Werdeański Czajniczek - emelkali
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Werdeański Czajniczek
A A A
Od autora: Moja wersja Lampy Alladyna. W smoczo-krasnoludzkim wykonaniu.

 

Zielonooki smok ziewnął ostentacyjnie. Machnął długim srebrzystym ogonem, całkiem od niechcenia strącając śnieg z drzew.
 – Wiesz, co robię z takimi, co budzą mnie z zimowej drzemki? – zapytał miękkim gardłowym głosem, od którego krasnoludowi, tak, dałby głowę, że tak, posiwiało z dwadzieścia długich pokręconych włosów w brodzie. Przestąpił z nogi na nogę i nadal nie patrząc w zielone ślepia – jak radziła leśna wróżka – cofnął się o krok.
– No niby słyszałem – odpowiedział cicho. 
– No niby… – smok uśmiechnął się szeroko, prezentując dwa przerażające rzędy zębów, białych i śmiertelnie ostrych. – Bajki słyszałeś, drogi mój Niziołku. Prawdy nie miałby kto ci powiedzieć. 
Krasnolud cofnął się o kolejny krok. Bystry był i zrozumiał, co smok miał na myśli. Nadal jednak, mimo strachu, nie podniósł głowy. 
– Pohandlować chciałem… – zaczął ponownie cicho. 
– I nie mogło to poczekać do wiosny?
– Nie mogło. Czas mnie nagli… 
Smok ponownie ziewnął i łagodnie postąpił o krok ku gościowi. Z trąconych olbrzymim cielskiem drzew sypnął śnieg i migocząc w porannym słońcu ciężkimi płatkami opadł na srebrne łuski, a po nich topiąc się pod wpływem nadal rozgrzanego snem gada, zsunął na ziemię. Stwór, prawie jak wielki pies, którego krasnolud pamiętał z dzieciństwa, liznął skórę ścierając mknące ku ziemi płatki śniegu i zwróciwszy nieco już poirytowane spojrzenie na mężczyznę, zapytał miękko: 
– Cóż takiego mógłbyś mi zaoferować, mój drogi Niziołku, czego nie mógłbym sobie zabrać sam, urywając ci wpierw tę kudłatą łepetynę? 
– Nie przyniosłem żadnej cennej rzeczy na wymianę, nie jestem głupi – burknął krasnolud.
– Fakt, że mnie wybudziłeś nie świadczy o twej mądrości – roześmiał się smok. Cmoknął głośno i zmrużywszy skośne powieki wbił wzrok w gościa. Ten jednak wciąż wpatrywał się w śnieg u swych stóp. – Powiedz no mi , Niziołku, kto ci podpowiedział, żebyś na mnie nie patrzył?
– Nie powiem. – Krasnolud wzruszył ramionami. – Obudziłem was, boście mi niezbędni, nie z głupoty. Wyjawienie imienia przyjaciela… tak, to by była głupota.
Ledwie przebrzmiały ostatnie słowa, a potężny cień błyskawicznie zasłonił świat brodacza, a gorący gadzi oddech owionął pochyloną twarz.
– Zabiję cię, a nim zjem, wyciągnę z twego ducha wszystko, czego nie chcesz mi teraz powiedzieć – miękko obiecał stwór – i każdą myśl, którą możesz mi zaoferować.
Tym razem krasnolud nie cofnął się. Nogi mu zmiękły, ale twardo stał w miejscu. Nie bardzo jednak wiedział, czy stoi, bo galaretowate kolana nie pozwalały mu się ruszyć, czy też z innego powodu.
– Możecie to zrobić… nie przeczę. Słyszałem, że smoki umieją zatrzymać ducha ofiary przez wiele dni w drodze w zaświaty. Słyszałem. – Przytaknął drżącym głosem – Winniście jednak wiedzieć, że moja babka była kochanką Stroidarusa… Nic z mojego ducha nie wyciągniecie.
Smok cofnął się wolno i z zastanowieniem pokręcił łbem.
– Stroidarusa, mówisz? Nie jesteś przypadkiem wnukiem Benerii?
– Ano jestem.
– To musisz być de Gra Yudherthardere? Krasnoludzki książę?
De Gra wyprostował się dumnie, jakby naraz przybyło mu ze dwa palce wzrostu i równie dumnie uniósł głowę, zamykając jednocześnie oczy, by nie skrzyżować ich z gadzim spojrzeniem.
– Jestem Arde de Gra Yudherthardere.
– Miło mi gościć. – Z odrobiną sarkazmu skłonił się smok – Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre. Dla przyjaciół Yh… ale w sumie nikt nigdy tak do mnie nie mówił.
– Dziwne – skonstatował Arde z kiepsko skrywaną ironią.
– Ano dziwne, toż smoki słyną z przyjacielskiej natury. Ja zaś w szczególności mam serce otwarte…
– Na pewno właściwy organ wymieniliście? – wymruczał cichuteńko krasnolud nie mogąc się powstrzymać.
– Nie dosłyszałem? – udał Yh.
Obaj się roześmiali, każdy z własnego dowcipu.
Smok odsunął się od gościa i ciężko położył w śniegu, błyskawicznie wytapiając wokół siebie niewielki stawik.
– Skoro już mnie obudziłeś, mój drogi książę, a wyrwać z twego ducha, przez uprzejme zaklęcia twej babki, niczego bym nie zdołał… Co cię sprowadza?
– Jest w waszym posiadaniu pewien drobiazg. Chciałbym go kupić. Wam on na nic, zapewne gubi się w olbrzymim skarbcu, któryście przez stulecia uzbierali. Dla mnie zaś ma wyjątkową wartość…
Yh pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Mam kilka drobiazgów, prawda. Kilka z nich od twojej babki. Beneria była wyjątkową kobietą… Jej mądrość dorównywała urodzie.
Arde ze zdumienia otworzył usta.
Wiele można rzec było o jego rodzie. O ich bogactwie, starożytnym pochodzeniu, zmysłach, dzięki którym wielu z jego przodków zasłynęło jako Tropiciele Mocy, o sprycie i pewnym rodzaju inteligencji… ale uroda? Jaja sobie smok robi? Spojrzeć mu w oczy nie mógł. Leśna wróżka przestrzegała, że nawet zaklęcie babki by nie pomogło i jakby w zielone ślepia zajrzał znalazłby się we władzy antycznego stwora. Tak więc nie mógł się upewnić, ale głos Yh, ton jakim mówił, wskazywał, że ostatnie zdanie nie było kiepskim żartem. Mimo to jednak, krasnolud znowu nie potrafił się powstrzymać i zadał pytanie, którego zadawać chyba nie powinien, przynajmniej z szacunku dla świętej pamięci babki:
– Jaja sobie robicie, czy chcecie obrazić pamięć matki mego ojca?
Smok zmrużył przepastne zielone ślepia.
– Dlaczego miałbym ją obrazić? Szanowałem twoją babkę. W swoim czasie obaliliśmy wiele beczułek przedniego krasnoludzkiego miodu, a i w piwnych szrankach nie miała Beneria sobie równych. Urodziwa przy tym była, że aż żal. Jakbym się odrobinkę Stroidarusa nie obawiał, to może spróbowałbym u niej szans.
– Moja babka? Moja?
– No przecież, że nie moja, do jasnej Herghe!
Odwołanie do bogini wspomnień przekonało krasnoluda. Zdaje się, że smoki spaczony gust mają… tak jak i pierwotni magowie. Obaj bowiem wzdychali do krasnoludzkiej panny. Nie do elfki, nie Gaalki, nawet nie do ludzkiej kobiety, ale do krasnoludki… No cóż. Bywa. Niezrozumiałe, ale bywa.
– Nie mnie się z wami wykłócać, babki nie pamiętam, a ojcu jej urodę ocenić trudno było. Zawsze mówił, że była najwspanialsza…
– Bo była – przerwał mu dobitnie gad. Machnął przy tym ogonem z irytacji. – Każdemu, kto zaprzeczy, urwę łeb bez zawahania.
– No to może ja przeczyć nie będę.
– No to może. – Uśmiechnął się smok. – Szanowałem Benerię, czasem nawet… no, nie ważne… Z racji tego daruję ci de Gra przebudzenie w środku zimy. Rozdawać skarbca jednak nie zamierzam. Nawet wnukowi takiej wspaniałej kobiety.
– Nie proszę o podarunek. Zapłacę wam. Skoro znaliście babkę, to wiecie, że odchodząc od Stroidarusa trochę jego wiedzy zabrała. Oddam wam jedno zaklęcie za czajniczek.
Pogrążony we wspomnieniach sprzed dwustu lat, smok ledwie usłyszał, o co prosi jego gość. Kiedy jednak już do niego to dotarło, zaskoczony zapatrzył się w krasnoluda.
– Czajniczek? Werdeański czajniczek?
Arde skwapliwie, acz w milczeniu pokiwał głową.
– Ale wiesz do czego on służy?
– Wiem.
Yh ponownie się zamyślił. Zamknął oczy i złożył łeb na wyciągniętych łapach. Yudherthardere czekał długo, nadal bojąc się podnieść wzroku na smoka. Gdy jednak cisza się przedłużała, spojrzał wreszcie na stwora. Zdało mu się, że ten zasnął, gdyż potężną pierś unosił równomierny oddech, a powieki przysłaniające zielone ślepia nie drgnęły. Nie śmiał jednak ponownie budzić gospodarza, mimo iż irytacja rozgrzewająca krasnoludzką krew od urodzenia, zwolna przybierała na sile zmieniając się w gniew. Zacisnął usta, aż grube wargi zmieniły się w cienką kreskę, a mięśnie twarzy zadrgały nerwowo. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, postąpił jednak o krok.
Naraz zielone ślepia rozwarły się.
Nim krasnolud zdążył opuścić wzrok, moc starożytnego stworzenia złapała go w sidła. Macki lodowatej siły, jak połyskliwe sztylety, wyrwały się z zieleni tęczówek i wbiły w krasnoludzki umysł. Cięły go, rozrzynały wspomnienia, kęs po kęsie wycinając to, czego Arde nie chciał oddać. Zagłębiały się coraz bardziej, przechodząc ze wspomnień, na wyobrażenia, z wyobrażeń na myśli, z myśli na uczucia.
I nagle cofnęły się rażone.
Uciekały piszcząc rozpaczliwie, jak obity szczeniak, gdy krwawe wstęgi ruszyły za nimi w pościg. Mocne, siłą pierwotnej magii, purpurowe pasma tańczyły, bijąc i tnąc, jak poprzednio smocze sztylety. Zmusiły smoka by cofnął swoje zaklęcie i usunął intruzów z chronionej czarami głowy.
Gad zdziwiony zamrugał i zmrużył pionowe powieki.
– Coś podobnego… – mruknął.
Krasnolud też zdawał się zaskoczony. Kiedy uderzenie smoczej mocy się cofnęło, nie opuścił głowy i mógł już bez skrępowania patrzeć na antyczne stworzenie. Strach ponownie zmienił się w irytację, a ta we wściekłość.
– Chcieliście mnie zniewolić?! – wrzasnął. – A gdzie wasz honor?! Babkę wspominacie, a potem coś takiego?!
– Nie rzucaj się de Gra. Przyzwyczajenie takie… – przerwał mu cicho Yh. – Setki, setki lat przyzwyczajeń. Nie sądziłem, że Beneria poznała takie zaklęcia… Żeby zabezpieczyć wnuka przed Smoczym Spojrzeniem… Niesamowite. Zabrała więcej magii Stroidarusa niż myślałem… Nie patrz tak na mnie. Nie ma się co złościć. Spróbowałem, nie udało się. Tyle. Wróćmy do naszych targów. No chyba, że twój urażony honor nie pozwala na dalsze negocjacje i rezygnujesz z werdeańskiego czajniczka?
Gniew Yudherthardere ostygł w jednej chwili, chociaż uraza w czarnych oczach pozostała. Świadomość, że mógłby nie zdobyć artefaktu, po który przybył, ochłodziła jednak wrzącą krew.
– Nie rezygnuję – warknął przez zaciśnięte zęby.
– To i dobrze, bo skoro oparłeś się Spojrzeniu, może i masz coś, czym mógłbym być zainteresowany…
Wstał powoli i nieco ociężale wlazł do pieczary, z której wyciągnęło go uprzednio nawoływanie krasnoluda.
Przez jakiś czas Arde stał na polanie, przestępując z nogi na nogę, trochę już zmarznięty, ale przede wszystkim zniecierpliwiony, gdyż, co wiedzą wszyscy, krasnoludy nie rodzą się zbyt powściągliwe, a z wiekiem tego daru ubywa im coraz bardziej. Wreszcie potężny gadzi łeb Yha wysunął się z groty, a za nim reszta wielkiego srebrnego, pokrytego połyskującymi w słońcu łuskami, ciała. Smok uśmiechał się krzywo, a w zielonych ślepiach migotał chochlik, który wyraźnie zaniepokoił krasnoluda. Skoro jednak nie potrafił czytać w myślach, a stwór zapewne nie zamierzał wyznać mu co go tak ubawiło, postanowił skupić się raczej na małym przedmiocie rzuconym mu pod nogi. Pochylił się i z namaszczeniem podniósł artefakt. Delikatnie przesunął po nim palcami. Naczynie wyglądało jak setki innych, które widywał, małe gliniane, z prostym uchwytem, poszarzałe latami. Nic nie wskazywało na jego magiczne pochodzenie. Dopiero, gdy wyszeptał zaklęcie, pod dotykiem jego dłoni, na ściance czajniczka pojawiły się wyryte w glinie słowa. De Gra uśmiechnął się uszczęśliwiony.
– Widzę, że jesteś zadowolony. Nie przyzwyczajaj się zbytnio. Wciąż nie wiem, czy masz to na czym mi zależy – złośliwie zauważył smok.
Arde podniósł wzrok z czajniczka i, wciąż się uśmiechając, spojrzał na stwora.
– A na czym wam zależy?
– Dawno temu zabrano mi pewien dar. Chcę go odzyskać.
– Chcecie na powrót zmiennokształtności?
Na leśnej polanie na moment zapadła cisza. Yh zaskoczony wpatrywał się w gościa. Wreszcie uśmiechnął się.
– Wiesz więcej niż podejrzewałem. Urody co prawda nie odziedziczyłeś po babce, ale zdaje się, że rozum i owszem. Jak więc będzie? Masz takie zaklęcie?
Krasnolud skinął głową udając jednocześnie, że nie widzi, jak zielone ślepia rozjarza pełne radości oczekiwanie. Smok przestąpił z łapy na łapę. Podrygiwał niespokojnie, jak dziecko, przed kramem z łakociami.
– Zamienimy się? – zapytał ze źle skrywanym napięciem.
Nagła zamiana stron bardzo spodobała się Yudherthardere. Przez chwilę zastanawiał się, w jaki sposób wykorzystać pragnienie płonące w smoczym spojrzeniu. Jak każdy krasnolud z jego rodu, nie mógł przejść obojętnie obok możliwości wzbogacenia. Żyłkę handlu miał we krwi i, mimo szlacheckiego pochodzenia, był kupcem. Kalkulował więc błyskawicznie, podliczał ewentualne straty i zyski.
– Jeśli się zamienimy, dostanie się wam zaklęcie zmieniające was w człowieka… a przynajmniej będziecie wyglądać jak człowiek. Mnie zaś w udziale przypadnie czajniczek? I odejdę z waszych włości cały i zdrów. Bez wzajemnych pretensji i niedopowiedzeń?
Smok wysłuchał go z zastanowieniem.
– Dostaniesz werdeański czajnik, a ja zaklęcie. Z wszelkimi magicznymi konsekwencjami. Bez pretensji. – Potaknął. – I nie będziemy wracać do tego targu.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy, każdy świadom, że drugi coś ukrywa. Obaj jednak byli przekonani, że przeciwnik nie zdoła go przechytrzyć. Uśmiechnęli się szeroko, obaj w ten sam szpetny sposób. Potem Arde schował artefakt za pazuchę. Podszedł do smoka, odwiązał sakiewkę i położył przed starożytnym.
– Jak będziecie już gotowi, powtórzcie zaklęcie, które wam powiem. Żeby zadziałało, musicie wpierw zjeść jedno ziarno z mieszka. Rozumiecie? Tylko jedno ziarno.
– Rozumiem, jedno ziarno. Daj zaklęcie.
Niech zniknie stworzenie
A ja się przemienię
Człowiek się rodzi
A smok odchodzi
Yh cofnął się zdumiony.
– Żartujesz?
– Nie. Wiem, że nikt nie nazwałby Stroidarusa, poetą. Wiecie jednak, że nie słowa się liczą, a rytm i zaklęta w nich magia.
Smok pokiwał głową. Naraz odprężony leniwie machnął ogonem, jak poprzednio strącając z drzew śnieg. Potrząsnął łbem, gdy spadły nań zimne wilgotne płatki.
– Nie będę cię zatrzymywał de Gra Yudherthardere. Wpadnij jeszcze kiedyś, chętnie powspominam twoją babkę. Mądra z niej była kobieta. Mądra i piękna.
Krasnolud uśmiechnął się. Wciąż nie mogło mu się pomieścić w głowie, że ktoś mógł matkę jego ojca nazwać piękną, ale za pazuchą miał wymarzony artefakt i zdaje się, że mógł odejść z nim cały, więc nie zamierzał kłócić się o drobiazgi.
– Żegnajcie Yhkredtherdurhe Anhe Hredhertgherre. – Powtórzył imię smoka bez zająknięcia z satysfakcją widząc jego zaskoczenie. – Może, rzeczywiście skorzystam z waszego zaproszenia. Kiedyś.
Wymienili ukłony. Arde szybkim krokiem ruszył w głąb lasu, gdzie zostawił kuca, odprowadzany rozbawionym spojrzeniem smoka.
 
 
Zaśnieżona siedziba rodu Krethe chyliła się ku upadkowi. Drewniane ściany pamiętające dziada pradziada obecnego barona zżerały korniki, a przez dziury w nich do środka wciskał się lodowaty wiatr, którego nawet dziesiątki spalonych polan nie były w stanie rozgrzać. Hazard, rozpusta i dziesięciolecia trwonienia pieniędzy na zbytki odbijały się na domostwie i jego mieszkańcach. Bieda już nie pukała nieśmiało do drzwi, lecz wciskała się szparami, wsuwała przez niedomykające się okiennice, gościła przy skromnych posiłkach, przyglądała się łataniu kolejnych sztuk odzieży i machała na pożegnanie kolejnym odchodzącym służącym. Wreszcie baron uznał iż, mimo wyraźnych sprzeciwów, musi zainwestować ostatni i za razem jedyny skarb jaki rodowi został: młodość i urodę jedynej córki. Poprzez nielicznych jeszcze znajomych, którzy nie odwrócili się odeń, gdy skończyły się pieniądze, rozesłał wieści na najdalsze nawet dwory, że szesnastoletnia panna gotowa jest do wyjścia za mąż. Wszem i wobec wiadomo było, że co prawda rodzina nie grzeszy bogactwem, ale zadbała o wykształcenie dziewczęcia, że jej pochodzenie nie pozostawia nic do zarzutu, a o piękniejszy kwiat trudno w całej Krainie. Zaiste Irii była piękną młodą kobietą. Jedyną nadzieją, że jakiś bogaty głupiec zechce część swego majątku oddać na podreperowanie włości teścia i przyszłości trzech, na razie małoletnich, szwagrów. Baron z dumą przyjmował oferty kolejnych starających. Nie cisnął zbytnio dziewczyny, bo i oferty zdawały mu się niewystarczające.
Aż zjawił się de Gra.
Wpadł, by złożyć uszanowanie, gdyż jego ojciec i baron walczyli po jednej stronie w Wojnach Zaorańskich. Ledwie wszedł i jego spojrzenie spoczęło na Irii, jasnym się stało, że to właśnie odpowiedni kandydat na męża. Bogactwo rodu Yudherthardere było legendarne. Pomnażali je przez te same wieki, przez które Krethe tracili, a nawet dłużej, dużo dłużej. Posiadłości krasnoludzkiego rodu ciągły się przez całe południe Krainy. Mówiono, że nawet Król Królów nie posiada tyle co oni. Baron uszczęśliwiony patrzył na starania dziedzica znakomitego rodu o jedyną córkę. Fakt, że jest to krasnolud… wyjątkowo szpetny krasnolud… nie miał dla niego znaczenia. Oto najznakomitszy młodzian Krainy, a już zapewne najbogatszy, prosi o rękę córeczki. To zaś, że córeczka ledwie potrafi ukryć obrzydzenie na widok kawalera, jakoś papie umknęło. Gdy jednak wreszcie dotarła do niego ta świadomość, wezwał Irii i jej matkę i jasno wytłumaczył, czego po obu oczekuje:
– Wyjdziesz za niego! Gówno mnie obchodzi, że jest szpetny! Ma, kurwa, więcej pieniędzy niż wszyscy możni razem! Korzenie jego nazwiska sięgają pierwotnych! Nie rycz, głupia babo! Oddasz córkę szlachcicowi!
– Ale jak ona? To niewinne dziecko… a on to… Nizioooooooł – rozpłakała się baronowa.
– Może i Nizioł, ale w sypialni nie ten rozmiar jest ważny! O skarbcu pomyśl, kurwa! O synach! Wolisz, żeby szczeniaki pozdychały z głodu, czy żeby nasza córeczka krasnoludzką księżniczką została?
– Ale papo! – jęknęła zrozpaczona dziewczyna.
– Ty też nie rycz. Jakoś przetrzymasz! A jak już zaopatrzy naszą przyszłość, to się o wypadek postaramy… Wdową zostaniesz, bogatą wdową. No już, nie becz.
I tak baron uznał, że sprawa zamknięta. Na oświadczyny krasnoludzkiego księcia, bez pytania córeczki, rzecz jasna, przystał z radością i zaczął sposobić się do wesela.
Arde zakochał się od pierwszego wejrzenia. Zakochał bez pamięci.
Dziewczę było delikatne niczym nimfy z opowiadań dziadunia. Eteryczne i słodkie. Miało delikatną jasną skórę, wielkie szafirowe oczy, pełne niewysłowionej słodyczy i niewinności i karminowe usta, pełne, a jednak w dziwny doskonały sposób uzupełniające śliczną twarzyczkę. Była panna przy tym drobniuteńka i maleńka, niewiele tylko wyższa od niego. Nie śmiał nawet marzyć, że mogłaby odwzajemnić jego uczucia. Jakże więc był zdziwiony, gdy pozwoliła mu, ukradkiem oczywiście, ucałować koniuszki palców. Nieśmiało przy tym odwróciła głowę, co niezwykle go ujęło. Nie zwlekał więc długo i uderzył w konkury…
 
Mawiają, że miłość jest ślepa. Zapewne jednak nie dotyczy to krasnoludów, gdyż de Gra dość szybko zrozumiał, że coś w tym całym dziewczęcym uczuciu się nie zgadza. Jednego dnia Irii pozwalała mu ucałować dłoń, drugiego odwracała wzrok na jego widok. Jednego, niby przypadkiem unosiła rąbek sukni, by na łydkę zerknął i na chwilę stracił oddech, drugiego uciekała spłoszona jego obecnością. Jednego pochylała się słuchając z pozornym zainteresowaniem jego wywodów, tak głęboko, że mógł w wycięciu sukni dojrzeć ciemne cienie sutków i potem długie minuty w przerębli musiał studzić rozgrzane ciało, drugiego nie chciała wyjść z pokoju słysząc, ze zajechał. Zagubiony i zmęczony grą w kotka i myszkę, posunął się do ostatecznego testu.
Matka mówiła, że nie godzi się sprawdzać uczuć, że gry z emocjami nie przystoją szlachetnie urodzonym krasnoludom. Szanował matkę, ale czasami krasnolud musi, to co musi.
Dlatego obudził z zimowego snu smoka i wyhandlował od niego werdeański czajniczek. Postawił wszystko na jedną kartę. Uznał, że jeśli nawet uczucia panny nie są szczere, magia artefaktu da mu czas by zastanowić się co dalej.
Pędząc drogą co koń wyskoczy, pod wieczór przybył na dwór. Zaprowadził zmęczone zwierzę do stajni i oporządził je, gdyż stajenni uciekli jako pierwsi. Później wszedł nie anonsowany do środka – lokajów też już nie było. Na schodach bawili się jego przyszli szwagrowie. Trzej chłopcy ledwie odrośli od podłogi. Zawołał jednego z nich i nakazał wezwać narzeczoną. Dzieciak posłusznie pobiegł wypełnić polecenie. Baron zadbał, by jego synowie rozumieli wartość pieniądza.
Irii zeszła, acz z wielkim ociąganiem. Widząc de Gra ledwie zdołała ukryć niechęć. Naciągnęła na śliczne oblicze wystudiowany uśmiech.
– Witajcie panie – powiedziała modulowanym miękkim głosem, od którego grzeszne myśli zaroiły się w głowie mężczyzny. Jednym spojrzeniem odesłała braci. Ojciec przecież nalegał, by jak najczęściej zostawała z narzeczonym sam na sam. – Co was sprowadza o tak późnej porze?
Arde zmarszczył brwi zdziwiony. Ledwie zapadł zmierzch, więc i godzina była jak najbardziej odpowiednia do spotkań. Nie skomentował jednak pytania baronówny. Uśmiechnął się, kolejny raz podziwiając urodę dziewczęcia. Kiedy stała przed nim, ledwie zdołał zebrać myśli, ledwie potrafił trzymać się postanowienia. Taka był słodka, delikatna, zwiewna… Jakże mógł podejrzewać ją o nieuczciwość. Jakże…?
Kiedy jednak zajrzał w szafirowe tęczówki, a nie było to łatwe, gdyż dziewczę co rusz odwracało spojrzenie, obudziła się w nim nieufność. De Gra nie byliby tym, kim byli, gdyby zawsze i wszędzie nie zwyciężał w nich zdrowy rozsądek. Ten zaś podpowiadał najmłodszemu z rodu, że panna coś ukrywa, że duch babki podpowiadając mu we śnie sposób próby, miał rację.
– Przywiozłem wam prezent, pani mojej duszy i serca – zaczął więc kwieciście, głęboko się kłaniając. W oczach panny rozbłysnął blask, którego jej narzeczony wolał sobie nie tłumaczyć. Serce drgnęło boleśnie, gdy wyjmował z zanadrza czajniczek.
– To tylko dzbanek. – Irii nie zdołała ukryć rozczarowania.
– Nie zwykły dzbanek, duszo moja. To magiczne naczynie. – Podał jej czajniczek. – Jeśli potrzesz ściankę dojrzysz wypisane nań zaklęcie, widzisz?
Dziewczyna zrobiła, co kazał i rzeczywiście pod palcami pojawiły się słowa.
– I co on robi? – Szafirowe oczy znów błyszczały – Spełnia życzenia? Przynosi skarby? Brylanty? Złoto?
– Niezupełnie…
– Więc? Jaka to magia? – Głos dziewczęcia uniósł się.
Arde zawahał się. Wyglądała tak pięknie, tak niewinnie, świeżo jak… jak wiosna… jak…
– No? Dalej! Jaka to magia?!
De Gra westchnął i wreszcie odpowiedział.
– Jeśli znajdziesz się blisko swego wroga, potrzesz runy, a potem głośno je przeczytasz, dzbanek uwięzi go w swoim wnętrzu.
Długie rzęsy zadrżały. Pełne usta rozchyliły w radosnym uśmiechu.
– Naprawdę? W takim małym dzbanuszku?
– To stara magia, pierwotna.
– I wystarczy, że potrę, o tak?– Zrobiła to patrząc w oczy narzeczonego – I powiem: „otwieram bramy w mrok prowadzące, niech połkną duszę twoją i ciało”?
– Irii – dokończył smutno Arde. – Tak, to wystarczy.
Potężna światłość otoczyła dziewczynę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy moc artefaktu zamknęła się wokół niej. Dzbanek wypadł z zesztywniałych naraz dłoni i potoczył się bezgłośnie po marmurowej posadzce, nawet się nie uszczerbiwszy. Blask, jaśniejący niczym letnie słońce w zenicie, błyskawicznie malał, aż zmienił się w kroplę światła. Ta zaś zadygotała, zatańczyła i łagodnym łukiem wsunęła się w
dziobek naczynia. Glina zapłonęła jaskrawą bielą, a litery na ściance wypaliły krwawym atramentem. Poniżej zaklęcia zapłonęło nowe słowo. Imię. Irii.
– Trzeba jeszcze dodać imię, moja droga – wyszeptał krasnolud sięgając po naczynie – imię tego, kto ma być uwięziony.
Grube, krótkie palce prawie dosięgały artefaktu, gdy ten znikł.
De Gra zamarł zaskoczony.
Błyskawicznie rzucił się na podłogę. Chaotycznie dotykał miejsca, w którym dopiero co leżało naczynie. Nie było go. Jeszcze przed chwilą płonęło bielą i krwią, a potem… bez błyskawic, huku, po prostu przestało istnieć na marmurowej posadzce… a razem z nim uwięziona wewnątrz baronówna.
– Yhkredtherdurhe! – warknął wściekle krasnolud. Poderwał się z podłogi i rzucił ku drzwiom.
I nagle zatrzymał.
A potem uśmiechnął zjadliwie.
Szerokim, brzydkim uśmiechem.
– Yhkredtherdurhe – powtórzył i już spokojnie ruszył do wyjścia.
 
 
Smok przygotowywał się do tej chwili od setek lat. Tęsknił do niej, pragnął jej, pożądał każdą cząstką smoczego, potężnego ciała. Był magiczną istotą. Straszliwą i nieśmiertelną. Miał jednak zwykłe potrzeby. Musiał jeść, musiał pić, musiał wydalać i musiał spać. To było mu potrzebne do nieśmiertelnego istnienia.
Pokładzin potrzebował by to istnienie sprawiało mu przyjemność.
Niestety smocze chędożenie budziło w nim niesmak, a dwie setki lat temu wściekły mag nałożył na niego klątwę, by nie mógł przywdziać ludzkiej postaci.
Dwie setki lat bez ukojenia.
Dwie setki lat bez prawdziwego spełnienia właśnie dobiegły końca.
Położył się u wejścia do jaskini, przełknął ziarno, wypowiedział zaklęcie i czekał.
A po chwili, szybkiej i bezbolesnej, chociaż pamiętał, że przemianie ból powinien towarzyszyć, gdy uniósł łapy, zamiast nich zobaczył mocne duże dłonie. Roześmiał się głośno i poderwał na równe nogi. Biegiem ruszył w głąb groty, by tam, w kryształowym lustrze, które zdobył łupiąc książęcy dwór przed stuleciem, a które nadal błyszczało czystym odbiciem, by w tymże zwierciadle zobaczyć siebie – człowieka.
I zobaczył.
Wysoki mężczyzna, potężnie zbudowany, nie pierwszej już młodości, ale nadal nie stary, przyglądał mu się z krzywym uśmiechem. Miał mocne ciało, długie nogi i twarz, która może nie zachwyciłaby poety, ale, to wiedział z pewnością, pociągała kobiety. Tak, to była jego powierzchowność. Starsza niż pamiętał, ale wciąż w dobrej formie.
Z radości uderzył dłońmi w umięśnione i owłosione silne uda.
Nareszcie!
Z trudem odwrócił się od swego odbicia. Rozejrzał się.
Urządził w tej pieczarze komnatę, jak przeniesioną z najbogatszego domu Krainy. Ściany wyłożone były drogimi materiami, na których purpura i złoto tańczyły opowiadając zamierzchłe historie. Na kamieniach podłoża rozrzucił dziesiątki drogich futer. Część z nich sam zdarł ze swoich ofiar: niedźwiedzi, łani, dzików. Część odkupił, wieki temu, gdy jeszcze często chodził pośród ludzi w ich postaci. Przeszedł po miękkich dywanach i usiadł na łożu. Sam je wybrał, przed stuleciami, acz, jak dotąd nie zdołał z niego skorzystać. Teraz położył się pośród miękkości zaorańskiego jedwabiu, pozwalając by miękka materia pieściła mu skórę. Z przyjemności zmrużył oczy…
Cichy brzęk wyrwał go z marzeń. Na podłodze, przy płonącym palenisku, które sam zapalił jeszcze przed przemianą, pośród setek sztuk złota, pereł i drogocennych kamieni, pojawił się mały gliniany czajnik. Yh uśmiechnął się lekko.
– Cóż, de Gra, dziury w wykształceniu – wymruczał cicho. – Czajnik zawsze po wypełnieniu wraca do właściciela. Gdybym powiedział, że ci go oddaję… ale nie powiedziałem, prawda? – roześmiał się złośliwie. Z namaszczeniem uniósł naczynie, prawie z tą samą nabożną czułością, jak poprzednio krasnolud, przesunął opuszkami po jego ściankach.
Krew tętniła w skroniach. Podniecenie płonęło pod skórą.
– Uwalniam cię, Irii. Jesteś moja – wyszeptał i odłożywszy czajniczek wrócił na łoże.
Ta sama światłość, która przed chwilą zamknęła dziewczynę, rozbłysła teraz w jaskini, by uwięzioną uwolnić. Kropelka słońca wymknęła się z dzbanuszka i potężniejąc błyskawicznie, tańczyła w powietrzu. Nabierała kształtów, rozrastała się, szybciej niż mgnienie powieki. Upadła na podłogę by wreszcie blask zgasł.
Dziewczyna była dokładnie taka, jaką smok dojrzał we wspomnieniach krasnoluda, nim wygnała go z nich moc pierwotnego maga. Była śliczna, zwiewna, delikatna, niczym uosobienie niewinności i uroku. Rozglądała się zdezorientowana. Szafirowe oczy spoczęły na rozsypanych na podłodze kosztownościach. Nie zerknęła, lecz zapatrzyła się z większym pożądaniem niż on patrzył na nią. Długo, czule.
Chrząknął cicho. Dopiero wtedy panna przeniosła wzrok na niego. Otaksowała go, kompletnie nie zgorszona nagością gospodarza.
– Gdzie jestem? – zapytała słodkim, zamszowym głosem.
Wpatrywał się w nią w milczeniu.
– Kim ty jesteś? – zapytała ponownie tym samym zwodniczym tonem.
Wreszcie przypomniał sobie. Był człowiekiem.
Smocze spojrzenie nie działało.
– Jesteś w moim domu. – Podniósł się powoli. Podszedł do dziewczyny. Blisko, bardzo blisko. Tak, że czuł piżmowy zapach jej skóry. – Należysz do mnie.
Przez chwilę krzyżowali ze sobą spojrzenia. Potem wzrok dziewczyny ponownie zabłądził w bogactwa. Uśmiechnęła się miękko.
– Nie wiem panie… – szepnęła kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny.
– Tęskniłem do takiej słodkiej, małej dziewicy jak ty – wymruczał wtulając twarz w jej włosy.
Parsknęła cicho.
– Dziewicy? No toś się trochę spóźnił.
I zaraz potem udowodniła mu, że mówi prawdę.
 
 
Yhkredtherdurhe przeciągnął się z zadowolenia.
Na zewnątrz wstawał dzień. W łożu, obok niego, dziewczyna spała z ogłupiałym uśmiechem na rozchylonych pełnych wargach. Kilkanaście godzin zmagań mogło zmęczyć nawet takiego dzielnego małego wojownika, jak ona. Roześmiał się cicho, chociaż, tego był pewien, teraz nie obudziłyby jej nawet grzmoty. I taką pannę wybrał sobie krasnolud! Bez żartów, zamęczyłaby go! Tutaj lepiej się sprawdzi…
Tak, czuł lekkie wyrzuty sumienia. Ostatecznie oszukał wnuka Benerii.
Cóż, na wojnie i w miłości…
Zresztą dla kurdupla lepiej będzie jeśli znajdzie sobie miłą, prostą krasnoludkę, która pokocha jego, nie majątek de Gra.
Przeciągnął się raz jeszcze. Zaspokojone pożądanie słodko rozgrzewało żyły, ale praca, jaką w to zaspokojenie włożył, wzmogła apetyt. Trzeba by zapolować. Rozwinąć skrzydła, pokrążyć nad lasem, zjeść jakąś łanię, albo, lepiej, niedźwiedzia wyrwać z zimowej drzemki. Trzeba mu sił na kolejną noc.
Głośne burczenie w brzuchu pogłębiło uśmiech.
Ano, trzeba wrócić do własnego ciała….
Nagle uśmiech zgasł.
Cholera!
Tak się cieszył z zaklęcia, że zapomniał zapytać…
Jak zrzucić ludzką skórę?!!!
Ciszę poranka rozerwał wrzask:
– de Gra!!!
 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
emelkali · dnia 07.05.2014 05:24 · Czytań: 866 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 3
Komentarze
Krasnal dnia 07.05.2014 15:58 Ocena: Dobre
;)
al-szamanka dnia 14.05.2014 14:04 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
– No niby sły­sza­łem. – Od­po­wie­dział cicho.

– No niby sły­sza­łem – od­po­wie­dział cicho.
Rozejrzyj się w tekście, bo masz więcej takich błędów zapisu dialogów.
Cytat:
ury­wa­jąc ci wpierw ku­dła­tą łe­pe­ty­nę?


Cytat:
Nie bar­dzo jed­nak wie­dział, czy stoi, bo ga­la­re­to­wa­te ko­la­na nie po­zwa­la­ją mu się ru­szyć

pomieszane czasy
Cytat:
Mimo to jed­nak, kra­sno­lud znowu nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać

tego
Cytat:
Oto naj­zna­ko­mit­szy mło­dzian Kra­iny, a już za pewne naj­bo­gat­szy, prosi o rękę có­recz­ki.

zapewne
Cytat:
Ma(,) kurwa(,) wię­cej pie­nię­dzy niż wszy­scy możni razem! Ko­rze­nie jego na­zwi­ska się­ga­ją pier­wot­nych! Nie rycz(,) głu­pia babo!

Cytat:
– Nie zu­peł­nie…

Niezu­peł­nie
Przecinków też sporo brakuje, ale to nie moja specjalność.

Jeśli chodzi o tekst.
Hmm, nie lubię fantastyki, niemniej opowiadanie przeczytałam z zaciekawieniem.
A to z powodu pomysłu i, jak widzę, sprawnej ręki w pisaniu.
Wyraźnie nie jest to Twój pierwszy tekst.
Fajnie poprowadzona akcja, ciekawe zwroty sytuacji, niebanalnie zarysowane charaktery.
No i tak zastanawiam się, co będzie dalej.
Ponoć krasnoludy mściwe są:)
Dobry debiut.

Pozdrawiam:)
emelkali dnia 18.05.2014 22:36
Bardzo dziękuję za komentarze i pomoc w korekcie.
Pozdrawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty