-No nie mów, że tego nie wiedziałeś.
To mnie zawsze wkurwiało w zachowaniu Bola. Zawsze udawał mądrzejszego.
-Jak masz za dużo kasy, to topisz ją w jakimś eventcie kościelnym. Piknik siakiś czy pielgrzymka. Na bank masz wtedy wszelkie zainteresowanie z głowy. Nikt nie przypierdala się do imprez kościelnych. Jak na kogoś źle biskup spojrzy, to ma przejebane na najbliższe pięć lat.
Drapię się tylko po czole.
-Pewnie myślisz, czemu biskup ma takie poważanie?
Nie, nie myślę. Chcę napić się kawy, albo wrócić do łóżka.
-Otóż wiedz, że on też jest niezłe ziółko. Trzeba być bardzo głupim, by nie skorzystać z tego,
że kościół nie jest opodatkowany. A biskup nie jest głupi.
Bolo dumał przez chwilę. Na tyle krótko, bym nie miał czasu tematu zmienić.
-Chociaż jeden był, bo importował kawę, że to niby na koraliki miało być, wiesz, free of charge, a debil nakupował sypanej i capnęli cały dil na granicy.
Nie wiem, czemu słuchałem tej gadaniny. Głowa mnie bolała. Kołnierzyk uwierał i plama z krawatu za nic nie chciała zejść. Trzeba było zostać w łóżku i mieć wszystko w dupie. Zadzwonić i rzec, że kolejna babcia zmarła. Zawsze mogę rzucić, że byłem adoptowany i mam wiele babć. Jezu... Ile ja bym dał za Ibuprom. Kurwa. Powinni go wydawać od ręki przy wejściu do tego miejsca. Jeszcze ta cholerna klimatyzacja rozsadza mi mózg. Ale jeśli ją wyłączę, to zrobi się zaraz skurwysyńsko ciepło. Parno. Duszno. Chodzenie w garniturze w środku lata to kara za grzechy. Idę o każdy zakład, że ten wymóg wymyślił jakiś typ na samej górze, by móc śmiać się z nas, korporacyjnych mrówek, kiedy on gra sobie w golfa, w luźnej, różowej koszulce od Ralpha Laurena.
Miętoszę kawałek kartki, aż staje się ona małą kulką i rzucam ją do kosza. Jedyna fajna rzecz, jaką można zrobić w tym biurze i za którą nie dostanę bury od szefa.
Wtedy widzę jego.
-Patrz! - wołam do Bola i wytykam coś za oknem. Bolo przerwał gadać o przekrętach kościelnych i spojrzał. Jego twarz rozpromieniała się i natychmiast podbiegł do okna. Ja już tam byłem, by zająć lepsze miejsce.
-Kurwa... - powiedziałem bardziej do siebie niż do Bola.- Już trzeci w tym miesiącu. Spadek na giełdzie mają, czy co?
-Może żona się puszcza.
Patrzyliśmy uważnie na mężczyznę, który stał na gzymsie sąsiedniego budynku. Jego zamiary były tak oczywiste, że aż nie musiałem o nich myśleć. Bolo najwidoczniej myślał, bo pierwszy wyszedł z propozycją.
-Stawiam trzy dychy, że nie skoczy.
-Jak nie skoczy? Cztery dychy, że da radę. Patrz jak już blisko jest krawędzi. Ten co nie skoczył, nawet od ściany się nie oderwał.
-Przyjrzyj się jego rękom. Trzęsie się jak paralityk. Nie jest pewien, czy robi słusznie. Już pewnie myśli o rodzinie.
-No jeśli żona mu się puszcza, to raczej to mu nie pomoże.
Facet zrobił mały krok do przodu. Ja już dawno miałem pięści zaciśnięte od napięcia. Bolo był przyklejony do szyby, jego oddech zostawiał na niej mgliste ślady. Nie odważyliśmy się otworzyć okna. Jeszcze by kierownik działu wpadł i opierdolił, za marnowanie pieniędzy na klimę.
-No, no, no... Pokaż, że masz jaja, facet - prawie krzyczałem.
-Nie! Myśl o kwiatkach i tęczach! Jeszcze wszystko da się naprawić!
Moje dłonie zostawiały na szkle wyraźny dowód, że tu byłem. Możliwe, że ktoś nagrywa nasze krzyki. Nie tylko ja byłem zdziwiony, kiedy dali wszystkim kamerki internetowe.
-Życie to bezcelowy tunel! Nie ma światła na końcu! Eviva l`arte, życie gówno warte!
Przypomniało mi się z liceum.
I skoczył. Jego lot nie trwał dłużej niż siedem sekund. Jego trup na chodniku wyglądał jak rozdeptany karaluch.
-Ha! Płacisz - krzyknąłem triumfalnie.
-Ech... Przy kolejnym na pewno ja trafię - rzucił smętnie Bolo. Wszystkich poprzednich lepiej obstawił. Schowałem pieniądze do portfela i poczułem, że ten dzień jednak nie będzie stracony.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
amoryt · dnia 29.09.2008 22:46 · Czytań: 779 · Średnia ocena: 3,25 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: