O chłopcu, który stał się mężczyzną - henrykinho
Proza » Długie Opowiadania » O chłopcu, który stał się mężczyzną
A A A
Od autora: Część II/II
Część I - http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/44796/o-chlopcu-ktory-polowal-na-nosorozce

Doły mają do siebie to, że są głębokie. Owszem, mogą być także szerokie niczym rzeki albo, można sobie wyobrazić, zakamuflowane podobnie do czyhających na liściach palmowca modliszek, które w mgnieniu oka są gotowe odgryźć swej kolacji głowę, uśmiechając się przy tym półgębkiem do jej padającego na ściółkę tułowia. To wszystko się zgadza, jednak główny wymiar dołu byłby w stanie wskazać każdy dziesięciolatek. Dziesięciolatek nawet niekoniecznie zakolegowany z opasłymi tomiskami „Dziejów dołów”.

Doły są zwyczajnie głębokie.

Abidemi otworzył oczy. W jego głowie stadko dzikich zwierząt brykało właśnie dookoła sadzawki myśli. Dźwięk ich stukających kopyt bezlitośnie okładał nerwy, tratując je z gracją hipopotama. Pojawiły się zawroty głowy, odezwał ból niepewności. Do tej dwójki dołączył także strach o rodzinę, który w życiu jest na ogół nieobecny, łaskawie objawiając się w najmniej odpowiednich momentach. Tym razem wybrał doskonale. Nasycił paletą odcieni szarości i tak już przesadnie mroczne przeczucia, od których chłopcu nie sposób było się uwolnić.

W tym całym ambarasie Abidemi wiedział, że żyje. Rozumował, że nie trafił wcale do nieba, ponieważ w niebie nie ma tlących się w ciemnościach oczu i że raczej nie cuchnie tam podgniłym mięsem. Z trudem jest również wyobrazić sobie defilujące w gęstym, parnym powietrzu muchy, które poszukują czegoś zarówno bez wytchnienia, jak i większego sensu.

Znajdował się właśnie w nim.

W Dole.

Otaczały go cienie. Początkowo wydawało mu się, że to on sam je rzuca, jednak szybko pozbył się równie szalonych pomysłów. Bo jeden z nich zabrał głos. A ten w ponurej komnacie wybrzmiewał, wybrzmiewał i wybrzmiewał... Wybrzmiewał nie tylko w jego głowie. Słaby oraz piskliwy odbił się od twardej, ziemistej gliny, budującej ściany bliżej nieokreślonego kształtami więzienia.

Chłopcu pozostało wsłuchać się w podszept znikąd.

- Co mu powiedział? - cień zadał pytanie jednemu z kompanów.

- Jeden albo dwa. Na pewno – odpowiedział zapewne drugi cień.

- No – zgodził się trzeci.

- Jeden albo dwa, bo inaczej by nie żył. I jego rodzina też. I jego przyjaciele też – znowu drugi.

- Tak – trzeci był nieustępliwy.

- Ale w takim razie...

Abidemi podparł się na łokciach. Oderwał przesadnie krzywe łopatki od zimnego podłoża i westchnął, czując, jak okrzepnięte już odrapania na rękach ponownie się otwierają, dekorując minę udręką, a ubranie, trochę nieśmiało, krwią.

Trójca, bo tylu naliczył właśnie nieznajomych, zamarła w niepewności. Chłopcy-cienie mogli być w wieku Abidemiego. Jemu samemu wydawało się, że mógł ich gdzieś nawet widzieć, a przynajmniej tak podpowiadał mu nieco nadwątlony przez zanik pamięci instynkt. Bo miał szansę ich znać, prawda? Tłumaczył to sobie bardzo prosto. W końcu wszędobylstwo było jego mocną stroną, a siatki połączeń utkane poprzez zadawanie się z podobnymi sobie rozrabiakami rozłożystsze niźli dłonie wuja, który czasem gładził nimi, ogromnymi i kościstymi, włosy Abidemiego.

- Zaraz... - szepnął Abidemi. Napięcie podskoczyło na szczyt, aby za chwilkę opaść na samo dno. Przez szczelinę pomiędzy deskami, które zasklepiały otwór Dołu, przebił się promień słońca. - O czym wy mówicie? - odczekał chwilę, usiłując zatamować rwący krwotok snujący się od przedramienia, jedynie rozszerzając przy tym jego deltę. - Jak ja się tutaj znalazłem? Co się dzieje!?

Trójca wymieniła spojrzenia, ewidentnie uczestnicząc w niemej naradzie. Niedoszłym cieniom wydawało się, że mają bardzo dużo czasu, bo przesadnie długo nie czynili użytku ze swoich krtani.

- Ja jestem Sunday Mbo – przedstawił się wreszcie pierwszy. - To są Saturday Mbo i Monday Mbo. Ale Monday niewiele mówi.

- Właśnie – stwierdził Monday Mbo.

Zrobiło się nieco jaśniej. Abidemi wykrzesał z siebie dość energii, aby nie oszaleć. Źrenice postanowiły przeprowadzić rozpoznanie, dostając bezpośredni rozkaz od cechy zwanej „ludzką ciekawością”.

Wnętrze Dołu było skromne. Niewiele, a raczej nic nie miało wspólnego z komfortem, a jednak ktoś, ci chłopcy, w nim mieszkali, co Abidemi przyjął z niemałym zdumieniem. Przecież... słoma wcale niezachęcająco zapraszała do snu, a nieforemne misy kiepsko udawały, że zbliżający się posiłek nie będzie przeznaczony dla kogoś przyrównanego godnością do zwierzyny łownej.

Jeden z nieznajomych o znanym już imieniu – choć niełatwo było stwierdzić, który konkretnie, ponieważ wszyscy byli prawdopodobnie identyczni, a różniły ich jedynie drobne szczegóły, jak dziury w koszulkach czy plamy na spodenkach — pomógł mu wstać i otrzepać mieszaninę zmęczenia oraz brudu z kolan, twarzy oraz brzucha. Po tak przeprowadzonej ceremonii zapytał trwającego w ciężkim szoku Abidemiego:

- Co powiedział ci Łowca?

- Słucham? - Abidemi wciąż nie rozumiał.

- Odliczał przy tobie, prawda? Raz, dwa, trzy?

- Tak...

- Więc?

- Raz? - zapytał Saturday Mbo.

- Dwa? - dodał Sunday Mbo.

- Czy trzy? - piłka wróciła do Saturday'a.

- No – próbował coś koniecznie wtrącić Monday.

- Nie słuchaj Monday'a – rzucił Saturday. - On nie wie, co plecie.

Abidemi poczuł ucisk w brzuchu. Dwa olbrzymy wystartowały w konkursie walenia w jego żołądek maczugami. Gong-żołądek odpowiedział im bulgotem. Bulgot zaś przeistoczył się w żółć, skromnie cieknącą z ust zmordowanego chłopca. Sytuacja oraz dziwaczne zachowanie obcych wcale mu nie pomagało w dojściu do psychicznego ładu.

- Dwa... - namyślił się, kiedy już uporał się z kłopotami. - Co to może oznaczać? - przejęcie zaczęło odbierać mu siłę.

Trójca spojrzała po sobie. Narada.

- Jeden i dwa... – Sunday reprezentował ten rodzaj pewności siebie, która nadawała mu cechy przywódcze, dlatego to on prowadził konwersację - ...oznaczają, że przeżyjesz. Bo żyjesz?

- Chyba tak – Abidemi nie był tego do końca pewien.

- Dwa jest gorsze, bo nie wiadomo, na jak długo – poprawił się Sunday. - Natomiast trzy... Ej, pewnie nie byłoby cię teraz z nami.

- Pewnie! - podniecił się Monday Mbo, który był za pan brat z beztroską.

- Monday, przysięgam – Saturday'owi, ewidentnemu nerwusowi, nie podobało się, że Monday ciągle wtrąca swoje kontrowersyjne poglądy do dyskusji. - Zamknijże się wreszcie!

Więc Monday się zamknął.

Otworzyła się za to klapa prowadząca na powierzchnię. Człowiek z dziurą w głowie przyszedł po Abidemiego.

 

 

***

 

 

Słońce chlusnęło Abidemiemu w twarz. Był to haust świetlny o tyle nieoczekiwany, że jego powieki zaczęły prawie samoczynnie drgać w szaleńczych spazmach, próbując z powrotem zawrócić percepcję w głąb strefy mroku. Zamykały się tylko po to, żeby po chwili znowu zmienić zdanie. W końcu Abidemi tak dawno nie był uczestnikiem dnia! Chciał go chłonąć, z drugiej jednak strony... Błękitne niebo jawiło mu się jakby za kratami.

Abidemi znalazł się w trudnym położeniu. Po jego stronie stanęły tylko tumany wzbijającego się kurzu, który w geście przesadnej obronności przylgnął do jego zapłakanej twarzy.

- Proszę! - Chłopak niesiony w uścisku, który mógłby oplatać przerzucony przez ramię worek ze zbożem, wył i miotał się, gdy tajemniczy Łowca bez słowa wyjaśnienia wlókł go do sapiącego groźnie jeepa. - Mogę panu pomóc! Mogę pomóc!

Łowca pozostawał niewzruszony. Usadził go na siedzeniu pasażera i zapiął pordzewiałymi pasami, które ścisnęły jego brzuch do granic możliwości. Abidemi prawie wypluł język. Za nim, jak zdążył się zorientować, przycupnęła ta posągowa z miny kobieta, którą spotkał na swej drodze zaledwie nie-wiadomo-ile dni temu.

- Znam miejsca, gdzie można spotkać nosorożce – łgał Abidemi. Wiedział, że musi im coś dać, jeśli ceną za targ jest jego własne życie. - Wielkie, piękne i dumne. Najprawdziwsze ze wszystkich! Tak piękne, że wszystkie cuda tego świata to przy nich guźcowe odchody...

Łowca warknął na niego. Psy robią tak, gdy są na coś wściekłe. Wprawny kłamca mógłby jednak dostrzec w wyrazie jego twarzy – pysku – pewną drobinkę zainteresowania. Wprawny kłamca by to wykorzystał. Z drobinki wyrzeźbiłby lawinę.

Abidemi zawsze powtarzał, że nie kłamie, a zaledwie zmyśla. Zazwyczaj twierdzą tak kłamcy najlepsi z najlepszych.

Arcykłamcy wśród arcykłamców.

- Słuchajcie – prawił Abidemi, podskakując na fotelu za każdym razem, gdy zdarte opony całowały się z wybojami. - Istnieje studnia, przy której często szwendają się nosorożce. Nie wierzycie? - zapytał zawadiacko. - Ujrzyjcie ją tylko! Zwierzęta ciągle ją burzą, dlatego kamienie są obluzowane tak bardzo, że codziennie trzeba ją odbudowywać! Codziennie! Wszyscy w mojej wiosce o tym wiedzą. Ja to wiem, Kwadwo to wie, ojciec Kwadwo także, jego matka, rodzina Abwo, sąsiedzi rodziny Abwo...

- Coś jeszcze? - odezwał się Łowca. Ton jego głosu był spokojny, pogodzony, jednak jasne było, iż karty znalazły się chwilowo w ręku chłopca.

- Oczywiście! - krzyknął Abidemi. Pojazd sunął przez wyschnięte połacie, których szaty roślinnej nie powstydziłby się żaden nędzarz. - Kamień. Nieopodal jest też kamień, cały spłaszczony! Wciąż i wciąż maszerują po nim wielkie i groźne nosorożce, ocierają się o niego i zasiadają na jego brzegach! Od rana aż do zmierzchu, od zmierzchu aż po ranek! To prawdziwa okazja, jeśli ktoś chciałby schwytać tak wspaniałą bestię, jaką jest nosorożec... A już na pewno każdy w mojej wiosce! - zaczerpnął powietrza bzyczącego od much. - Kiedyś dziadek Uzomy...

- Gdzie? – Łowca został ofiarą. Ofiara – Łowcą.

 

***

 

 

Droga pełna nadziei oraz wiary w odzyskanie utraconego dzieciństwa trwała pełne trzy dni. Sobotę, niedzielę oraz poniedziałek spędzili w aucie, czasami tylko zatrzymując się pośrodku pustkowi, aby odespać niewygody płynącej powoli trasy. W tym czasie Abidemi konstruował plan. Właściwie wyłącznie na to mógł sobie pozwolić. Mimo trapiącej go tęsknoty i upominających się o łzy emocji obmyślił w szczegółach, w jaki sposób przyjdzie mu stoczyć zbliżający się nieuchronnie bój o wolność. Z kłamstw być może urodzą się jakieś plony, łudził się. Niewielu porwanym dawano choćby tyle – a jedna myśl potrafi przecież dostarczyć naprawdę wiele szczęścia, stając się balsamem duszy.

Przebłysk słońca.

Przebłysk wspomnień.

Najpierw pojawił się zapach traw, który przywiódł ze sobą historie z przeszłości. Abidemi dostrzegł swój kamień. Swoją ścieżkę. Nawet, ale tylko przypuszczalnie, swoje odciski stóp, które pozostawił, niczym wyrodna matka, na pastwę pogody i czasu.

Jeep zatrzymał się przy kamieniu. Łowca widząc, że w pobliżu nie znajduje się nic ani nikt, odpiął wymyślnie pozwijane pasy, które krępowały Abidemiego i wraz z nim powędrował w stronę domniemanego lepu na nosorożce. Kobieta oglądała całą scenkę bez wyrazu, nie kusząc się nawet o najdrobniejszy ruch. Jakby... swą chłodną postawą wyrażała obojętność całego świata.

„Czy ktoś pomoże?” - zapytał sam siebie Abidemi.

Ale tam był tylko kamień.

Tak jak i burzona przez ciotkę studnia.

Monumenty nadziei.

Kłamstwa.

Abidemi wyskoczył chyżo przed siebie. Kostki wyczuły poklepujące je łany wyschniętych roślin, próbujące jakby dopingować pierzchającego chłopca. Zerwał się wiatr. Także on otoczył smukłą postać swoją opieką. Nie tylko popychał bolące plecy, ale i zdmuchiwał z hebanowej twarzy krople łez, które w innym wypadku mogłyby zakłócać przekrwionym oczom pole widzenia. Siły natury sprzymierzyły się nawet wtedy, kiedy Łowca uniósł broń, aby wystrzelić w kierunku znikającej sylwetki; wspaniałomyślnie zagłuszyły złowrogi, przejmujący huk, który dobył się z wylotu niesprawiedliwej lufy.

Kula trafiła Abidemiego tuż nad lewym uchem.

Naderwana czaszka. Obłąkańczy ból. Wszystko... się... kończy.

Przyjacielski wicher pomógł bezpiecznie ułożyć cierpiące ciało na ziemi ojców.

Sobota, niedziela oraz poniedziałek nadziei dobiegły końca.

 

***

 

 

Noc.

Ciężarówka strażników Parku Narodowego Sofo, przez miejscowych nazywanych od barwy koszul „Szarakami”, przebijała się przez spokojne o tej porze bezdroża. Grad ciem z hukiem tłukł w przednią szybę pojazdu. Stworzenia rozbijały o nią główki z niesamowitą regularnością, gwarantując stałą rozrywkę Michaelowi, jedynemu białemu, który z racji programu wsparcia europejskiego, strzegł tych terenów przed kłusownikami.

- Tam – rzucił do niego po godzinach nudy czarnoskóry kierowca. Nerwowo zgasił światła reflektorów. Jakby na dźwięk jego głosu auto skręciło delikatnie w lewo, kierując się w stronę... akcji. W końcu w oddali zaświecił zderzak innego pojazdu; pojazdu, którego wcale nie powinno tam być – ani tam, ani gdziekolwiek.

Zaczęli powoli toczyć się w jego stronę. Bez biegu, a raz z biegiem, gdy tylko zaistniała taka potrzeba. Ciężarówka niczym gepard rozpoczęła swe święte polowanie. Z trudem ograniczyła mruczenie silnika, łakomego na pościg i czyhającą w mroku nagrodę.

Michael oparł broń na kolanach, masując w przejęciu jej toporny uchwyt; chciał, aby był dla niego rozgrzany, jeśli – kiedy – przyjdzie na to pora.

Znaleźli się w promieniu parudziesięciu metrów od stojącego w szczerym polu intruza. Podskórnie wyczuwali, co się stanie. Kierowca zerknął na Michaela, a ten skinął nań głową. Mężczyzna rozpędził wóz. Gwałtownie uruchomił reflektory. Wyhamował.

Snop światła przebił się przez czekające na ten moment ćmy i na wzór piki utknął w truchle nosorożca. Martwe zwierze rozciągnęło się na czterech kończynach, jakby w geście ostatecznej potrzeby kopulując z samą Gają. Przy nim stał człowiek. Przy człowieku stał jeep.

- Hej! - Michael wściekły i do żywego porażony obrzydliwością sceny wyskoczył nagle z ciężarówki. Nocne motyle w obawie przed jego zmarszczonymi brwiami pierzchły w stronę ciemności. Biały odbezpieczył broń. Muszka natychmiast odszukała kłusownika, tak jak strzelba kłusownika odszukała Michaela. Kierowca na razie nie rozwiązywał tego pata. Siedział w szoku za kierownicą swego mechanicznego geparda. Starcie Europejczyka z Afrykańczykiem miało przebiec bez ingerencji innych.

- Uhh... - obrzydził się Michael, gdy zobaczył wyrwę w głowie przeciwnika. Była nienaturalna i automatycznie błagała spoglądającego o wymioty. Dziura w... głowie? - Jesteś potworem! - dał upust złości. - Nie jesteś godny stąpać po tej krainie, dzikusie. Wiesz w ogóle, jak niewiele pozostało sztuk tych stworzeń? Ty...

- Ahh... - sapnął kłusownik, drżąc w niewypowiedzianej wręcz nienawiści. Jego oczy starannie oblizały białego, sycąc umysł dosyć składną wizją. Biały miał resztki mięsa pomiędzy zębami. Lubił zwierzęta. Biały miał ładne ubranie i zupełnie niezłe buty. Nawet, choć nie może to dziwić, jego prywatny zdaje się – karabin – sprawiał wrażenie nowego. Czystego. Takiego, o którego dba się już od pierwszego dnia po opuszczeniu fabryki, aż po wystrzelenie ostatniego pocisku. Rozpieszczanego. Takiego, którego los niańczy i karmi amunicją, gdy jest w potrzebie.

Ale niechże tylko karabin ma pecha. Niech znajdzie się w złym miejscu i czasie. Wtedy... może wywołać prawdziwe piekło.

- Daję ci trzy sekundy, pieprzony dziwaku... - grzmiał biały. - Ty pieprzony...

- Raz. Dwa. Trzy – Abidemi wyszeptał płaczliwie słowa matczynej rymowanki.

Zerwał się przyjacielski wiatr.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
henrykinho · dnia 12.03.2014 10:02 · Czytań: 1070 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 7
Komentarze
al-szamanka dnia 13.03.2014 21:27 Ocena: Świetne!
Oho, zaburzyłeś mi spokój ducha tym tekstem.
Wróciłam więc znowu do pierwszej części, szukając jakiegoś szczegółu, który być może mi umknął, aby teraz pomógł mi zrozumieć ciąg dalszy.
I przyznaję, że jestem nieco skołowana.
Wydaje mi się, że miałam jakieś oczekiwania, które, jak widzę, w żadnym punkcie się nie sprawdziły.
Myślałam, że rozwiązaniem okaże się wciągniecie Abidemi do dziecięcego oddziału zbrojnego.
A tu niespodzianka.
Kłusownictwo w sercu czarnego lądu.
Nie wnikam w zagadkę końcówki, gdyż nie wiem, czy kłusownikiem jest Abidemi po latach treningu u Łowcy, czy może obserwuje tylko tę sytuację, chociaż paskudna wyrwa w głowie raczej przeczy drugiej wersji.
Dla mnie ważne jest jak tekst napisałeś.
Udało Ci się stworzyć nieprawdopodobnie mroczny klimat.
Gorący, ciemny, brutalny i afrykańsko lepki.
Używasz do tego określeń tak obrazowych, że nie potrzeba nic sobie wyobrażać.
Nie potrzeba, gdy piszesz coś takiego:
Cytat:
za­czerp­nął po­wie­trza bzy­czą­ce­go od much.

Niesamowite, ale ja to widzę.
Podobało się, ale pytanie jest i dręczy - czy Abidemi został kłusownikiem? Obawiam się, że odpowiedzią na to pytanie jest tytuł:(

Pozdrawiam:)
amsa dnia 14.03.2014 16:33
henrykinho - zaskoczyłeś tym razem. Druga część jakby w innym klimacie, nie wiem czemu skojarzyła mi się ta stylistyka z literaturą latynoamerykańską. Chyba przez nastrój nieuniknionego przeznaczenia, wbrew sobie i woli, nawet jeśli była ona całkiem dobra a intencje wzniosłe, los zagra swoją melodię, całkiem inną. Komentarz al-szamanki nasunął mi rozwiązanie końcówki, nie od razu mi się skojarzyło, że chłopiec mógł zostać naznaczony, jako Łowca, bo brak części głowy jest jakby stygmatem. Metaforycznie nawet można przyjąć, że brak tegoż kawałka mózgu, odstrzelonego lata wcześniej uczynił z niego następcę mężczyzny, który go porwał.
Jestem zachwycona Twoim pisaniem, użytymi słowami, kontekstem w jaki je wplotłeś. Napisałeś tajemnicę, wplotłeś realność w mistykę Czarnego Lądu, chociaż nie o magię mi chodzi, raczej o to, jak tam jest postrzegany świat, a jest widziany zupełnie inaczej niż przez zracjonalizowanego do cna człowieka, który bardzo daleko odszedł od natury.
Piękne opowiadanie.

Pozdrawiam

B)
henrykinho dnia 15.03.2014 14:02
Al-Szamanka > Właśnie, zagadka... Przyznam, że wizja miała w istocie być niejasna i zamazana, wszystko bowiem wykrzywił koszmar dzieciństwa chłopca oraz to, że został postrzelony, co spotęgowało traumę. Umysłowy "misz-masz" taki.
Także tytuł miał trochę namieszać ;) i po części, jasne, dać odpowiedź...

Amsa> W innym klimacie - racja, trochę spuściłem z tonu, jeśli chodzi o opisowość. Do tego dialogi miały przywołać jakiś wykrzywiony, może nawet odrealniony obraz afrykańskiego świata. Cieszą mnie Twe słowa o moim pisaniu, motywacja może tylko skorzystać.

Stokrotne dzięki wam za przeczytanie :)
ajw dnia 15.03.2014 21:57 Ocena: Świetne!
Lubię Twój sposób pisania. A ponieważ gdzieś w tle wybrzmiewają afrykańskie rytmy lubię tym bardziej. Troszkę inaczej niż w pierwszej części, ale in plus. Pozdrawiam serdecznie :)
henrykinho dnia 20.03.2014 10:38
Dziękuję za dobre słowo!

Pozdrawiam.
puma81 dnia 23.03.2014 09:13 Ocena: Świetne!
Jestem po lekturze pierwszej i drugiej części. Po pierwszej spodziewałam się innego rozwoju wydarzeń. A tu co? Końcówka zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, gdyż nagle całość nabrała zupełnie nowego wyrazu, mrocznej wymowy. Łowca stał się ofiarą, a ofiara łowcą. Pięknie zapętliłeś, nając opowiadaniu nieco tajemniczego wydźwięku, jak w marze sennej gdzieś pomiędzy wspomnieniem, rzeczywistością a majakiem. Oglądałam kiedyś film, w którym bohaterowie wracają wciąż w to samo miejsce "czasowe". Wszystko jest zamglone i pogmatwane. Ostatecznie okazuje się, że od dawna są martwi nie zdając sobie z tego sprawy. Tkwią w swoistej pętli, jak Twój bohater.
Styl nienaganny, niezwykle obrazowy, tchnący suchym powietrzem sawanny, dziką przestrzenią. W każdym słowie czuć spękaną ziemię, ostre źdźbła traw i przygniatające realia rzeczywistości. Jak zwykle od Ciebie odchodzę pod wielkim wrażeniem:)
Pozdrawiam
henrykinho dnia 24.03.2014 10:14
Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na... zjawisko pętli ;) Właśnie coś na tej zasadzie miało wybrzmiewać, nie ukrywam; choć czasem obawiam się, że moje teksty są zbyt hojnie "dosmaczone" podobnymi niejasnościami. Jednak to już prawo autora, moje znaczy.

pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Zbigniew Szczypek
15/03/2025 16:09
Janusz Rosek Bardzo Ci Januszu dziękuję, za kolejne… »
Janusz Rosek
15/03/2025 11:23
Zbigniew Szczypek Bardzo dobry tekst. Zastanawiam się,… »
wolnyduch
15/03/2025 01:40
Nigdy nie wiadomo jak to jest w ostatnich minutach życia, z… »
wolnyduch
15/03/2025 01:20
Ciekawe porównanie sukienki do żony Hawkinga. Tak, z… »
Florian Konrad
14/03/2025 12:03
Dziękuję serdecznie »
pociengiel
13/03/2025 23:41
dzięki, to mój siostrzeniec »
Zbigniew Szczypek
13/03/2025 22:11
Pociengiel Kojarzę tytuł z przed lat - "Pogrzeb… »
Zbigniew Szczypek
13/03/2025 21:52
Dziękuję Ci Januszu za komentarz i wysoką ocenę. Pomysł na… »
gitesik
13/03/2025 09:47
Tekst "W poszukiwaniu prawdy" to głęboka refleksja… »
gitesik
13/03/2025 09:32
Pisanie to dla mnie pewna forma autoterapii. »
Zdzislaw
12/03/2025 21:29
Wolnyduchu - mam to samo zdanie o szkodliwości bezstresowego… »
Janusz Rosek
12/03/2025 19:42
Bardzo ciekawe, na czasie i z pewnym znakiem zapytania - co… »
wolnyduch
12/03/2025 17:45
Tak, fajna fraszka, a poza tym myślę podobnie jak Zbyszek,… »
wolnyduch
12/03/2025 17:41
Też myślę, że lepiej, gdy są komentarze, niż ich brak, ale… »
Zdzislaw
12/03/2025 16:21
Motyl nawet się nie dowiedział, że nim został. »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 07/03/2025 23:38
  • Wszystkich, a szczególnie zwycięzców konkursu serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję/głęboko w to wierzę, że i bez konkursu będziemy licznie komentować! Liczne pąki już pęcznieją, czas rokwitnąć ;-}
  • Redakcja
  • 03/03/2025 15:21
  • Wyczyściliśmy już Portal z tego spamu.
  • Miladora
  • 03/03/2025 14:24
  • A ja myślałam, że jest to forum dyskusyjne portalu pisarskiego, a nie agencja reklamowa. :(
  • Redakcja
  • 28/02/2025 09:38
  • Ostatni moment na komentarzowe szaleństwo! Pióra w dłoń!
  • Redakcja
  • 14/02/2025 12:01
  • Kochani, mamy konkurs, zapraszamy do zabawy! [link]
  • Szymon K
  • 30/01/2025 06:22
  • Dlaczego zniknęły moje linki do ksiażki?
  • Wiktor Orzel
  • 02/01/2025 11:06
  • Wszystkiego dobrego wszystkim!
  • Janusz Rosek
  • 31/12/2024 19:52
  • Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2025
  • Zbigniew Szczypek
  • 30/12/2024 22:28
  • Iwonko - dziękując za życzenia - kocham zdrowie i spokój oraz miłość, pełną świąt! A Tobie Iwonko i wszystkim na PP życzę Szczęśliwego Nowego Roku, by każdy dzień był święty/świętem
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty