Stała tu od zawsze, a przynajmniej odkąd sięgam pamięcią. Kamienica w środku miasta. Zbudowana z czerwonej cegły pociemniałej ze starości, nigdy nietynkowana z zewnątrz. Stary budynek miał kształt kwadratu o idealnie równych bokach. Wiem to na pewno, ponieważ dawno temu w dzieciństwie z nieodłącznym przyjacielem podwórkowym zmierzyliśmy kilkakrotnie „pożyczonym” od mamy metrem krawieckim każdy jej bok. Wszystkie miały dokładnie tę samą długość, zgadzała się ona co do centymetra. Ten fakt właściwie nas nie zdziwił, mierzyliśmy ją tylko po to, by uzyskać stu procentową pewność wcześniejszego przypuszczenia. Teraz wiedzieliśmy, że tak zwana intuicyjna zdolność oceny wielkości jak zwykle nas nie zawiodła. Niektórzy nazywają to szóstym zmysłem i jak widać mężczyźni też go posiadają.
Komisarz Eugeniusz wpatrywał się intensywnie w czworokąt okna na poziomie trzeciej kondygnacji budynku. Obserwowane mieszkanie mieściło się tuż pod poddaszem, w oknie widział odsłonięte do połowy dwie białe zasłonki. W pewnym momencie zauważył, że jedna z nich nieznacznie się poruszyła. Tak, najwyraźniej ktoś za nią stał zwrócony w stronę okna i spoglądał przez nie na otaczający domostwo krajobraz. Komisarz patrzył uważnie, za firanką widział rysującą się niewyraźną sylwetkę, a właściwie zarysy jakiejś postaci. Funkcjonariusz westchnął przeciągle i odwrócił się plecami do okna. Lekko przykurczywszy ramiona ruszył przed siebie chodnikiem.
Obserwuję go. Widzę jak odwraca się. Idzie chodnikiem. Sam. Powoli oddala się. Coraz bardziej. I bardziej. Bardziej… Dociera do zakrętu. Ostrego zakrętu. Po chwili znika za nim. Niknie mi z oczu. Puszczam firankę. Zasłona opada na okno. Rozdziela mnie ze światem na zewnątrz. Izolująca biel… Półprzezroczysta masa materiału. Ona to rozdziela mnie od świata. Zewnętrznego świata. Jakie to wszystko przedziwne. Tak zawile proste i dziwne zarazem. Powoli odchodzę od okna. I tak jest od lat. Wielu, wielu lat. A może od wieków? Sam już nie wiem…
Ta ulica i ten chodnik, pamiętam to miejsce od zawsze. Ile tu się zmieniło od czasu mego dzieciństwa… Na początku nie było chodnika. Przebiegała tędy piaszczysta, ubita droga. Ale czas leci, jak tykanie zegara na ścianie. O właśnie, stary zabytkowy zegar z kukułką wybija pełną godzinę. W okienku na górze ukazuje się biały drewniany ptaszek i słychać kukanie. Zaczynam liczyć kuknięcia. Jedno, drugie, trzecie… Naliczyłem ich dwanaście. Tak, jest dwunasta godzina, zegar właśnie skończył wybijać południe. Nadszedł czas na południową herbatkę, zaraz ją sobie przygotuję, przejdę tylko do kuchni, gdzie mam czajnik elektryczny. Kiedyś go nie miałem, byłem skazany na starodawny czajnik z gwizdkiem. Jak woda się zagotowała, gwizdał on na cały dom, choćby się chciało, nie dało się przeoczyć momentu gotowania się płynu. Teraz mam czajnik elektryczny, woda zagotowuje się w nim szybko. Nie to, co w tym z gwizdkiem… Zalewam wrzątkiem kubek i umieszczam w nim saszetkę z herbatą. Parzenie herbaty jest u mnie niezmiennym od lat rytuałem. No, może z tą różnicą, że kiedyś nie było saszetek. Pomyślawszy to uśmiecham się nieco kpiąco. Człowiek mimo upływu lat się jednak nie zmienia. Co innego ulica na zewnątrz.
Eugeniusz Sterynchowski minął zakręt, jaki tworzył chodnik i szedł z pozoru spokojnie przed siebie. W rzeczywistości właśnie intensywnie rozmyślał. Ta poruszająca się firanka i tajemnicza postać za nią. To stara kamienica do rozbiórki, do tej pory był przekonany, że nikt w niej nie mieszka. A jednak jego informacje okazały się nieścisłe, o czym naocznie się niedawno przekonał. Coś tu było nie tak. Dlaczego w niezamieszkałym domu ktoś mieszkał? A może to jakiś bezdomny w nim przebywał. Ale w domu bez dachu, praktycznie na samej górze nie bardzo da się mieszkać. Przed deszczem nikt się tam nie schroni. A tak a propos deszczu. Właśnie zaczyna padać, a on nie wziął ze sobą parasola. W samym mundurze niechybnie przemoknie, zwłaszcza, że teraz z niebios lały się istne potoki zimnej wody, dzięki porywistemu wiatrowi zacinające go mokrymi strugami po całym ciele. I rzeczywiście, wkrótce całkowicie przemókł, jedynie czapka policyjna chroniła jako tako górę i tył głowy. Ale z niej też lały się strugi wody.
- Co za parszywy dzień – mruknął do siebie.
Brnął wytrwale dalej, a myśl o osobie za firanką nie dawała mu spokoju natrętnie wbijając się w mózg.
- Ech – mruknął do siebie.
Machnął ręką, jakby oganiał się od natrętnego latającego insekta, następnie zawrócił na pięcie. Szybkim krokiem zaczął iść w stronę budynku z czerwonej cegły. Minąwszy ostry zakręt ujrzał go ponownie w całej okazałości. Wyglądał teraz nieco przygnębiająco. Taki cały zmoczony nie wiadomo dlaczego skojarzył mu się z małym kotkiem moknącym na deszczu. Na deszczu rzeczywiście mókł, dom i sam komisarz.
„Muszę porozmawiać z tym człowiekiem.” Pomyślał w duchu.
Ulica, ona to się zmieniła, tak, naprawdę i to bardzo. Stała się taka nowoczesna. Jest chodnik, drogę pokrywa asfalt. I samochody, wcześniej tyle ich tu nie jeździło. Teraz nazbierało się ich trochę i wyglądają tak nowocześnie.
O, znowu tu idzie, widzę jak zmierza do kamienicy w strugach zacinającego deszczu cały ociekający wodą. Teraz wchodzi do środka, już musi iść przez klatę schodową. Słyszę jego kroki na trzeszczących schodach, podchodzi coraz wyżej. Czyżby chciał złożyć mi wizytę? Postawię wodę na herbatę, taki zmoknięty pewnie chętnie się jej napije. Drzwi skrzypnęły, wchodzi do środka.
- Drogi komisarzu, na pewno napije się pan herbaty?
Milczy. No dobrze, pójdę zaparzyć herbatkę. Idę do kuchni i włączam czajnik elektryczny, woda powinna się za chwilę zagotować. Zaraz, gdzie ten drugi kubek? O jest, tu w wiszącej szafce, w niej zawsze trzymam zapasowe naczynia. Teraz się do czegoś przydadzą, przynajmniej jedno z nich. Wracam do pokoju, tam gdzie zostawiłem komisarza.
- Niech się pan rozgości, śmiało, proszę się rozglądnąć. A może pan usiądzie na fotelu? Herbata niedługo będzie gotowa.
Komisarz stanął przed zamkniętymi, nadpróchniałymi drzwiami. Wyciągnął rękę i nacisnął klamkę. Odrzwia pod wpływem nacisku otwarły się ze skrzypieniem. Spojrzał do przodu. Przed sobą miał obramowaną ścianami przestrzeń pomieszczenia bez dachu. Z niechęcią postąpił kilka kroków do przodu wychodząc z zadaszonej części domu na część bez niego. Ulewa natychmiast uderzyła go z całą siłą. Strumienie wody ponownie jego zalały i znów zaczął moknąć.
„Ktoś tu parzy herbatę? Pomyślał zdziwiony wciągając głęboko powietrze
Wyraźnie wyczuwał słodkawo gorzki zapach herbacianego płynu.
- Jest tu ktoś? – Krzyknął głośno w przestrzeń.
Odpowiedziała mu cisza. Rozglądnął się wkoło, ale nikogo nie widział. Dokoła panowała cisza, tylko woda lejąca się z nieba szumiała głośno.
„Ciekawe, czy jeszcze tu jest?” Zapytał się w duchu i zaczął powoli przemierzać pomieszczenie. Nikogo w nim nie znalazł. W naprzeciwległej ścianie widział otwór drzwiowy prowadzący do kolejnej niezadaszonej części mieszkania. Tu także nikogo nie było. Już chciał się wycofać z pomieszczenia, gdy coś zauważył. Była to kuchnia, czy raczej pozostałości z niej. Na przegniłej szafce stał zakurzony czajnik elektryczny. Eugeniusz zaczął nasłuchiwać. Tak, wyraźnie słyszał wydobywający się z niego szum. Po chwili usłyszał pyknięcie, czy jakby ciche kliknięcie. Podszedł bliżej. Ze zdumieniem zauważył, że w czajniku właśnie zagotowała się woda.
Stałem w salonie i patrzyłem na komisarza stojącego w kuchni. Zachowywał się tak, jakby nigdy nie widział czajnika elektrycznego. A może rzeczywiście patrzy na coś takiego po raz pierwszy? E, nie może być, w dzisiejszych nowoczesnych czasach to przecież niemożliwe. Wpatruje się weń jak sroka w gnat. O, przestał na niego patrzeć.
- Panie komisarzu, zapraszam do salonu na herbatę, póki jeszcze jest ciepła.
Sterynchowski spoglądał zdziwiony na czajnik. Zastanawiał się jak to możliwe, że w strugach padającego deszczu on zadziałał?
„A może, to właśnie przez ulewę coś mu się w stykach poprzestawiało i zaczął samoistnie działać?”
Podrapał się w czubek głowy, potem pokręcił nią ze zdziwieniem. Postał jeszcze chwilę w kuchni, następnie obróciwszy się przeszedł do salonu. Tu nadal unosił się wyraźnie wyczuwalny zapach gorącej herbaty. Pomyślał chwilę, poczym wzruszywszy z dezaprobatą ramionami wyszedł z mieszkania.
- Tam nikogo nie było – mruknął do siebie schodząc schodami.
Słuchałem jak na klatce schodowej zanika odgłos kroków. Po jakimś czasie kroki rozbrzmiały na zewnątrz, komisarz oddalał się od kamienicy.
- Gość wyszedł nie wypiwszy nawet herbaty, jakby w ogóle jej nie zauważył…
Spojrzałem przez okno. Po komisarzu nie było już śladu, pewnie minął zakręt i go nie widać. Gość poszedł, a moje życie wraca do normy. Znowu wkraczam w stare, niezmienne tory. Jak zwykle samotny niezmiennie tu trwam.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt