Gnommel wszedł do środka łamiąc najświętsze słowa księgi Bendamalut'ksada. Musiał zdobyć ten skarb. Co go obchodziły opowieści o czarownicy, która kusi ludzkich mężczyzn. Nie wierzył w te brednie. Zakazy są po to, żeby je łamać!
Jego czarne, długie, proste włosy, swobodnie leżały na umięśnionym karku. Nigdy nie był religijny, liczyła się dla niego siła. Poświęcił dla niej swoje całe życie.
Światło charakterystycznie prześwitywało przez gałęzie gigantycznych drzew.
- Tak dokładnej mapy nie widział chyba żaden kartograf! Ten starzec tak perfekcyjnie rysuje szlaki, że nie trzeba patrzyć przez pryzmat! - uśmiechnął się ironicznie.
Wyjął z kieszeni skórzany materiał. Były na nim czarne linie prowadzące do zapomnianego skarbu, należącego do starego, elfickiego rodu.
Idąc wytyczoną trasą poczuł chłód. Zdjął plecak i przysiadł na pobliskim kamieniu. Wyjął z torby chleb i butelkę wina z północnych krain. Trunek ukradł od Flariana krasnoluda, smakosza alkoholi. Znany był ze swojej łatwowierności i naiwności. Gdy nadarzyła się okazja, Gnommel wykorzystał jego wady i okradł go. Nie zapomni tego głupka. Tak łatwego łupu nigdy nie zyskał.
Na pobliskim wyschniętym drzewie pojawił się stary, duży kruk.
Mężczyzna odwrócił powoli głowę w jego stronę. Ptak dziwnie na niego spoglądał. Gnommel dopiero teraz zauważył schorowany buk. Nie miał liści, a jego gałęzie były wyschnięte do granic możliwości.
Skończywszy jedzenie wstał i ruszył dalej. Kruk w tej samej chwili pofrunął ku niebu. Kilka czarnych piór spadło na ubranie i ekwipunek awanturnika. Z negatywnym grymasem na twarzy spojrzał w górę. Odpiął od pasa kuszę celując nią w korony drzew. Nie znosił zwierząt.
Strzepał pióra na ziemię. Miał ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się głupim ptaszyskiem. Trzeba było się spieszyć. Zbliżała się noc, a do skrzyżowania zostało pół dnia drogi.
- Hmm, spójrzmy na mapę. Tutaj mamy skręcić w lewo - podrapał się po brwi wpatrując się cały czas w kartkę nie zważając na to, co wokół niego się dzieje.
Zaślepiony rządzą zysku, nie zobaczył drewnianego znaku, ostrzegającego przed podmokłymi terenami.
W pewnym momencie pojawiła się mgła i odór jakby gnijącego mięsa. Opary zasłaniały wszystko. Nic nie widział oprócz czubka swojego nosa. Starał się nie wchodzić w wodę stawiając powolne kroki. Nagle coś przykuło jego uwagę - rozszarpane zwłoki. Zapewne smród wyłaniał się z resztek tego zwierzęcia.
Z głowy nic nie pozostało. Gnommel rozpoznał, że to niedźwiedź. Charakterystyczny misiowaty ogonek sterczał z nienaruszonego zada.
Nagle usłyszał wrzask. W ułamku sekundy leżał już na ziemi. Poczuł nienaturalny chłód, przechodzący przez jego mięśnie i kości.
Prześwitująca postać znalazła się nad ciałem nieszczęśnika.
- Myyyyyśśsssssliiszzzz, że woooolllnoooo ciii tuuuu wchooodziiić… śmiertelny niegodziwczeeeee? – zjawa zapytała z upiornym syczącym głosem – myyyyyśliiisz, żeeeee jesteśśśś tu przyyyypaaadkieeem? Nieeee człowiekuuuu zzssss roduuuu Ankermalinóóówwwww. Taaa maaapa, naaaleeeży doooo mnieee…
Niematerialna seledynowo-zielona dłoń dotknęła sakwy. Gnommel zawył z doznanego bólu. Udo gdzie przymocowana była torba, zaczęło szybko gnić i czernieć.
- Żaaaadeeen z rooodu Ankermaaalinoooóóów nieee mmaaaa praaawaaa tu wchoooodzićććć.
Upiór rozłożył swoje ręce na boki unosząc wbrew prawom fizyki swoją postać do góry. Głowa zawisła do dołu, a później do tyłu. Włosy i długie elfie uszy zwisały swobodnie w tej pozycji.
Banshee zawyła najbardziej przerażająco jak potrafiła. Krzyk słyszalny był na kilka kilometrów. Wiewiórki, małe ptaki umierały od razu, a sarny i wilki uciekały w przerażeniu.
Gnommel nawet nie poczuł jak umiera. Jego bębenki rozerwały się z charakterystycznym pęknięciem banki mydlanej. Z małżowin usznych wypłynęła krew. Potem moc upiora przeszła jeszcze dalej aż do mózgu, zmieniając go w zmieloną papkę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
A4IX · dnia 28.09.2008 12:44 · Czytań: 732 · Średnia ocena: 2,25 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: