Granitowy komin, stojący pośrodku lasu, był niewiele wyższy od dorosłego człowieka. Nie przeszkadzało to jednak w tym, by zadziwiał wyrytymi na nim zdobieniami. Przedstawiały one średniowiecznych rycerzy z tarczami i zbrojami, maszerujących po zdobycie Jerozolimy.
Siedzący na brunatnej ziemi pisarz nie mógł oderwać wzroku od mistycznych płaskorzeźb. Jego półnagie ciało, oświetlane promieniami księżyca, tkwiło w bezruchu dłuższą chwilę. W końcu literat otrząsnął się i wstał, przypominając sobie, po co właściwie tu jest. Zbliżył się do kamiennej budowli i sięgnął po bawełniany worek przywiązany do pasa. Zaczął garściami wyciągać pokruszone kwiatostany pewnej rośliny i upychać je na szczycie komina. Gdy zamocowana tam komora była już pełna, mistrz pióra przyłożył do niej pochodnię. Rozniecał płomień pomagając sobie wielkim miechem. Aromatu, który uniósł się w powietrzu, nie można było pomylić z niczym innym. Mężczyzna ponownie usiadł na ziemi i przyłożył wargi do ustnika znajdującego się u dołu komina. Zaciągając się dymem, nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na ciche odgłosy kobiecych stóp, zatapiających się w gęstym mchu.
Wypuścił z ust potężny, biały obłok i z odchyloną do tyłu głową obserwował jak chmura unosi się w stronę nieboskłonu. Poczuł znajome mrowienie w mózgu. Wena zaczynała dobijać się do jego głowy, jak pijana zdzira do nieczynnej meliny. Literat wyjął z kieszeni wodoodporny notes i począł bazgrać niepewną ręką.
Wokół pojawiały się kobiece twarze, straszące bojowymi barwami. Wojowniczki miały mocne, bardzo skąpo zasłonięte ciała. Trzymane w sprawnych dłoniach szable i topory nie pozostawiały jednak wątpliwości, że kobiety są piekielnie niebezpieczne.
Ilość kanabinoidów jaką przyjął pisarz sprawiała, że bardzo trudno było odróżnić marę i rzeczywistość. W końcu jednak oderwał się od notatek i wyczuł, że nie jest sam. Gdy spostrzegł wpatrujące się w niego amazonki, zerwał się na równe nogi i z rozdziawioną gębą począł wodzić wokół oczami.
- Pójdziesz z nami pisarzu – rzuciła lekko jedna z kobiet i zakręciła w powietrzu szablą, dając do zrozumienia, co mogłoby się stać w razie odmowy.
Artysta zachwiał się i pokazał jej środkowy palec.
- Gówno tam – krzyknął opluwając sobie brodę i tors.
Następnie z innego worka przy pasie wyjął garść czarnych granulek. Gdy cisnął nimi o ziemię błysnęło, syknęło i w powietrzu uniósł się kłąb gryzącego dymu. Amazonki zasłoniły oczy, a pisarz niczym spłoszona sarna biegł w stronę lasu. Jego śmiech przypominał rechot samego Lucyfera.
***
Przedzierał się przez gęstwiny paproci i wierzb, jak szaleniec. Dłońmi, które zazwyczaj służyły mu do pisania, teraz łamał gałęzie i rozrywał liście. Ucieczkę utrudniał fakt, że zaczynała działać specjalna mieszanka grzybów psylocybinowych i LSD, zjedzona kilkanaście minut wcześniej. Pnącza zamieniały się w syczące kobry, mech wydawał się być płynny jak zielony budyń, a okrzyki amazonek przelatywały przez jego mózg jak klucze zranionych ptaków. Rozpalony i oblany zimnym potem biegł jednak bez wytchnienia. Po raz kolejny przedarł się przez gąszcz i ziemia uciekła mu spod stóp. Spadł z niewielkiej skarpy i skąpał się w rzece. Brodził po pas w czarnej wodzie zastanawiając się, co jeszcze mu się przytrafi.
W końcu mokry i upieprzony od błota, wylazł na brzeg . Od jarania piekł go przełyk, a od biegu płuca. Za pas miał wetkniętą dwustumililitrową buteleczkę z absyntem, która na szczęście przeżyła upadek. Nie chciało mu się już uciekać i musiał znieczulić się porządnie zanim zostanie schwytany. Nie delektował się, wypił całość duszkiem.
Po chwili był już otoczony przez zbliżające się lekkim krokiem amazonki.
- Cholera – powiedział sam do siebie i zamachnął się butelką w jedną z nich. Wojowniczka zdołała rozbić naczynie w locie, a odłamki rozprysły się w powietrzu przywodząc na myśl wybuch supernowej.
- Błysk – wyjąkał i zapisał coś w notesie.
- Masz nam coś do powiedzenia? – zapytała jedna z kobiet groźnym tonem.
- Błysk w oku to za mało – wyjaśnił – główny antagonista musi mieć złoty ząb – dodał i osunął się na ziemię.
Amazonki związały mu ręce i nogi, a następnie przewiesiły go za kończyny przez długi drąg. Mężczyzna niesiony, jak upolowany świniak bredził o czarnych obłokach i krukach rozdziobujących ciała na polach bitwy.
W końcu dotarli do obozowiska i kobiety przywiązały go do kamiennego łoża. Wokół płonęły ogniska, a wojowniczki tańczyły śpiewając. Przybierały dziwaczne pozy i robiły przerażające miny. Pisarzowi wydawało się, że być może tak są dręczeni straceńcy, zesłani do piekła.
W końcu kobiety rozstąpiły się i do literata podeszła przygarbiona szamanka. Jej twarz była zakryta maską, zrobioną z krowiej czaszki, lecz zasuszone ręce świadczyły o tym, że jest stara. Czarownica śmierdziała zgniłym mięsem i spróchniałym drewnem. Mężczyzna nic nie mówił. Przyglądał się temu wszystkiemu z obłędem w oczach i zaciśniętymi ustami.
- Pani, złapałyśmy dla ciebie literata. Tak jak chciałaś.
- Nie potrzebuję go całego – powiedziała stara przyglądając się artyście.
- Wezmę tylko jego jądra! – Dodała po chwili namysłu i złapała go za krocze. – Jądra pisarza mają wspaniałą moc! Uwarzę z nich magiczny wywar!
- Co to za dzicz? Co to za obłęd? – piszczał pisarz.
Nikt nie zwracał na niego uwagi. Amazonki zdarły mu spodnie, a czarownica już pochylała się nad nim z siekierą. Gdy uniosła broń nad głowę, pisarz wił się jak niepełnosprawne dziecko. Na jego twarzy zamajaczyła rozpacz, a worek mosznowy skurczył się i zsiniał nie prezentując się zbyt potężnie.
Nagle w całym lesie zabrzmiały dźwięczne uderzenia potężnego gongu. Każdy wiedział, że oznacza to koniec zabawy. Jedynie literat nieprzytomny z przerażenia, nie słyszał już chyba niczego.
***
Niesiono go na noszach wzdłuż białych, sterylnych korytarzy. Podróż wydawała się trwać w nieskończoność. Gdy w końcu dotarli do ambulatorium, jego uwagę zwróciły wiszące worki, napełnione kroplówkami i świeżą krwią.
- Co z nim? – Zapytał niższy z lekarzy.
- Nic nowego – odpowiedział wyższy – znowu się ujebał jak młody ogon, a my będziemy musieli doprowadzić go do porządku.
Pisarz próbował się ruszyć, jednak ręce i nogi zostały spięte pasami.
-Widzisz potwora z galaretowatej substancji? – Zawył wskazując oczami na jeden z worków.
- Dajcie mu coś, bo bredzi – powiedział ten niewysoki, patrząc na literata z uwagą.
- Ani się waż! – zabronił drugi – włącz dyktafon. To co on mówi może być bardzo ważne.
- Jest wysoki na trzydzieści kilometrów – wieszczył dalej pisarz – jego macki służą do zasysania wody z oceanu. Widzicie jak połyka nimi morskie stworzenia? Wieloryby i orki.
- Jak tętno? – Niepokoił się doktor?
- Jeszcze wytrzyma, niech kontynuuje – odparł jego kolega po fachu.
- Obok potwora jest krater szeroki jak kanał La Manche – majaki nabierały tempa. – W jego krawędź ktoś wbił stalowy dwuteownik.Siedziałem na końcu tego słupa i wszystko widziałem – literat wyprężył się i znów stracił przytomność.
- Dobra, wypłuczemy mu żołądek i przetoczymy krew. Proszę też przygotować nalokson i flumazenil.
***
Pisarz wszedł do swojego gabinetu w wykrochmalonym kołnierzyku i wyprasowanych spodniach.Mieszanka leków i witamin które dostał sprawiły, że był niemal trzeźwy. Zapadł się wygodnie w miękkim, skórzanym fotelu i głęboko odetchnął.W pomieszczeniu czekali już wysoka sekretarka i podstarzały kamerdyner.
Służący podniósł uroczyście srebrną pokrywę wózka i rzekł:
- Przegrzebki w sosie mignonette z konfitowanymi pomidorami. Do tego dziki ryż i sok ze świeżych owoców passiflory.
Mistrz pióra skinął głową i zawiązał sobie pod szyją białą chustę.
Sekretarka przyniosła materiały.
- Tu są pana notatki oraz zapisy wideo z tego, co pan dzisiaj wyprawiał i opowiadał – podała mu wodoodporny notes i płytę CD.
Pisarz w odpowiedzi lekko się uśmiechnął.
- Czy życzy pan sobie coś specjalnego na popołudnie?
- Owszem – odpowiedział mrużąc oczy – przyprowadź karlice, oraz wezwij pana Jana.
Gdy kobieta wyszła zaczął przeglądać taśmy i konsumować frykasy. Uśmiechał się pod nosem do samego siebie. To był świetny pomysł wybudować ten ośrodek w Nowej Zelandii. Stworzyć prywatne ogrody, rzekę, zamek i z wynajętymi statystami realizować tam przeróżne scenariusze. Zatrudnić chemików produkujących najlepsze substancje psychoaktywne, a później dochodzić do siebie w prywatnej klinice. Nic nie dostarcza takich emocji. Jak choćby dzisiaj, gdy wizja utraty jąder przyprawiła go o nieludzki strach.
Po skończonym posiłku, do gabinetu ponownie weszła asystentka. Za nią w rządku weszły trzy karlice w pluszowych strojach lemurów. Pochód zamykał bardzo stary mężczyzna, dzierżący skórzany futerał.
Literat lubił, gdy podczas jego pracy, karlice w śmiesznych przebraniach uprawiały gimnastykę. Dla ich wygody podłogi zostały wyściełane futrami z niedźwiedzi polarnych.
Natomiast sędziwy pan Jan usiadł w rogu gabinetu. Miał umilać pisarzowi czas grą na waltorni.
- Wydawca zaznaczył, że ma pan dostarczyć do wieczora pięć stron zredagowanego tekstu. W przeciwnym razie ośrodek nie będzie jutro dla pana dostępny.
- Pestka – prychnął pod nosem literat.
Spojrzał jeszcze raz na fikające karlice i skupił się na pracy. Zaczął od tego, że główny antagonista powinien mieć złoty ząb.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt