W piątki piję cappuccino z białej porcelanowej filiżanki. Żadne włoskie cudo o orzechowym kolorze, ze spienionym mlekiem, pianką na dwa centymetry. Proszek z paczki, kawa z magnezem, trzy czubate łyżeczki. Dodaję dwie cukru. Siadam przy stoliku, piję cappuccino i rysuję okręgi.
Piątek to mój szczęśliwy dzień - napisali w horoskopie. W każdy piątek jestem więc szczęśliwy. Zostaję w domu, przechylam głowę w lewo i uśmiecham się. Patrzę na pustą kartkę papieru. Rysuję pierwszy okrąg, niebieski okrąg, poprawiam jeszcze raz i kolejny, aż krecha stanie się gruba i wyraźna. Kartka w tym miejscu aż błyszczy od atramentu. Rysuję drugi okrąg. Trzeci. I tak do siódmego. I poprawiam je po kolei, jeszcze raz obrysowując i obrysowując, aż do powstania dziur.
Za trzy dni rocznica. Osiem lat temu umarłem i nie potrafiłem odżyć. Tak jak oni wszyscy. Tak jak ci, co pomarli po mnie. To nie jest mój świat. Gdyby to był mój świat, odżyliby i mógłbym na nich patrzeć nazajutrz.
To nieważne, że trzynasty. Nie interesują mnie wybrakowane budowle za oceanem: bez pięter, bez pokoi z trzynastką. Nie obchodzi mnie brak lotów z tym numerem, czy rezygnowanie z niego, bo lata temu jakieś cudo miało lecieć w kosmos i nie doleciało. W Azji odwalili lepszy numer. Chińczycy rozesłali po świecie relację z lotu statku kosmicznego przed jego startem. Tak na wszelki wypadek.
Piątek trzynastego nie jest pechowy. Piątek trzynastego to dzień próby.
- Musi pan przestać się stresować. Stres jest głównym powodem bezsenności. Problemy w pracy, w domu, w związku... - Lekarz w białym fartuchu wypisywał recepty na środki uspokajające, nasenne, zbawienie w pigułce. Radził iść do innego specjalisty. Tego od stresu. Tego od głowy. - Proszę zająć się jakimś sportem, to pomaga.
Recepty wyrzucam w poczekalni do kosza. Nie znoszę tego świństwa. Tracę po nich czujność. Doktorów od głowy się boję. Nie chcę, żeby tam zaglądali.
Pan doktor był zdrowy i nie leżał w łóżeczku. Ja też nie. Chodziłem nocami po okolicy, zaglądałem do ogrodów i śpiących domów. One mogły spać, ja nie. Podglądałem je, żeby nauczyć się tego, jak zasnąć i tkwić nieruchomo, w świecie marzeń i snów. Ludzie w łóżkach spali z otwartymi lub zamkniętymi ustami, skuleni, na plecach, na brzuchach, przytuleni do kogoś bliskiego. Do kogoś ciepłego.
Łóżko stoi pod ścianą, w rogu, przy szafce, jakby zawstydzone. Jest zimne. Nienawidzę w nim leżeć, bo jest miękkie i czasem się nagrzewa. Bo przypomina mi o tych, których kochałem. Przypomina o tych, których znałem jedną chwilę. Przypomina mi o mnie sprzed ośmiu lat.
Stoję w czyimś ogródku, czoło opieram o szybę. Jest zimna. Na łóżku chłopak, przykryty kołdrą po samą brodę, śpi na prawym boku. Zdrowo. Nie męczy dzięki temu serca ani kręgosłupa.
Chcę przytulić człowieka.
To nieważne, że piątek. Piątek to mój szczęśliwy dzień. Uwielbiam piątki. Piątek to początek weekendu. To dzień, kiedy można się odstresować; w sobotę krótszy dzień w pracy albo wolne. Dzień, w którym można zacząć nowe życie. Można zrobić coś szalonego. Można się upić. Można poderwać panienkę i rżnąć ją w pokoju do niedzieli. Bo niedziela dzień boży i nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, tak nam dopomóż.
Można się naćpać i umrzeć.
- Wiesz, ile tego zjadłem? Masz pojęcie? - Wpatruje się we mnie nieruchomym wzrokiem. Jest sobota rano. Nie przestał się bać. Usta zaklejone taśmą, ręce przywiązane do tułowia, nogi skrępowane. Wygląda jak mały kokon, jak mucha owinięta przez pająka. Ludzie boją się pająków, a one nie są takie złe: ciche, nikomu nie wadzą, pozbywają się owadów. - Kilka, kilkanaście ziarenek, cały owoc. I wiesz co? Nic. Po trzech dniach przeszło. Po kolejnym tygodniu odzyskałem wzrok i w miarę normalne myślenie. Po ośmiu latach jestem prawie w porządku!
Leży w oszczanych spodenkach i mokrej od potu koszulce. Trzęsie się. Adrenalina musi znaleźć ujście. Głód, pragnienie, strach. Na pewno ma sucho w ustach. Na pewno słyszy łomotanie serca.
Po zjedzeniu tego świństwa stajesz się jedną suszą. Nic nie smakuje jak powinno. Jakby się jadło trociny. Soczyste jabłko staje się kulą piachu, płyn jest pełen ziarenek, nie możesz gryźć, bo żuchwa nie ma siły na przemielenie tony suszy. Słyszysz łomotanie serca. Swojego serca, wielkiego jak dzwon i silnego jak stado koni. Serca, które próbuje pozbyć się trucizny. To jest najgorsze. To ciągłe łomotanie. Hałas, który doskwiera przez kolejne tygodnie każdego wieczoru. Przez który nie możesz spać.
Nie ma niczego gorszego, znośne jest nawet uczucie, że masz krótkie nóżki, kończące się stopami gdzieś powyżej kolan. Znośne są problemy z oddychaniem. Da się wytrzymać ból oczu i to, że nie można skupić wzroku. Nie jest taka zła czerwona i swędząca skóra, którą drapiesz i drapiesz, a ona nie przestaje piec. Mrowienie palców i rwanie ścięgien. To się da wytrzymać. Ale nie tego cholernego łomotu... Nie można przez niego spać.
W niedzielę mam czasem wrażenie, że jeszcze żyją.
Patrzy na mnie. Gdzieś zza tego żelastwa zerka na mnie, bez strachu, bez żalu, bez wyrzutu. Jesteśmy przyjaciółmi.
- No i co? Śmierć nie jest taka zła. Jutro przestaniesz mieć złe myśli, omamy, przestaniesz drgać i zgaśnie chęć do krzyku i płaczu. Już ci ręce tak nie drżą, widzisz? - Pokazuję na dłonie, przybite do małych deseczek, po gwoździu na każdy palec. Na przedramiona, cętkowane metalem. - Już niedługo będzie dobrze. Za tydzień wrócisz do formy.
Ma mokrą twarz. Czerwona skorupa łez zza łebków małych gwoździków.
Ma mokre łóżko. Krótkie nóżki. Palce nie drżą.
Patrzę się na zaczerwienioną skórę na rękach i nogach.
Przykładam głowę do klatki piersiowej. Problemy z oddychaniem leczone metalem. Nasłuchuję. Cisza. Bum. Cisza. Bum.
Kręcę głową i mierzwię mu grzywkę.
- I widzisz? Będziesz musiał tego słuchać. Trudno. Przez tydzień, dwa, miesiąc. Takie cudo, co hałasuje w tobie, takie duże serduszko, co nie chce przestać bumować.
Siadam w fotelu i patrzę na niego. Mam wrażenie, że on patrzy na mnie. Nie boi się. Czekam, aż odżyje. Musi odżyć.
I bum, bum, bum. Głośne łomotanie. Łomotanie, które nie daje mi spać. Drapię się przez koszulę po mostku. Rozpinam ją. Skóra znaczona bliznami. Rozorana osiem lat temu przez paznokcie, które chciały uciszyć hałas.
- Nie mogę pozwolić, żebyś przez to przechodził - szepczę, sięgając do paczki z gwoździami. Odsuwam od niego tarkę i przykładam do klatki piersiowej czubek gwoździa. - Mała przysługa. Bo od tego hałasu nie można spać...
Siadam z filiżanką cuda z paczki, które szumnie nazywam cappuccino. Piątek. Mój szczęśliwy dzień. Zakreślam kółka. Osiem okręgów.
Chciałbym żyć. Chciałbym, żeby oni wszyscy odżyli.
Zerkam na chłopaka na łóżku. Nie zmęczył się patrzeniem.
Poczekam jeszcze trochę, może tym razem się uda.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt