1
Słowa to część życia. Wypowiadamy je codziennie. Często nie przywiązując wagi do ich znaczenia. Zabawne jak w ciągu kilku chwil mogą stracić całą wartość...
"Na zawsze,na wieczność,na całe życie,zawsze razem,kochanie". W tym momencie te słowa nie miały już znaczenia. Dla Aleksandry były tylko pustymi, złożonymi w całość sylabami,pozbawionymi jakiegokolwiek sensu. Za każdym razem gdy o nich pomyślała w jej niezwykłych,blado szarych oczach obwiedzionych czarnymi obwódkami pojawiały się lśniące niczym poranna rosa łzy. W głowie zaś rozbrzmiewały one echem,szukając ostoi, na której mogłyby się zatrzymać i dręczyć ją za każdym,bolesnym razem kiedy wspomni jego imię. Tak,miłość potrafi wnieść słońce w nasze życie, tak samo jak i potworny ból. To tak jak dostać bukiet róż, na początku jesteśmy zachwyceni, zauroczeni,przepełnia nas radość, lecz gdy najmniej się tego spodziewamy, zupełnie z znikąd spada na nas fala rozczarowania, smutku, rozpaczy. Dlatego trzeba uważać, bowiem róże mają kolce...Była teraz na swoim terytorium, w swoim miejscu,na swoim "Złotym" Wzgórzu. Było to wzgórze, na które Aleksandra przychodziła zawsze,gdy szara rzeczywistość przytłaczała ja swoim ciężarem. Miejsce to pamiętała za czasów, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Nawet teraz gdy dorosła, lubiła na nim przebywać, było w nim coś co ją przyciągało. Innych przyprawiało o dreszcze, a ją natomiast uspokajało. Co dziwne, zawsze gdy na nim przebywała, czuła się, jakby była jego częścią, jakby łączyły ją z nim jakieś więzy, jakby dzielili ze sobą jakąś historię. Może po tylu latach, rzeczywiście tak się stało? Czuła się związana z tym miejscem. Jakby znała je od zawsze. Cóż, w większej części była to prawda. Siedziała teraz pod jedną z kilku wierzb, z brodą wspartą na kolanach, wpatrywała się w niebo. Dzisiejszej nocy było naprawdę piękne. Jej długie kasztanowe włosy, spływały teraz kaskadą, opływając kark,ramiona i plecy, by w końcu rozbić się o świeżo zieloną trawę. Pamiętała jeszcze jak będąc małą dziewczynką, siadała przed mamą na łóżku, a ona brała biały grzebyk ze złotym ornamentem i powoli rozczesywała nim jej włosy, jednocześnie powtarzając jakie są piękne i jak bardzo przypominają włosy babci Róży. Przywołując to wspomnienie zdobyła się na lekki uśmiech, który zaraz zniknął, bowiem zdała sobie sprawę, że było to jeszcze przed wypadkiem...Nie lubiła o nim za wiele mówić, więc unikała temaru rodziców jak tylko mogła. Wiedziała, że jakiekolwiek wspomnienie o nich, przyniesie ze sobą niepotrzebne łzy -Nie rozdrapujmy starych ran- powiedziała szeptem. Jedno wspomnienie z dzieciństwa, przywiodło za sobą kolejne...Ciepłe majowe popołudnie. Była małą ośmiolatka z szeroko otwartymi oczami i szczerym uśmiechem, który prawie zawsze widniał na jej porcelanowej twarzy. Podskakiwała na różowej,jak jej policzki skakance, którą dostała w prezencie od babci. jej bujne, związane w dwa małe kucyki włosy, wesoło kołysały się z każdym jej ruchem. Gdy stwierdziła,że ma już dość, rzuciła skakankę w bok i wesoło pobiegła w stronę stolika z lemoniadą. Dzień był naprawdę gorący. Ahh ta otaczająca mnie woń róż, nie sposób jej zapomnieć. Pamiętam. Pamiętam jak przez mgłę, że babcia gdzieś zniknęła, rozglądałam się w każdą stronę, aż w końcu ją spostrzegłam. Średniego wzrostu starszą kobietę, z bujnymi, orzechowymi włosami, przyćmionymi siwymi pasmami. jej włosy były teraz związane w ciasny kok, z którego wysuwały się nie sforne kosmyki. Babcia Róża była niegdyś piękna kobietą, o turkusowych oczach, którym towarzyszyła blada cera z różanymi policzkami i równie różowymi ustami. Nic dziwnego, że wszyscy mówili, że ja i Amelia jesteśmy do niej podobne, zresztą nadal tak mówią. Chyba wtedy podbiegłam do niej i rzuciłam się jej na szyje. Klęczała przy czymś małym i szarym. To coś zwisało z jednego z krzewów róży.
-Babciu,co to takiego?
-To?To kokon kochanie. - odpowiedziała z uśmiechem
-Ko-Kon?...Czy to smaczne? Chyba wyciągnęłam w jego kierunku rękę,którą babcia lekko odtrąciła.
-Ależ skąd -Roześmiała się- no chyba,ze jesteś naprawdę głodna, ale wtedy proponowałabym ci moje ciasto z rabarbaru.- roześmiała się i pstryknęła mnie w nosek.
-W takim razie jestem głodna - powiedziałam - ale, babciu po co jest ten kokon?
-Kokon skarbie, jest tymczasowym domkiem dla larwy motylka, który później wyjdzie z niego jako duży śliczny motyl - z tego co pamiętam mówiła z powagą, na co odpowiedziałam
-Babciu, ale kiedy on wyjdzie? Chce to zobaczyć!
-Aleksandro, trudno to stwierdzić, każdy motylek wyjdzie w swoim czasie - powiedziała ze spokojem a w jej turkusowych oczach malowała się troska
-Czyli jest ich więcej? Babciu ty wiesz wszystko!
-Naturalnie, twoja babcia jest bardzo mądrą kobietą, wszystkiego nauczyła się ode mnie. - odezwał się chropowaty męski głos, tuż zza pleców babci. Pamiętam, że oczy babci przestały być piękne i lśniące,a malujący się w nich uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. Zamiast niego królował w nich chłód. Mimo to zdobyła się na przelotny uśmiech, z którym w parze szły wypowiedziane przez nią słowa:
-Aleksandro idź do domu. - Jej głos był inny. Nie słodki i miły, jak zawsze tylko, oziębły i suchy. Jakby pozbawiony jakichkolwiek emocji.
-Babciu,chcę tu zostać. - Podejrzewam,że mogłam się wtedy naburmuszyć, zresztą jak zawsze, kiedy nie dostawałam tego co chciałam.
-Teraz. - nie krzyknęła, ale jej głos był jak zimny sopel lodu, z jej twarzy znikną uśmiech, a wzrok stał się karcący. Od razu się skrzywiłam, po czym wstałam i szybkim krokiem zaczęłam się od nich oddalać. Czułam,że oboje odprowadzają mnie wzrokiem. Gdy tylko oddaliłam się od nich wystarczająco daleko, odwróciłam się i zaczęłam biec boczną ścieżką, prowadzącą na "Złote" Wzgórze, w jej połowie skręciłam, w drugą, zarośniętą dróżkę, którą ledwo można było dostrzec, prze te wszystkie zarośla,krzaki i ciernie. Niestety tylko w taki sposób można było przemknąć do ogrodu różanego niezauważonym. Plus był taki, że o jej istnieniu wiedziałam tylko ja i...Amelia, która właśnie stała przede mną z szeroko rozpostartymi oczami i dłonią przykrywającą różane usta. Jej ognisto rude włosy powiewały na wietrze niczym flaga na maszcie i lśniły ognistym blaskiem w świetle słońca. Na jej twarzy malowało się przerażenie, jednak szybko ustąpiło miejsca innemu uczuciowi: złości.
-Idiotko! Wystraszyłaś mnie na śmierć! - mówiła wtedy wysokim szeptem, cóż jak na jedenastolatkę była bardzo wygadana, zresztą nadal taka jest.
-Przepraszam, nie chciałam, co ty tu...-urwałam w pół słowa, ponieważ Amelia przytknęła mi dłoń do ust, szepcąc:
-Ciiiii, na Boga ciszej, bo się jeszcze zorientują. Jej turkusowe oczy, wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle.
-Przepraszam - odparłam już szeptem - nie gniewaj się. Amelia Prychnęła. -No proszę Cię. - spojrzała na mnie kątem oka - nie chciałam cię wystraszyć - dodałam cicho.
-No dobra - uśmiechnęła się nieco - co tu tu właściwie robisz krasnalu?
-Przyszłam posłuchać o czym...
-Ciiii!-uciszyła mnie
-Przepraszam, o czym babcia rozmawia z tym panem -odparłam najciszej jak umiałam. Pokiwała głową.
-To tak jak ja - dodała z uśmiechem - a teraz cicho, bo żadna z nas niczego się nie dowie - zrobiła poważna minę. Zrobiłam co kazała i kucnęłam obok niej. Starałam się wsłuchać w rozmowę babci i nieznajomego, ale niestety za wiele nie usłyszałam, ponieważ tuż nad moją głową brzęczały pszczoły. Zdołałam usłyszeć tylko pojedyncze słowa. Niestety nawet dziś nie umiem ich ze sobą logicznie powiązać. Przeszłość.....Przeznaczenie....Dziedzictwo....Pył. Jest jednak coś, co doskonale pamiętam. Babcia krzyczała, jak nigdy. Ostatnie słowa jakie zdołałam usłyszeć, brzmiały:
-Nie zapomnij o swoim dziedzictwie. My o nim nie zapomnimy. Do zobaczenia Różo.
-Wynoś się. Wynoś i nie wracaj Arseniuszu. Nie chce na ciebie patrzeć. - Niezwykłe było to,że oczy babci zalśniły od łez. To tyle. Tyle wyniosłam z mojego wielkiego zakradania. Ale było coś jeszcze. Pamiętam, że kiedy babcia zaczęła płakać, niebo stało się pochmurne i zaczęło mżyć. Może to był przypadek? A raczej na pewno, bo nigdy więcej coś takiego nie miało miejsca. Moją uwagę przykuł jeszcze jeden szczegół, a mianowicie wygląd tego mężczyzny. Teraz, gdy w ten sierpniowy wieczór siedziałam oparta o drzewo i patrzyłam w gwiazdy, przypomniałam sobie, dlaczego wzbudził we mnie ciekawość. Miał ciemnosiwe włosy, z lekka pokryte platynowymi pasmami. Wzrostem przewyższał babcię, lecz wyglądał jakby był w jej wieku. Niestety, nie pamiętam jego ubioru. Wiem jedynie,że był w ciemnych barwach. Najbardziej jednak zdziwiła mnie jego ręka, a raczej coś co na niej było. Coś co wyglądem przypominało znamię, albo tatuaż, wznosiło się od przegubu ku górze, jednocześnie oplatając rękę dookoła. Zdążyłam to ujrzeć tylko przez chwilę, gdy machał nią babci na pożegnanie. Gdy tak teraz siedziałam, na zimnej trawie, pod chropowatą wierzbą, a nad mną błyszczały miliony gwiazd i przywoływałam wspomnienia, zdążyłam na chwilę zapomnieć co mnie tu przywiodło. Kiedy już do moich szarych oczu zdążyły napłynąć łzy, przypomniałam sobie coś co przywiodło na moją twarz uśmiech, w tę sobotę odbędzie się festyn, zorganizowany dla dzieci z pobliskiego domu dziecka. Lubiła tego typu imprezy. Bawiąc się z dzieciakami w chowanego mogła się poczuć,jak za czasów kiedy miała dwa kucyki i chowała się za krzakami porzeczek. Odchyliłam głowę do tyłu, stykając jej czubek z pniem drzewa. Patrzyłam na granatowe niebo pokryte lśniącymi światełkami, które rozjaśniały dzisiejszą noc. Tat. Dzisiaj noc jest przepiękna, może nie tyle noc, co gwiazdy. Na myśl przyszedł jej film, który razem z Amelią uwielbiały, "Gwiezdny Pył" i Matko...Był o miłości. Do oczu kolejny raz napłynęły jej łzy. Otarła spływając po jej policzku ciepłe kropelki. Miłość jest idealna tylko w filmach. Powinnam to zanotować. Albo wytatuować, żeby pamiętać o tym za każdym razem, kiedy zachce mi się historii jak u Kopciuszka.
-Tak myślałam, ze cię tu znajdę. - odezwał się ciepły głos tuż za moimi plecami. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto to.
-Czyżbym była aż tak przewidywalna? - rzuciłam od niechcenia i szybko starłam spływające po policzku łzy. Usłyszałam jej westchnienie. Po kilku cichych sekundach zrobiła parę kroków i stanęła przede mną. Na jej porcelanowej twarzy malowało się współczucie, a turkusowe oczy wydawały się lśniące w blasku księżyca. Przeczesała dłonią swój ognisty warkocz, z którego wysunęły się niesforne kosmyki włosów, po czym kucnęła i ujęła moje dłonie w swoje.
-Zawsze tu przychodzisz, kiedy masz kłopoty, - odparła lekkim tonem. - albo kiedy chcesz pozabijać wszystko i wszystkich - dodała z uśmiechem.
-Nawet nie wiesz jak często się powstrzymuje, żeby nie zostać rozszalałą psychopatką i nie pozabijać wszystkich kijem baseballowym. Zazwyczaj ty mnie doprowadzasz do takiego toku myślenia. - zauważyłam i zaraz obie zaczęłyśmy się śmiać.
-Idąc tym tropem, mogę śmiało stwierdzić, że słusznie uważam cię za wariatkę.
-I vice versa -Przez chwilę jeszcze się uśmiechałam, ale nie mogę tak cały czas. Spuściłam wzrok na trawę, a przez moją głowę przemknęła wielka chmura rozpaczy. Amelia musiała to zauważyć. Westchnęła i klepnęła mnie w udo mówiąc spokojnym głosem:
-Posuń się. - Przez chwilę patrzyłam na nią, po czym wykonała polecenie. Nie miałam powodów, by tego nie robić, poza tym potrzebowałam czyjegoś ciepła i zrozumienia. Usadowiła się obok mnie i objęła mnie ramieniem, równocześnie opierając głowę o moją. Po chwili odezwała się cicho.
-Kochanie, wiem dlaczego tu jesteś. To palant.... - I tyle wystarczyło. Wszystkie mury jakie do tej pory zbudowałam, runęły. Dotknęła tego, czego ja sama nie chciałam dotykać. Zaczęłam płakać. Płakać. Płakać. Płakać. I Płakać. A ona głaskała mnie lekko po głowie, szepcąc :
-Ciii, no już, ciii- mówiła cichym,spokojnym głosem, jakby uciszała malutkie dziecko. rzeczywiście tak się czuje. Jak małe dziecko, któremu odebrało się wielkie pudło pełne lizaków. Gdy się trochę uspokoiłam, a pierwsza fala rozpaczy zebrała swoje żniwo, znowu usłyszałam jej głos, tym razem cichy, aczkolwiek stanowczy.
-Obiecuję,że jeśli spotkam go w mieście z ta laską, to podejdę i skopie mu tyłek, a jej wyrwę kudły. - mówiła to z taka powago,że skłonna byłam uwierzyć. Nie wiedziałam co, a może nie chciałam odpowiedzieć, więc po prostu milczałam. Po kilku minutach zdobyłam się na jedno pytanie.
-Dotrzymasz mi tego wieczoru towarzystwa?
-Ale na cały wieczór?
-Tak.
-Pewnie,na cały wieczór i noc - odpowiedziała z entuzjazmem,a skronią wyczułam,że się uśmiecha - nawet do łazienki z tobą pójdę, żebyś nie czuła się samotna.
-Dzięki.
-Nie ma za co, to co? Zbieramy się?
-Tak. Chyba już pora. - Nie miałam już ochoty siedzieć pod drzewem. Pierwszy raz nie miałam ochoty siedzieć na "Złotym" Wzgórzu. Podniosła się pierwsza, otrzepała nogi z trawy i podała mi rękę. Dopiero teraz zobaczyłam, że miała na sobie krwistoczerwone spodenki z czarnym paskiem, czarne trampki i top oraz ładną czarna koszulę, w czerwone grochy, którą skądś znałam. Zaraz, zaraz, to moja koszula. No ładnie. Podniosłam się, również otrzepałam i rzuciłam:
-Ładna koszula.
-No wiem, inaczej bym jej nie ubrała - puściła do mnie oczko- chciałam cię zapytać ale, nigdzie cie nie było, a ja się śpieszyłam - rzuciła z uśmiechem. Rzeczywiście, ładnie wyglądała. Całość jej ubioru dopełniały czerwone,okrągłe kolczyki.
-Nic nie szkodzi - powiedziałam i w jednej chwili poczułam, że moje policzki oblewa rumieniec, ponieważ przypomniałam sobie, że ostatnio bez jej wiedzy pożyczyłam białą koszulkę, którą upaćkałam dżemem porzeczkowym. No cóż. Na razie wygląda na to, że plama znikła. Nie ma to jak prać bluzkę w upalne, sierpniowe popołudnie w miejscowej fontannie. Więcej nie idę na żaden piknik dobroczynny. A jeśli już to nie spróbuję ani grama żadnego dżemu. Mam nadzieję, że Amelia się nie zorientuje. Rzuciłam jej najsłodszy uśmiech na jaki mnie stać i ruszyłyśmy ścieżka w stronę ogrodu babci.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt