A A A
Od autora: Tekst mojego autorstwa- Jakub Tomkiewicz. pozdrawiam

Prolog

Czuł, że spada w głąb siebie, w pustkę, leci w dół studni, którą jest jego dusza. On jest wszystkim i niczym. Ta ciemność wokoło niego to on, jest otoczony samym sobą. Był sam w sobie i dla siebie. Nie było poza tą pustką nic. Tylko szepty,znajome,ale tak zapomniane i zniekształcone, że zlewały się w majaczącą przeszłość. On tutaj był samotny i opuszczony. Te głosy miały mu o tym przypominać. Pustkowie,bo tak można było nazwać to miejsce. Ciemność nad głową i pod stopami. Niebyt,czysta egzystencja pozbawiona naleciałości i manier. Biała kartka,która jest otoczona czarnym atramentem. Ale nie ma na niej słów kultury,religii,praw i tradycji. On jest tym wszystkim dla siebie. On jest jak Tabula Rasa. Bez naleciałości,cudzych słów i wyobrażeń. Jest tutaj przez chęć poznania. Przez obłęd dotknięcia korzenia człowieczeństwa. A może czegoś,co jest głębiej. Dotknięcia ziemi,w którą wrasta ów krzew. Przejścia po niej swoimi stopami,które zostawią ślad. Zagubionego człowieka,który szukał oświecenia. Ono zawsze leży gdzieś głęboko. Ta prawda,którą tak natarczywie szukamy,jest poza ramami,poza ludźmi i ich twarzami. Jest poza tym wszystkim co znane i racjonalne. Ta realność jest Objawieniem. Źródłem,które należy odkryć. Ale żeby to zrobić, trzeba odrzucić wszystko,co dotychczas powstało. Każdą interpretację,wizję,słowo. Aby dotrzeć do trzonu,trzeba zapomnieć o wszystkim co poznał człowiek. Należy otoczyć się pustką i ciemnością,z białą kartką w ręku spadać coraz głębiej i głębiej. Tylko tam,na dnie jest prawda, ukryta za zasłoną z cudzej wyobraźni, zamknięta gdzieś w zadufanej pewności wyższości własnych poglądów. Jest gdzieś tam, drżąca ze strachu przed poznaniem, związana przez fałsz i porzucona przez zacofanie. Ta prawda to paradoks, ukryty w metaforze życia, które każdego interpretujemy przez własne poglądy i przemyślenia.
Ludzie nie dzielą się na głupich, czy mądrych, tylko na tych, którzy interpretują metafory i na tych, którzy wyznają cudze interpretacje.
Stał w ciemnym pokoju, oparty o jedną ze ścian. Po przeciwnej stronie, cała powierzchnia ,od podłogi, aż po sufit była lustrem. Bał się tam spojrzeć nie wiedzieć czemu. Dokoła niego leżały powydzierane kartki z jego słowami, przemyśleniami. Pokój był chłodny i odrażający, panicznie bał się tego miejsca. Coś kazało mu popatrzeć w lustra przed nim. Nie ujrzał tam swego odbicia, a przeszłość, pod postacią wspomnień z jego życia. Od dzieciństwa, po dojrzałość, niemal do miejsca, w którym teraz jest. Widział tam swoje błędy, mniejsze, bądź większe, marzenia, niepowodzenia, przyjemne chwile. Ujrzał tam jak zakopuje sam siebie, gdzieś pod starym nagrobkiem, płacząc przy tym i przepraszając.
Zagubił się tak bardzo, że czuł odrazę,gdy widział swoją twarz. Nienawidził siebie, ludzi, życia. Wszystko jakby było przeciwko niemu, nawet on sam. Nie sprzedanie duszy diabłu jest najgorsze. Straszniejsze jest sprzedanie swoich ideałów i marzeń, za garstkę doczesności. On był o krok, aby porzucić wszystko to, co dotychczas trzymało go przy życiu. Zakopać wraz ze wspomnieniami przeszłości, głosami swojego świata, wyobraźni, marzeń, uniesień. I stworzył mogiłę dla samego siebie, a gdy wrócił z pogrzebu, stał się szarością dnia i przeciętnością. Każdego dnia okłamując samego siebie. Nawet Judasz pozostał wierny sobie.
Chciał siebie, tego kim był dawniej, ale on był pochowany gdzieś, w ciemnym dole, na dnie jego pamięci, umysłu, na dnie jego serca i wyobraźni. Na dnie myśli i emocji. Czy zmartwychwstanie jest możliwe? Czy sami sobie możemy być Mesjaszem? Jego odbicie podeszło jakby do linii rozdzielającej lustra i podłogę. Wyciągnął dłoń sam do siebie, siną, skostniałą, martwą.
-Chodź i zabierz mnie stąd, ja jeszcze pamiętam. Wszedł do lustra, wszedł na nowo do swojej iluzji rzeczywistości, by odnaleźć siebie, nie w prawdzie, a w interpretacji. Bo tylko ona jest prawdziwa i nasza. Wszystko jest metaforą, a prawdę zna tylko śmierć.


ROZDZIAŁ I

 Siedział oparty plecami o drzewo. Nie przyszedł jednak tutaj dla sielankowych pejzaży. Dla tych pagórków w słońcu skąpanych,które rozmywają się w błękicie nieba,gdzieś daleko na linii horyzontu, która lekko kołysze się od oddechu spokojnego powietrza. Nie przyszedł tutaj dla tych chmur, które były jakby zwierciadłem wyobraźni. Tyle można w nich odczytać. To jedynie krótka chwila wytchnienia i refleksji. To jest jak słoneczny dzień,pomiędzy deszczowymi tygodniami. Doszedł aż tutaj, na skraj pięknych pejzaży. Drzew, które sięgają nieba, lasów, które szepczą na wietrze i kołyszących się pól . Wszystko chciało go tutaj zatrzymać, ze wzmożoną siłą okazując swoje najskrytsze walory. Muzyka pośród drzew, której autorami były polne kwiaty. Człowiek jest w stanie stworzyć wszystko, ale nigdy nie stworzy ideału jakim jest natura. W niej jest ukryta pewna tajemnica istnienia-tylko Doskonałość mogła stworzyć Wszechświat. We wszystkim jest pierwiastek życia, nawet w glebie. Jesteśmy uzależnieni od ziemi, od wszystkiego co ma w niej choćby niewidzialne już korzenie. Natura tworzy pewne prawe,które należy przestrzegać,a które kierują się logiką.
Ale nie dla logiki tutaj przyszedł. Prawda nie zawsze jest racjonalna,czasem jest całkowicie odwrotna. Dlatego nie chcemy jej znać, może nas zniszczyć. Unikamy jej, skomląc o kłamstwo, którym i tak gardzimy. Człowiek powinien wymyślić trzecią formę słowa- przeciwstawną do kłamstwa i prawdy, a może już to zrobił i nazwał to obojętnością i milczeniem. Bo ono jest złotem. Skrywa fałsz i objawienie. Kto pojmie milczenie i prostotę, ten może i wszystko pojąć. Ale na końcu wszystkiego musi stać prawda, bo ona jest kluczem poznania i zrozumienia. Ona nas wyzwoli,jeśli zechcemy ją odkryć...
Na niebie pojawiły się burzowe chmury, wiatr był coraz silniejszy.
Chciał odejść, zrobić krok naprzód. Z drzew opadły wszystkie liście, teraz to były tylko kikuty, które wyrastały pośród łysej ziemi, gdzieniegdzie tylko poprzeplatanej kłębkami szpiczastej trawy. Niebo, granatowe i wrogie, błyskawice płonące na horyzoncie, i ta równina. Z oddali było czuć jej trupi fetor. Ale tam musiał iść, bo prawda wymaga poświęceń. Szedł pod wiatr, który pluł mu w oczy liśćmi i prochem. Zmagał się z nim ze wszystkich sił, ale nie raz upadał wycieńczony. Teraz widział przed sobą tylko mgłę. A słabnące podmuchy, zastępował coraz gęstszy deszcz. Nie wie sam ile szedł, ale w końcu ujrzał to, co było celem tej wyprawy. Skąpane za gęstym powietrzem nagrobki. Stare i porośnięte krzakami, oplecione nimi, jakby w obawie,że ktoś niechciany je znajdzie. Pomniki dawnych ludzi, przeszłości,twarzy, które odeszły wraz z ostatnim oddechem. Co po nich zostaje? Po wielu nic, z wyjątkiem kawałka kamienia z wyrytym imieniem i nazwiskiem. Bo sensem większości jest sen, wieczny. Ale oni nie odróżniają tego stanu od niebytu. Nie wiedzą w co wierzyć, bo nikt im nie powiedział. A jeśli już ktoś poda im odpowiedź na tacy, wtedy się buntują. Bo wszystko wymaga poświęcenia. Leżą gdzieś tam pod ziemią, prochy ich marzeń i wspomnień, a oni sami wymarli, bo nikt ich nie wspomina. Dokąd trafili? Nie wiadomo, może donikąd. Może ich karą jest tylko świadomość, która gdzieś została. To przeświadczenie, które mówi,że niczego nie ma. Pustka, która trwa wieczność.
Czy istnieje nieśmiertelność? To nękało każdego. Co jest po ziemskim egzystowaniu? Nikt nie wrócił z tamtego świata, aby powiedzieć, ale jest garstka tych,którzy żyją dłużej, bo przez wieki. Jest jedna droga,tak ziemska i oczywista, ale zarazem trudna. Droga do wiecznego życia. Bo pamięć można nazwać bogiem. Historia znała wielu, ale o nielicznych pamięta, ale Ci są nieśmiertelni. Dążenie do doskonałości to droga być może bez końca. Ale większość staje na niej po czym cofa się pod każdym względem, emocjonalnym, czy intelektualny, po to, by spaść ze skarpy, którą jest głupota i strach. Inni idą w mrok,nie wiedząc co ich spotka. A odnajdują tam tylko jedno poza ciemnością, własny umysł i wyobraźnię. To jedyne co tam na pewno można spotkać. Ta ludzka nieśmiertelność w pamięci ludzi, w historii, to jedyny sposób na to, aby nasze imię przetrwało. To jest ten wymiar nieśmiertelności, który jest ponad religiami. To jest ta droga, którą może obrać każdy. Nie każdy jednak pozna na tyle swój umysł, żeby historia poznała go po wielu wiekach.
Szedł pomiędzy nagrobkami, przybrudzonymi ciemno-zielonymi mchami. Po chwili ujrzał wysoki mur, kamienny i zniszczony, a w wielu miejscach brakowało budulca, w innych wiły się stare krzaki. Otulały tę upadającą granicę istnienia i niebycia. Aby wejść na drugą stronę, trzeba było otworzyć starą bramę, równie wysoką jak sam mur, a wszystko wiło się ku górze, ku niebu, tak,że ciężko było określić jak wysokie jest to ogrodzenie. Stanął przed zardzewiałym metalem, na wysokości jego oczu znajdowała się tabliczka "Historia nie zna ani dobra ani zła, ona nie szufladkuje,ona pamięta wszystko ,co wybiło się ponad przeciętność."
Ze wszystkich sił nacisnął rękami na bramę, a ta ze zgrzytem otworzyła się. Zobaczył przed sobą trumny, rozmieszczone tak, żeby można było między nimi swobodnie chodzić.
Usłyszał czyjś głoś, chociaż nikogo nie było w pobliżu:
-To jest pole bezimiennych. To są dusze tych, których nikt już nie pamięta. Nikt nie wspomina. Wymazano ich imię, wymazano ich samych.
Chłód zapanował naokoło, mgła zgęstniała, a pośród tej zbrudzonej zasłony widział cienie które podchodziły do trumien, kładły się w nich, próbując wypowiedzieć swe imię ,ale tylko poruszali ustami i zasypiali. Nawet oni sami zapomnieli swe imiona.
-Masz rację-powiedział ten sam głos-oni nie wiedzą jak się nazywają, ale Ty znasz swe pochodzenie, ale jak długo jeszcze?
Czy i Twoja trumna nie spocznie tutaj kiedyś? Na skraju pamięci, w przedsionku zapomnienia, we mgle, co dźwięki kradnie, pod niebem,c o cudzych oczu nie przepuszcza. Tylko zapomniani, sami sobie, choć o sobie nie pamiętają. Oni to cierpią. Bo wiedzą, że byli, ale historia ich nie zna. Przeszłość jest wymagającą, a przyszłość trudna. Oni jednak znają następne dni, bo nie różnią się one od minionych. Stan zawieszenia tak bardzo im doskwiera. Świadomość odejścia i pogardy ze strony czasu. To wszystko co im pozostało.


ROZDZIAŁ II

 Ciemny pokój, zachrypnięte głosy. Wszystko jakby zlewa się w spójną całość, jednocześnie stanowiąc autonomiczną i indywidualną część. Napiera na niego, a on próbuje wynurzyć się z tych łkań, pokus, obciążeń i przyjemności. Tak bardzo zagubiony, chociaż od dawna większość czasu spędzał pogrążony we własnych myślach, dla których ograniczeniem są tylko te cztery ściany. Powoli odbierali mu chęci, wolę życia i samą świadomość indywidualności. Kusili swoją filozofią ze wszystkich stron. A byli jak upośledzeni intelektualnie i tak też się zachowywali. Wszystko to było t prymitywne. Myśląc o nich,czuł odruch wymiotny. A patrząc na swoje odbicie z przeszłości dostawał furii i gorączki. Głupota boli, ale tylko mądrych. Sama głupota, staję się też wtedy głupotą, gdy my zyskujemy mądrość i definiujemy nasze zachowanie jako głupie. Trzeba dojrzeć i zmądrzeć. To na pewno, to jest początkiem każdej drogi. Ale dojrzałość nie jest tym, co wszyscy tak ogólnie pojmują. Ona jest w każdym z nas, tkwi głęboko, a zawsze wiąże się z naszą postawą wobec tego, co chcemy robić. A gdy dodamy do tego mądrość, może i jesteśmy w stanie dokonać wielkich rzeczy.
To materialistyczne gniazdo z którego uciekł- on wielki choć niezrozumiany jeszcze. Ciężko było im nawet pojąć powód,a co dopiero cel jaki mu przyświecał. Ale wdawanie się z nimi w dyskusję było tylko stratą czasu. Bo mądrość się zdobywa,a wiedzę nabywa. Oni z pewnością mieli to drugie. Ale tylko w zakresie jaki ich interesował, to jest materializmie, zaszytym w ateizmie . Z mądrością taką ogólną ,teologiczną, filozoficzną, czy prywatnymi przemyśleniami o naszej śmiertelności, mieli już spore problemy. A ich guru,potrafił rozmawiać tylko na tematy, o których przeczytał książkę. Czytanie samo w sobie jest dobre, ale przyjmowanie słów bez uprzedniego przemyślenia ich, ślepa wiara, to przecież fanatyzm. Nazwał ich zatem fanatykami złota. Mieć za wszelką cenę. Jakby posiadanie materialnej rzeczy było aż tak ważne. Ich skromne postrzeganie świata zapewne zamykało się na doczesności, bo wieczność to dla nich czysta abstrakcja, a to dla tego, że jej nie jesteśmy w stanie kupić.
Przyszedł również jako ateista i od początku czuł się nieswojo. Oni nawet wobec samych siebie nie potrafili być szczery. Swój wizerunek opierali na kilku mitach-pomocy, heroizmu, misji, przewagi intelektualnej nad innymi, a przede wszystkim chęci „zaistnienia”. Ich zdaniem jedynym sposobem na to było bogacenie się. A on, jako ateista,jak bardzo zatwardziały by nie był, uznawał nieśmiertelność. Nawet jako osoba odrzucająca wszelkie irracjonalne bodźce takie jak bóg, dusza oraz wszystkie dogmaty związane z religią, musi przyznać ,że jest coś, co można określić jako duszę. Nasze imię,bo jemu można nadać wieczne życie, poprzez czyny, sztukę. A tego mu najbardziej u nich brakowało, nieśmiertelności. Każde ich słowo, czyn, sprowadzało się do „teraz”. Chociaż udawali, że patrzą w przyszłość, to byli jak kiepscy wróżbici, skupieni raczej na tym co jest, bo to łatwo opisać i nie wymaga wyobraźni.
Ich sposób myślenia postrzegał jako totalnie abstrakcyjny, bo przyjmowanie materializmu jako religii, modlenie się według prymitywnej filozofii napisanej przez fanatyka kapitalizmu, to było upodlenie człowieka. Niewinne i wręcz paradoksalne, ale upodlenie. Bo tak nazywał wszystko, co starało się odebrać człowiekowi duszę. Pozory pozostały, ale sumienie już nie...
Odszedł z nienawiścią do samego siebie, za to, że tak długo trwał wraz z tą świtą. I mimo, że każde ich słowo interpretował po swojemu,to wciąż napierali na niego ze wszystkich stron, kalecząc swą mową, myśleniem i postrzeganiem. Z zakrwawioną twarzą od niedowierzania, z umysłem błądzącym po zakamarkach podświadomości, powoli zaczął zbierać strzępy tego, kim był dawniej . Cofał się w głąb siebie, do źródła, by zrozumieć,j ak ma teraz żyć. Chciał usystematyzować swoje wnętrze, a zrodził jeszcze więcej pytań, a mniej znał odpowiedzi. Nie wiedział czy jest sobą, czy kimś innymi. Kim jest właściwie, kim chciałby być, za jakim sobą tęskni, a jakiego nienawidzi. Jakiego szuka, a jakiego zgubił. Czuł się nieraz jakby wiedział czego szuka, ale nie wiedział co chce znaleźć.
Jeśli nie masz własnej filozofii, ktoś Ci narzuci swoją, karząc Ci w nią wierzyć, tym bardziej, jeśli jemu przyniosła korzyści. To jest smutne w takich ludziach. Wierzą w cudze słowa i nawołują do ich wyznawania. A to takie nieludzkie, naśladować innych, chcieć być jak oni. Jakbyśmy nie mieli własnej osobowości. A może jest ona za słaba, by zaistnieć? Dawniej prości ludzie mieli religię, by wiedzieć jak żyć, dzisiaj mają wzorce, by wiedzieć jak być. Szkoda, że głupota szuka wzorców, co gorsza je znajduje i sama je zaszczepia. Te cztery ściany to azyl, a te myśli to izolatka i wszechświat zarazem. Kaftan i ocean, początek i koniec. To wszystko, jest tym, co najważniejsze. W tych czterech ścianach zrodzi się jego duch.


ROZDZIAŁ III
 
 Płacz niemowlęcia wypełniał jego głowę. Stał gołymi stopami na wilgotnej ziemi porośniętej mchem. Mglisty poranek, który nie dopuszcza promieni słońca. Wokoło tylko pola, w oddali las. A mimo to słychać narastający płacz.
Pochwycił głos swojego „przewodnika”
-Każdy rodziny się by żyć, a żyje by umrzeć. Taki sam koniec i początek, a różne tylko drogi do ostateczności. Ileż to już istnień tak odmiennych przemierzało bezkres ziemskiego czasu. Wszyscy jesteśmy czyści jak łza, z wyjątkiem jej smaku. On pozostaje jako namiastka emocji. To jest to, co nam dają rodzice,czystość i namiastkę emocjonalności skrytej w nas. Ale wszystko co nastąpi po naszym narodzeniu, każdy impuls będzie interpretowany przez nas indywidualne. Każdy „pierwszy raz” będzie później pryzmatem, szkłem, przez które będziemy patrzeć na świat. Nasz umysł to lustro, który odbija to co widzimy i interpretuje wedle własnego uznania. Czasami możemy ingerować w tą interpretację, sprostować ją, a czasami musi być taka jaka jest, prawdziwa. Tylko czym jest prawda? Zastanów się, czy to nie zbiór kłamstw, które nadają rację bytu naszej prawdzie. A może prawda ma swe źródło, z którego czerpiemy, ale rożnie interpretujemy i nazywamy to, co objawia się prawda. Przecież po to tutaj jesteś, przyszedłeś po prawdę. Powoli zaczynasz wiedzieć, czego szukać.
Stał w ciemnościach, czuł, że co chwilę, ktoś dotyka jego ramion, pleców. Odwracał się nerwowo, ale nic nie widział przez wszechobecny mrok. Cichy śmiech za plecami, szept koło ucha. Był przez kogoś otoczony.
- Zgubiłeś się?-zapytał szyderczy śmiech.
-On chyba zabłądził, biedny chłopczyk. -dodał drwiąco inny głos
-Tak biedny i zabłąkany.- stwierdził ktoś, z nutą zamyślenia w głosie.
- I co teraz poczniesz wielki człowiecze?! Ha-ha.
Poznawał te głosy, ich ton i emocje. Były tak znajome, ich twarze przewijały się gdzieś z tyłu jego głowy.

- On jeszcze nic się na nauczył.
-Głupiec.
-Idź do nich, udawaj,bądź taki jak oni, fałszywy.
- Dostaniesz za swoje.
-Nie słuchałeś nas,a my, MY chcieliśmy pomóc. Ale Ty wolisz słuchać ICH.
Szyderstwo z samego siebie to nie dystans, to zrozumienie błędów.

-Strapiony?-usłyszał głos przewodnika- zapewne chciałbyś dostrzec ich twarze. Wiesz, że są Ci znane, ale czy masz odwagę, by poznać prawdę? Zastanów się,l udzie najpierw nachalnie poszukują jej,a gdy ją odkryją,często okazuje się bolesna. Pełna świadomości i wtedy szukamy rozpaczliwie kłamstwa. Zaczynamy być fałszywi nawet dla samych siebie. Prawda daje wyzwolenie, ale możemy stać się jej niewolnikami. Ludzie boją się znać kłamstwa, dlaczego mieliby więc odważnie przyjmować prawdę? Nie zawsze jest ona zgodna z ich przekonaniami. A Ty? Ty chcesz znać prawdę, ale czy ją udźwigniesz?
-Tak-powiedział drżącym głosem.
-Sam w to nie wierzysz, to widać- usłyszał znajomy głos.
-Ale niech tak będzie-dodał przewodnik-oto prawda.
Nad jego głową zaświecił księżyc. Stał otoczony przez samych siebie. Jego postaci, gdy jest smutny, zły, szczęśliwy czy szaleńczo uśmiechnięty. Gdy nienawidzi świat i samego siebie, gdy szuka bliskości. To był on. Każda z jego emocje z przypisaną jej twarzą wpatrywała się w niego.
Kim jestem? Zapytał się w duchu.
Upadł pod ciężarem prawdy, a jego osobowości, jedna po drugiej zaczęły w niego wchodzić. To było za dużo, nadwrażliwość, ona jest tak rozbieżna pod względem emocji, a jednak tak spójna. Jego ciało nie było teraz jednak scalone z umysłem. Spadał po w dół, w głąb samego siebie, w sny i koszmary, leciał i nikt nie mógł już go uratować...

-Pamiętasz, jak to jest być kochanym? Przez tą przypadkową osobę, kogoś, kto przez długi czas, żył i dojrzewał z dala. Nie znałeś tonu jej głosu, koloru oczu, uśmiechu i było Ci dobrze z tą niewiedzą. I pewnego dnia poznałeś prawdę, a ona była bolesna. Zrozumiałeś, że boisz się kochać, sam nawet nie wiesz, czy potrafić, tym bardziej nie wiesz jak to jest być kochanym. I rozpaczliwie zacząłeś szukać kogoś, kto zamieni prawdę w fałsz. A może ukarze Ci nowe oblicze. Byłeś tak zrozpaczony i zagubiony,że straciłeś własną twarz. Pragnąłeś tylko bliskości, dotyku czułej dłoni, miękkości jej włosów pośród swych palców. Chciałeś tylko poczuć bicie czyjegoś serca, obok własnego. Tracąc jednocześnie barwy, obrazy, wyobrażenia. Wszystko przestało mieć znaczenie, staję się płaskie i mdłe. Dręczyła Cię rzeczywistość i sam siebie katowałeś. I pojawił się ktoś, kto potrafi kłamać o miłości. A Ty, po tylu bezsennych nocach, nie wiedząc, czy wyciąga do Ciebie rękę, abyś nie utonął, czy to tylko iluzja. Twoja wyobraźnia przekroczyła granice umysły, zamieniła Cię w kogoś, kim nigdy nie byłeś.
Ale chciałeś się zmienić, bo ona na to zasługuje. Pragnąłeś jej samej, ale ona jest kłamstwem. Fałszem, który przejawia się zlepkami Twojej wyobraźni na jej twarzy. Nie jest tym, za kogo ją uważasz, sam nie jesteś tym, kim chcesz być. I spadasz na dno, a świat traci wszelkie barwy. A ona nie czuje tego co Ty, ani nie widzi. Ona jest ślepa i głupa... Kobieta napawa Cię odrzuceniem i niechęcią. Bo takie jest kłamstwo, rażące. A Ty szukasz prawdy, bolesnej, ale szczerej. Obudź się, Ona tu jest. Twoja naiwność, skryta w jej oczach.
Leżał na starym zielonym dywanie. W ciasnym, małym i ciemnym pokoju. Do ścian było powbijane pełno kartek z jego wierszami. Gwoździe były stare i zardzewiałe,powykrzywiane jak jego uczucia. Miarowo powiewały, mimo, że nie czuł wiatru na twarzy. Wydawało mu się, że wszystkie szepczą do niego. Rozmawiają, recytują, szydzą i współczują. Te kartki to był on, wątły i słaby, głupi i zakłamanym. Oszukany przez siebie i innych. A te kawałki papieru były jego prymitywnymi emocjami, ale wiedziały, że zasługują na coś więcej, dlatego go nienawidzą. Zaczęły odpadać od ścian, jedne głośno krzycząc z nienawiści, inne szlochając, to śmiejąc się, bądź po prostu cicho opadając. Patrzył na ten koncert, chociaż nie była to przyjemna muzyka. W końcu wszystkie opadły na ziemię. A wtedy gwoździe, jeden po drugim, coraz bardziej zagłębiały się w ścianach, które są jego sercem. On był w swoim wnętrzu, schowany gdzieś na dnie. Te gwoździe to jedyna rzecz łącząca go z rzeczywistością-ból i cierpienie. One zawsze przypomną, że wciąż żyjemy. Z każdym z nich czuł, że jego głowa jest cięższa, a on sam coraz bardziej wątły, bezradny. Nie widział nadziei, a wiara dawno zawisła na szubienicy. Był tylko on, te ściany i kartki z wierszami na ziemi. Położył się na nich,podkulił nogi i łkał.
Gdy się już wypłakał, podniósł głowę, wziął do ręki jeden z wierszy i przeczytał pierwszy wers „Odrzucenie jak bicz smaga”
Wpadł w gniew, podarł kartkę, pozostałymi zaczął kopać, gnieść i gryźć. Był w szale. Nienawidził tego skrawka siebie, którym był, zaklęty w tych słowach. To przecież nie on, nie on!
Potrzebował czułości, ale był sam. Gdzieś, głęboko w sobie,s chowany przed światem. Taił twarz przed lustrami i ludźmi . Skrywał się przed wszystkim, nawet samym sobą. I wtedy zobaczył ją w kącie. Stała tam, uśmiechając się do niego . Z tym samym kokiem na głowie, lekko pochyloną głową i bacznie wpatrzonymi w niego oczyma. Ze współczuciem, którego nienawidził .Od zawsze nim gardził. Stała tak, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby on nie napisał tych słów, ona nie wiedziała, że ją adoruje. Obojętna na jego uczucia, stała i uśmiechała się, raniąc go tym samym. Jej wnętrze, może gdzieś tam było piękne,ale teraz wydawało mu się proste,pospolite i typowe. Jej twarz, nie była twarzą, którą chciałby czule malować nocami, głaszczą ją światłocieniem, tuląc barwą, pieszcząc pędzlem i własnymi opuszkami palców. Była twarzą zwykłą i bezbarwną.
Gwoździe ze ścian powoli zaczęły wypadać, a on nie czuł już smutku, bezradności i beznadziejności. Nie miał też wiary, ale pozyskał pewność. Podniósł gwóźdź z ziemi i podszedł do niej. To czas pożegnania
-Chcę Ci podziękować, w tym starym pokoju, w szczególności za to, że mnie zraniłaś ,odrzuciłaś, że byłaś obojętną na to co czuję. A to dlatego, że nie jesteś tym, kogo pragnę. Ty byłaś sobą, bardzo smutnym i słabym odzwierciedleniem osoby, którą pokochałbym za to, jaka jest. Ale to wątłe cechy, ledwo dostrzegalne, tak uwypuklone przez moją wrażliwość, stały się punktem zaczepienia dla wyobraźni, w której Cie idealizowałem . Mrok zawsze jest mrokiem, nawet w naszej głowie. Kiedyś chciałem Cię pocałować i mieć blisko, pieścić...Ale uzmysłowiłem sobie, że Ty nie zasługujesz na mnie. Dla Ciebie nie byłbym w stanie napisać erotyku...Za mało w Twojej urodzie poezji, za mało samej urody, a ja jestem estetą. Powinien Cię przeprosić, ale nie uczynię tego, nie będę się upokarzał, błagał o przebaczenie za ból, który mi zadałaś. Pamięć najlepiej zabić ogniem, bo kartki szybko płoną.
Błysk nienawiści i szaleństwa w jego oku. Teraz dał upust wszystkim tym emocją, które dusił w sobie. Wbił jej zardzewiały gwóźdź do gardła. Nie protestowała, patrzyła się na niego z jeszcze większym współczuciem. Kolejne gwoździe spadały koło jego stóp. Zaczął je podnosić i wbijać w jej ciało. Pod naporem siły, oparła się o ścianę i powoli osuwała się na kolana. Z jej szklistych oczu płynęły łzy. Wbił w nią wszystko to, czym był przez nią i dla niej. Pozbierał podarte kartki, obrzucił ją nimi, a płacząc, zaczął je podpalać. Płonęła nieidealna idealizacja jego wyobraźni. Posąg jego głupoty. Dla ludzi nie warto się zmieniać,warto to robić tylko dla samego siebie.
Płonęła jego dziwna miłość. A on nie miał sił by stać. Patrzył jak powoli ogniem zajmuje jej ubranie, włosy, potem całe ciało . Skóra robiła się nabrzmiała i zwęglona, miejscami pękając. Coraz trudniej było ją rozpoznać,tylko oczy, wciąż te same, chociaż powinny spłonąć. Wciąż współczujące i przepełnione uczuciem.
-Nienawidzę Cię!-krzyknął tak po prostu.
Jak nieraz każdy chciałby krzyknąć, gdy brak zrozumienia w około, a sami nie pojmujemy tego co się dzieje, gdy tak ciężko pogodzić się z losem, z tym co nas spotyka. Każdy wtedy chce krzyczeć, ale mało kto ma jeszcze siły. Szczątki jego nienawiści dogasały. Patrzył ze spokojem na spalone ciało jego pseudo muzy. Teraz przynajmniej miała w sobie coś z poetyckości. Zostały tylko jej oczy, wciąż takie same. To jej spojrzenie odebrało mu wrażliwość i zaklęło ją w jej spojrzeniu. Podszedł do niej wydłubał jej oczy i schował do kieszeni.
Był gdzieś na dnie, w starym pokoju. Głęboko w samym sobie. Stare, podziurawione ściany, jak jego wspomnienia. Zwęglone szczątki z powbijanymi gwoźdźmi i popiół, ostatnia pozostałość minionej poezji, którą znienawidził całym sobą. Wyparł karykaturalną słodycz, tak przepełnioną upośledzonym różem i zwierzęcą troskliwością. Smutne, że czasami tylko nienawiścią możemy poskładać samych siebie. Siedział w kącie, głowę skrył w kolanach, dłonie oplótł na karku. Czy takie jest jego serce, pełne śmierci?
Sen przyszedł szybko, głęboki, choć niespokojny. A może to on znowu leciał gdzieś tam w dół, gdzie już serca brak...

 


ROZDZIAŁ IV

 Ocknął się. Szczątki jego miłości ledwo się tliły. Ale leżały teraz w tajemniczym przejściu . Chyba mógł wyjść z pokoju, aby kontynuować swoją wyprawę. Ostatni raz spojrzał na puste oczodoły, popiół z jego wierszy i zwęglone ciało znienawidzonej kobiety, przez którą spadł ze swojego intymnego piedestału poezji.
Wszedł w ciemny korytarz i szedł przed siebie. Otwór, który był wejściem do pokoju malał za jego plecami. Poczuł chłodny powiew na twarzy. Schody w dół i półmrok. Poślizgnął się na którymś z nich i upadł. Na chwilę stracił przytomność.
Pierwszą rzeczą,jaką zauważył po przebudzeniu, była dość mocno zaciśnięta szubienica na jego szyi. Rozejrzał się dookoła i doznał szoku. Poczuł, że serce bije mu coraz szybciej, a nogi same się uginają. Był tak przestraszony, że cały drżał, co chwile widząc ciemne plamki przed oczyma. Na obu ścianach wisiały wychodzące z niej postaci, które były nim. Każda była jak sobowtór. Zastygły w bólu i cierpieniu, melancholii, goryczy,a kąciki ust wyglądały jakby w dziwnej ekstazie.
Był to rodzaj zaspokojenia. Przede wszystkim jego ciekawości. Nad głową każdej z postaci ze ściany wisiał powróz, który był niczym innym jak szubienicą oplecioną wokół szyi, podtrzymującą bezwładne ciało, od pasa w dół. Zatopione w starej, stęchłej ścianie, która była oblepiona grzybami i mchem. W wielu miejscach brakowało farby, czy tynku. Wystawały zamiast tego nagie kamienie, również zazielenione . Sufit był niemal czarny od wilgoci. A podłoga śliska i mokra, pokryta jakąś starą wykładziną, która wyglądała jak pofalowane morze przez podmuchy czasu. Płynął pośród własnych trupów, a korytarz ciągnął się w nieskończoność. Powoli ciągnął nogi za sobą, szedł ze spuszczoną głową,by nie patrzeć się na boki, czasami miał tylko wrażenie,że gdzieś tam daleko,za jego plecami, słyszy ostatni krzyk agonii. Napawało go to panicznym strachem, tak,że biegł przez chwilę, ale to nic nie dawało. Wszystko było takie samo. Ciała w ścianach, szubienice, mury i podłoga.
-Są takie dni-przemówił jego przewodnik, ale jakby zmienionym, głębszym głosem, przepełnionym goryczą i mądrością płynącą z cierpienia. Mówił tonem kogoś, kto widział za dużo jak na jednego człowieka, jak gdyby wokoło widział tylko rozpacz, która puka do okna w te deszczowe wieczory,gdy wiatr wyje żałośnie za Ciebie,bo sam nie masz sił. Bezradnie klęczysz w poplamionej przez łzy nadziei,która stęka bo i ona jest zgnieciona przez rzeczywistość. Nasza towarzyszka niedoli, ona trwa przy nas, ale my przy niej nie potrafimy. Klęcząc i miarowo kołysząc się na boki, myślisz, czy ta właśnie nadzieja jest Ci bliska i potrzebna, a tym bardziej czy jest prawdziwa. A jeśli ona sama jest realna, to czy prawdziwe jest to ,co zwiastuje ta ostatnia deska ratunku. A może jest to fatamorgana naszych marzeń, podeptane dzieciątko, porzucone na bezdrożu, które łka tylko dlatego, by o sobie przypomnieć. A Ty nie jesteś przechodniem, ani zwyrodniałym rodzicem. Ty jesteś drzewem,które nie może nic zrobić pomimo świadomości.
Taki związek tworzymy z nadzieją, ona jest porzuconym dzieckiem, a my drzewem, które kołysze się na wietrze i nic poza tym nie może uczynić.
Łzy napływały mu do oczu. Upadł na kolana i szedł na czworaka. Pod dłońmi czuł wilgotne i oślizgłe podłoże. Takie samo jak języki wielu. Zdradliwe, odrzucające, napawające strachem, tym całkiem logicznym. Tym lękiem,który jest jak alarm i informuje ,aby nie ufać tej osobie. Na świecie jest więcej fałszu niż ludzi, jak znaleźć prawdę?
W oddali majaczyło światło, jego nadzieja już nie płakała, a krzyczała ze wszystkich sił, jak szaleńcy w amoku. Ostatkiem sił podniósł się i zaczął biec. Widział coraz wyraźniej jasną smugę światła. Z czasem zaczęła rozświetlać cały korytarz. Wszystko napełniało się jasnością. Widział coraz mniej, bo światło zaczęło go oślepiać. I nagle poczuł, że ma pustkę pod stopami, jakie to dziwne uczucie. Czuł, że spada, robi się coraz ciemniej i chłodniej. A on leci, a wszystko co może go uratować przed upadkiem, to ten kawałek sznura, który ma wciąż opleciony wokół szyi. Powróz napiął się głośno,a on poczuł na ciele drgawki i w mgnieniu oka suchość w gardle i pustkę.
Spadał głębiej i głębiej,a w locie myślał, że już tak całą wieczność będzie leciał w dół, gdzieś tam na samo dno, którego nie ma. Bo człowiek nigdy nie go nie sięga. On się stacza cały czas, tak długo aż nie dosięgnie go śmierć. To jest nasz kres, koniec, nasze dno, dno trumny. Za życia nie go nie sięgniemy, możemy jedynie odwiedzić rynsztok.
Wszystko było takie lekkie, a ciemność powoli go pochłaniała, nie czuł nic, tylko swobodny lot w dół, na dno śmierci. Na jej łono upadnie, tuląc się w jej piersi. Ucałuje dłonie i zapyta, jak pyta się kogoś, kto tak długo nie wracał z dalekiej podróży:
-Dlaczego tak długo to trwało? Dlaczego od narodzin, aż do teraz byliśmy w rozłące? Dlaczego...

 

ROZDZIAŁ V

 Czuł palący ból na gardle. To powróz uciskał go raniąc szyję. Nie mógł ruszać nogami. Jego tułów wystawał ze ściany, a dolne kończyny zniknęły gdzieś w niezrozumieniu. Sznur ochraniał go przed przechyleniem się twarzą w dół, ale jednocześnie odbierał mu oddech. Tak długo zastanawiał się jakie to uczucie, gdy dostajemy drgawek, czekamy na ten moment, aż nasza dusza, umysł opuszczą ciało,wypchane przez strach i bezradność. Ale zawsze miał swoją granicę, której nie przekraczał. Nie rozumiał dlaczego. A teraz wisiał w agonii, czując, że nie może oddychać, a w ustach miał ten dziwny suchy smak. Przed oczyma widział ciemne plamki na przemian z jasnymi błyskami, drżąc przy tym mocno.
-Zastanawiałeś się kiedyś mój drogi?- To był głos jego przewodnika. Stał naprzeciwko niego, ze starą księgą, którą trzymał na wysokości klatki piersiowej, w obdartym nakryciu z kapturem, który zasłaniał twarz. Zbrudzony i podarty materiał wyglądał jak relikwia, artefakt, a biła od niego dziwna aura. Lekka,zardzewiała,pomieszana z czerwienią poświata,która kontrastowała z wyblakłym nakryciem i tym dziwnym miejscem.
-Musiałeś-kontynuował swoją myśl- szukać odpowiedzi na pytanie dlaczego żyjesz? Chociaż ono jest pospolite. Ty chciałeś wiedzieć, dlaczego musisz żyć? Były takie dni, gdy łzy stawały się silniejsze od maski, która mówiła, że jest aktorem przyjemnym i kochającym dzień. Kruszyły ją, a odgłos pękających emocji, przeszywał serce tak, że niemal przestawało bić. I siedziałeś gdzieś tam daleko, nie widząc siebie, nie czując własnego oddechu oddechu, wpatrzony w jeden punkt.
Gdyby ktoś zapytał się Ciebie o czym myślisz, odpowiedziałbyś,ze o niczym. Ale gdybyś zadał to pytanie sam sobie, musiałbyś powiedzieć, że dryfujesz po tej krainie, która jest daleko poza naszymi oczyma, na granicy wyobraźni i wszechświata. Ten inny wymiar wzywa Cię co noc, puka do szyb, a Ty zakrywasz twarz dłońmi, tupiesz nogami i nic więcej nie możesz zrobić. Jest jednak jedna rzecz, którą chciałbyś uczynić. Odejść, a może przejść.
Przez ten fragment naszej osobowości, który rozwija się pod pewnym przymusem, na który nie zawsze mamy wpływ. Pod presją otoczenia, społeczeństwa, ludzi. Ale oni Cię zawiedli, bo zawsze ich przeceniałeś. I przyszedł taki czas, że byłeś noworodkiem, czystym wewnątrz, nienarodzonym jeszcze bytem, choć już żywym. Wtedy to odciąłeś pępowinę jaką jest powierzchowność, przymus,a która to jest połączona ze społeczeństwem. Odszedłeś od niego, bo jest zbędne i prostackie. Ale wciąż trwałeś w swojej świadomości, że gdzieś jest koniec, a po końcu kolejna świadomość, kolejna wyobraźnia. Czy umiera nasza podświadomość, czy przechodzi w rytuale śmierci, dalej w nieznane, w zakątki duszy, wszechświata, marzeń i rozczarowań. I chciałeś bardzo to wiedzieć, a czasami jeszcze bardziej chciałeś po prostu iść na przód zostawiając balast tego życia. I wtedy to przestraszyłeś się tak bardzo, że jest tylko pustka. Światło, a potem tylko ciemność. I nic poza nią. Rodzimy i umieramy się puści, pozbawieni wszystkiego.
Ta myśl sparaliżowała Cię,a Ty ot tak dawna chciałeś żyć wiecznie. I zrozumiałeś, że jedynym racjonalnym sposobem na nieśmiertelność jest zapisać się w pamięci. Trwać ze swym imieniem.
Teraz oto wisząc tutaj przede mną, poczuj ten sam strach, byś wiedział, że to jest sens Twojego życia. Jeśli wszystko Cię zawiedzie,o puści wiara i nadzieja, dzień w noc się zamieni,a mrokiem spowije Twoje serce, jeśli weźmiesz sznur w swe ręce i w około szyi opleciesz, a tej jednej rzeczy nie będziesz pewien, że pamięć o Tobie przeżyje, wiesz teraz sam przed sobą, że zostaniesz, by to jedno tylko osiągnąć, co znaczy tak wiele.
Nie jest tak bardzo ważne jak żyjemy, jak ważne jest „ po co”. Dla kogo i czego. Nie ważne jest co masz teraz, ale co będziesz mieć z ziemskiej egzystencji, gdy odejdziesz...


ROZDZIAŁ VI

 Czuł, że lina na której jest zawieszony, wysuwa się ze ściany, a on powoli spada twarzą w dół. Jednocześnie mając wrażenie, że ktoś wyciągał z jego głowy wszystkie przyjemne wspomnienia jak cieniutką nić. A serce pozbawiane jest wszystkich emocji. Zwisał już tak nisko, że nosem niemal mógł dotknąć posadzki. Pozbawiony wszystkiego, poza przykrościami jakiego go spotkały i których przez niego doświadczyli ludzie. A w sercu miał tylko jedno uczucie- świadomość własnej niedoskonałości, kalectwa umysłowego.
-Widzisz, mój drogi. Pyszność ma to do siebie, że lubi się puszyć i pożerać innych, którzy jej się nie podobają. Ale gdy już zje wszystko dookoła, po pewnym czasie odczuwa znowu łaknienie. Przecież nie można się głodzić, dlatego pyszność zjada nawet samego nosiciela. Brak wyczucia granic, z reguły kończy się ich przekroczeniem, świadomym bądź nie, ale są linie, za które nie wolno przechodzić. One odgradzają nasze życie od bagien, mułu, pijawek, które wgryzają się w serce i wysysają całe dobro. Bo to światło jest we wszystkim. W paradoksalny sposób nawet zło postępuje dobrze. Bo to określenie jest subiektywnym zbiorem nakazów i zakazów, według których należy postępować. Nie jest aż tak bardzo ważne jak postępujemy, ale w imię czego, w jakim celu, co nami kieruje. I czy nasze zachowanie faktycznie przybliża nas do chwały.
Czujesz to? Tak, to niedoskonałość, ona winna stać przy Tobie do końca Twoich dni. A jeśli mimo to, kiedyś dojdziesz do wniosku, że posiadasz już wielkość równą Stwórcy, weź sznur i oplącz go wokół szyi, i skocz w przepaść. Bo jeśli kto posiadł doskonałość, ten ma już wszystko, co ziemski byt jest mu w stanie zaoferować. A pyszność przecież musi być nakarmiona...
Czuł jak wsiąka w podłogę. W najdrobniejsze szczeliny pomiędzy kamieniami, w ich chłód i pustkę. Wieczne milczenie i obojętność wobec wszystkiego. Wsiąkał w codzienność, wybrukowaną samotnością, po której przechadza się egoizm, w objęciach prymitywizmu, a za plecami pogania ich pęd cywilizacji, smagając biczem materializmu. Miasta są od dawna martwe, ludzie to tylko próba ich wskrzeszenia.


ROZDZIAŁ VII

 Szedł pomiędzy obdartymi blokami. W miejscach, gdzie odpadł tynk, widać było kościste dłonie i poranione palce, jakby próbowały wydrapać dziurę w ścianie, ale brakło sił i spoczęli w przymusowym grobowcu. Miasta to inna forma nekropolii. Na cmentarzach spoczywają ciała, widoczna część ludzkiej egzystencji. Pomiędzy starymi i stęchłymi ścianami, nasiąkniętymi ludzkimi łzami, skruszonymi nienawiścią, pobrudzonymi przez zmarłe marzenia, gdzieś po kątach można znaleźć zakurzone resztki ludzkiej godności. Ale ona jest tylko w tych opuszczonych mieszkaniach. Gdzie nie ma ludzi, bo tam gdzie się pojawiają, godność najczęściej znika. Są też piwnice, ciemne, wilgotne i wrogie. Tam zakopano szczątki fantazji, zwyrodnień, tajemnic skrywanych aż do śmierci, złożono je pod ceglastymi ścianami, by w mroku rozkładały się przez zapomnienie, odchodząc tam, gdzie odchodzi większość ludzkich myśli, w zapomnienie. To jedno ludzie kochają najbardziej. Niepamięć o sobie, swoich pomyłkach i nieporadności. Są abstynentami życia, opuszczając ważne lekcje, tak, aby niczego się nie nauczyć. Przychodzą do opuszczonych miast, które są gdzieś tam daleko, a jednak na wyciągniecie dłoni. Osiedli zbudowanych na fundamentach strachu i nałogów, które są dla nich jedyną pewną ucieczką, a mimo to życie tych ludzi jest naznaczone niepewnością tak ogromną, że staje się dla nich jedyną prawdą. Zapomniani, zasypiają w łóżkach, gdzie każdej nocy ścielili swoje koszmary, chowając pod poduszkę wyrzuty sumienia, by te za głośno nie wyły. I w końcu nadchodzi taka noc, po której nie ma już dnia. Nie ma krzyku rozpaczy, ani wołania o pomoc. Przychodzi zapomnienie, by jako nagrobek pozostawić starą fotografię i ubrany w nędze szkielet.
Odchodzili w ciemnościach, tak, by nikt o tym nie wiedział. Tak mocno pragnęli zapomnienia, że stało się to dla nich sprawą najważniejszą, jedyną sferą mistycyzmu. Teraz nikt nich nie wspomina, śpią gdzieś tam, wchłonięci przez te mury, które wznoszą się coraz wyżej i wyżej, jako symbol upadku. Pomnik ludzkiej naiwności patrzenia na wczoraj, przez pryzmat jutra, nie będąc nawet w teraźniejszości, a gdzieś obok, z rozpaczą w prawej dłoni i z niedopałkiem wiary w lewej.
Wspiął się na najwyższy budynek. Miasto spało, pogrążone w troskach, które poddano eutanazji. To porzucone dzieci, które były na tyle kalekie, że nikt się nimi nie chciał opiekować. Leżą teraz w ciszy, zawinięte w kocyki, uszyte z braku akceptacji. Skrzypiące kołyski, które słychać tylko w nocy, jako wyrzut własnej nieporadności i nieudolności. Gdzieś w oddali tlił się ogień, a nad miastem unosił się ciemny dym. Ten płomień to ludzie, których wypalają ich ciężary, i będą płonąc tak długo, aż nie zwyciężą bólu.
Jeśli im się to nie uda, opadną wraz z dymem, na te przybrudzone ulice, by ulec zapomnieniu, gdzieś w ślepym zaułku, pomiędzy słabościami, a głupotą. Otuleni w swój własny krzyż, którego nie są w stanie pojąć. Nie są do niego przybici, ale gwoździe przeszyły serce, które krwawi. Każdy jej swoim Mesjaszem, ale nie każdy ma moc zbawienia, a tylko nieliczni potrafią zmartwychwstać, pokonać zapomnienie. Sami dla siebie jesteśmy też Piłatami, którzy umywają ręce od życia, podając się losowi, jak tłumowi rządnemu krwi. Każdy dla siebie jest Judaszem, który woli wydać własnego siebie za garść srebrników, nie ważne w imię czego, ważne, że sakwa cicho brzęczmy. I wielu kończy jak Judasz. Gdzieś, tam pod drzewem, które urosło na naszej zdradzie.
-Skocz, skocz w nieznane, życie ma koniec, ale nasze imię nie musi być zapomniane, skocz w Otchłań, tylko w ciemnościach, dostrzegamy swoje największe słabości. Skocz...- przemówił jego Przewodnik.


ROZDZIAŁ VIII

 Znowu stał na starym cmentarzu, przed własnym nagrobkiem, a poza nim nie było nic, tylko ciemno-zieloną trawa, mgła, która kocha ogrzewać chłodny marmur-symbol Śmierci i przejścia w inny wymiar. Były też drzewa w oddali, one zawsze patrzą z góry, na tych, którzy odchodzą, na głuche doły, wypełnione pustymi ciałami. To już nie ludzie, to symbole minionego życia.
Stał, wpatrzony we własne epitafium” Śmierć to tylko metafora, człowiek musi się zgubić, by dokonać odkrycia. Twoje jest na wyciągnięcie ręki, na jeden szept skostniałych palców”
Uklęknął na własnym grobie, powoli zaczął grzebać dłońmi w chłodnej i wilgotnej ziemi. Były w niej zakopane kartki z jego wierszami, filozofią, przemyśleniami, gdy gdy tylko jakąś znalazł, prostował ją, kład obok siebie i dalej kopał. Ręce miał brudne, paznokcie już czarne, miejscami zakrwawione, chłód przeszywał jego ciało, a palce skostniały. Ale teraz to nie miało znaczenia. Był na krawędzi własnej świadomości, na cmentarzu swoich idei, poległych w imię czegoś, czego nie rozumiał. Czegoś, co już dawno zostało zamordowane w jego umyśle, ale nim umarło, pociągnęło w dół cząstkę jego samego. Teraz kawałek jego duszy spoczywa w tym grobie. A co jeśli on jest tylko kawałkiem, a całość odeszła wraz z listopadowym chłodem i chmurami?
Dokopał się do przybrudzonych przez czarną ziemię fioletowych desek trumny. Resztki blokującej wieko ziemi, odrzucił na górę. Klęczał na własnym grobowcu, rozebranym do naga. Pozostało teraz tylko jedno. Otworzyć te dawno zgniłe już twory wyobraźni, zamarłe myśli, zagubione wspomnienia.
Pociągnął za złoty uchwyt, by otworzyć Sarkofag minionych dni. Wnętrze było wyścielone czerwoną tkaniną. Leżała na niej postać, w czarnym płaszczu, sięgającym aż kostek, na stopach czarne męskie kozaki. I jego twarz spoczywająca na poduszce. Ten wyraz oczu, którymi patrzył sam na siebie, stojąc samotnie przed lustrem. Pół uśmiech, lekkie wykrzywienie lewego kącika ust.
-Udało Ci się znaleźć mnie, tutaj pośród cmentarza Twoich wspomnień, na skraju szaleństwa, za dawno przekroczoną granicą normalności i przyziemności. Znalazłeś mnie gdzieś w głębi siebie.
Ale czy przyjmiesz mnie, jak Syna Marnotrawnego? Czy odważysz się znowu być sobą? Czy zechcesz powracać tutaj, na ten cmentarz, z wierszami dłoni i czarnymi różami, by złożyć hołd swojej podróży? Nieuniknionej destrukcji? Ona jest w nas, ale Ty chciałeś przed nią uciec. Pochowałeś swoje lęki, słabości i okłamywałeś siebie tak długo, że zacząłeś wierzyć we wszystko i nic. Ale oto jesteś i rozmawiasz sam ze sobą, a nad głową masz nagrobek z własnym imieniem. Tak często szukamy siebie z przeszłości, ale jeśli nigdy nie wiedzieliśmy kim jesteśmy, nigdy nie odnajdziemy swojego ja. Będziemy chodzącą zagadką, niezrozumiałą i zagubioną. Odkrywanie to fascynująca rzecz. Podążanie za nieznanym. To jest to co nasz łączy.
Skończył mówić i powoli wstał z trumny, potem wdrapał się na górę, brudząc przy tym płaszcz ziemią.
-Chodź- powiedział- odkryciu tajemnicy winno towarzyszyć jej zrozumienie.
Zaprowadził go pod stare i łyse drzewo, na jednej z gałęzi wisiała gotowa już szubienica.
-Widzisz- zaczął, my jesteśmy tak bardzo dziwni. Ciebie zapewne co innego trzyma przy życiu, mi moje marzenia odebrały życie. Ale oto stoimy tutaj, jesteśmy niemal jak jedno. Ale to Ty, chciałeś mnie znaleźć i poznać prawdę. A prawda jest bolesna. Bo prawdę zna tylko Śmierć i ona jedna jest prawdziwa. Cała reszta to tylko iluzja. Wejdź zatem i ubierz prawdę wokół szyi i skocz w głąb mnie i Ciebie, w głąb poznania. To jest prawda.
Zaczął się więc wspinać, na gałąź, do której była przywiązana lina. Usiadł na niej i założył szubienicę na szyję. Popatrz na siebie zmartwychwstałego, a ten powiedział tylko do niego:
-Skacz...

 


ROZDZIAŁ IX

 Spadał w głąb siebie, w pełnię własnej egzystencji, czuł zapach mogiły, który nie był stęchły ani też trupi. On był jak kołysanka, pozwalał zamknąć oczy. Powrócić do korzeni, stanąć gdzieś w ciemnościach nad niedomkniętą jeszcze trumną z życie, spojrzeć mu w oczy i zastanowić się jakie one są i gdzie prowadzi ten wzrok. Ile w nim bólu, a ile spokoju. Jeślibyśmy dziś zapadli w wieczną śpiączkę, to jaki będzie nas niekończący się sen?
Nie było nic poza stolikiem i współczującymi oczyma na czerwonym obrusie. Symbol zdrady samego siebie. Chciał je zniszczyć, zdeptać. Zrobić cokolwiek, by przestały się wpatrywać a w jego twarz. Ale nie mógł się poruszyć. Poza tym stolikiem, była jeszcze jedna rzecz. Drzewo, a na jednej z gałęzi wisiał on. W swojej śpiączce. Pogrążony w niedoskonałości i w jej świadomości. Bo przecież ona musi być gdzieś schowana tak, byśmy o niej pamiętali. By przypominała o tym, kim staliśmy, zapominając jaka naprawdę jest nasza twarz.
Teraz już zawsze będzie cząstką siebie wiszącą nad własnym nagrobkiem, a tuż za nim, będzie stać ten dębowy stolik z białym obrusem i współczującymi oczyma. A jeśli, ktoś go tutaj odnajdzie, to nie oznaka, że nadszedł czas wolności. Te współczujące oczy zjedzą wszystko. Jego ciało, umysł i emocje. I już nie cząstka, a całość zawiśnie gdzieś tam, na tych polanach pamiętliwych.


EPILOG

 Wszystko jest iluzją i metaforą. My sami jesteśmy tylko interpretacją cudzych myśli. Samych siebie postrzegamy przez głębię metafor i naleciałości. Wszystko jest przenośnią, całe nasze życie.
Dlatego ludzie tak często wymyślali własne wizje bogów, śmierci i samego życia. Nie ma jednej prawdy, bo prawdziwa jest tylko śmierć. Są natomiast metafory, które przemawiają do nas z dna naszych sumień, serc, umysłów. Ukryte w rozmazanej szybie, przez którą patrzymy na płaczący świat. W tym podmuchu wiatru, który chciałbym pocałować nas w usta, ale pędzi tak szybko, że tylko burzy myśli. W drzewach, które chciałyby otulić nas swymi liśćmi ale te wolą leżeć w ciszy i czasem tylko tańczyć z podmuchami jesieni.
Człowiek prawdziwie tylko się rodzi i prawdziwie odchodzi. To są jedyne rzeczy, w których brak kłamstwa.
Nasz świat to czysta iluzja i jeszcze bardziej skryta wyobraźnia. To jedyne na czym zbudowaliśmy pomnik doczesności. I tworzymy go każdego dnia, na własnej wizji dosłowności, którą niosą metafory, albo na cudzych słowach, jeśli nie możemy się zdobyć na przemyślenia.
Prawdę znajdziemy dopiero na dnie swego umysłu, wyobraźni, kiedy te położą się delikatnie na czerwonej poduszce, by potem spadać niżej i niżej, w głąb poznania. By ze śpiączki obudzić się w śpiączkę.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Jacob Filth · dnia 14.04.2014 05:21 · Czytań: 745 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
zajacanka dnia 15.04.2014 23:21
Tekst mojego autorstwa- Jakub Tomkiewicz. pozdrawiam
Trudno, żeby było inaczej. Za plagiat to się dostaje karę/wyrok, albo co.
Jak autor chce publikować pod własnym nazwiskiem, to po co mu nick na Portalu?
Cytat:
Nie było poza tą pust­ką nic. Tylko szep­ty,zna­jo­me,ale tak za­po­mnia­ne i

A tu autor sam sobie przeczy. Jak poza pustką nie było nic, to jak mogły być szepty? ;)
Poza tym brak spacji po przecinkach.
Równoważniki zdań jeden po drugim.
Cytat:
Ta praw­da,którą tak na­tar­czy­wie szu­ka­m

której
Cytat:
Tylko tam,na dnie jest praw­da, ukry­ta za za­sło­ną z cu­dzej wy­obraź­ni, za­mknię­ta gdzieś w za­du­fa­nej pew­no­ści wyż­szo­ści wła­snych po­glą­dów.

?
To jakaś bzdura. Nielogiczna zabawa słowem.
Cytat:
Ta praw­da to pa­ra­doks, ukry­ty w me­ta­fo­rze życia, które każ­de­go in­ter­pre­tu­je­my przez wła­sne po­glą­dy i prze­my­śle­nia.

?
Cytat:
Nie sprze­da­nie duszy dia­błu jest naj­gor­sze

A to mnie zatrzymało. Brawo! Choć dalej znów pustka...

No, cóż. Przebrnęłam tylko przez Prolog.
Technicznie: takie blokowe pisanie ciężko się czyta. Oczy latają po linijkach, w tekście nie ma oddechu, a skupienie odlatuje w siną dal.

Nawał myśli, emocji, takich naburmuszonych, nieszczęśliwych, na wdechu, jaki ja biedny! - nie powala.
Prolog nie zachęcił mnie do dalszej lektury, niestety.

Tylko jedno zdanie, wcześniej zaznaczone, miało COŚ w sobie. Tylko ono w tym całym wstępie.


Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty