednak tylko chwilę, by ustąpić łagodności – Nie chcę się Tobą kłócić, to nie leży w mojej naturze. Czy to, co piszą w Biblii ma inne odcienie od tego co czytamy po niemiecku, czy źle pojmujemy rolę postaci biblijnych? Może. Ale dla mnie liczy się idea. Bóg to nieskończona miłość i ta idea jest dla mnie najważniejsza. Niezależnie co powiesz, że to nie my chrześcijanie wymyśliliśmy dobro, to właśnie ono sprawia, że Bóg jest moim przewodnikiem, bo zawsze podkreśla jego wagę. I co byś nie rzekł Bóg po prostu jest i tyle. Ze zrozumieniem Boga jest jak ze snem świętego Augustyna o chłopcu muszelką przelewającym morze. Prędzej on przeleje całą wodę niż ja poznam tajemnice Pana… Czyż można pojąć nieskończoność? – zawiesił głos, ale Klaus milczał.
- Chcę być księdzem, bo służenie w imię boże ma na celu ratowanie ludzi od zła. Uratować, choć jedną duszę będzie dla mnie warte wszelkich nagród życia doczesnego. A wtedy…
Przeraźliwy dziecięcy krzyk przerwał gwałtownie ich dyskusję. Obaj zerwali się na równe nogi odwracając się do źródła hałasu. A ten dobiegał znad rzeki.
Woda była zielonkawa od topniejącego śniegu co wyróżniało Inn od czerni Ilz wypływającego z torfowisk i błękitu Dunaju. Kilka kilometrów dalej łączyły się wszystkie trzy w przedziwną mozaikę kolorów.
Jakaś mała postać uciekała w stronę ścieżki do miasta inne stały zbite w masę na brzegu rzeki popiskując, krzycząc coś bezładnie, ktoś podskakiwał, ktoś inny trzymał się za głowę na klęczkach…
- Biegnijmy! – krzyknął Johann i nie czekając rzucił się w stronę dzieci. Trwało to niedługą chwilę. Wpadł między nich i potrząsnął pierwszym z brzegu wyrostkiem
– Co się stało?!
- O tam, tam, wpadł do wody panie…- pokazał palcem na kipiel rzeki. Johann skupił wzrok na spienionej wodzie. Przestraszała silnym prądem niosącym z gór duże kawałki pozimowego lodu. Ciek szumiał nieprzyjaźnie.
Ujrzał malutką główkę.
Dziecko, gdy spadło uczepiło się instynktownie kawałka grubego lodu. Bryła była blisko brzegu zaczepiona o dorodny głaz, ale w każdej chwili moc wody mogła ją znieść na środek a tam los chłopca zdawał się być przesądzony.
- W berka się bawiliśmy. I on chciał się schować za drzewo, poślizgnął się i… - jakaś dziewczynka drżącym od emocji głosem starała się wyjaśnić co się stało. Głos uwiązł jej w gardle a w oczach pojawiły się łzy.
Johann nie wahał się ani chwili. Rzucił się w toń powtarzając w myślach „miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie. Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”.
Zimny odmęt, żelazną obręczą zacisnął się mu na płucach i gardle. Pęcherzyki powietrza uciekały ku tafli wody niczym baloniki uwolnione z ręki dziecka. Przeraźliwy chłód paraliżował ruchy. Mózg przez chwilę, która wydawała się wiecznością zamarł rejestrując tylko ból. Ale Johann nie liczył się ze swym ciałem. Było tylko narzędziem mającym uratować malca. Na szczęście Inn nie była w tym miejscu głęboka. Johann poczuł grunt pod nogami i z całej siły odepchnął się od niego ku zbawczemu światłu powierzchni. Wynurzył się. Złapał ze świstem powietrze. Sekundę może dwie trwało, zanim zorientował się, gdzie jest brzeg ( jęk euforii ) a, gdzie jest chłopiec (ciche pochlipywanie). Był od niego jakieś dwa metry. Znał tego pięcioletniego brzdąca. Jakże był inny w chwili śmiertelnego zagrożenia. Zmoczone włosy przylepione do buzi, twarzyczka sina, usta jak przecinki, rozwarte w niemym krzyku i pełne przerażenia oczy. Dziecinny wzrok wypełniony strachem i nadzieją zarazem.
„Panie daj mi siły” Johann prosił w myślach o łaskę i, mimo że ziąb wypełniał jego członki przerzucił ręce ponad głowę płynąc ku malcowi. Jeden, drugi wyrzut ramion w wodzie równej prawie temperaturze przerębla. Wgniatało mu serce w przełyk. Był od dzieciny o wyciągnięcie ręki.
I wtedy chłopiec przegrał z zimnem.
Oczy zaszły mu mgłą, powieki opadły wraz z głową, wyziębiony organizm poddał się woli żywiołu. Osunął się bezwładnie z lodu w głębinę. Johann zacisnął gwałtownie szczękające zęby i w ułamku sekundy zanurkował w ślad za ciałkiem malca. A ten szedł na dno z rękami uniesionymi nad siebie jakby w pożegnalnym geście, z włosami ułożonymi w przedziwny wzór, niczym podwodne rośliny bujane pływami, oczy miał zamknięte, bezwolne ciało opadało, wokół cisza…
„Bóg jest dla nas ucieczką i mocą: łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach”. Muszę go złapać, nim zejdzie niżej, nie dam wtedy rady – przeleciało mu w głowie.
„Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia i góry zapadały w otchłań morza”. Energicznie wbrew bólowi rozdzierającemu ciało przedzierał się ku chłopcu. Był tuż przy, nim, ale ten nadal tonął. Lewa ręka była najbliżej jego ubrania.
Chwycił.
Pękły guziki i ciałko poczęło się wymykać z ubioru zmierzając ku czerni.
„Niech wody jego burzą się i kipią, niech góry się chwieją pod jego naporem: Pan Zastępów jest z nami, Bóg Jakuba jest dla nas obroną”.
Nadludzkim wysiłkiem zdzierając paznokcie wbił się drugą ręką w jego tułów. Z całej siły mielił w miejscu wodę nogami chcąc przerwać swe oraz chłopca opadanie. Czuł jak trzeszczy mu kręgosłup, jak ból z mięśni i stawów świdruje mózg… Szamotał się pod wodą niczym stado ryb zaskoczonych rybacką siecią.
Wreszcie drgnęli i wynurzyli się nad zwierciadło wody. Znów łyk powietrza w pragnące go płuca. Zaatakowały go dźwięki - szum wody, wrzaski radości tych na brzegu. Głowa chłopca opadała mu bezwładnie na ramię. Obrócił się na plecy holując go pod pachy, Klaus wbiegł na płyciznę mocząc nogawice i wyszarpnął dziecko ze zmęczonych rąk kolegi. Przeniósł je delikatnie w ramionach na trawę i przykrył natychmiast swym górnym odzieniem.
Wszyscy pochylili się z troską nad chłopcem.
Johann wygramolił się z wody ciężko dysząc. Wiedział, że to nie koniec walki. Chciał biec, ale mocy starczyło mu tylko na pijany krok. Odsunął pierwsze z brzegu gapiące się dzieci i ukląkł przy topielcu. Przemoczone ciałko legło na ziemi niczym szmaciana lalka. Był nieprzytomny. Dzieciaki w milczącej grozie półkolem otaczały chłopczyka i mężczyzn. Johann dygocząc z wychłodzenia nerwowo podnosił ręce chłopca trzymając je za nadgarstki a Klaus badał puls. Kiwnął głową na tak. Chłopiec miał słabo wyczuwalne tętno.
Nagle ktoś roztrącił gapiów i z dzikim wyciem osunął się na kolana. Johann poznał ją od razu. To była Klara, pomoc domowa z jego rodzinnego domu. W jej wzroku dostrzegł cień szaleństwa. - Boże, nie jego! – krzyczała spazmatycznie i przywarła twarzą do nóg dziecka. Johanna przeszył ból tej kobiety. Wiedział, że straciła już trójkę dzieci. Gustaw, Ida i Otto odeszli nie skończywszy nawet dwóch lat. „Panie! Nie pozwól tej kobiecie cierpieć ponownie! Daj mu żyć aby cieszyć matczyne serce!”. W duchu wznosząc modlitwy do Boga działał dalej. Wsadził palce dłoni głęboko do gardła aby spowodować odruch wymiotny.
Nic.
Jeszcze raz, obrócił go na lewy bok. Znowu próbował usunąć wodę. Wiedział, ze każda sekunda przechyla szalę w stronę śmierci. Nic się nie zmieniało.
- Nie pozwolę! – krzyknął wreszcie znów obracając go na plecy i naciskając rytmicznie klatkę chłopca. Nie poddawać się, nie! Gromada radośnie jęknęła widząc jak chłopiec odksztusza zawartość jaka zaległa w płucach i wymiotuje wodą. Łapiąc spazmatycznie powietrze, wreszcie poruszył się samodzielnie zgiął powoli rękę aby się podeprzeć. Ludzie zaczęli klaskać i wiwatować. Matka chłopca wczepiła się Johannowi w poły mokrego surduta płacząc nadal, ale już z radości całowała jego ręce dziękując mu wylewnie. Ten zaś usiadł na ziemi, skarlał, skulił się, strząsnął z siebie całe napięcie i poczuł straszne zmęczenie.
- Zmieniłeś przyjacielu bieg historii… - Klaus wpatrywał się w niego w pełnym skupienia podziwie, kładąc rękę na jego ramieniu – Gdybyś go nie uratował to… - zawiesił głos i uśmiechnął się ledwo kącikami ust.
Johann wyrzekł zaś cicho: - Dziękuję Ci Panie. Mam nadzieję, że szansę jaką mu dałeś wykorzysta aby nasz świat uczynić lepszym.
- Sprawdzę czy z nim na pewno wszystko dobrze, spytam jak się nazywa – Klaus klęczał przy dziecku i cucił go klepiąc dłonią po policzkach. Te powoli się zaróżowiały. - Chłopczyku jak ciebie zwą? – pytał z troską.
Ten zakasłał po raz kolejny. Rozglądał się ze zdziwieniem po twarzach wszystkich stojących nad, nim ludzi, zatrzymując wzrok się na dłużej zaskoczony nad twarzą zapłakanej matki. Chyba nie pamiętał co się stało. Poznał syna właścicieli domu, w którym służyła jego matka Klara. Pan Kuehberger, który mu tak pięknie opowiadał o Bogu, był tak jak on cały przemoczony. Na, nim zatrzymał swe spojrzenie. Odkaszlnął i odrzekł.
- Adolf proszę pana. Adolf Hitler.
Tłumek znowu wydał okrzyk uciechy. Jego umysł nie odniósł uszczerbku.
W Passau roku pańskiego 1894 nie odnotowano już więcej mrożących krew w żyłach zdarzeń.
Tylko lato tego roku było wyjątkowo deszczowe i brunatne.
A Johann Kuehberger został księdzem i nigdy już nie wrócił już do rozmowy czy Judasz był wybrańcem Boga.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt