Na to nikt nic nie odpowiedział. Karina położyła się i przycisnęła kolbę do ramienia, żeby odrzut broni nie wybił jej ręki ze stawu. Celownikiem odszukała pierwszego celu. Z niezadowoleniem, ale bez zdumienia, stwierdziła, że ręce jej drżą. I to bynajmniej nie ze strachu przed śmiercią. Po raz pierwszy miała strzelać do ludzi. Karina była strzelcem wyborowym, ale tylko teoretycznie. Jedynym żywym celem do tej pory były wróble na polu.
Do niedawna jeszcze sama nie wierzyła, że będzie w stanie zabić. Była głęboko wierząca, wierzyła, że zabójstwo w jakimkolwiek celu jest grzechem.
Powoli jednak zaczynała zdawać sobie sprawę, że śmierć Nika wywarła na niej głębszy wpływ niż byłaby skłonna przyznać. Miała żal do samej siebie, że go zostawiła, że uciekła, że ratowała tylko siebie, że pozwoliła mu się zabić. Ten żal był tak duży, że sprzysiężenie się swoim zasadom było łatwiejsze niż w innej sytuacji.
-Strzelaj! - ryknął jej ktoś za uchem. Linia rosyjskich żołnierzy zbliżała się coraz bardziej.
Mimowolnie szarpnęła za spust. Wrażenie było dość absurdalne. Część Rosjan, tuż przed nią, upadło jak marionetki, którym ktoś poprzecinał sznurki. Zaterkała króka seria. Krótka, bo szybko cofnęła palec, a jakie spustoszenie wywołała. Zamknęła oczy. Bez patrzenia widziała, że linia natarcia się załamuje.
-Karina!
Nie wiedziała, kto ją wołał, czego chciał. Otworzyła oczy. Odszukała błyskawicznie jakiegoś blondyna, któremu w szale walki spadł hełm z głowy. To już było prostsze. Wystarczyło zmienić kilka szczegółów, dodać parę stopni wojskowych i już stał przed nią Kornakov. Bez wahania, z ulgą jakby, nacisnęła spust. Żołnierz zatoczył się jak pijany i w ostatniej chwili odwrócił się twarzą do niej, po czym runął jak kłoda.
W tym momencie każdy Rusek miał dla niej twarz Jurija. Szarpnęła za spust i nie puściła, dopóki nie wystrzelała wszystkich naboi. Ktoś szarpnął ją za lewe ramię, ale nie czuła bólu.
-Daj, zmienię ci magazynek!
Przelotem spojrzała w osmoloną twarz Mariusza. Już wyjmował jej karabin z dłoni, kiedy coś zobaczyła. Ten żołnierz był zbyt daleko, żeby przyjrzeć się jego twarzy. Stał za daleko, by mogła go poczuć, usłyszeć. W lesie był tylko zamazanym konturem. A jednak Karina poderwała się na równe nogi, nie zważając na świszczące wokoło kule. Była pewna, że to Kornakov.
Wypuściła automat z dłoni i sięgnęła do paska. Zapomniała, że czterdziestka czwórka ma opcję prowadzenia ognia ciągłego, nie zauważyła, że niechcący przesunęła dźwigienkę z manualnego na automat. Lufa plunęła ogniem niczym wąż ogrodowy. Karina poleciała do tyłu i grzmotnęła plecami w nasyp ziemi.
-Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Mariusz. Odepchnęła go i wyskoczyła z rowu. -Nie!
Słyszała go, ale nie rozumiała. Oślepiona wściekłością i bólem, popędziła w kierunku, gdzie zniknał Kornakov.
Coś grzmotnęło gdzieś niedaleko. Huk ją ogłuszył, nagle wzbity kurz oślepił. Poleciała na ziemię i odruchowo osłoniła głowę. Gdzieś za plecami usłyszała krzyk Mateusza. Wola życia była silniejsza niż pragnienie zemsty. Czołgając się, wróciła do swojego rowu. Mateusz złapał ją za włosy i szarpnął.
-Co ty, do cholery, wyrabiasz?!
-Co to było? - wykrztusiła, ocierając oczy.
-Granat. Jesteś cała?
-Myślałam, że... - Karina urwała, potrząsnęła głową i ruchem ręki przywołała pierwszego z brzegu szeregowca. Anglik patrzył w nią spokojnie, bez emocji, jak na średnio interesujące przedstawienie. -Znajdź kapitana. Poproś go, żeby tu przyszedł. Musimy uradzić, co robić dalej.
Natarcie się załamało, Rosjanie wycofali. Wszyscy jednak wiedzieli, że jest to dosłowna cisza przed burzą. Karina zdążyła odebrać z rąk wściekłego Mariusza swój karabin, zebrać trzy ochrzany za swój wyskok, nim poczuła na ramieniu ciepłą rękę. Freeman naciągnał czapkę na oczy i bawił się zamkiem automatu.
-Straty duże?
Karina zacięła na moment usta. Szczerze mówiąc, nie liczyła. Ale to niewiele zmieniało.
-Za duże, kapitanie.
-Co robimy? - wciął się Arek. Karina przycisnęła dłoń do rozgorączkowanego czoła i oparła się o nasyp. Miała miękkie nogi.
-Możemy się stąd wydostać? - Freeman nie zmienił intonacji głosu, ale Karina zesztywniała.
-Nie. Nawet bez rannych, nie wyprowadzimy stąd całego oddziału.
-Dlaczego nie ma łączności? - spytał, zacinająć się, śniady chłopak z Wysp. -Przecież wasze dowództwo powinno być niedaleko.
-Powinno - mruknęła Karina, przeszukując intensywnie swoje kieszenie. W końcu znalazła mapę i rozłożyła ją na jakimś kamieniu. Dłuższą chwilę wpatrywała się w zielone płaty.
-Ma'am? - Freeman zmarszczył brwi.
-Mariusz, szukamy ochotnika - rzuciła do kolegi i kontynuowała, już po angielsku: -Niedaleko jest stary bunkr, jeszcze z czasów drugiej wojny światowej. Może być zajęty, ale to nasza jedyna szansa. Jeśli nie, ktoś będzie musiał przedostać się przez linię i złapać łączność.
-Nie możemy czekać - wtrącił Mariusz. -Jeśli ściągną artylerię, rozniosą nas w puch. Pójdę do bunkru.
-Weź kogoś ze sobą. Zanim pójdziecie, zgłoś się do mnie. Osłonimy was.
Freeman już szeptał coś do swoich żołnierzy. Po chwili przed Kariną pojawiło się dwóch wyrostków.
-Oni pójdą na wschód. Skontaktują się z dowódctwem, jeśli będzie to możliwe.
Karina odwróciła się do swojego małego oddziału. Zanim zdążyła otworzyć usta, dopadł do niej Darek.
-Pójdę z nimi.
Westchnęła. Najchętniej poszłaby sama, ale wiedziała, że to niemożliwe. Musiała zostać z większością.
-Okej, idźcie.
Mariusz z Damianem już stali przy niej, w pełnej gotowości.
-Żadnego niepotrzebnego ryzyka. Masz mapę. Idźcie od południa, drugie wejście chyba jest zawalone. Jeśli się uda, nie wracajcie. Meldunek za pół godziny. Krótkofalówki mają niewielki zasięg, pamiętaj o tym. Uważajcie na siebie.
-Tak jest - Mariusz puścił jej oczko, po czym jakby się skorygował. -Meldunek za pół godziny.
Odwróciła się ze ściśniętym sercem i ruchem ręki przywołała Marcina. Przechodzili przez to samo szkolenie. Załapał w mgnieniu oka. Już trzymał w ręki uzi i biegł na wschód. Po krótkiej chwili usłyszeli krzyk. Karina popędziła w ślad za chłopakiem. Marcin klęczał przy zakrwawionym ciele jakiegoś żołnierza i bujał się rytmicznie do przodu i do tyłu. Widok faktycznie był koszmarny. Mężczyzna nie miał nóg, tylko jakieś postrzępione kikuty. Obrażenia podobne do ran od bomby szarpiącej, ale w takim wypadku ''poszatkowane'' byłoby całe ciało.
Karina sięgnęła do szyi mężczyzny, bardziej z obowiązku niż faktycznej potrzeby. Potem rozchyliła mundur. Zmarszczyła brwi. Nieśmiertelnika nie było. A przecież żołnierze znali przeznaczenie małej blaszki. Możliwe od biedy było, że nieśmiertelnik wziął "na pamiątkę" cywil albo Rusek, ale...
Wróciła do rzeczywistości. Poderwała Marcina na nogi.
-Wracaj na posterunek. Ja tu zostanę.
Chłopak zasalutował, ale był otępiały. Bez słowa zawrócił. Karina przyklękła i wycelowała między drzewa. Na przeszkoleniu uczyli ją, żeby tworząc zasłonę dymną, strzelać w niebo, ale nie miała zamiaru marnować naboi. Parę sekund później usłyszała serię. Marcin zaczął. Bez wahania pociągnęła za spust. Kątek oka zauważyła, że Mariusz biegnie w las, Damian zaraz za nim. Odczekała jeszcze chwilę, po czym wróciła do oddziału. Freeman przywitał ją skinieniem głowy.
-Wszystko okej? - nie wiadomo skąd, pojawił się przy niej Tomek.
-Okej - powtórzyła jak echo.
-Spróbujemy się przebić? - spytał spokojnie Freeman. Karina zmartwiała. Znała zasady, jakimi kierowali się Anglicy, ale ona tak nie umiała. Nie potrafiłaby zostawić... Naraz cichy, złośliwy głosik z tyłu głowy przypomniał jej przystojnego blondyna, jego pociemniałe oczy, błyszczącą lufę... Zostawiła. Przecież zostawiła ukochanego. Więc dlaczego nie miałaby zostawić również obcych?
-Kapitanie... Dajmy im pół godziny.
Freeman skierował na nią swoje zimne oczy. Wzdrygnęła się. Pewnie miał rację. Był zawodowym żołnierzem. W sumie jaki sens miało narażanie całego oddziału? Jeśli istniała jakakolwiek szansa...
-Pół godziny. Do pierwszego meldunku - zgodził się niechętnie.
Karina usiadła i podkuliła nogi pod siebie. Zmieniła magazynek, przeczyściła zamek.
-433193384, zgłoś się - poprzez zakłócenia z trudem usłyszała głos Mariusza.
-Zgłaszam się.
-Bunkier wolny. Są ślady czyjeś obecności, ale teraz nie ma tam nikogo. Dojdziecie?
-Musimy - powiedziała, ciesząc się, że w jej głosie nie słychać ulgi. Droga do bunkru też przedstawiała niemało trudności, ale te były do pokonania.
-Możemy wrócić, żeby ułatwić wam odwrót.
-Nie - ucięła. -Pilnujcie bunkru. Obserwujcie przedpole, nie dajcie nikomu podejść.
-Poza tobą - z głośniczków popłynął chrapliwy śmiech chłopaka.
-To jasne - uśmiechnęła się jakby wbrew sobie. -Bez odbioru.
Jeszcze zanim wyłączyła krótkofalówkę, stała już przed Freemanem.
-Bunkr wolny. Musimy się wycofać.
Już w tym samym momencie pożałowała tych słów. Zawodowi oficerowi jak nikt nie lubili czasownika "musimy" z ust kogoś innego. Freeman skrzywił się, jakby połknał cytrynę.
-Moi ludzie ubezpieczą odwrót. Wycofujcie się powoli.
-Kapitanie... - zaczęła.
-Wykonać - zgrzytnął ciężko. Cofnęła się o krok i niemrawo uniosła dłoń do brwi.
-Tak jest.
Błyskawicznie skrzyknęła swoich ludzi. Przyczaili się, czekająć na sygnał Freemana. Z rowu Karina wyskoczyła pierwsza. Tomek biegł za nią. Karabin przeszkadzał, więc zarzuciła go na plecy. Biegła szybko, zgięta wpół, klucząc. Dała się wyprzedzić kilku żołnierzom i schowała się za pniem drzewa. Anglicy wycofywali się wolno, z zachowaniem jakieś tam formacji. Jeden z ostatnich żołnierzy upadł.
-Wassup? - tchnęła, ciągnąc go za drzewo.
-Twisted ankle - mruknął. Wykrzywiając niemiłosiernie twarz, stanął na nogi, jednak gdy spróbował zrobić krok, upadł.
-Hold on - powstrzymała go i jednym ruchem rozerwała nogawkę munduru. Z niewielkiej torby wyciągnęła bandaż i lód w sprayu. Rzadko to nosiła, bo generalnie rzecz biorąc takie artykuły miały małe zastosowanie. Teraz jednak mogły się przydać. Mężczyzna drgnął, kiedy potraktowała go obfitym strumieniem zimna.
-You go. They're coming.
-They always do - uśmiechnęła się kpiąco i obwiązała kostkę. -Up you get.
Oparł się ciężko na jej ramieniu i ruszyli dalej. Przeszli może pięć metrów, kiedy usłyszała strzał. Mężczyzna zgiął się wpół i runął na ziemię.
-Go! - stęknął. -Save yourself.
-I won't leave you.
-You killing yourself - mówił cicho, rwiącym głosem.
-I left somebody once. It's enough. I won't do it again - podźwignęła go z powrotem, nie oglądając rany postrzałowej. Nie miała na to sił. Zresztą czas ich gonił.
-You left your boyfriend. I know. So now you shall leave the stranger. It should be easier.
Miał rację. Powinno być łatwiej. Ale nie mogła go zostawić. Może właśnie dlatego.
-He... - zaczęła z wysiłkiem i urwała. Coś spadło na mech. Nie była to krew. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze. -He... Wasn't my... wasn't my boyfriend.
Każde słowo rwało jej serce na strzępy, ale przecież taka właśnie była prawda. Nik nie był jej chłopakiem. W oczach świata nie miała prawa do żałoby, bo nic ich nie łączyło. Cóż z tego, że "padł gdzieś ten, co serce skradł", jak to było w dawnej powstańczej piosence.
-I'm Mike Brown. If... - nie dokończył. Ale przecież nie musiał. Karina przymknęła na chwilę oczy i zdała sobie sprawę, że nieznośny do tej pory ciężar jakby się unosi. Podniosła głowę. Tomek zarzucił sobie drugie ramię Mike'a na szyję i ciągnął go w kierunku bunkru.
Mariusz wybiegł, przejął Mike'a. Damian wciągał ją już do schronu.
-Ty przeklęta bohaterko - zgrzytnął. W jego głosie było coś jakby złość i jednocześnie podziw.
-Mnie też miło cię widzieć - wsparła się na jego ramieniu. -Jest tu coś?
-Pociski do czołgów, broń przeciwlotnicza. Trochę amunicji, ale niewiele. Musimy się skontaktować z Darkiem i tymi Anglikami. Nie utrzymamy się długo.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 01.10.2008 18:54 · Czytań: 639 · Średnia ocena: 3,75 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: