Znów go widziała. Tak bardzo chciała objąć, przytulić, poczuć. Zobaczyć uśmiech skierowany właśnie do niej. Nieosiągalne. Kiedyś mawiała „chcieć to móc”. Teraz tłukło się szyderczym echem po każdym zakamarku jej istoty.
Widywała Wojtka zawsze z daleka. Nie mogła podejść. Po prostu nie mogła. Od lat żyła tymi chwilami. Prawie codziennie o tej samej porze. Nauczyła się wyczuwać, kiedy przyjdzie na boisko. Strasznie cierpiała, gdy padało. Zimy nie były takie złe, bo boisko zmieniało się w taflę lodu. Podziwiała wtedy jego wyczyny na łyżwach. Jednak kiedy towarzyszył mu Paweł bolało zawsze mocniej. Czy cieszyło, że nigdy nie przychodzili w towarzystwie żadnej kobiety? Miała wątpliwości. Mętlik męczył bardziej niż konkretny ból nieodwracalności wydarzeń.
Wojtek był chłopcem pełnym energii. Gdy słyszała jego radosny głos przepełniało ją ciepło. Czasami widywała go smutnego, wtedy czuła, że usycha, więdnie, umiera, bo nie może mu pomóc.
Pamiętała ostatni dzień, kiedy trzymała go w ramionach. Był maleńki. Miał wysoką gorączkę. Płakał. Ona także. W szpitalu powiedzieli, że nie ma szans. Że za późno. Że tak bywa. Wtedy też nie mogła mu pomóc. Czuła się bezsilna, bezsensowna, bezwartościowa.
Minęło dziesięć lat. Widziała to wyraźnie. Dekadę temu zrobiła to, co uznała za słuszne, konieczne i jedyne. Aktualnie nie czuła żalu, jedynie nieznośną świadomość teraźniejszości. Ucieczka nie jest zła. Często jest tylko odwleczeniem w czasie nieuniknionego. Dobrze jednak jeśli jest powrót. Gdy go nie ma, wtedy ucieczka jest zakończeniem, finiszem, okrutną bajką bez morału.
Ona nie miała powrotu. Pewnie i dobrze, bo cóż by im powiedziała? Przepraszam. Pomyliłam się. Wybaczcie? Idiotyczne.
Stała i chłonęła widok. Stała i dygotała, jak nigdy. Chyba dziś coś się zmieni. Musi. Tak czuła. W powietrzu były dziwne wibracje. Ptaki ciszej śpiewały, prawie jakby lamentowały lub odczytywały psalmy.
Wojtek nadal biegał z kolegami po boisku. Wesoły, swobodny i szczęśliwy. Podjechał samochód, z którego wysiadł Paweł. Miał srebrne skronie, lecz krok wciąż sprężysty i zdecydowany. Zawołał syna. Nie, nie wołaj, proszę. Chcę jeszcze popatrzeć jak gra. Krzyknęła, lecz nawet żaden ptak nie zerwał się z pobliskiego jaśminowca. Nic dziwnego. Nie była w stanie wydobyć dźwięku, a tak bardzo tego pragnęła. Niemoc jest największym przekleństwem.
Nie zauważyła pana Irka nadchodzącego od strony kamienicy. Pchał taczkę, na której leżał szpadel. Zatrzymał się przy jaśminowcu, postawił taczkę, wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego.
Dziś minęło równo dziesięć lat. Niewiarygodne. Nie ma ani ran, ani nawet blizn, a jednak wszystko jest inaczej. Tuż pod nią lśniły ślady wczorajszej ulewy, po których pływały żółte płatki.
Z zamyślenia wyrwało ją chrząknięcie pana Irka. Lecz nie tylko ono. Poczuła szarpnięcie, nie jedno. Świat zaczął wirować, szarzeć i zalewać się mgłą. Wojtusiu! Synku! Przepraszam! Do zobaczenia!
- Panie Irku, dlaczego wykopuje pan tę starą forsycję?
- Panie kochany, toż to tylko kłopot. Cholerne krzaczory! Na cholerę tyle ich tu posadzili? Wieczny syf – stękał, robiąc nerwowe kółka dłonią, w której tliła się końcówka papierosa.
- Słyszałem, że można odmładzać krzewy. – Paweł patrzył na leżący na taczce w połowie suchy krzak forsycji.
- Nie warto. Uwierz pan, nie warto.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt