Słońce już gasło. Do spotkania ze Sellą dzieliły mnie chwile. Pozamykałem zwierzęta, ubrałem się odświętnie i wyczekiwałem nad rzeką w umówionym miejscu. Choć spotykaliśmy się już od kilku tygodni, ciągle nie mogłem uwierzyć, że jesteśmy razem, że ta piękna dziewczyna, która mogła mieć każdego we wsi, wybrała właśnie mnie. Każdy wieczór spędzony z nią rozpamiętywałem później, aż do następnego spotkania. Jej widok działał na mnie jak wiśniowe wino, zapamiętywałem cały ten bukiet, aby później jeszcze raz smakować tej ambrozji w dniach rozłąki. Ojciec Selli nic o nas nie wiedział. Zabiłby ją. Była przeznaczona innemu, bogatszemu.
Spotykaliśmy się rzadko, krótko i tylko po nocach. Mimo to byłem szczęśliwy z tego co mam, nie dbałem o jutro. Przy niej czyłem się jakbym śnił. Pięknie mówiła i śpiewała, pięknie się uśmiechała. Z jej twarzy mogłem wyczytać każdą emocję. Nic nie mogła ukryć przede mną ukryć.
Często opowiadała mi całkiem zwyczajne historie, ale z takim zaangażowaniem, jakby mówiła o końcu świata. Czasem w ogóle tego nie słuchałem, bo hipnotyzowały mnie jej usta i oczy. Siedziałem jak zaczarowany.
- Niesamowite! Opowiedz coś jeszcze. - mówiłem, jak kończyła.
I zaczynało się od nowa. Sella uwielbiała opowiadać, a ja patrzeć jak mówi.
Mówiła, że jestem dobrym słuchaczem.
***
Na każdą randkę przynosiłem mojej księżniczce prezent, to kwiaty, to owoce, czasem wino, a czasem zwykły sok. Uwielbiała sok z róży. Jej pocałunki były wtedy słodsze. Pierwszego pocałunku ponoć się nie zapomina. Nasz pierwszy raz, i w ogóle mój pierwszy w życiu, był rozczarowaniem. Pocałowała mnie znienacka, na porzegnanie, po krótkim spacerze. Pocałowała, zakręciła śmiesznie oczami i uciekła do domu. Fizycznie nie poczułem nic nadzwyczajnego, inaczej sobie to wyobrażałem, a raczej wymarzyłem. Jakieś zawroty głowy, podniecenie - nic z tych rzeczy, za to poczucie wielkiego tryumfu, to na pewno. Chociaż ten pocałunek był jaki był, uświadomił mi, że nie śpię, że to się dzieje na prawdę, i że Sella na prawdę traktuje mnie poważnie. Mijały tygodnie, całowaliśmy się coraz śmielej, dziko. Tym razem nie było rozczarowania.
***
Tego dnia mieliśmy rozmawiać o ucieczce. Sella myślała o tym całkiem poważnie. Nie mogła już dłużej znosić zalotów tłustego piekarza i tej jego pewności, że jest już jego własnością. Mnie sciskało w dołku, jak mówiła o jego wulgarnych odzywkach, ale wszystko co mogłem zrobić to zacisnąć pięści i zęby.
Ja też nie widziałem innego wyjścia, tylko uciec, i to szybko, bo ludzie zaczeli we wiosce plotkować.
Nie daj Boże, żeby coś zaczał podejrzewać jej ojciec. Mógłby ją zabić, zabić na prawdę!
Wiem, że czasem mocno ją bił.
Miałem straszny sen, w którym Selli ojciec bierze w swoją wielką łapę swój kowalski młot i rozłupuje mojemu aniołkowi czaszkę. To tylko sen, ale na wiosce na prawdę atmosfera się wyraźnie zagęszczała.
***
Byłem tym wszystkim tak rozkojarzony, że zapomniałem o prezencie. Miałem jeszcze sporo czasu, jednak nie tak dużo, aby wrócić do chaty.
Przypomniało mi się, że po drodze mijałem sad jabłoni. Pobiegłem tam.
Upewniłem się że nie ma psa i przeskoczyłem przez płot. Piękne jabłka, w sam raz dla Selli - pomyślałem. Zerwałęm jedno... drugie ...i usłyszałem jakiś szmer. Pomyślałem, że wiatr, sięgnąłem po następne jabłko i wtedy poczułem uderzenie w głowę i następny cios!
- Smakują ci jabłka!? - usłyszałem - Już więcej ich nie będziesz jadł!
***
Kiedy odzyskałem przytomność było już całkiem ciemno. Czułem potworny ból w skroniach, w szyi, nie mogłem ruszyć głową. Wstałem z największym trudem, oparłem się o drzewo i usłyszałem cichy pisk.
Dźwięk zaczął narastać, był coraz bliżej.
Niebo rozbłysnęło milionem gwiazd, które zaczęły się zbliżać do siebie i opadać w dół, prosto na mnie. Miałem dziwną pewność, że wszystko ma się spotkać w jednym punkcie i eksplowować! Wiedziałem, że ten punkt znajduje się mojej głowie, że gwiżdżące coraz głośniej gwiazdy skończą swoją gonitwę wewnątrz mojej czaszki. Bałem się, że tego nie przeżyję. Zerwałem się do ucieczki. Biegłem coraz szybciej i szybciej, a pisk wciąż narastał. Przewracałem się i czołgałem, padałem i wstawałem, oby uciec jak najdalej od tych świateł. Gwiazdy raziły jak słońca. Gałęzie pod stopami pękały z ogłuszającym hukiem, a wiewiórki darły się jak opętane. Drzewa uginały pnie, aby mnie złapać w konary.Obłęd! Myślałem, że oszaleję, a dzwięk rozsadzi mi serce i żołądek. Zwymiotowałem.
Wtedy wszystko ucichło.
Spojrzałem na swoje ręce. Były jakieś obce. Spostrzegłem, że moje lewe ramię połyskuje czerwoną cieczą. Pomyślałem, że poważnie się poraniłem upadając na gałezie, lecz w drugiej chwili odkryłem ranę na szyii. Krew ciekła strumieniem. Nadal nic nie rozumiałem.
Wtedy jakaś ogromna siła wstrząsnęła moim ciałem. Najpierw nienaturalnie wyginałem się jak łuk, a potem to coś wyprostowało mnie i znieruchomiło. To co przed chwilą we mnie weszło teraz zaczęło szukać ujścia.
Czułem jak od serca rozchodzi się energia, wylewa się do głowy, nóg i ramion, wypełnia każdą żyłę, każdy nerw.
Na krótką chwilę doświadczyłem ukojenia bólu i poczucia mocy. Uniosłem ręce ku niebu.
Każdy z mioch palców połączył się cieńką, jasno-niebieską nicią z pojedynczą gwiazdą. Poczułem potęgę i upadłem porażony jej ogromem. Zemdlałem.
***
Nie wiem ile dni leżałem nieprzytomny. Ocknałem się w jakiejś chacie. Wszystkie bóle zniknęły, czułem się wyśmienicie. Chciałem od razu wstać, ale spostrzegłem, że w pomieszczeniu nie jestem sam. Przy kominku, odwrócona tyłem do mnie stała jakaś kobieta. Nie zauważyła, że się obudziłem.
Wolałem najpierw się rozejrzeć. Do głowy przychodziły mi setki myśli na raz, błyskawicznie oceniłem sytuację. Przypomniałem sobie historie o kobiecie, która mieszkała kiedyś w naszej wiosce. Leczyła ludzi przy pomocy kamieni, ziół, talizmanów. Robiła to tak skutecznie, że wkrótce zainteresował się nią kościół. Oskarżono ją o gusła, czary, konszachty z diabłem. Jakim cudem uniknęła śmierci tego nie wiem, ale została zmuszona oddać gospodarstwo na rzecz duchownych i opuścić wieś na zawsze. Zaszyła się głęboko w lesie.
Z pomocą kilku mężczyzn, których niegdyś postawiła na nogi wybudowała skromną chałupę i jakoś sobie radziła. Nie była ani stara ani tak straszna jak mówili we wsi.
Krzątała się po izbie nie zwracając na mnie wcale uwagi, a jej czarny kot wygrzewał się na kominku.
Wtedy nie zdawałem sobie sprawy ze stanu swojego zdrowia. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że... jestem martwy!
Moje serce nie biło! Moje płuca nie oddychały! Poruszyłem palcami rąk, były posłuszne. Palce stóp - też.
Leżałem sparaliżowany myślą czym się stałem - żywym trupem!
Do tej pory opowieści starszych traktowałem jako legendy. Wilkołaki, wąpierze, upiory, strzygi - bajki do straszenia dzieci.
Wiara w te potwory i strach przed nimi powodowały, że kiedyś ludzie z naszej wsi obcinali przeklętym głowy i kładli je w trumnie między stopami, żeby obudzony trup nie mógł jej dośięgnąć. Nie wierzyłem w to. Do dziś.
***
W ustach czułem żar. Wiedziałem jednak, że woda nie zagasi pragnienia.
Wstałem. Kobieta z wrażenia upuściła gar, który trzymała i zaczęła wrzeszczeć jak oparzona. Kot skoczył mi prosto na twarz z groźnym sykiem. Uchwyciłem go w locie i wbiłem w jego futro kły. Chwilę walczył i opadł z sił. Wyssałem z niego całą krew i wrzuciłem do kominka.
Kobieta krzyczała tak głośno, że myslałem, iż popękają mi bębenki w uszach. Musiałem ją uciszyć. Ciskała we mnie wszystkim co miała pod ręką. Nie czułem bólu.
Podszedłem do niej powoli, chwyciłem za szyję i przycisnąłem do ściany. Nie zauwarzyłem, że trzyma nóż. Wbiła go prosto w moje przedramię, tak że przeszedł na wylot i został. Kobieta spojrzała mi w oczy, a potem na nóż. Wyciągnąłem go spokojnie drugą ręką i razem, ze zdumieniem obserwowaliśmy, jak rana się zasklepia.
Ofiara zwątpiła, poddała się. Odwróciłem ją przodem do ściany i uderzyłem w deski jej głową, po czym od razu wbiłem zęby w jej pulsującą tętnicę. Pierwszej krwi nie zapomina się nigdy.
Z każdym łykiem moje żyły wypełniały się energią, którą już znałem. Tym razem mocy przybywało łagodniej. To jakby tysiące małych słońc pękało delikatnie w każdej kończynie i napełniało ją światłem. Skończyłem pić, kiedy przyjemność stawała się nie do zniesienia. Znów obawiałem się , że oszaleję. Zostawiłem kobietę opartą czołem o ścianę i położyłem się na łóżku, a lekkie spazmy targały moim ciałem. Zamknąłem oczy czując jak wszelkie bariery mojego umysłu rozpadają się w proch. Ogarnęła mnie euforia, dzika radość, a więzione w duszy szaleństwo znalazło ujście w opętańczym śmiechu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
valdens · dnia 13.01.2007 19:54 · Czytań: 686 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: