Zielona noc - Bax
Proza » Historie z dreszczykiem » Zielona noc
A A A

I

Oliver Rathbone usiadł ciężko na łóżku. W czteroosobowym pokoju był sam – nikt nie chciał z nim mieszkać. Dlaczego? Bo był od wszystkich inteligentniejszy? Potrafił rozmawiać z wychowawcami? Podobał się dziewczynom? A może, dlatego że przed trafieniem do zakładu poprawczego wymyślił plan zbrodni doskonałej, który i tak nie doszedł do skutku?
Był niskim, szesnastoletnim chłopcem z gęstymi, jasnymi włosami. Miał przystojną twarz oraz duże, niebieskie oczy. Drobny nos wspaniale współgrał z naturalnymi, czerwonymi ustami. Mocno opalona skóra i zdrowa cera to cechy wyglądu zewnętrznego, którymi różnił się od wszystkich innych wychowanków zakładu dla młodocianych przestępców.
To był ostatni dzień ich wakacji w Londynie. Mieszkali na peryferiach stolicy Anglii w przyjaznym apartamencie. Było ich trzydzieścioro wraz z pięcioma wychowawcami. W budynku zakwaterował się także starszy pan, rodzina z dwojgiem małych dzieci i bardzo wysoka kobieta w średnim wieku.
Na zegarach właśnie wybiła piętnasta – czas na obiad. Wszyscy zeszli na dół do jadalni, gdzie czekał na nich schabowy z sałatą i smażonymi ziemniaczkami. Oliver, jak zwykle, siedział sam na końcu sali i przysłuchiwał się, o czym gadają inni.
– Dziś zielona noc – mówił grubym głosem chłopak znany jako Flep. – Kogo wysmarujemy?
Tony Fleporg – dla przyjaciół Flep, był przywódcą w zakładzie. Miał tęgą budowę i tyle siły, co koń, więc budził respekt. Nienawidził słowa ,,nie’’ i jakiegokolwiek sprzeciwu.
Zielona noc – to odwieczny postrach Olivera. Ilekroć wyjeżdżali na jakieś zimowiska albo spali pod namiotami miał na sobie kilogramy pasty do zębów, poprzyklejane do niej monety i łupiny od słonecznika.
Po obiedzie wszyscy udali się do swoich pokoi. Było kilka minut po szesnastej, gdy do sypialni Olivera ktoś głośno zapukał.
- Proszę – odparł zdziwiony.
Po chwili w drzwiach stanęła postać człowieka ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy. Był to Tony Fleporg.
- No, co tam, Rathbone? Strach cię obleciał?
- Przed czym niby? – odparł Oliver.
- Dziś zielona noc, głąbie. Chyba nie muszę ci przypominać, o naszym ostatnim spotkaniu.
- O tym, w którym potraktowałem cię eterem? – spytał ironicznie.
Flepa nieźle to zdenerwowało. Podbiegł szybko do łóżka, na którym siedział Oliver i podniósł na niego rękę. Ten kocim ruchem odskoczył i skulił się w kącie posłania. W tym czasie, ktoś spokojnym, niewzruszonym tonem głosu, niczym szeptem, powiedział:
- Co tu się dzieje, chłopcy?
Oboje odwrócili się w stronę drzwi.
Stał tam człowiek średniego wzrostu. Miał kształtną owalną twarz, na którą padał cień maskujący wszystkie inne detale jego oblicza. Na głowie widniał ciemny kapelusz z szarym paskiem. Ubrany był w garnitur składający się z karmazynowych spodni i marynarki o tym samym kolorze. W lewej ręce trzymał stylową brązową laskę, która bardziej służyła do podtrzymywania ciała aniżeli do ozdoby. Było w nim coś niezwykłego, coś, czego nie można było jednoznacznie nazwać.
- Kim jesteś? – spytał groźnie Tony.
- Quaint – odpowiedział nieznajomy tym samym tonem, co wcześniej.
- Quaint? – odezwał się zdumiony Oliver.
Lecz tajemnicza postać tylko skinęła głową i podeszła w jego stronę podając rękę.
Miał przerażająco zimną i trupiobladą dłoń. Mimo, że zmienił swoje położenie względem światła, jego twarz ciągle była otulona przez cień.
Fleporg widocznie przestraszył się pana Quainta, bo niezauważony wymknął się cichaczem.
Stali tak przez chwilę wpatrzeni w siebie, aż w końcu Oliver odezwał się cicho:
- Dziękuję.
Człowiek w karmazynowym garniturze uśmiechnął się przyjaźnie, położył rękę na ramieniu Olivera Rathbone, po czym odwrócił się i bez słowa wyszedł z pokoju. Młodzieniec wyjrzał przez drzwi, jak pan Quaint odchodzi. Jego cień, który nie odstępował go na krok, przypominał – co było bardzo dziwne – znak zapytania.
- Kto to był? – spytał siebie Oliver zamykając drzwi.
Dochodziła siedemnasta, czyli czas zebrań wszystkich nastolatków w pokoju Flepa. Tylko jasnowłosy Rathbone siedział sam nasłuchując, jak jego rówieśnicy świętują, klnąc i pijąc litry alkoholu.
Słysząc odgłosy zabawy kolegów, postanowił się przejść.
Pensjonat, w którym byli zakwaterowani, miał trzy piętra. Na parterze była stołówka i sala bilardowa, oraz kuchnia. Na pierwszym piętrze mieszkali rodzice z dwojgiem dzieci. Piętro wyżej swoje pokoje mieli młodociani przestępcy, natomiast na samej górze znajdował się starszy pan i wysoka kobieta. Ciekawe, gdzie był Quaint?
Oliver przechadzkę zaczął od dołu. Parter był prawie pusty – jedynie kucharki coś zmywały, bo słychać było odgłos wody. Na tarasie bawiły się malutkie dzieci kopiąc błękitną piłeczkę. Pilnowała ich niska kobieta z blond włosami – zapewne matka. Ojca nie było. Idąc krętymi schodami na pierwsze piętro Oliver spotkał właścicielkę budynku.
Kobieta była niesamowicie szczupła – przypominała ,,żywego trupa’’. Ubrana roboczo poruszała się szybko i zwinnie niczym kot.
- Przepraszam – zaczął Oliver Rathbone – gdzie mieszka pan Quaint?
- Kto? – spytała, jakby wyrwana z transu. - Nikt taki tu nie mieszka.
Pokiwała głową i w mgnieniu oka była już na dworze.
Chłopak ruszył dalej. Na pierwszym piętrze spotkał ojca małych dzieci rozmawiającego nerwowo przez telefon.
- …obiecałaś przecież. Ja słowa dotrzymam. Pięć tysięcy? Ale… - przerwał widząc Olivera w korytarzu.
Spojrzał na niego wrogo i wrócił do pokoju.
- Pięć tysięcy?! To kupa forsy. Fajnie by było tyle mieć – powiedział i pogrążony w marzeniach ruszył dalej
Drugie piętro huczało i wrzeszczało – w przenośni oczywiście. Flep i spółka urządzali wielką balangę. Oliver nie wiedział do końca, czy chciałby być tacy jak oni.
- Swoja drogą, to chyba przyjemnie jest być lubianym… - zastanowił się.
W drodze na ostatnie piętro minął go pan Quaint. Wyglądał jakoś inaczej – jego garnitur już nie był koloru karmazynowego, tylko bardziej przypominał amarantowy. Olivera nie opuszczało wrażenie, że cień jest jego ,,przyjacielem’’. Twarz miał ciągłe nim pokrytą…
Podczas spotkania uśmiechnęli się bez słowa. Nagle chłopiec stanął jak wryty, po czym ruszył na dół. Chciał dogonić Quainta i spytać go, gdzie mieszka. Ale tajemniczego mężczyzny nigdzie nie było…
- Dziwny facet – powiedział na głos i zawrócił.
Na trzecim piętrze spotkał bardzo wysoką panią. Miała ona wszystkie cechy kobiety, na której widok ślinią się panowie. Wyglądała niesamowicie wyzywająco i pociągająco. Była czymś widocznie zadowolona, bo nuciła skoczną piosenkę. Spojrzała niepewnie na przechodzącego Olivera i wolnym, tanecznym krokiem zaczęła schodzić po schodach.
- Wszyscy są tacy szczęśliwi – powiedział do siebie chłopak. – Dlaczego tylko ja muszę być sam?
Już miał wracać do swojego pokoju, gdy usłyszał głośną rozmowę dochodzącą z toalety.
- …pewnie. Jutro się jej pozbędę. Skończy się problem. Przyrzekłem przecież!
Po chwili z łazienki wyszedł starszy pan trzymający telefon komórkowy przy uchu. Spojrzał badawczo na jasnowłosego chłopca, uśmiechnął się nieznacznie i poczłapał do kabiny, gdzie znajdował się elektryczny czajnik.
- Ciekawe, kogo miał na myśli, mówiąc, że jutro się jej pozbędzie?– pomyślał Oliver.

 

 

II

Kapitan Felix O’Hara usiadł wygodnie na pięknym, skórzanym fotelu i zapalił duże kubańskie cygaro.
Był rosłym mężczyzną, który zmagał się z nadwagą i ogromnym uzależnieniem od tytoniu. Miał pulchną, różowiutką twarz i małe świńskie oczka. Zaciągnął się mocno i zaczął tworzyć małe kółka z dymu podczas, gdy do jego świeżo wyremontowanego gabinetu wszedł ubrany w hawajską koszulę policjant.
- Kapitanie – zaczął – mamy trupa.
O’Hara westchnął głęboko i ciężko podniósł się z siedzenia.
Po kilku minutach wraz z innymi funkcjonariuszami znaleźli się na peryferiach Londynu przy pensjonacie pani Paxton. Panowało wielkie zamieszanie, ludzie wchodzili do budynku i z niego wychodzili, kręcąc się jak mrówki.
Po przedostaniu się do środka (a nie było to wcale łatwe) kapitan O’Hara rozpoczął oględziny.
W holu, na posadce o czarnobiałej mozaice, leżała ciemnowłosa kobieta ubrana w czarną suknię. Przy jej lewej ręce znajdowała się ciemna parasolka, przy prawej - stylowa damska torebka o tym samym odcieniu.
O’Hara rozejrzał się uważnie po budynku podczas, gdy jego pomocnicy zajmowali się ciałem.
- Śmierć na skutek upadku – powiedział jeden z policjantów po wstępnych oględzinach. – Spadła najprawdopodobniej z ostatniego piętra…
- Albo została zrzucona – przerwał mu kapitan.
- To też możliwe. Nazywała się Vicky McCoy…
- Co się przydarzyło pani M.? – wyszeptał do siebie O’Hara. Lubił nadawać tytuły, niczym z powieści kryminalnych, swoim sprawom.
- Słucham?
- Nic, nic. Kontynuuj.
- Była tu od tygodnia i miała zostać do dzisiaj. Tylko tyle wiemy.
- Przygotujcie jakąś salkę przesłuchań i miejsce, w którym mogliby się zebrać wszyscy mieszkańcy pensjonatu.
Po tych słowach kapitan Felix O’Hara postanowił zwiedzić budynek. Doszedł na trzecie piętro i wychylił się przez barierkę, spoglądając w dół.
- To z tego miejsca spadła – powiedział do siebie.
- Albo ją ktoś zrzucił – dokończył człowiek stojący za nim.
Detektyw odwrócił się szybko. Koło niego stał niewysoki pan w szmaragdowym garniturze i czarnym kapeluszu na głowie. O’Hara nie mógł dostrzec rysów twarzy, które skrzętnie zakrywał cień.
- Kim pan jest?
- Quaint – powiedział obcy półszeptem.
- W takim razie, panie Quaint, proszę zejść na parter, tam dowie się pan, co trzeba zrobić.
Postać uśmiechnęła się tajemniczo mówiąc na ucho kapitanowi:
- Pasta do zębów – i ruszyła kierując się na wskazane miejsce.
- Dziwny człowiek – pomyślał kapitan i także zaczął powoli schodzić.
Na parterze czekał na niego policjant mówiąc:
- Zebraliśmy wszystkich. Czekają w jadalni. Proszę, oto lista – wręczył kapitanowi kartkę zapisaną z dwóch stron.
Sala była wypełniona po brzegi. Felix O’Hara stanął w drzwiach i powiedział:
- Witam państwa – wszystkie twarze zebranych zostały skierowane w jego stronę. – Nazywam się O’Hara i zajmę się tą sprawą. Żądam współpracy! Zatajanie faktów będzie karalne. Czyli tak – rzekł, zakładając okulary – w budynku mamy trzydziestoosobową wycieczkę z… zakładu poprawczego z Newcastle? – spytał mocno zdziwiony, po czym ciągnął dalej – Mamy także państwa Fox z dziećmi, pana Otisa Van Heusen, Vicky McCoy… a to nie – powiedział zmieszany – jest tu także właścicielka pensjonatu – panna Paxton, dwie kucharki i dwie sprzątaczki. Czy wszystko się zgadza?
Zebrani pokiwali niepewnie głowami.
- A właśnie – ciągnął dalej kapitan. – Gdzie jest ten… jak mu tam było? Quaint.
Panna Paxton wstała i ryknęła:
- Co wy z nim macie?! Nie mieszka tu nikt o nazwisku Quaint!
- A ktoś jeszcze o niego pytał? – odparł spokojnym tonem O’Hara.
- Ta, jakiś gówniarz z tej kolonii przestępców.
Nastała chwila ciszy.
- Zrobimy tak: wszyscy natychmiast wrócą do swoich pokoi i tam będą czekać, aż któryś z policjantów nie poprosi o zejście do pokoju przesłuchań, który znajdować będzie się…
- W sali numer jeden – dokończył pomocnik kapitana.

III

Po powrocie do pokoju, Tony Fleporg chodził po nim niespokojnie.
- Jak to się stało? – wrzeszczał. – Kto to zrobił? Jak mu się to udało?
- Nie mam pojęcia – odparł jeden z jego sprzymierzeńców – mnie też posmarował, mnie i nas wszystkich.
- Niech no ja dorwę drania! Żartowniś się znalazł!
- Słuchaj, Flep, a może to Rathbone?
- Ta ofiara? Niemożliwe! A po za tym, on podobno też został wysmarowany.
Powodem zdenerwowania Tony’ego, jak i jego kolegów, była zielona noc… Rano, tuż po przebudzeniu okazało się, że każdy z nich ma nałożoną na twarz zawartość przynajmniej jednej tubki pasty do zębów. Najgorzej został potraktowany oczywiście Flep, który miał wysmarowaną również pościel, prowiant i wszystkie inne rzeczy osobiste.
- Zabiję go, zabiję! – wrzeszczał.
- Mówię ci, to musiał być Rathbone – odezwał się jeden z kolegów Flepa.
- Dobra, chodź, sprawdzimy to.
Wyszli i udali się do pomieszczenia, w którym mieszkał Oliver i wtargnęli bez zaproszenia.
- Czego? – odparł niegrzecznie chłopiec na ich widok.
- Czy to ty wysmarowałeś wszystkich pastą?
- A skąd! Mnie też wysmarowali. Spójrz na pościel – powiedział pokazując nakrycie ze znajdującymi się na nim śladami od pasty. – A po drugie, to jak niby miałbym to zrobić?
- Drzwi przecież były otwarte. Co to za problem wejść i…
- Mnie się pytasz? To ja zawsze obrywałem podczas zielonej nocy, więc się nie czepiaj. Ktoś, kto to zrobił musi być cholernie bogaty. Na każdego z nas zmarnował przynajmniej tubkę pasty. A takie jedno opakowanie ile może kosztować?
Flep się zamyślił.
- No właśnie – powiedział po chwili Oliver. – A teraz idźcie sobie.
Po wyjściu z pokoju Tony zaczął:
- I co, nadal myślisz, że to Rathbone?
- No… ee… chyba nie.
- Komu starzy przysyłają najwięcej kasy?
- Wilsonowi.
- Idziemy!
Wilson był niskim, piętnastoletnim chłopakiem. Faktycznie jego rodzice, co miesiąc dawali mu bardzo dużo banknotów, ale nie miał wiele do powiedzenia, bo też został wysmarowany i mało pamiętał z tamtej nocy. Podobno zasnął nie wiedząc nawet kiedy. Tak jak i wszyscy…

IV

Pokój numer jeden był skromnym pomieszczeniem, do którego przyniesiono stół i kilka krzeseł dla osób przesłuchiwanych. Na kremowych ścianach wisiały obrazy przedstawiające uroki indonezyjskich wysp. Wykładzina była bardzo zniszczona, najprawdopodobniej ze starości. Jedynie w miejscach, gdzie przed momentem stały łóżka wyglądała ładnie, co zresztą bardzo szpeciło ogólny wygląd pomieszczenia. Kapitan O’Hara usiadł wygodnie na fotelu i rozkazał policjantowi przyprowadzić pierwszego świadka, a sam zaczął pisać coś w notesie.
Nie zauważył nawet jak usiadł przed nim Quaint tym razem ubrany w elegancki rubinowy garnitur. Gdy detektyw, po chwili go spostrzegł, wzdrygnął się lekko z zaskoczenia.
- Pukałem – powiedział Quaint tym samym tonem, co zawsze.
- Tak? Eee… To znaczy… eee… Kim pan tak naprawdę jest?
- Quaint.
- To wiem, ale…
- Popełniono tu – przerwał – dwa przestępstwa. Rozwiązanie pierwszego da rozwiązanie drugiego.
- Że co?! Co to ma znaczyć? – O’Hara wstał i odwrócił się do gościa tyłem, grzebiąc coś w torbie i czekał na odpowiedź.
Lecz pan Quainta już nie było.
Po chwili drzwi otworzyły się i do pokoju przesłuchań wszedł starszy pan. Usiadł spokojnie i bez słowa czekał, aż kapitan skończy palić cygaro.
- Pan Otis Van Heusen, czyż tak?
- Zgadza się – mężczyzna mówił z germańskim akcentem.
- Proszę mi powiedzieć, co pan robił o, mniej więcej, drugiej w nocy, bo prawdopodobnie wówczas zginęła pani M.
- O drugiej w nocy to raczej spałem – odparł ironicznie.
- Może pan coś słyszał?
- Niestety. Ja mam zazwyczaj bardzo twardy sen.
Pan Van Heusen miał siedemdziesiąt jeden lat i z zawodu był kucharzem w niemieckiej restauracji. Wyglądał bardzo przyzwoicie i tak samo się zachowywał. Nic go nie wiązało z ofiarą. Do pensjonatu przyjechał w celach turystycznych – nigdy wcześniej nie widział Londynu.
- Czy posiada pan jakąkolwiek informację, która pomogłaby nam w śledztwie?
Otis Van Heusen zamyślił się przez chwilę, po czym rzekł:
- Chyba tak. Ta wasza pani M. bardzo często wychodziła wieczorami i rozmawiała głośno z kimś o wielkich sumach pieniędzy.
- Jak wielkich i o której wychodziła?
- Ostatnio słyszałem o trzech tysiącach. Ja chodzę spać zazwyczaj o północy, a że moje okno wychodzi na bramę wyjściową to widzę praktycznie wszystkich wchodzących i wychodzących z budynku. Ta kobieta była cudowna, te kształty, te oczy… ach…
Kapitan spojrzał na niego z nutką goryczy.
- Ale nadal nie wiem, o której wychodziła.
- Ja też nie. W tym wieku nie używam zegarka. Mogło być około dziesiątej, ewentualnie jedenastej.
Pan O’Hara podziękował za zeznania i poprosił kolejną osobę. Była nią właścicielka budynku – pani Paxton. Wyglądała na mocno zdenerwowaną i tak też się zachowywała.
- Czy pan wie, że to koniec mojej kariery? – zaczęła na wstępie. – Nikt nie zechce zamieszkać w pensjonacie, w którym zabito kobietę. To koniec, pójdę z torbami!
- Szczerzę pani współczuję – oznajmił bez przekonania kapitan. – Proszę mi powiedzieć, co robiła pani o drugiej w nocy?
- Spałam, a co mogłam robić?!
- Słyszała pani coś?
- Oczywiście, że nie! Mieszkam w zupełnie innym budynku.
- Czy każdy może sobie swobodnie wejść i wyjść z pensjonatu.
- Jeśli ma klucze, to tak.
- A kto je ma?
- Ja, sprzątaczki, kucharki i wszyscy goście.
- Posiada pani jakieś wiadomości, które byłby pomocne?
- Nie! Nic nie wiem! Nie interesuję się sprawami moich gości. Mam większe zmartwienie. Te bachory bawiły się w zieloną noc. Wszystko brudne od pasty do zębów. Nie wiem, kto to dopierze
- Pasty do zębów? – spytał zainteresowany kapitan.
- No tak, pełno jej na łóżkach, ścianach i oknach. Dobrze, że dziś już sobie jadą.
I wyszła, pozostawiając O’Hara samego.
- Pasta do zębów, pasta do zębów – powtarzał zamyślony. – O co temu dziwakowi mogło chodzić?
Detektyw wstał i obrócił się do okna tracąc kontakt ze światem.
O drugiej w nocy ginie kobieta – myślał. – Kobieta bardzo atrakcyjna, która rozmawiała o wielkich sumach pieniący i która wychodziła dokądś, co noc. Tej nieszczęsnej nocy też planowała gdzieś się wybrać – świadczy o tym parasol. Z kimś była chyba umówiona, bo miała na sobie wyjściową sukienkę. Myślę, że to jest to. Trzeba dowiedzieć się, kto był osobą, do której miała iść tej nocy.
- To nic nie da – powiedział ktoś szeptem, jakby czytał kapitanowi w myślach. – Tu popełniono dwie zbrodnie. Jedna da rozwiązanie drugiej.
- Quaint! – ryknął O’Hara. – Mam cię już po dziurki w nosie! O co ci chodzi? Jaka pasta do zębów? Jakie dwie zbrodnie? Przecież jest tylko jedna ofiara.
- Kapitanie, czy zbrodnia równa się morderstwo? Pojmowanie zbrodni, to kwestia czasu.
- Że co? Jeśli jesteś pan taki mądry, to powiedz, kto zabił panią McCoy!
Pan Quaint milczał.
- No właśnie – rzekł dumnie kapitan. – To nie jest takie proste.
- Powodzenia, w takim razie, życzę. I proszę pamiętać, że podobieństwo ma znaczenie.
O’Hara pierwszy raz widział jak Quaint ,,normalnie’’ wychodzi. Po chwili do sali numer jeden wprowadzono szczupłą blondynkę ze śniadą twarzą. Za nią wszedł ciemnowłosy mężczyzna o niepewnych ruchach i przestraszonej minie.
Nim zaczęli rozmowę do pokoju wtargnął jeden z policjantów wołając kapitana pilnie do siebie.
- Panie O’Hara – zaczął podniecony – chyba coś mamy. Vicky McCoy była prostytutką. W jej pokoju znaleźliśmy notes z nazwiskami, a w nim dane Harolda Foxa. Bardzo często do niego dzwoniła, bo sprawdziliśmy bilingi. Na ciele ofiary nie było żadnych interesujących odcisków palców, podobnie na barierce przy schodach.
- Dziękuję bardzo.
- Ale to nie wszystko! W tym samym notesie znalazłem nazwisko Van Heusen.
Kapitan bez słowa, zamyślony głęboko, wrócił do pokoju przesłuchań. Zapalił cygaro i usiadł wygodnie na fotelu.
- Domyślam się, że o drugiej w nocy spaliście państwo – spytał państwa Fox.
Popatrzyli na niego z niedowierzaniem i pokiwali niepewnie głowami.
- Panie Fox, co pana łączyło z ofiarą?
- Nic, absolutnie nic. Nie znałem jej.
- Czyżby?
- A sugeruje pan coś, kapitanie?
- Tak. W jej notesie znaleziono pańskie nazwisko i numer telefonu. Podobno bardzo często do pana dzwoniła.
- To nie jest prawda – wypierał się wszystkiego pan Fox. – To jakaś pomyłka! Ktoś mnie wrabia!
Kapitan nie dowiedział się od nich niczego więcej. Pani Fox przytakiwała na wszytko mężowi nie mając w sprawie żadnego głosu.
Postanowiono przesłuchać teraz grupę młodych ludzi. Zebrali się w jadalni wraz z wychowawcami. Mieli przestraszone, a zarazem podniecone twarze.
To miała być ich ostatnia noc w tym pensjonacie, ale uznano, że nie wyjadą wcześniej, nim sprawa nie zostanie wyjaśniona do końca.
- Przyjaciele – zaczął O’Hara – jeżeli coś wiecie, coś widzieliście lub słyszeliście proszę się niezwłocznie do mnie zgłosić za pięć minut.
Kilka minut po tej rozmowie przed salą przesłuchań stało dwóje młodych ludzi – Tony Fleporg i Oliver Rathbone. Pierwszy wszedł Flep.
- Dzień dobry – powiedział. – Ja chciałbym powiedzieć, że tej nocy stało się coś niezwykłego.
- Tak? Opowiedz o tym.
- A więc tak. To miała być zielona noc. Wie pan, pasta i wygłupy. To ja zazwyczaj górowałem na takich nocach. Tym razem było inaczej. Około dwudziestej drugiej zaczęło się nam wszystkim kręcić mocno w głowie, więc położyliśmy się na moment i nie wiedząc kiedy zasnęliśmy. Rano każdy z nas miał pastę do zębów na twarzy.
- Super, tylko jaki to ma związek z morderstwem?
Tony zmieszany wyjąkał, że może ta wiadomość w przyszłości okazać się pomocna i szybko wymknął się z pokoju. Zaraz po nim do sali wszedł Oliver Rathbone.
- Panie kapitanie, chyba wiem coś, co może wam się przydać.
- Ale nie jest to związane z zieloną nocą?
- Co? Nie, znaczy tak, ale to jest ważne.
- Mów – rozkazał O’Hara.
- Wczoraj, około siedemnastej poszedłem się przejść po budynku i zobaczyłem jak ojciec tych dzieci rozmawiał przez telefon o pięciu tysiącach. Rozmawiał z jakąś kobietą, bo powiedział ,,obiecałaś przecież’’ , mówił też, że słowa dotrzyma.
- Ciekawe, ciekawe. Czy to wszystko?
- Nie. Chwilę po tym spotkałem tego starszego pana, który także gadał przez komórkę. Ten mówił, że już niebawem kogoś się pozbędzie i problem zniknie.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. To się może okazać bardzo pomocne.
- I jeszcze jedno! Gdy szedłem do pana spotkałem tego Quainta. Dziwny facet! Prosił, żebym przekazał panu, iż jakieś dwie zbrodnie odbyły się w tym samym momencie.
- Nic już nie rozumiem. Znasz tego gościa?
- Widziałem go kilka razy.
Pożegnali się, po czym kapitan spojrzał na zegar wiszący nad drzwiami do pokoju. Dochodziła dziewiąta wieczorem.
- Już późno. Trzeba się zbierać.
Wyszedł, zamknął za sobą drzwi, wsiadł do samochodu i odjechał.
Będąc już przy branie wjazdowej do garażu doznał olśnienia…
- Quaint, ty draniu! – krzyknął, a na jego twarzy pojawił się zagadkowy uśmieszek…

V

Oliver Rathbone, jak zwykle o tej porze, postanowił się przejść po budynku. Lubił to robić. Odprężało go to. Banda Fleporga krzyczała na cały głos, że ten, kto ich wysmarował gorzko tego pożałuje.
Było ciemno i, co dziwne, na korytarzu wyłączono światła. Chłopak po omacku poszukał kontaktu i oświetlił całe drugie piętro. Odwrócił się w stronę schodów i doznał szoku…
Na podłodze niedaleko jego pokoju leżał niski blondyn z gęstymi włosami i wielką plamą krwi, która cały czas się powiększała. Z jego pleców wystawała brązowa rękojeść noża.
Oliver zaczął krzyczeć na cały głos. Po chwili na korytarzu zebrali się wszyscy domownicy. Właścicielka zadzwoniła na policję i pogotowie, a starszy pan podszedł zmierzyć chłopakowi tętno.
- Nie żyje – orzekł po chwili.
Zapanował chaos. Wszyscy zaczęli krzyczeć i kręcić się jak w mrowisku. Kilka minut później pod budynek podjechały radiowozy policyjne i karetka.
Zdyszany O’Hara z cygarem w ustach ledwo człapał po schodach. Gdy dotarł na drugie piętro, przerażony złapał się za głowę i spytał:
- Co mu się stało? Czy ktoś go zna?
- Nóż przebił mu serce. Zaatakowano go od tyłu – wyjaśnił jeden z policjantów.
- To nasz kolega – odezwał się Tony Fleporg. – Nazywał się Adam Vega.
- Tu nie ma czego oglądać – ryknął po chwili kapitan. – Rozejść się!
Po co ktoś miałby zabijać niewinnego chłopaka – dumał O’Hara. – Pomyślmy od początku. W pensjonacie ginie pani M. – prostytutka, która w notesie miała zapisane nazwiska dwóch klientów ośrodka. Owe osoby nie przyznają się do kontaktów z nią. Wiemy, że chciała gdzieś wyjść. Jest świadek, który słyszał jak pan Fox i pan Van Heusen rozmawiają przez telefon o podejrzanych rzeczach. Nie ma wiele dowodów. Żadnych odcisków palców, żadnych śladów, nikt nie miał twardego motywu, a sposobność każdy. No i jest jeszcze ten cały Quaint. Przez chwilę myślałem, że już wiem, co się stało, ale teraz, kiedy ten chłopak nie żyje…
- Podobieństwo ma znaczenie – usłyszał za sobą, ale nikogo tam nie było.
- Ja chyba głupieję. Słyszę głosy. Źle ze mną – wyszeptał.
Kapitan poszedł na ostatnie piętro i stamtąd spojrzał na dół, gdy usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i zobaczył Quainta ubranego tym razem, w jasnożółty garnitur.
- Quaint! Dobrze, że cię widzę! Ty mówiłeś mi takie dziwne rzeczy, że zbrodnia to nie to samo co morderstwo, że pojmowanie zbrodni to kwestia czasu i o paście do zębów… pamiętasz?
Pan Quaint pokiwał twierdząco głową.
- No właśnie – ciągnął O’Hara. – Ja to wszystko rozumiałem i jeszcze kilkanaście minut temu wiedziałem jak się do tego zabrać, ale teraz… Ten biedny chłopiec nie żyje i… i już nic nie rozumiem. Powiesz coś?
- Proszę pamiętać, że dwie osoby, to nie jedna osoba.
- Boże, Quaint, mów jaśniej!
Mężczyzna w żółtym garniturze uśmiechnął się zagadkowo i powoli zaczął schodzić po schodach.
- Dwie osoby, to nie jedna osoba – powtarzał O’Hara. - Ale, do cholery, to chyba jasne. Dwie osoby… jedna osoba… Jedna osoba zna swoje tajemnice, dwie osoby nie… A dwie osoby mogą być postrzegane, jako jedna, gdy są one… O Boże! Rozumiem!

- Panie Fox, znał pan panią McCoy. To nie podlega dyskusji. Chcę wiedzieć, kim ona dla pana była.
Harold Fox spiął wszystkie mięśnie ze strachu, rozejrzał się niepewnie po sali numer jeden, potem jego wzrok utkwił na twarzy kapitana O’Hara.
- Vicky McCoy, była… moją kochanką – przełknął głośno ślinę. – Przez pewien czas korzystałem z jej usług, a potem się w niej zakochałem. Ale mam żonę i dzieci, więc musiałem to skończyć…
Nastała cisza.
- I zabił ją pan?
- Nie, nie zabiłem! Powiedziałem jej o tym, ale ona się wściekła i zaczęła mnie szantażować naszymi nagimi zdjęciami …
- Co było dalej?
- Ona jeździła za mną wszędzie i ciągle podwyższała stawkę. Już nie mogłem tego znieść…
- I zabił ją pan?
- Nie! Nikogo nie zabiłem! Cieszę się wprawdzie, że nie żyje, ale ja jej nie zabiłem!
- A pana żona coś o tym wie?
- Żona? Nie... – odrzekł niepewnie.

Kapitan skończył palić cygaro, usiadł na fotelu i z zainteresowaniem popatrzył na siedzącego przez nim Otisa Van Heusena.
- Jest pan powiązany z ofiarą! Ja to wiem! Ma pan mi wyjaśnić, na czym polegała wasza znajomość.
- Byłem jej biologicznym ojcem. Szantażowała mnie, moją żonę i swoją matkę… - odparł, o dziwo, bez ogródek.
- Więc ją pan zabił – dokończył O’Hara.
- Chciałem, ale ktoś na szczęście mnie uprzedził.
- Dlaczego mam panu wierzyć?
- Nie musi pan. Ja tego nie zrobiłem i tyle.
- A tego biednego chłopaka, kto usunął?
- Nie mam pojęcia. Jak to się stało byłem w swoim pokoju.

,,Podobieństwo ma znaczenie’’ – to zdanie przemknęło przez głowę kapitana.
- No to teraz zajmiemy się tą kwestią – powiedział do siebie szeptem.
Wyszedł z pokoju przesłuchań i z cygarem w ustach ruszył szybko do jadalni, gdzie czekali na niego wszyscy uczestnicy wycieczki z zakładu poprawczego. O’Hara rozkazał ustawić się im w szeregu. Spojrzał na każdego z nich z wielką uwagą. Po chwili wziął za rękę Olivera Rathbone i wyprowadził go za drzwi.
- Dobra chłopcze, koniec z zabawą w przestępcę doskonałego.

VI

Zebrani w jadalni patrzyli z wielkim zaciekawieniem na kapitana, który kończył właśnie dopalać cygaro. Stanął jak zwykle w kącie i zaczął mówić:
- Zacznę od tego, że sprawa panny M. była bardzo zawiła i niepewna. Kluczem do zagadki jest pasta do zębów – zgromadzeni popatrzyli na niego ze zdziwieniem – a osobą kluczową chłopak o nazwisku Rathbone.
Koledzy z ośrodka spojrzeli na Olivera z zainteresowaniem.
- To właśnie od niego ta sprawa się zaczęła – ciągnął dalej O’Hara. - Oliver Rathbone nie jest chłopcem zbyt lubianym w grupie. Zawsze stawał się pośmiewiskiem, a na zielonych nocach obrywał najbardziej. Zielona noc, swoją drogą, też odegrała ważną rolę w tym wszystkim. Ale wracając do Olivera, to mimo, że jest słabeuszem potrafi ,,walczyć’’ umysłem. Miał dość tego wszystkiego i postanowił się zemścić. Obmyślił niesamowicie sprytny plan zrewanżowania się. Ale to za chwilkę.
Podczas przechadzki po pensjonacie usłyszał on rozmowę telefoniczną pana Foxa z jakąś kobietą. Rozmawiali o sporej sumie pieniędzy. Następnie udało mu się także podsłuchać dialog pana Van Heusena, który gadał o jakiejś przeszkodzie w postaci człowieka i jej wyeliminowaniu. O co chodziło? Do tego też za moment przejdziemy.
Plan Olivera był prosty. Od kilku miesięcy zbierał pieniądze na zakup kilkudziesięciu tubek pasty do zębów, które na najbliższej zielonej nocy miał wykorzystać. Wiedział jednak, że inni też planują podobny wybryk, dlatego musiał im w tym przeszkodzić. Ale jak? Najlepiej uśpić, prawda? Tak też było. Kupił albo ukradł z apteki jakiś środek usypiający i wsypał go kolegom do napojów. Nie było to trudne, bo – jak zauważyłem – nikt w tym ośrodku nie zamyka drzwi do swoich pokoi. Gdy wszyscy już smacznie spali, Oliver wymknął się i rozpoczął zemstę. Pech albo szczęście sprawiło, że zrobił to o drugiej w nocy, czyli w czasie, kiedy zginęła pani M. Oliver widział całe zajście, widział także mordercę. Dlaczego to ukrywał? To proste. Gdyby wyznał prawdę, musiałby także wyjaśnić, co robił o tej porze na korytarzu, a wówczas jego koledzy domyśliliby się, że to on ich wysmarował i byłoby mniej przyjemnie. Duma albo strach wzięły górę.
- Ale Rathbone – wtrącił się Tony Fleporg – też miał wysmarowaną twarz i pościel.
- Gdyby tego nie zrobił – wyjaśnił kapitan – od razu wasze podejrzenia spadłyby na jego osobę. Musiał was zmylić..
- W takim razie, dlaczego zginął ten drugi chłopiec? – spytała panna Paxton.
- Bo podobieństwo ma znaczenie… Morderca musiał zauważyć Olivera, a że było ciemno dostrzegł on tylko nieliczne detale jego wyglądu. Morderca wiedział, iż jedyny świadek zbrodni jest niski i ma blond włosy. A wśród młodych ludzi są tylko takie dwie osoby – Oliver Rathbone i Adam Vega. Podejrzewam, że zabiłby każdego z nich, ale nie mógł tego zrobić za jednym zamachem. Morderca nie jest osobą, dla którego ludzkie życie nic nie znaczy. Adama Vegę zabił ze strachu. Z Oliverem stałoby się podobnie, gdyby sprawa po jakimś czasie nie ucichła. Wówczas zbrodniarz uznałby, że zabił właściwą osobę. Quaint miał rację. W tym budynku popełniono trzy zbrodnie.
- Trzy?! – spytał zdziwiony pan Van Heusen.
- Tak, bo pojmowanie zbrodni to kwestia czasu. Dla dziesięciolatka zbrodnią będzie kradzież długopisu koledze z ławki, dla szesnastolatka wysmarowanie kolegów pastą, tak żeby nikt się o tym nie dowiedział, natomiast dla trzydziestolatka zbrodnią będzie… morderstwo.
- No dobrze, ale kto jest tym mordercą? – spytał pan Fox.
Nastała chwila ciszy, po czym O’Hara naturalnym tonem głosu rzekł:
- Pańska żona.
- Co?! – ryknął Fox i spojrzał na partnerkę siedzącą spokojnie, bez żadnych emocji. – Em, czy to prawda?
- Tak – odparła bez zastanowienia.
- Pani Fox – ciągnął dalej O’Hara – wiedziała o pana romansie z panią McCoy, wiedziała też, o szantażach. Była pewna, że pan nie będzie umiał się jej przeciwstawić, dlatego wzięła sprawę w swoje ręce…
Dwie osoby to nie jedna osoba. A kiedy postrzegamy dwie osoby jak jedną? Gdy są małżeństwem. Teoretycznie nie mają przed sobą tajemnic i jedno wie tyle, co drugie. Dlatego popełniłem wielki błąd zapraszając do zeznań państwa Fox razem. Powinienem przesłuchać ich oddzielnie.
- A co z tym panem Van Heusenem? – spytał Oliver Rathbone. - On też mówił o jakiejś przeszkodzie.
- Śmierci panny M. pragnęły aż trzy osoby: Harold Fox, Emma Fox i pan Van Heusen. Ten ostatni był jej biologicznym ojcem, którego szantażowała, grożąc, że wyzna całą prawdę o romansie z jej matką jego żonie.
- No dobrze – mówił niezmordowany Rathbone – ale skąd pani Fox wiedziała, że panna M. będzie wychodzić akurat o drugiej w nocy?
- Zadziwiasz mnie, mój drogi. Zamiast przestępcą powinieneś zostać detektywem. Bardzo dobre pytanie, na które niestety nie znam odpowiedzi. Panno Fox?
Twarze ludzi zgromadzonych w jadalni zwróciły się w jej stronę. Emma Fox była blada jak trup, jej mięsnie policzkowe drgały, a białka oczne szybko poczerwieniały. Milczała przez chwilę, aż pękła.
- Nie patrzcie się na mnie! Musiałam to zrobić. Harold to dno, on by tego nie umiał załatwić. Kocham go i dlatego zabiłam tą… tą… - przełknęła głośno ślinę – Zwabiłam ją o drugiej w nocy na spotkanie. Podałam się za prowizorycznego klienta. Zaplanowałam już wcześniej, że ją zabiję. Miałam w kieszeni nóż, ale postanowiłam zamordować inaczej…
- I zrzuciła ją pani – dokończył kapitan.
- Tak – rzekła, po czym zwróciła się w stronę męża.- Haroldzie, kocham cię! Nie potrafię bez ciebie żyć. Mamy dzieci, mamy rodzinę. Ona by wszystko popsuła, uwierz, musiałam… musiałam.
Rozpłakała się jak dziecko. Pocałowała namiętnie męża, wstała i wyciągnęła ręce w stronę policjantów.
- Skujcie mnie i przestańcie się gapić! Haroldzie, zaopiekuj się maleństwami i nie mów im o tym, że ich matka jest morderczynią.
Zrobiono jak powiedziała. Przez pewien moment w jadalni zapanowała grobowa cisza. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Następnego dnia, około południa kapitan O’Hara przyjechał do pensjonatu pani Paxton, aby napisać raport ze sprawy i pozałatwiać inne formalności.
Przy wejściu spotkał pana Quainta ubranego w błękitny garnitur.
- Quaint, dziękuję. Tylko dzięki tobie rozwikłałem tą sprawę. Ty już na początku znałeś rozwiązanie i wiedziałeś jak do tego się zabrać. Jak to możliwe?
Pan Quaint uśmiechnął się tajemniczo. Jego twarz ciągle pokryta była cieniem, mimo że na dworze świeciło słońce. Kapitan nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż Quaint wygląda jak znak zapytania.
- Ja podobno nie istnieję – odparł po chwili.
- Dobra, niech ci będzie. Powiedz, chociaż, która godzina, bo mam spotkanie, a zapomniałem zegarka.
Tajemnicza postać podwinęła rękaw od swojego nietypowego garnituru i spojrzała na dłoń, na której – według kapitana – wytatuowany był zegarek.
- Zostało jeszcze dwie-trzecie tego, co upłynęło – powiedział i odszedł.
- Dziwny facet – pomyślał O’Hara.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Bax · dnia 13.06.2014 05:36 · Czytań: 880 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty