Znane samurajskie przysłowie mówi: „Kto kotem wojuje, od kota ginie”. I jak tu nie przyznać racji?
W bezpośrednim tłumaczeniu, znaczy to mniej więcej:
„Ponoć nieważne, czy kot jest biały czy czarny, ważne, żeby łapał myszy.” Czyżby?!
pablo pablovsky
jako
Zły Zaskroniec
przedstawia
historię mocno zawiłą (ALBO I NIE?)
p.t. KICIUŚ
Robota nie zając, nie ucieknie - mawiał mój tatuś, kiedy jeszcze był na wolności. Co mówił później, tego się nie dowiedziałem.
Może i lepiej?
O słowach tatki przypomniałem sobie, gdy pozbawiono mnie pracy.
Prężnie rozwijająca się firma "Skup metali kolorowych z.o.o" ogłosiła redukcje etatów, ponieważ okazało się, że zaistniał problem z opłacaniem comiesięcznych składek do ZUS-u. Cóż, z nas dwojga wypadło na mnie. Szef zostawił Heńka.
Ale już nazajutrz, ledwie odparowałem po nocnym topieniu smutków, znalazłem w lokalnej prasie całkiem obiecujące ogłoszenie. W „Zaborczej”, ponoć znana na rynku firma „Kiciuś”, pilnie poszukiwała pracowników do dystrybucji!
W anonsie można było wyczytać, że to praca pełna wyzwań, a kandydat powinien być człowiekiem odpowiedzialnym, uprzejmym i posiadać umiejętność łatwego nawiązywania kontaktów. Gwarancja wysokich zarobków!
Przecież to wręcz idealnie pasuje do mnie - pomyślałem prawie szczęśliwy. Nawiązywanie kontaktów, zwłaszcza w sobotnie noce, po kilku głębszych nie sprawiało mi najmniejszych problemów.
Jeszcze tego samego dnia umówiłem się na spotkanie rekrutacyjne.
A co?
Przystrzygłem wąsa, przez okno wytrzepałem marynarkę tatusia i po chwili, gotowy na podbój świata udałem się szukać dobrodziejstwa.
Okazało się, że na wstępnej rozmowie pojawiła się jedna osoba. To byłem ja! Czy ten fakt nie oznaczał fury szczęścia?! Postanowiłem wysłać wieczorem kupon na loterii.
A co?
Siedziałem w sali wymalowanej na biało, pośród kilkudziesięciu pustych krzeseł. Dookoła unosił się dziwny zapach mięty, albo innych ziół.
Naprzeciwko mnie usiadła śliczna, dwudziestokilkuletnia blondyneczka. Miała krótką, czarną spódniczkę i różowe majtki. Ten niezaprzeczalny fakt stwierdziłem, gdy usiadła naprzeciw.
A co?
*
- Pan Mańczak, jak się domyślam? - spojrzała z nieco zastanawiającym wyrazem twarzy. Skinąłem lekko spocony i poprawiłem kołnierzyk przy koszuli. Znowu mocniej poczułem nieokreślony aromat mięty. Może eukaliptusa?
- Nazywam się Amelia, jestem menadżerem. - W tym momencie kichnęła. - Zanim zapoznam pana z prezesem i przejdziemy do testu, wygłoszę wstępne informacje. - Pochyliła się, złożyła ręce na biurku, a jej piersiątka nieco się uwypukliły. Zauważywszy moją euforię w oczach, znacząco chrząknęła, więc szybko opuściłem wzrok niżej.
Wtedy już głośniej zakasłała, zmuszając mnie do spojrzenia znacznie wyżej, siedziałem spoglądając na krzyż wiszący na ścianie. Jakiego znowu testu?
- Testu? - zapytałem nieśmiało.
- Formalność, proszę się nie przejmować. Ile ma pan lat?
- Czterdzieści. - Grzecznie odpowiedziałem, nie przestając patrzeć na wiszącego Jezusa.
- Idealnie! Jest pan uczulony na walerianę?
- Na co?! - dostrzegłem, że Jezus nieznacznie przekrzywił się w prawo.
- Walerianę, taki lek na uspokojenie, kozłek lekarski inaczej.
- Nie no, chyba nie? Pewnie, że nie! - skłamałem. Skąd miałem to wiedzieć?!
- Świetnie! Przejdę teraz do konkretów. Jak pan się doskonale orientuje, koty jako jedyne z rodziny futrzaków, nie podlegają opiece Towarzystwa Ochrony Zwierząt Futerkowych. - Spojrzała na mnie wyczekująco. - Wie pan o tym?
Spoglądając znowu w jej oczy, zastanowiłem się przez moment, czy wiem i bez przekonania skinąłem głową.
Wiem?
Zaczęła mówić dalej, nie spuszczając ze mnie swojego mętnego i uroczego zarazem wzroku.
Nie było łatwą rzeczą tak siedzieć i patrzeć w oczy boskiej Amelii. Zwłaszcza, że w oparach mięty, a może waleriany, poruszyła trudny temat.
- Nie podlegają pod opiekę Towarzystwa od momentu, gdy Unia określiła odpowiednie normy. Nawet półroczna debata w sejmie, pomimo wielu sporów i dyskusji nie wyłoniła ostatecznie do jakiej grupy zaliczyć te urocze ssaki. Jak pan zapewne słyszał, poseł i zarazem znany rajdowiec, Wiktor Tor, chciał powołać specjalną komisję, której zadaniem miało być udowodnienie, że Unia
się myli i kot jest zwierzęciem posiadającym futro, w żadnym wypadku sierść!
Jednak, gdy okazało się, że nieznani sprawcy otruli mu w ogrodzie dwie tchórzofretki, poseł Tor wycofał się z pomysłu powołania speckomisji.
Zdjęcia sztywnych, niczym wykąpanych w krochmalu fretek, obiegły cały kraj.
A jak pan pewnie widział, jeden z brukowców przeszedł samego siebie, umieszczając na pierwszej stronie zdjęcie nieżywego zwierzątka z jednym otwartym okiem. - umilkła na moment. - Co pan o tym sądzi?
Byłem mocno przerażony. Z otwartym okiem?!
- No, pani Amelio... myślę, że to rzeczywiście nietakt. Biedne zwierzaczki! Zginęły przez Unię?- spytałem szybko, widząc jej niezadowoloną minę.
Pokiwała głową, wstała i wyszła.
Pomyśleć, że gdybym tu nie przyszedł, wiele ciekawych informacji przeszło by obok nosa! Co to się dzieje na tym świecie!
*
Po chwili wszedł młody facet w ekstra eleganckim, popielatym garniturze i długich do pasa, siwych włosach.
Był młody, więc kolor włosów mocno mnie zaskoczył. Jeszcze są hippisi?
Podszedł raźnym krokiem i wyciągnął rękę.
- Doktor Ajwenhoł, prezes firmy „Kiciuś”.
- Mańczak. Joachim Mańczak. - Przywitaliśmy się.
- Proszę usiąść. Cieszę się, że dołączyłeś do naszego szerokiego grona! Tutaj wszyscy mówimy sobie po imieniu, jasne?
Nieco onieśmielony przytaknąłem.
- Mamy mało czasu, a dużo do zrobienia, Mańczak! - krzyknął.
Spojrzałem na zegarek, była za minutę trzecia. Ajwenhoł zerknął na swój. To był Rolex, za to najdziwniejszy jaki widziałem w życiu! Punktualnie o trzeciej z tarczy wyskoczyła kukułka i trzy razy kuknęła.
Zabawne!
Dostałem do ręki arkusz.
- Rozwiążcie test, czy się nadajecie do pracy Mańczak, szybciutko! Zaraz wracam, macie kwadrans!
Zacząłem szukać długopisu, nie znalazłem nawet ołówka.
- Przepraszam pana! - krzyknąłem. Odwrócił się i zmarszczył brwi – Tu nie ma panów, zapomniałeś?
- Yhm, racja. A więc... Winetou, pożyczysz długopis?
- Jestem Ajwenhoł! - Wyciągnął z kieszeni, rzucił na stół i wyszedł.
Cóż, każdy może się pomyslić. Spojrzałem na trzy pytania w teście i...
*
- Testy wypadły pomyślnie, Mańczak, gratuluję, jesteście przyjęci! - Prezes poklepał mnie po ramieniu. - Na ostatnie pytanie bezbłędnie odpowiedziałeś.
Większość na pytanie: „Co byś zrobił na widok kota biegnącego bez sierści”, zaznaczyło odpowiedź A.
- A? - poczułem się zaskoczony.
- Taa... Czyli, szukaliby futra. Bzdura! Ty zaznaczyłeś C, czyli „Rzuciłbym w kocura kamieniem”. Pełen profesjonalizm, Mańczak! - Uścisnął mi dłoń. - Bo niby gdzie szukać futra, absurd w najczystszej postaci!
Przytaknąłem. Hippis miał rację.
- Przejdźmy do konkretów! Jak już wiecie, Unia poszła nam na rękę. Koty zostały pozbawione opieki ze strony Towarzystwa Ochrony Zwierząt Futerkowych. - W tym momencie Ajwenhoł sięgnął pod stół i wyciągnął z parcianego worka dwa mocno przestraszone zwierzaczki.
- Jak widzicie, Mańczak, to są dwa czarne koty. Ale tylko jeden z nich jest niezwykły. Który?
Widziałem tylko jedną, ale wyraźną różnicę.
- Ten z czarnym ogonem? - zaryzykowałem, lecz nie był to celny strzał.
- Nie! Ten z białym! - zdenerwował się szef. - To kot marokański, wyjątkowy okaz! Ile byście zapłacili za takiego kota? - Spojrzał podejrzliwie, głaskając zwierzaka.
Nie chciałem być nieuprzejmy, ale kocur nie wydawał się cenny. Spojrzałem mu w oczy, ale odwrócił łeb. Wzruszyłem ramionami.
- Bingo, Mańczak! Też nie dałbym za niego złamanego grosza! Ale my jesteśmy ludźmi na poziomie, prawda?
Skwapliwie przytaknąłem i poprawiłem krawat pod szyją.
- Za pół godziny, niedaleko w szkole, mamy pokaz! Zbierajmy się zatem, kolego Mańczak! - Ponaglił mnie, wkładając do wora futrzaka z Maroka. Ten z czarnym ogonem prychnął i skoczył pod biurko.
*
- To wystawa kotów, szefie? - zapytałem, wsiadając do jego srebrnego BMW, wartego pewnie majątek. W środku poczułem się przez chwilę biznesmenem pełną gębą.
Praca w „Kiciusiu” zaczynała mnie coraz bardziej przekonywać, choć nie miałem pojęcia co będę robił.
W niewielkiej sali lekcyjnej siedziało około dwudziestu osób. W zasadzie sami emeryci. Usiadłem z tyłu sali, a prezes Ajwenhoł, zapinając guzik marynarki, przywitał się ze wszystkimi.
- Jest mi niezmiernie miło, że zaszczycili nas państwo swoją obecnością! Jak wiecie jesteśmy uznaną w Europie firmą, oferującą zdrowie w najczystszej postaci! Jeszcze się nie zdarzyło, aby osoba, która związała się z nami umową handlową, nie wyzdrowiała w przeciągu kilku miesięcy! Brawa! - Mój szef zaczął klaskać, a po chwili dołączyli pozostali. Też klasnąłem, chociaż nie
wiedziałem po co.
- Już po miesiącu zaczniemy obserwować pierwsze efekty! - Siwowłosy hippis wyciągnął z worka mocno zdrętwiałego i zrezygnowanego kocura. - Oto nasz wybawca! Marokański kiciuś z niezwykłymi właściwościami! Reumatyzm! Skolioza! Odwieczne bóle kręgosłupa! Migreny! Kłopoty żołądkowe i wiele innych! Ten oto przesympatyczny zwierzaczek sprawi, że znowu, drodzy
państwo poczujecie młodość, zaczniecie się czuć tak, jak na to zasługujecie! Brawa! - Historia oklasków powtórzyła się.
Siedziałem mocno zdębiały.
Najbardziej zdziwiło mnie, że sierściuch w ogóle nie reagował na hałas, czy wrzaski Ajwenhoła, ogólnie był mocno ogłupiały! Czyżby koty w Maroku miały inne usposobienie?! - pomyślałem i obserwowałem dalej scenę uzdrawiania emerytowanego społeczeństwa.
Prezes poprosił jedną z uczestniczek, aby usiadła wygodnie na środku sali, po czym położył jej na kolanach sflaczałego, czarnego kota ze sterczącym, białym ogonem.
- Prawda, że przemiły w dotyku? Już w tym momencie nasz przyjaciel zaczyna wysyłać uzdrawiającą energię! Gdyby leżał na kolankach dwadzieścia minut, i tak codziennie, jakakolwiek dolegliwość znacząco by osłabła! A teraz proszę wrócić na miejsce! - zaoferował szef, kontynuując: - Te niezwykłe, marokańskie stworzenia są bardzo rzadkim egzemplarzem! Ich cena waha się
od trzech do nawet czterech tysięcy. Niewiarygodne, prawda? Natomiast nasza firma, dzięki stałej współpracy z dystrybutorem zwierząt futerkowych pochodzącym z Japonii, oferuje państwu takiego kocurka już za jedyny tysiąc złotych! Mało tego, nasza umowa z bankiem, pozwala płatność rozłożyć na dogodne raty! Jedyny tysiąc, ale uwaga, dzisiaj został nam już ostatni cudowny
kot! - Krzyczał teraz Ajwenhoł, którego długie, siwe włosy fruwały w opętańczej euforii. - Do zakupu kotka dodajemy super eksluzywny perfum „Aniela Kotini” wart tyle, co nasz futrzasty uzdrowiciel!
- Po ile raty? - jakiś dziadzio podniósł rękę.
- Bez oprocentowania! Dziesięć rat po stówce, albo wedle uznania! Kto z państwa chciałby kupić ostatni egzemplarz kiciusia?
- Ja! - wrzasnęła jakaś gruba kobieta.
- Zaraz, momencik, byłam pierwsza! - Zerwała się paniusia w kapeluszu.
- Pierwszy zapytałem! - Dziadzio się obruszył.
Zrobił się nieopisany harmider!
- Spokojnie! Proszę o ciszę! - Klasnął w dłonie handlarz afrykańskich kocurów i sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągając telefon - Właśnie otrzymałem wiadomość od dystrybutora. Mamy jeszcze cztery wspaniałe marokańskie zwierzaki! Cudowna wiadomość, nieprawdaż? - zaśmiał się, po czym krzyknął: - Mańczak! Do mnie!
Zerwałem się z krzesła, nikt nie zwracał na mnie uwagi, na sali trwała walka o pierwszeństwo zakupu!
- Tak, szefie?
- Biegnijcie do firmy, Amelia wyda wam cztery kocury i wiadro emulsji. Wiecie co macie robić?
Pokręciłem głową.
- Pędzel i smarujecie ogony białą emulsją! Jasne? Potem suszarka i do wora, za pół godziny widzę was z powrotem, Mańczak!
- Mam malować koty?! - Nie wierzyłem własnym uszom.
- Kurwa, Mańczak. Bo was nie zatrudnię! Nie koty, tylko same ogony! Policzcie szybko! - Nachylił się do mojego lewego ucha. - Pięć dachowców, to pięć tysiaków, dziesięć procent dla was! Jasne?!
- Dziesięć procent?! Szefuńciu! Za pięć stów, to ja mogę te sierściuchy całe wysmarować! Zaraz wracam! - wrzasnąłem pełen entuzjazmu i pobiegłem do firmy „Kiciuś”.
Uradowany wbiegałem do biura, gdy minęła mnie przestraszona Amelka. Zaniemówiłem, bo niestety, nie była sama. Śliczne dziewczę szło w towarzystwie dwóch panów.
Na ich widok nawet się nie odezwałem, ogarnęła mnie pewność, że to już bliski koniec „Kiciusia”.
Odwróciłem się dyskretnie. Obawy się potwierdziły, srebrne bransoletki złowieszczo lśniły na przegubach Amelii.
Co za pech! Pięć stów przeszło właśnie koło nosa!
*
Gdy za kilka dni przeczytałem artykuł w gazecie o firmie „Kiciuś”, zrobiło mi się żal Ajwenhoła. W zasadzie to był gość na poziomie, a że hippis? Jednak nie miałem czasu rozmyślać nad losem upadłej firmy.
Musiałem jeszcze kupić wiadro niebieskiej emulsji. Przed wyjściem wrzuciłem do każdej klatki soczystą marchewkę. Wychodząc usłyszałem królicze chrupanie.
- Tylko kup ekologiczną! - Dotarło do moich uszu.
- Zamknij pysk! Króliki nie gadają, ile razy mam powtarzać?!- Rzuciłem butem w klatkę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt