Grupa gapiów mimowolnie zrobiła kilka kroków w tył, gdy sufit gruchnął, a fala gorącego powietrza uderzyła w ich twarze.
— Fiu-fiu… — Grzegorz Matwiejuk gwizdnął pod nosem.
Kiedy przyjechała straż właściwie nie było już czego ratować. Zadbano jedynie o to, aby gapie nie podchodzili zbyt blisko. Hucznie otwarta cztery dni temu dyskoteka właśnie płomiennie przechodziła do historii. Mimo to stojący w tłumie krępy staruszek nie mógł pozbyć się uczucia, że coś poszło nie tak. Dyskretnie dał sygnał kompanom do zbiórki…
Sygnał powtórzył.
Powtórzył po raz trzeci, znacznie wyraźniej. Stojący najbliżej ludzie lekko się zaniepokoili o stan jego umysłu i perspektywę własnej nietykalności cielesnej. Pozostali z fascynacją przyglądała się płomieniom.
— Ech… — westchnął. Przeszedł się wzdłuż tłumu wyławiając towarzyszy, którym wcześniej polecił wmieszać się pomiędzy ludzi i sprawiać wrażenie, że się nawzajem nie znają. To im wyszło aż za dobrze. Grzegorz teraz podchodził do każdego z nich i delikatnie szturchał w plecy. Ich reakcja była daleka od “i zachowujcie się naturalnie”, ale na szczęście nikt trzeci nie zwrócił na nich uwagi. Emeryci mają prawo do lekkich aberracji. Zdaje się, że jest to nawet gdzieś ujęte w konstytucji.
Tłum gapiów opuszczali pojedynczo udając się, dla niepoznaki, w różne strony. Najpierw wyszedł Grzegorz. Chwilę po wyjechał starzec na wózku inwalidzkim popychanym przez potężną i równie niemłodą kobietę. Następnie postukujący laską jegomość w kapeluszu, a na końcu wątła emerytka z balkonikiem.
Kwadrans później prawie wszyscy spotkali się dwie ulice dalej, w pobliżu spożywczaka.
Dwa kwadranse później znaleźli wreszcie właścicielkę balkonika, która zabłądziła.
— Zabraliśmy wszystko? — zapytał konspiracyjnie ściszonym głosem Matwiejuk. Odpowiedziało mu głębokie niedosłyszenie i szereg wyczekujących min okraszonych nutką nadziei, że z dalszej części wypowiedzi będzie można się domyślić tego, czego się nie usłyszało. Jest to wariant bardzo dobrze przećwiczony. Każdy się tego uczy, gdy zaczyna zbyt często dopraszać się o powtórzenie. A w pewnym wieku to nieuniknione.
Powtórzył znacznie głośniej.
— Tak — zameldował Henryk Karwowski ze swojego wózka, który dziś pełnił rolę transportera (niezbyt)opancerzonego. Heniek był odpowiedzialny za logistykę. — Ino te baniaki z ruską ropą, coście tam mydła nawalili zostały.
Grzegorzowi nadal coś nie dawało spokoju.
— Ano, ładnie, ładnie. Pali się — wtrąciła radośnie właścicielka balkonika ni stąd, ni z zowąd. Trochę nie nadążała za dyskusją.
— Farbę zabraliśmy?
— Jużci jest — zameldowała Janina, żona Henryka zaglądając do plecaka zawieszonego na oparciu wózka. Farbę w spreju Heniek znalazł w szopie za domem. Nie miał pojęcia skąd ona się tam wzięła, ale nie przejął się tym zbytnio. W pewnym wieku człowiek odkrywa, że każde wyjście do szopy za domem może być przygodą. Wraca potem taki podekscytowany, oznajmia żonie, że właśnie był w szopie, i że żona nie uwierzy — znalazł nowiuśką Javę. Cieszy się jak dziecko, podekscytowany zaraz chce lecieć, uruchamiać. Coś tam pamięta, że kiedyś już miał motor, ale że od siedemnastu lat stoi w tej szopie, to już nie pamięta.
— A właściwie, to gdzie daliście napis? — kontrolował dalej Grzegorz.
— Myśmy stawiali baniaki pod drzwiami — powiedziała Janina.
— My też — dodał staruszek z laską.
Starożytny asyryjski myśliciel i królewski doradca Shamishi-adad-buur, twórca idei terroryzmu (wtedy to się nazywało bardziej poetycko, coś w rodzaju: “Delikatna-sugestia-boga-Aszura-za-pośrednictwem-króla-najwspanialszego-z-wspaniałych-władcy-Asyrii-skierowana-do-niepokornej-ludności”), miał zauważyć, że każdy akt terroryzmu, żeby można go było uznać za udany, musi spełniać dwa warunki. Po pierwsze — musi zaistnieć i po drugie — musi nieść jasny przekaz, że się nie powtórzy, jeżeli ktoś coś odpowiednio będzie robił. Idąc tym tropem nietrudno zgadnąć, że choćby nawet najbardziej spektakularny pożar dyskoteki będzie tylko pożarem dyskoteki, jeżeli gdzieś na ścianie nie pozostanie wysprejowane hasło “Pamiętaj, by dzień święty święcić”. Lub coś w ten deseń.
* * *
Hajnówka to małe, spokojne miasteczko położone daleko na wschodnich rubieżach Polski. Kiedyś była ważnym ośrodkiem przemysłu drzewiarskiego, obecnie względnie istotna tylko dlatego, że biegnie przez nią jedyna utwardzona droga łącząca Białowieżę z cywilizacją. Ale Białowieża to wieś, a za nią tylko las i Białoruś, więc raczej szału nie ma.
Białowieża teoretycznie jest miejscowością turystyczną (Puszcza Białowieska), jednakże jeżeli ktoś oznajmia, że w tym roku zamiast leżeć plackiem pod słońcem Egiptu woli podokarmiać Białowieskie komary — pewnikiem spotka się z delikatną sugestią przyodziania białego kitla o bujnych rękawach wiązanych na plecach. Jak kogoś stać na wakacje w Polsce to raczej odwiedzi śródziemnomorską plażę. Ewentualnie wybierze góry lub Mazury.
Hajnówka jak każda mała, pozbawiona znaczenia miejscowość staje się dobrym miejscem do zamieszkania na starość. Proces ten gorliwie wspomaga każdy, kto nie jest zbyt głupi by pracować i dość stary, by myśleć o emeryturze. Niektórzy twierdzą, że obecnie w Białymstoku i Warszawie mieszka więcej Hajnowian niż w Hajnówce. Niemało ich też w nieco bardziej odległych okolicach strefy Schengen.
Tak jak inne, podobne miejscowości, których nikt poza mieszkańcami nie potrafi sobie skojarzyć — Hajnówka stara się usilnie promować poprzez rozliczne specjalistyczne festiwale i festyny ogórkowe. I rozpaczliwie marzy, by mieć lepszy powód do istnienia na kartach Historii niż rachityczny ośrodek kultury białoruskiej.
Z Historią z kolei jest tak, że nie można zaistnieć na jej kartach na zamówienie — zlecając event PR-owcom. Historia to coś co się staje niejako pomiędzy jednym a drugim dniem powszednim. Hajnówka na karty Historii weszła wczoraj, choć jeszcze nikt tego nie odnotował (historycy mają refleks szachisty-anemika, wielkie wydarzenie zauważają dopiero gdy kurz opadnie). Miasto, obecnie rozpaczliwie próbujące wnieść żubry na swoje sztandary (i w efekcie chwilami przypominające rozległą reklamę piwa), od wczoraj jest sercem katolicko-narodowej siatki terrorystycznej. Siatka to może zbyt duże słowo — na chwilę obecną to organizacja jednokomórkowa (ale nie należy być surowym — nie od razu Al-Kaidę zbudowano…).
Jak do tego doszło? Jeśli się zastanowić to wszystko pasuje. Znać rękę Boga, inteligentny projekt. Pewnie gdzieś indziej w katolickiej Polsce, Prawdziwi Polacy nie mają tak silnej motywacji do działania, ale w miasteczku, którego 70% mieszkańców jest wyznania prawosławnego, aż się prosi o zrobienie z tym porządku (wiadomo na czyich usługach jest moskiewska Cerkiew!) Kraj się pali. Z jednej strony kondominium, Tuskolandia i demontaż państwa, z drugiej — eksterminacja katolików i prześladowanie obrońców życia, z trzeciej znowuż, o zgrozo! — muzułmanie w Iraku wzięli się w garść i wywalczyli pół kraju dla rządów swojej heretyckiej religii. Jak długo Prawdziwi Polacy będą to biernie znosić?
“Gazeta Polska” bije na alarm. U ojca Rydzyka biją na alarm. Po słowach arcybiskupa Gądeckiego, że trzeba wywoływać zamieszki, żeby bluźniercy nie drwili z Męki Pańskiej, chyba tylko zaślepieni propagandą tefałenu nie zrozumieli, że dość już bycia biernym. Należy bronić Polski i prawdziwej polskiej wiary.
— Musimy coś zrobić! — oznajmiła stanowczo Janina Karwowska na coniedzielnym spotkaniu w domku na działce Grzegorza Matwiejuka. Dopiła nalewkę i podstawiła gospodarzowi szklankę po dolewkę.
— Musimy — Henryk przytaknął żonie.
W przeciwieństwie do nierozgarniętej młodzieży Prawdziwi Polacy starej daty potrafią się buntować. Nie jakieś anonimowe pohukiwania w internecie. Prawdziwi Polacy starej daty uderzają w samo serce systemu: pędzą bimber i nalewki, palą fajki z przemytu i jeżdżą na ruskiej ropie — zrobią wszystko, by nie płacić akcyzy. Niech Tusk ginie z głodu.
— Prawdziwi Polacy nie powinni stać bezczynnie — potwierdził gospodarz nie bardzo wiedząc do czego to zmierza. — Ale co mielibyśmy zrobić?
— Nie wiem, są protesty w całej Polsce. Zróbmy też — zaproponowała Karwowska.
— Ale u nas nie wystawiają tej “Golgoty”.
— I widzisz. Musimy coś zrobić, bo nas powykańczają. Myślisz, czemu nie wystawiają? — pytała. — Byśmy nie mogli oprotestować. A oni po cichcu zara pedałów do Hajnówki sprowadzą i pozabijają nas, wiernych katolików. Dzieci nam poprzerabiają na te gendery i wnuka w spódnicy obaczysz — przekonywała.
Zapadło milczenie. Emeryci, gdy tylko się orientują, że świetnie, wreszcie upragniona emerytura… ale zaraz… co właściwie teraz robić? — zwykle biorą się za zmienianie świata, który w międzyczasie gdzieś pobłądził. Dawniej seniorzy opiekowali się wnukami, a dzieciom pozwalali spokojnie robić coś ze swoim życiem. W dzisiejszych czasach i wnuków mało, i dzieci niechętne poglądom swoich rodziców wolą własne latorośli trzymać w bezpiecznej odległości. Właściwie to najbardziej doświadczone pokolenie powinno się zapytać, kto tych wszystkich głupot o Europie i laicyzacji ich dzieciom do głów nakładł i jak to się stało, że tak ważna sprawa wymknęła im się spod kontroli, ale w tej kwestii wszyscy oni solidarnie takie pytania odkładają na stosik tematów tabu.
— Ale co? Pójdziemy pod Urząd Miasta z pikietą? Trzeba będzie to zgłosić, dostać pozwolenie…
— A… no tak… — zmartwiła się.
Roman stuknął laską o podłogę, aż echo poszło. — Wiem co zrobimy!
Roman Radziwiłł w czasach PRLu był aktywnym działaczem ZMP. Był tak aktywny, że co rusz zbierał nagrody i pochwały. Później był też niezwykle aktywnym pracownikiem mleczarni, a z czasem działaczem opozycji. Przed “Solidarnością” byłby również aktywnym działaczem partii, ale nigdy nie mógł znaleźć dwóch partyjnych, którzy poparliby jego kandydaturę. Zawsze był ogromnie aktywny. Dziś na to mówią ADHD i już nie dają odznaczeń.
— Protesty są dla mięczaków — przekonywał — żeby ich milicja pałowała. I żeby byli cały czas pod kontrolą. Arcybiskup Gądecki wyraźnie mówił o zamieszkach.
— Chcesz iść się pobić z policją jak… — tu Janka Karwowska zrobiła pauzę, podjęła z wyraźnym wstrętem w głosie — …jak te chuligany?
— Nie. Możemy to zrobić sprytniej — Roman tłumaczył podekscytowany. W swoim czasie ogromnie żałował, że “Solidarność” nie chce prowadzić partyzantki. Jak dla niego wojna skończyła się zdecydowanie za szybko. Był jeszcze za młody, żeby walczyć i wolałby, żeby potrwała jeszcze z pięć lat. Teraz czuł, że życie wraca w jego stare kości. — Jak Allahy. Tak, żeby raz na zawsze wszyscy się dowiedzieli, że tu jest Polska! Katolicka!
Odkąd został zmuszony do przejścia na emeryturę twierdzi, że wymyślono ją tylko po to, żeby wykończyć starszych ludzi nudą.
— Będziemy walczyć za ten kraj! - dodał z entuzjazmem.
To było wczoraj. Szybko obmyślona akcja skończyła się dzisiejszym podpaleniem dyskoteki. Operacja udana w dwóch trzecich. Spalili siedlisko zła i zepsucia, i nie dali się wykryć. Tylko zapomnieli wyjaśnić o co im chodzi. Dwa na trzy to i tak nieźle.
* * *
— Teraz te Al-Kaidy to filmy w internecie dają — próbował ratować sytuację Heniek na kolejnym niedzielnym spotkaniu po mszy — i nic pisać nie muszą.
— I-ii, tam. Znasz się? Wszystko Amerykany sobie nagrywają — trzeźwo tonowała Janina. — Toż ci Rydzyk o tym mówił — dodała, dla potwierdzenia swoich słów. — Zara by nas wyłapali. Już lepiej by obmyślić nowa jaką akcję i tym razem nie spartolić. — Wymawiając “nie” podniosła głos o co najmniej dwa tony.
— Nową akcję, nową akcję — irytował się Roman. — Ale to była jedyna dyskoteka w Hajnówce. Jaką chcesz nową akcję?
— To było wasze zadanie — rzucił po chwili milczenia oskarżycielskim tonem w stronę Karwowskich.
— Nasze? Bój się ty Boga, my mielimy farby i baniaki na wózku przytachać. Mazanie było wasze.
— Moje nie! — błyskawicznie zareagowała Marysia Gródek silnie przeciągając z wschodnim akcentem. Marysia zwykle z trudem nadążała za tokiem rozmowy, ale dziwnym trafem zawsze potrafiła się odezwać, gdy trzeba było się bronić. I zawsze akurat tę część rozmowy dobrze słyszała. — Ja już pisać zapomniała — dodała zadowolona, że ma alibi.
Marysia miała trochę ponad 90 lat, dokładnie nie wiadomo. Twierdzi, że pamięta Piłsudskiego z dzieciństwa, choć mało kto w to wierzy. Gdzie Piłsudski, gdzie Hajnówka, a w gazetach to każdy widział. Jak na swój wiek trzyma się rewelacyjnie. Wprawdzie porusza się z pomocą balkonika, ale większość jej rówieśników leży. Albo w łóżku, albo na cmentarzu. Twierdzi, że świetną formę zawdzięcza koziemu mleku. Nawet matwiejukową nalewkę nim zapija. Marysia kozę trzyma w zagrodzie pod kamienicą. Kiedyś władze miasta próbowały odwieźć ją od takich pomysłów, ale broniła się iście rejtanowsko, więc stwierdzono, że szkoda robić aferę, skoro kobieta i tak raczej długo nie pociągnie. To było dobrą dekadę temu.
Wszyscy spojrzeli na Romana. Jego ruchy stały się nerwowe, ruszył wokół stołu postukując laską.
— Nikt nic nie mówił, że ja miałem — zaczął się bronić. — Ja miałem baniaki położyć pod tylnym wejściem — stuki laski robiły częstsze i głośniejsze, lewa ręka gestykulowała tuż nad głowami siedzących. — Ja swoje zadanie zrobiłem dobrze. Wy, banda kretynów… — ekscytował się. Poczuł, że wraca na pewny grunt. W mleczarni był starszym kotłowym, czyli miał pod sobą zwykle kilku nowych, młodych i nieogarniętych adeptów sztuki mleczarskiej. Niemal cała jego praca w mleczarni polegała na łajaniu tych nielicznych podwładnych jakich miał. — Wszystkiego mam sam pilnować?
— My kretyni? — z furią wybuchnęła Karwowska. Chwyciła za stojącą na podłodze torebkę z wyraźnym zamiarem zamachnięcia się na Romana. Spróbowała wstać, co jednak przy 120 kg wagi i siedmiu krzyżykach na karku w żadnym wypadku nie mogło zostać określone słowem, które choćby przez dalekie pokrewieństwo miałoby coś wspólnego ze słowem “zwinny”. Roman zatrzymał się tuż przy niej. Normalnie człowiek atakujący z dołu miałby całkiem niezłą pozycję wyjściową, ale w pewnym wieku przestaje być normalnie i wstawanie od stołu staje się skomplikowaną grą pod tytułem: “Które mięśnie dzisiaj działają i na ile?”. Normalnie też człowiek wyposażony w laskę i trochę czasu zanim przeciwnik zdoła się ogarnąć ma wystarczającą przewagę, by właściwiej było zakończyć spór walkowerem. W pewnym wieku jednak laska przestaje być potencjalną bronią, a staje się jedyną pewną kończyną i lepiej nie rezygnować z podparcia, jeśli nie chce się ryzykować połamania o podłogę.
— Może nalewki? — Grzegorz wkroczył między zwaśnionych z nadzieją, że jego rozbrajający uśmiech i słynny w okolicy napój złagodzą obyczaje. — Kto chce dolewki?
Poskutkowało. Także dlatego, że ostatecznie Janina nie zdołała sama się podnieść.
— Następnym razem dokładnie wyznaczymy zadania — dodał pojednawczym tonem. — Unikniemy takich sytuacji. Wszystko trzeba dokładnie przemyśleć. Zaplanować.
— Dobra, ale co zaplanować? — podjął Roman trochę odważniejszy, bo zdołał się już znaleźć po przeciwnej stronie stołu niż Karwowska.
— Spalmy cmentarz tych radzieckich ścierw! — prawie wykrzyknął Heniek z wózka. — Bezbożniki hajnowską ziemię kalają. Spalić i zaorać!
— I co potem w gazetach napiszą? — dopytywał się Grzegorz. — Że to za Ukrainę, a nie za naszą wiarę.
— To napiszemy.
— Co napiszemy? — drążył Grzegorz.
— No… napiszemy, że bezbożne ścierwa… że za Boga, że no katolickie… — plątał się Heniek.
— W tefałenie będą gadać — Janina znała się na przekrętach tej stacji: ogląda “Fakty” i słucha Radia Maryja. Już zdążyła się uodpornić na kłamstwa Warszawiaków. — Będą gadać, że znowuż ci jakie kibole. I że stadiony pozamykać będą gadać. Jak stadiony pozamykają to Jareczek już w ogóle nie będzie miał gdzie się wyżyć i co? Na narkotyki pójdzie i co? Myśl człowieku, wnuka nam zmarnujesz…
Powietrze stało się ciężkie od zamyślenia.
— To ten germański Kaufland spalić — zaproponował Henryk.
— Nie — twardo oznajmiła Marysia. Chyba tupnęła, choć trudno to na pewno stwierdzić u kogoś, kto prawie nie odrywa się stóp od ziemi.
— Nie — wsparła ją Janka. — Gdzie my ziemniaczki kupować będziemy?
— W polskiej Biedronce nie ma? — zdziwił się Roman.
— Trzy grosze droższe! — oznajmiła Karwowska tonem, który kończy wszelkie dyskusje.
— Polski, nie polski. O piniądze trzeba dbać. Ziarnko do ziarnka — dodała Marysia.
— A może by… — na wpół do siebie odezwał się Grzegorz — Kaufland od strony parkingu ma dużą ścianę. Są na nim jakieś reklamy, ale pod nimi mamy mnóstwo, doskonale z daleka widocznej przestrzeni. Może tam coś napiszemy? Coś mocnego. Ciągle mamy ten sprej.
— “Bezbożne ścierwa zginiecie w piekle!” — podłapał Heniek. Można by przysiąc, że niemal podskoczył na wózku.
— Nie, za ostro, może… może… — myślał Grzegorz.
— “Bezbożne ścierwa pójdziecie do piekła?” — spróbował Heniek.
— Z Biblii coś? — zasugerowała Marysia.
— Z Biblii to tylko długie cytaty, a to musi być coś krótkiego, treściwego. Jak reklama proszku do prania — zafilozofował Grzegorz.
— “Bezbożne ścierwa?” — spróbował znowu Heniek.
— Bez ścierw. Pokażmy klasę — pouczył gospodarz.
— “Bezbożne?” — próbował dalej Heniek.
— “Jagniątko Boże czeka na Ciebie” — aż łzy wzruszenia stanęły w oczach Marysi.
— Głu… — Roman chciał protestować, ale zreflektował się widząc przeszywający na wylot wzrok Karwowskiej. Myśl, że brzmi to jak groźba z horroru, który mógłby nosić tytuł “Krwiożercze jagnię kontratakuje” zachował dla siebie.
— Ale… — Grzegorz próbował użyć autorytetu, ale też odpuścił.
— “Jagniątko…” (och! ach!) — wzruszała się Marysia — “Jagniątko Boże”.
Amerykańscy naukowcy odkryli, że ludzie dojrzewają tylko do pięćdziesiątki, potem na powrót dziecinnieją. Momentami słuchając ponad dziewięćdziesięcioletniej Marysi miało się wrażenie, że ma się do czynienia z pięcioletnim dzieckiem.
* * *
Samo planowanie zajęło im trzy tygodnie. Kaufland w Hajnówce leży blisko centrum, w pobliżu skrzyżowania ulic Batorego i 11 listopada. Dawniej w tym miejscu był teren zakładów drzewiarskich, a dokładniej — tędy prowadziły tory, którymi wywożono Puszczę w formie produktów i półproduktów różnego sortu. Z czasem interes podupadł, nic nie jeździło, więc część tego terenu zostało odsprzedanych Niemcom. Wykrojono sporych rozmiarów kwadrat, którego dwa boki obecnie są ograniczone przez płot zakładu. Ten zaś ostatecznie też sprzedano i produkuje teraz meble udając polską firmę.
Ową wykrojoną działkę podzielono jeszcze po przekątnej. W rogu przylegającym z obu stron do terenu zakładu postawiono bryłę Kauflandu, w przeciwnym, przy samym skrzyżowaniu mały market AGD i budowlany. Pomiędzy nimi jest parking. W ten sposób Hajnówka dołączyła do grona metropolii, które mają swoje wielkoformatowe zagłębia zakupowe. Akurat na czas, gdy w całej Polsce o prestiżu miast zaczynała decydować obecność galerii handlowej, której jako takiej w Hajnówce nie ma do tej pory (za to rozmnożyły się Biedronki — jakie miasto, takie galerie).
Patrząc od strony Kauflandu (stojąc pod frontową ścianą na której miał powstać napis) widać zaledwie kilkadziesiąt metrów ulicy Batorego. Z jednej strony widoczność ogranicza płot zakładu, z drugiej wspomniany market budowlany. Ulicy 11 listopada nie widać wcale, bo szczęśliwie ktoś wzdłuż niej posadził żywopłot i zostawił drzewa. Zbudowano tam mały chodnik łączący tę ulicę z parkingiem, ale lekko po przekątnej, omijając żywopłot, więc frontowej ściany Kauflandu z ulicy nie widać.
Dzielna drużyna bojowników za wiarę i Polskę katolicką wiedziała, że nocami po mieście jeżdżą patrole policji. Szczególnie często w weekendy. Teraz są wakacje, więc można się spodziewać, że częściej także w dni powszednie. Musieli ustalić jakie są najczęstsze trasy przejazdów radiowozu i wyliczyć średni czas między jednym, a drugim pojawieniem się stróżów prawa. Problemem mogli stanowić też zwykli przechodnie nocami wracający z imprez. Postanowili przeprowadzić obserwacje.
Punkt obserwacyjny mieli dogodny, albowiem Roman mieszkał w bloku niemal na przeciwko Kauflandu. Z okna widzieli sporą część ulicy Batorego. Podzielili się więc na dwie grupy: Roman ze Grzegorzem i obie panie. Henryk Karwowski, ze względu na problem z wciąganiem go razem z wózkiem na trzecie piętro został z tej części operacji wykluczony. Ustalili, że grupy będą się codziennie zmieniać — raz u Radziwiłła nocował Grzegorz, następnej nocy Janka z Marysią. Czas obserwacji ograniczyli do kilku godzin między północą a czwartą rano. Jedna osoba obserwowała ulicę, druga w tym czasie odpoczywała. Zmieniali się co godzinę. Każdy przejazd radiowozu notowali w zeszycie. Notowali też kierunek przejazdu i obecność jakichkolwiek przechodniów.
Z poczynionych obserwacji wynikło, że najlepszy moment do ataku był między godziną drugą a czwartą rano we wtorki, środy lub czwartki. Średni czas między jednym a drugim pojawieniem się patrolu policji trwał nieco ponad godzinę.
Teraz plan akcji. Przede wszystkim trzeba być zapobiegliwym — zawsze istnieje ryzyko, że jednak radiowóz będzie jechał niezgodnie z przewidywaniami lub pojawią się jacyś cywile, którzy mogliby ich później zadenuncjować. Aby móc odpowiednio wcześniej zareagować postanowili, że rozstawią czujki. Do wypisywania hasła wystarczy jedna osoba, z resztą i tak mieli tylko jedną puszkę farby. Szybko ustalili, że to będzie zadanie Grzesia Matwiejuka — jemu pójdzie to najsprawniej. Pozostała czwórka będzie obserwować okolicę.
Henryk zajmie pozycję na 11 listopada, na wypadek, gdyby policja jechała z tamtej strony, choć to bardzo mało prawdopodobne. Marysia stanie na Batorego w kierunku centru, a Janina na skrzyżowaniu Batorego z 11 listopada, tak by móc widzieć Marysię, Heńka i obserwować drugą stronę Batorego. Dodatkowo powinna zerkać na Wierobieja (która jest jakby przedłużeniem 11 listopada za skrzyżowaniem) — radiowozu wprawdzie się stamtąd nie spodziewali, ale na tej ulicy są dwie knajpy i jakieś knajpiane niedobitki mogłyby się jeszcze gdzieś kręcić.
Roman natomiast ustawi się niedaleko wylotu z kauflandzkiego parkingu, bo to jedyne miejsce, gdzie mógłby widzieć sygnały od Janiny i przekazać ostrzeżenie Grzegorzowi. Grzegorz niestety będzie musiał się co chwilę oglądać na Romana, bo to jednak jest ponad 100 metrów, a krzyczenie o trzeciej w nocy raczej nie wchodzi w grę.
Żeby nie pobudzić ludzi i nie zwracać za bardzo uwagi ustalili, że sygnałem będzie machanie ręką, tak, jakby się żegnało z kimś stojącym daleko. A w razie gdyby ktoś pytał — wszyscy wracają właśnie do domów z imienin kolegi.
Uznali, że plan jest genialny i dla uczczenia obalili dwie flaszki nalewki, co na ich warunki było naprawdę sporo. Ale i okazja wyjątkowa.
* * *
W międzyczasie wokół pożaru dyskoteki wybuchła afera w lokalnych mediach. Sprawców nie wykryto, nie zostały żadne ślady, którymi policja mogłaby podążyć. Sprawdzono okoliczne stacje pod kątem ewentualnych podpalaczy kupujących benzynę do plastikowych kanistrów i w efekcie przesłuchano kilku właścicieli kosiarek. Z kolei samych tajemniczych podpalaczy media okrzyknęły bohaterami, bo budynek dyskoteki zajął się niezwykle szybko i gdyby pożar wybuchł podczas imprezy, gdy w środku pełno młodzieży — z pewnością byłoby sporo ofiar.
Dziennikarze skupili się nie na tym kto i po co podpalił, ale kto pozwolił, by tak źle zabezpieczony budynek mógł organizować imprezy masowe. Szybko też wkroczyło CBA, wkrótce posadę stracili szef hajnowskiej straży pożarnej i inspektor budowlany (budynek był świeżo wybudowany, spłonął w pierwszym tygodniu po otwarciu). Lokalna opozycja domaga się też, głów burmistrza, radnych rządzącej koalicji i kilku urzędników UM według jakiegoś skomplikowanego klucza lokalnych powiązań. Śledztwo trwa.
* * *
Postanowili długo nie zwlekać i zaatakować już w najbliższy wtorek. We wtorek akcję przełożyli na czwartek, bo było zimno i deszczowo, a reumatyzm to nie zabawa. W czwartek pogoda dopisała.
Najdogodniej byłoby poczekać do tej drugiej rano u Romana, ale znowu ze względu na Heńka musieli wybrać inne miejsce. Drugim najbliższym była działka Matwiejuka (ogródki działkowe leżą blisko końca ulicy 11 listopada).
Przed wyjściem Roman uparł się, żeby zsynchronizować zegarki. Trochę był rozczarowany, gdy okazało się, że oprócz niego zegarek ma tylko Grzegorz, i to w komórce. Szczęśliwi emeryci czas emisji “Ojca Mateusza”, czy “Klanu” wyczuwają jak gąsienice czas wicia kokonu.
Półtora kilometra, jakie mieli do przebycia od działki Matwiejuka do Kauflandu pokonali sprawnie, acz nie bez nerwów. Po drodze zostawili Heńka w jego punkcie obserwacyjnym, żeby nie musiał się wracać. Kilka minut później już wszyscy byli na miejscach. Sprawdzono szybko system komunikacji pozdrawiając się z daleka. Działał sprawnie.
Przystąpiono do działania. Grzegorz sprawnym ruchem wyciągnął z plecaka farbę i zaczął: “J”, “a” — wydawało mu się, że trwa to zatrważająco długo. Przyjrzał się krytycznie swojej pracy. Chwilami za długo trzymał sprej w jednym miejscu, pojawiły się zacieki. Nieistotne. Obejrzał się na Romana - wszystko w porządku.
W tym samym czasie czujki pilnie obserwowały swoje rejony. Heniek na 11-listopada, Marysia na Batorego, Janina na skrzyżowaniu. Janka zaczynała się już denerwować, to wcale nie jest łatwo jednocześnie patrzeć na cztery strony świata. Na razie spokój.
Radiowóz pojawił się nagle od strony centrum. Może nie tyle nagle, bo jechał powoli, ale Marysię jednak zaskoczył. Prawdopodobnie się zamyśliła. Policjanci zatrzymali się przy Marysizie. “Skaranie boskie! Jak ja mom tera Jance machać?”, pomyślała Gródkowa.
— Dobry wieczór, czy może w czymś pomóc? — zaczepił ją policjant nie wysiadając z busa.
— A dobry, dobry… yyy… z imienin wracam, wszystko dobrze — Marysia zaczynała panikować. — Tam Janka jeszcze — powiedziała wskazując Janinę, po czym zaczęła energicznie do niej machać. — Bo my to grzeczne ludzie, nie jakieś wandale — tłumaczyła. —- Z imienin wracamy. Nie zamykajcie nas w klatce! My… — traciła już dech, bo nadal energicznie machała — grzeczne… ludzie.
— Proszę się uspokoić. Może podwieźć do domu? — spytał uprzejmie przedstawiciel władz. Jeżdżenie nocą w te i nazad bywa potwornie nudne.
Pod Marysią prawie ugięły się nogi. Niedawno słyszała rozmowę młodzieży na przystanku autobusowym opowiadających o swoich znajomych, których policja przydybała nad ranem, gdy wracali z imprezy. Policjanci zaproponowali podwiezienie, po czym wywieźli parę kilometrów za miasto zostawiając biedaków w szczerym polu. Patrol nocą bywa potwornie nudny. Przestała pozdrawiać koleżankę.
— Nie, proszę, nie! Ja sama dojdę, grzeczna bynde, nic nie pokradnę, proszę nie zamykać do klatki, ja biedna emerytka, sama dojdę…
— W takim razie szerokiej drogi — przerwał jej policjant nieco zafrasowany reakcją. Ruszyli dalej, w stronę Kauflandu.
Janina dostrzegła radiowóz i machającą Marysię. Wedle umówionego schematu pozdrowiła ją również. Roman sygnał zrozumiał, ale to było chwilę po tym, jak uspokajającym gestem dał znać Grzegorzowi, że wszystko w porządku. Grzegorz kończył właśnie “g”. Obejrzał się mniej-więcej w momencie, gdy obok Romana zza płotu wyłonił się radiowóz. Tak go widok niebiesko-białego busa z napisem “Policja” przeraził, że wypuścił puszkę z farbą z dłoni. Wpadli.
Policjanci oczywiście dostrzegli wielkie, żółte “Jag” na ścianie sklepu i Matwiejuka pod nim. Radiowóz zahamował z piskiem i ostro wykręcił na parking. “Przyjmę to jak mężczyzna”, pomyślał Grzegorz i podniósł z ziemi puszkę.
Policjant siedzący na miejscu pasażera wyskoczył z radiowozu:
— Nie powinien pan tego dotykać. Zatrze pan odciski — skarcił Grzegorza.
Matwiejuk ponownie upuścił puszkę podnosząc ręce do góry.
— W którą stronę uciekli? — gorączkował się policjant. Jego partner w tym czasie nadawał przez radio: — Centrala, nowe bazgroły kiboli Jagi na Kauflandzie. Najwyraźniej świeże. Coś ich spłoszyło, muszą być blisko. Przystępujemy do poszukiwań.
Grzegorz nie rozumiał się dzieje.
— Tam? — policjant wskazał małą alejkę prowadzącą na tyły marketu i na 11 listopada. Grzegorz obejrzał się we wskazaną stronę, co przedstawiciel prawa zinterpretował jako potwierdzenie. Chwycił ostrożnie puszkę dwoma palcami i wskoczył do samochodu.
Pół minuty później radiowóz zatrzymał się przy Henryku.
— Dobry wieczór, czy widział pan może tu jakichś młodzie… — w tym momencie z uliczki prowadzącej na ogródki działkowe wyszło troje licealistów. Jeden był ubrany w koszulkę Jagielloni Białystok.
— Stać, policja.
Chłopcy podnieśli ręce.
— Mamy podejrzanych, przystępujemy do aresztowania — nadał policjant przez radio. Chwilę później troje zdezorientowanych młodzieńców jechało na komisariat.
Narodowo-katoliccy terroryści spokojnie wrócili do domów.
Następne dwa tygodnie Grzegorz czekał spakowany. “Co jest potrzebne w więzieniu? Szczoteczka do zębów i piżama, na pewno”, myślał i zastanawiał się, czy pozwolą mu mieć jakieś książki. Nie był pewien, cała jego wiedza o więzieniach pochodziła z filmów z Segalem i van Damem. Na puszce były tylko jego odciski, bo wcześniej dokładnie ją wytarli. Jakoś nie pomyślał o gumowych rękawiczkach.
Badań daktyloskopijnych nawet nie przeprowadzano. Jeden z aresztowanych miał w przeszłości wyrok za rozróby z pseudokibicami Jagi, więc nie było tu czego dociekać. Umiejętnie przesłuchani przyznali się.
Grzegorz uspokoił się dopiero, gdy pośród zwyczajowej wymiany plotek po mszy pod kościołem usłyszał, że za grafitti na Kauflandzie skazano wszystkich troje aresztowanych na prace społeczne.
Duży żółty napis “Jag” został zamalowany już następnego dnia od powstania i poza błyskawicznym procesem wandali nie wzbudzał już żadnych emocji.
* * *
— Długo nad tym myślałem — odezwał się Roman podczas jednego z coniedzielnych spotkań u Matwiejuka — i chyba wiem jak możemy w końcu postawić na swoim. Niemal bez ryzyka, a szum pójdzie hen! — uderzył dłonią w stół, aż szklanki podskoczyły — po całej Polsce.
Współbiesiadnicy zamienili się w słuch. Grzegorz dolał wszystkim nalewki.
— Pamiętacie jak to było po morderstwie w Smoleńsku? Jak ludzie krzyża bronili? — kontynuował Radziwiłł. — Potem w innych miastach poustawiali krzyże, miastom się to nie podobało, a ludzie krzyży bronili. Nawet TVN przyjeżdżał — ekscytował się.
— Przecież w Hajnówce jest już krzyż i nikt go nie chce zabierać — zdziwił się Grzegorz. — Chce? — zapytał dla pewności.
Od 1991 roku na skwerze przy Urzędzie Miasta stoi prawie siedmiometrowy, aluminiowy krzyż — Pomnik Ofiar Wojen i Represji. Nowe, demokratyczne władze zastąpiły nim czołg T-34, który stał tam od lat siedemdziesiątych. Do dziś na ten temat krążą dwie miejskie legendy. Pierwsza, powszechna, mówi, że katolicy zażądali usunięcia czołgu, bo jego lufa była skierowana w stronę kościoła. Druga, znana głównie w kręgach katolickich, mówi, że to inicjatywa kogoś z rządzących miastem, czołg poszedł na złom, a pieniądze i dokumenty zaginęły gdzieś w raczkującej demokratycznej administracji. Niewykluczone, że jak dobrze poszukać, to okaże się, że obie wersje są prawidłowe.
Artysta-autor utrzymuje, że krzyż w dolnej części ma wpisaną literę “V”, ale Hajnowianie nie są w ciemię bici i władzy (a już zwłaszcza artystom-autorom) zwykle nie dowierzają. Uważa się raczej, że to jakaś próba pogodzenia krzyża prawosławnego z katolickim. Prawosławny jest przecięty w swej dolnej części dodatkową, ukośną belką. Złamanie jej do kształtu litery “V” miałoby niejako godzić obie największe hajnowskie religie — nie jest to teraz ani krzyż prawosławny (z belką), ani katolicki (bez żadnych dodatkowych kształtów), a jednocześnie po trochu jest oboma.
W efekcie na skwerze w centrum Hajnówki stoi krzyż z wąsami Salvadora Daliego.
— My postawimy własny krzyż! — wyjaśniał Radziwiłł. — W parku. Albo na tym samym skwerze, przed Urzędem Miasta. A jak go będą chcieli usunąć jako tę… no… jako samowolę budowlaną, to wtedy wejdziemy my, z protestami, i narobimy takiego ambarasu, że hej! — objaśnił swój chytry plan.
— Może by lepiej na górce w parku? — zaproponowała Janina. — Gówniarzeria się już ślizgać nie będzie zimą. I życia narażać.
— Koło amfiteatru? — zastanowił się Grzegorz. — Dobra myśl. Byłby wysoko, na takim honorowym miejscu.
— To i w amfiteatrze nie będą puszczać jakichś bezeceństw, bo krzyż obok stoi — ucieszył się Roman. — Będziemy mieć wszystko pod kontrolą.
— Tam obok jest posterunek policji — Matwiejuk zawahał się. — Chociaż… w parku raczej nas nie będzie widać.
— Gówniażeria pije — zauważyła Janka.
— Nie pije — zaoponował gospodarz działki. — Przynajmniej nieczęsto. Pijali w amfiteatrze, przed remontem, zanim zamontowali tam kamery.
— To pewno w krzakach siedzą — Janka nie dawała za wygraną.
— Siedzą na osiedlach. Policja tam nie zagląda, tylko jeździ w kółko po centrum. Z resztą, jak pójdziemy o trzeciej nad ranem, to nawet jakby pili, to już zdążą pójść.
Marysia, której kamienica leży tuż przy parku niewiele mogła pomóc. Ona nocami smacznie śpi.
Koncepcja jest prosta. Idą, kopią dołek, wstawiają krzyż i gotowe. Wystarczy mieć jakąś łopatę oraz… no właśnie — krzyż. Ale to nie problem — oni są ludźmi starej daty, obrotnymi. Nie te lewe, komputerowe ręce dzisiejszych dzieciaków, co wszystko muszą w internecie zamówić. Oni zrobią krzyż sami, jak Adam Słodowy.
Zamówili w tartaku odpowiednie belki. Kazali je przywieźć do Karwowskich — Henryk z Janiną mieszkają na Łagodnej. Stamtąd do parku w linii prostej jest raptem pięćset metrów, z tym, że linia prosta prowadzi przez torowisko. Nie jest ono ogrodzone, a pociągi jeżdżą tylko od wielkiego dzwonu, jednak przejść będzie znacznie trudniej niż po płaskim.
Jeszcze bliżej mieliby z kamienicy Marysi Gródkowej, która mieszka przy samym parku, ale jak tu zbić krzyż pod oknem sąsiadów? Karwowscy mieli swoje podwórko, na które nikt im nie zaglądał.
Krzyż zmontowano bardzo profesjonalnie, tzn. nic się nie ruszało i nawet nie wyglądał źle. Taki krzyż to w sumie żadna tam wielka filozofia. Miał ponad dwa metry wysokości, bo postanowili pójść w efekt, i, co lekko ich zaniepokoiło, był potwornie ciężki.
Do parku nie jest daleko, ale jakoś go tam trzeba donieść. I to tak, żeby nikt ich nie zauważył.
— Już ci najłatwiej wiaduktem — zasugerowała Janina.
— Tym nad torowiskiem? A będziesz takie ciężkie cholerstwo ciągnąć na górę? — żachnął się Grzegorz, który czuł, że cały transport spadnie na jego barki. Reszta, no może prócz Janiny, ledwo transportowała samych siebie. — A ten wiadukt dla aut jest za daleko i za blisko centrum.
Ostatecznie wymyślili, że Grzegorz weźmie górną część krzyża na bark, Janina poniesie dolną i pójdą torami na przełaj. Najwyżej będą często odpoczywać.
* * *
W dniu akcji do godziny wpół do trzeciej Janina czekała u Marysi, bo istniała realna obawa, że Marysia będąc sama w domu zwyczajnie by wszystko przespała. Karwowska miała zadbać o to, by koleżanka obudziła się na czas i stanęła na wachcie. Jej punkt obserwacyjny znajdował się niedaleko jej kamienicy i za każdym razem, gdy zauważyłaby, że ktoś nadjeżdża lub kręci się po okolicy musiała założyć jasnoszary beret. Przy drodze całą noc paliły się latarnie uliczne, więc Grzegorz z Janką już z daleka mogliby dostrzec sygnał i w miarę możliwości ukryć się, lub chociażby położyć krzyż na ziemię, żeby nie rzucał się w oczy ewentualnym świadkom.
Janka, gdy tylko zadbała o Marysię sama udała się przez torowisko do domu. W tym czasie jej mąż wraz z Radziwiłłem udali się dookoła, przez wiadukt
Już w połowie torowiska transport krzyża zaczął dość często przystawać. Nierówne podłoże poprzecinane wysokimi szynami, które trzeba było przestępować powodowały, że stare, sfatygowane mięśnie niosących zaczynały się buntować.
— Obacz — Janina zwróciła się do Grzegorza — myśmy jak ci nasz Pan Jezus, jak go na ukrzyżowanie wiedli. Już ci u Rydzyka mówili, że gdzieś w Afryce co roku na Wielką Noc ludzie takie procesje robią i tam ci się sami do krzyża przybijają, coby grzechy swoje zamazać.
— Ja słyszałem, że na Filipinach.
— No, tam ci gdzieś. Ale patrz no, jacy święci ci te murzyny są. U nas to nikt tak nie robi. Cały rząd się winien tak na krzyżach pokrzyżować, niech pomyślą trocha co oni z tym krajem robią.
— Może ci Filipińczycy tak bardzo grzeszą? — Grzegorz nie bardzo miał siły tłumaczyć, że Filipiny to nie Afryka.
— Ano. Papieża z tej Fi… — zawahała się — Filipinki to nie było. To coś znaczy.
Dochodzili już do końca torowiska. Marysia z gołą głową, można ruszać dalej.
— Myślichże, że na Suńdzie Ostatecznym nam za tę Golgotę to policzą? — zaczęła znowu Karwowska.
— Wszystkim nam policzą — odpowiedział Grzegorz trochę na odczepnego.
— Ale tak ci no… naddatkowo. Przecieżchmy tu zaraz pomrzemy z wysiłku — wyjaśniła Janina. Od jakiegoś czasu zaczynała mieć lekką obsesję na punkcie tego, jak ją rozliczą po śmierci. Bardzo by chciała, żeby istniał jakiś normalny ranking do sprawdzenia w kościele. Jakieś punkty, coś klarownego, tak że księdza nie tylko mówią ile zdrowasiek po spowiedzi, ale też mówią ile plusów się zbiera za dobre uczynki. Człowiek by wiedział, że warto się starać. Wiedziałby też ile i czego trzeba w życiu zrobić, żeby zostać świętą. Bardzo by chciała zostać świętą.
— Chwila odpoczynku — zarządził Matwiejuk. — Przez drogę do parku będziemy musieli przejść szybko.
Kwadrans później byli już pod górką, ale już wciągnięcie krzyża na kilkumetrową górkę znacznie przerastało ich możliwości.
— Chyba nie damy rady — zmartwił się Roman.
Grzegorz wycierając pot z czoła spojrzał krzywo na Romana.
— Trudno, postawimy tutaj — oznajmił, gdy tylko złapał oddech.
— Nie, toć ci musi być na górce! Chrystus nasz nie na taką swój krzyżyk niósł — sprzeciwiła się Karwowska.
— A na jaką? — spytał poirytowany Grzegorz.
— Ano wielką. Jak Tatry.
— To masz i dźwigaj na Tatry.
Spojrzeli na siebie ze złością.
— Chrystus miał 33 lata, ja mam dwa razy tyle — dodał.
— Może trzeba było powiedzieć na parafii — wtrącił Roman — może sam ksiądz by przyszedł. To młody, silny chłop.
— Ten liberał? — Janka nie lubiła żadnego księdza, który nie był równie radykalny jak Rydzyk. — On by to od razu do miasta o pozwolenia leciał…
— Szybciej pomocy byśmy dostali od sióstr klarystek… — zasugerował Grzegorz, który już się trochę uspokoił.
— Kiedyż ci one takie drobne kwiatuszki, delikatne — jeśli chodziło o kobiety w Jance budził się zmysł feministyczny.
— Jedna tam jest taka duża — zauważył Roman. — Widziałem, jak z wiadrami latała. To był widok! A te cyce jej latały, że ho-ho.
Romana poczuł wzrok wszystkich na sobie.
— No co, jestem facetem… — zaczął się tłumaczyć.
— Z wiaderami! Zakonnica! — Marysia przydreptała ze swoim balkonikiem akurat, by usłyszeć końcówkę rozmowy. — O la Boga! Tożśmy już pogubieni!
— No i co, że z wiadrami? — zdziwił się Roman.
— Jak dawno? — dopytywała Janka. — Z wiadrami pecha przynosi!
— A to nie kominarz? Dawno. Ze trzy miesiące będzie.
— Zakonnica. Jak kominiarz, to za guzik łapiesz. Trzy miesiące. Pewno to przeto z tym dansingiem nam nie wyszło.
— La Boga, z wiaderami! — lamentowała Marysia.
— Jaką linę by trzeba wykombinować — Roman spróbował zmienić tok rozmowy. — Staniemy u góry i wciągniemy.
— Nie macie u siebie jakiejś liny? Sznura? Czegoś? — spytał z nadzieją Grzegorz Heńka Karwowskiego.
— A ni. Nie wiem.
— U mnie w piwnicy chyba jaka tam je — Marysia już zapomniała o zakonnicy z wiadrami. — Dawno ja nie była. Jędruś… Juści pięć lat będzie jak go pochowalim — w oczach stanęły jej łzy. Jędrek Gródek zmarł szesnaście lat temu, ale Marysia już dawno straciła rachubę czasu. Pięć lat to tak jak wieczność.
Roman poszedł z Marysią. W tym czasie Grzegorz z Janką wepchnęli Henryka na górkę i zaczęli kopać dół.
— Myślisz ci nam policzą na Suńdzie? — Jance temat nie dawał spokoju. — Naddatkowo — dodała.
— Policzą.
— A to no dobrze.
Gdy Roman z Marysią pojawili się niosąc linę, dół był już wykopany. Właściwie mógłby być głębszy, ale Grzegorzowi ręce opadły z sił. Trudno, głębiej nie da rady.
Krzyż leżał od łagodnej strony stoku. Opletli linę za ramiona i wrócili na górę. Henryk też miał mieć swój udział przy tej operacji. Wózek ustawiono poprzecznie do stoku, po którym będzie wciągany krzyż. Koła zablokowali hamulcem. Przód dodatkowo stabilizowała wbita na sztorc łopata. Grzegorz z nadzieją spojrzał na Henryka, którego co jak co, ale ramiona powinien mieć silne. Nie zawsze Janka popycha jego wózek.
Ciągnęli jak rzepę u Tuwima.
— I-i raz. I-i dwa — krzyż powoli przesuwał się w górę. — I-i raz. I-i dwa.
Na wschodzie niebo pojaśniało. Było już po czwartej.
— Cosik jadzie — ostrzegła Marysia obserwująca drogę.
Zamarli.
— To szatany na mszę! — spanikowała. — Przedwczora w Kauflandzie ja widziała takiego. Czarne włosy o dotąd — pokazała w pasie — czarny odziewek. Szatany wróciły do Hajnouki!…
— Ciii, głupia — Janka uspokajała koleżankę. — Szatanistów dawnoż już u nas ni ma. Jak ci tam teraz chłopiec ma długie włosy to jest ten dżender no… Nic nam nie zrobią. O, i pojechał.
Miała rację. Ostatni hajnowscy metale dawno skończyli studia, ścięli włosy i teraz grzecznie pracują w warszawskich Makdonaldach lub na słuchawkach w Białymstoku.
Wrócili do pracy. Po kolejnym kwadransie krzyż był na górze. Samo włożenie do dziury poszło im sprawniej. Ostatkiem sił Grzegorz z Janiną dźwignęli górny koniec, Heniek z Romanem ciągnęli za linę z przeciwnej strony. Noga krzyża był nakierowany na dziurę, więc po chwili krzyż wskoczył na miejsce. Jeszcze zasypać, udeptać i gotowe.
Wyglądał przepięknie o brzasku poranka. Teraz tylko poczekać na reakcje władz.
* * *
Po dziewiątej rano byli z powrotem w parku i czekali na rozwój wydarzeń. W zahuczało od plotek. Wkrótce pół Hajnówki przetoczyło się przez park obejrzeć tajemniczy krzyż na górce. Zastanawiano się, czy to inicjatywa władz miasta, księdza, czy jakaś samowolka oraz co miasto ma zamiar z tym zrobić.
Wieczorem burmistrz zwołał konferencję prasową. Stanowczo zaprzeczył, że jest to jego inicjatywa, jednakże po nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Miasta jednogłośnie zatwierdzono, że będzie to pomnik upamiętniający wszystkie religie Hajnówki.
Może by próbowano inaczej zareagowac, ale za dwa miesiące wybory samorządowe i właśnie zaczynał się najgorętszy okres kampanii. Nikt nie chciał się narażać.
W przeciągu następnych kilku dni krzyż pomalowano na biało, obok dostawiono krzyż prawosławny, osobny krzyż symbolizujący baptystów, którzy też mają swoją świątynię w mieście oraz kamień z gwiazdą Dawida (pamięci przedwojennych Żydów, których synagogę na obecnej Wierobieja spalili Niemcy w czasie wojny). Teren wielkości metra kwadratowego ogrodzono niskim murkiem jednocześnie zapewniając, że zimą górka dalej może być użytkowana przez dzieci.
Rwetes natomiast podnieśli ateiści, że ich nikt nie upamiętnił. Spory trwały przez jakiś czas, w końcu powiedziano im, że mogą sobie wybrać dowolne miejsce obok krzyży i tam nic nie postawić (skoro w nic nie wierzą). Wtedy ateiści zmienili front domagając się totemu Światowita, bo skoro się upamiętnia wszystkie tutejsze religie, to nie wolno zapominać o czasach przedchrześcijańskich. Obecnie czeka się na wyniki ekspertyzy, czy w czasach przedchrześcijańskich na tych terenach było jakiekolwiek osadnictwo i czy domagania ateistów są uzasadnione.
Ponadto tajemniczych budowniczych krzyża nazwano Krzyżowcami. Próbowano ustalić sprawców, ale bez wielkiego zapału. Krzyżowcom spodobała się ta nazwa i postanowili następne akcje tak podpisywać. Dokładniej: Kolektyw Krzyżowcy (żeby podkreślić, że są grupą, ponadto skrót KK jest identyczny jak Kościoła katolickiego, więc taka ambitna gra słów).
Obserwując efekty swoich działań byli bardzo ukontentowani. Chociaż znowu nie wyszło dokładnie tak jak chcieli, ale prócz Romana, który bardzo chciał się wykazać w protestach, nikt nie narzekał. Marysia krzyż widzi z okna i co rano się wzrusza do łez. Janka w myślach rachuje ile jej może jeszcze do świętości brakować. Wychodzi, że wiele, ale na niebo z pewnością zasłużyła. Henryk Karwowski i Grzegorz Matwiejuk pozostali w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i czekają na dalszy rozwój wypadków. Zauważyli też lekko wyższą frekwencję w kościele. Obmyślają kolejne akcje.