V
1 marca 2013, noc
Arek wszedł do sypialni. Niósł kubek z herbatą, gorącą, ale nie za bardzo; posłodzoną, ale tylko jedną, płaską łyżeczką cukru; mocną, ale nie aż tak, żeby utrudniała sen czy podnosiła ciśnienie. W tej herbacie zawierał się cały charakter Ani. Lubiła intensywność, ale nie cierpiała skrajności. Jeśli pracowała, to pracowała ciężko i solidnie, z prawdziwym zapałem, ale nigdy nie popadała w pracoholizm. Jeśli odpoczywała, to odpoczywała ciałem i duchem, nie myśląc o pracy i obowiązkach; nigdy jednak nie pozwoliła zawładnąć sobą lenistwu. Jeśli się bawiła, to bawiła się na maksa, żeby wspominać te chwile do końca życia, ale nigdy tak, żeby owych chwil przez całe życie żałować. Ogólnie rzecz biorąc, we wszystkim zachowywała umiar. No, prawie we wszystkim. Tylko jej dobroduszność nie znała granic. Arek uważał, że to jedyna wada jego żony.
Cichutko stąpał po dywanie, jakby w obawie, że obudzi Anię. Co prawda wiedział, iż Ania nie śpi, ale… ale jakoś tak intuicyjnie się skradał.
Przekręciła głowę na bok, a kąciki jej ust powędrowały w górę.
– Dzięki, kochanie – powiedziała, wyciągając rękę w stronę Arka.
– Poczekaj. Podłożę ci drugą poduszkę.
– Nie trzeba, poradzę sobie.
Podniosła się do pozycji siedzącej i oparła plecami o ścianę.
– Kochany jesteś – powiedziała, odbierając kubek. – Żeby facetowi chciało się wstać w środku nocy i zrobić kobiecie herbatę… Wiesz co? Mam najlepszego męża na świecie.
Najlepszy mąż na świecie również się uśmiechnął, ale był to uśmiech wymuszony, tak nienaturalny, że aż raził swą sztucznością, niczym dialogi w serialach paradokumentalnych. Arek przycupnął na krawędzi łóżka. Położył dłoń na kolanie żony, które, lekko ugięte, odznaczało się pod grubą kołdrą. Uniósł drugą rękę, jednak zaraz ją wycofał. Odruchowo chciał pogładzić Anię po włosach, tak jak robił to kiedyś. Teraz Ania nie miała włosów. Głupio byłoby głaskać ją po łysej głowie.
– Spoko – odrzekł. – Ja też nie mogę zasnąć.
– A o czym myślisz?
– Hm?
– O czym myślisz? Bo ja, jak nie mogę zasnąć, to zazwyczaj dlatego, że dużo o czymś myślę i nie potrafię przestać. Ty tak nie masz?
Wzruszył ramionami.
– Właściwie… no, można tak powiedzieć.
– Więc o czym myślisz?
– Myślę o… – urwał, wpatrzony w nocną lampkę, siekającą źrenice ostrą czerwienią abażura. – O tym, że… – Westchnął. – Sama wiesz, o czym.
– O mojej chorobie?
Nie odpowiadał. Anna wzięła łyk herbaty.
– A ja myślę o tobie – wyszeptała. Przez chorobę jej głos lekko się zmienił, ale kiedy mówiła cicho, wciąż można było wyczuć tę melodyjną nutę, która przed laty sprawiła, że Arkadiusz zakochał się w Ani, jak tylko usłyszał ją po raz pierwszy. Niektóre dźwięki takie są. Wpływają w nas przez uszy, przenikają do krwiobiegu i łaskoczą serce.
Zbadał wzrokiem jej bladą twarz. Mimika żony niewiele mu powiedziała; nie potrafił z niej niczego wyczytać.
– O mnie?
– Zastanawiam się, jak będziesz później żył.
– Jak to później?
– No, kiedy ja umrę.
– Anka! – Arek zacisnął pięści. – Nie zaczynaj, dobrze? Zrozum, skarbie, mogę wstawać dla ciebie w środku nocy i robić ci herbatę, mogę rozmawiać z tobą do rana, mogę spełniać wszystkie twoje prośby, ale nie dam rady słuchać takich bzdur.
– Misiu, proszę cię… Tyle razy już ci powtarzałam, że pogodziłam się z tym, co się stanie.
– Ale dlaczego w ogóle mówisz takie rzeczy?! – zerwał się na równe nogi. – Przecież ludzie wychodzą z białaczki! Zobaczysz, znajdzie się wreszcie odpowiedni dawca szpiku i wszystko będzie dobrze!
Na zdenerwowanie męża Ania zareagowała uśmiechem. Często się uśmiechała, mimo że ból rozrywał jej ciało i miażdżył twarz. Nie lubiła, jak ktoś widział jej cierpienie. Kiedy już nie wytrzymywała, kiedy krew leciała jej z nosa, albo kiedy na skórze pojawiały się owrzodzenia, uciekała do łazienki, żeby Arek nie widział. Nie chciała współczucia.
– Są rzeczy, które po prostu trzeba zaakceptować – powiedziała. – Im szybciej to zrobimy, tym lepiej dla nas. Nie ma sensu się przeciwstawiać.
Arek trzymał się za skronie i chodził obok łóżka.
– Anka, naprawdę… – Pokręcił głową. – Nie mogę tego słuchać.
– Zawsze tak reagujesz, kiedy mówię o śmierci. Denerwujesz się, chodzisz po pokoju i mówisz, że wygaduję bzdury, a po paru minutach się uspokajasz. Czy dzisiaj mógłbyś uspokoić się szybciej? Chcę porozmawiać z tobą o czymś naprawdę ważnym.
Zamrugał, strząsając z oczu krople, słone jak woda w morzu. Popatrzył na żonę.
– Usiądź – dodała.
Wrócił na swoje miejsce.
– Słuchaj – powiedział – ja cały czas wierzę, że z tego wyjdziesz. I nie przestanę wierzyć, niezależnie od tego, ile razy będziesz mi mówić, że nie ma szans na wyzdrowienie.
– Dobrze, kochanie, ale teraz ty wysłuchaj mnie. Rozumiem, że jest ci ciężko. Rozumiem, że nie możesz pogodzić się z moim odejściem. Ale pojmij, że ja się o ciebie martwię. Masz trzydzieści lat. Kawał życia przed tobą. Nie chcę, żebyś przez cały czas żył w rozpaczy. Dlatego, proszę cię, obiecaj mi coś.
Arek uniósł powieki.
– Słucham.
– Kiedy odejdę… bo ja po prostu wiem, że umieram… kiedy odejdę, ułożysz sobie życie beze mnie. Znajdziesz sobie inną kobietę. Założysz z nią rodzinę. Będziesz szczęśliwy.
Zamknął oczy i przygryzł wargi.
– Błagam cię o to – mówiła Ania. – Kocham cię i jedyne, czego teraz pragnę, to żebyś był szczęśliwy.
Obawiała się, że Arek zaraz wybuchnie, tak jak chwilę wcześniej. Ale nie, nie zdenerwował się. Siedział spokojnie na brzegu łóżka. Po omacku odszukał jej rękę, splótł jej palce ze swoimi i mocno ścisnął, aż poczuła ciepło w kościach śródręcza, i dopiero potem otworzył oczy.
– Pamiętasz, jak kiedyś… czekaj. To było chyba cztery lata temu. Twoja koleżanka, Paulina, rozwodziła się z mężem.
– No tak, z Robertem.
– Mówiłaś, że przedtem była bardzo zakochana, że tworzyli z mężem idealną parę. I nagle, ni z tego, ni z owego, wzięli i się rozeszli. Nie wiem, czy pamiętasz, ale rozmawialiśmy wtedy długo o tym, jak miłość może się skończyć.
– Jasne, że pamiętam. I oboje stwierdziliśmy, że miłość nie kończy się nigdy. A jeśli się kończy, to znaczy, że nie była prawdziwa.
– No tak. Ale wszystkim zakochanym wydaje się, że ich uczucie jest prawdziwe i będzie trwało na zawsze, prawda? A przecież nie mogą być tego pewni. Nie wiadomo, co się wydarzy. Tak sobie myślę, że kiedy rozmawialiśmy o Paulinie i Robercie, też nie mogliśmy wiedzieć, czy to, co nas łączy, to taka prawdziwa, wieczna miłość.
Zmrużyła oczy.
– Do czego zmierzasz?
– Do tego, że teraz wiem. Dopiero teraz, gdy mogę cię stracić, dowiedziałem się, jak silne jest moje uczucie. I wiesz co? To jest ta magiczna, niekończąca się miłość jak z bajki. Skarbie, nie ułożę sobie życia bez ciebie. Ja bez ciebie w ogóle nie potrafię żyć.
Ania chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej sił, by otworzyć usta. Sparaliżowało ją na moment.
Po paru sekundach przypomniała sobie o herbacie. Odstawiła kubek na stolik. Już nie chciało jej się pić. Mruknęła coś pod nosem, tak niewyraźnie, że nawet wszechwiedzący narrator nie mógł jej zrozumieć. Później powiedziała:
– Dostałam właśnie najpiękniejszy komplement w życiu. Tylko że taki komplement, to ostatnie, czego bym sobie życzyła.
– Bez ciebie nie dam rady. Jeśli umrzesz, nie będę miał już niczego, co kocham.
– Arek… Nie możesz tak na to patrzeć. Musisz stawiać czoła rzeczywistości. Zawsze będę przy tobie, w twoim sercu. Tak jak Mikołaj.
Arkadiusz znowu zamknął oczy, ale tylko na chwilę.
– Gdyby chociaż Mikołaj… – Gorycz ugryzła go w gardło. Przełknął ślinę. – Wiesz, kiedy byłem w więzieniu, każdego dnia walczyłem z samym sobą. Pragnąłem zemsty. Potrzebowałem jej. Utożsamiałem ją z wolnością. Marzyłem o niej, tak jak pozostali więźniowie o jakiejś ładnej dziewczynie. Ale walczyłem. Codziennie tłumiłem swoje pragnienie, żebym, kiedy wyjdę, nie dokonał samosądu. Robiłem to tylko dla ciebie. Robiłem to, bo miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś ułożymy sobie życie i będziemy szczęśliwi. A ty… – Złapał się za głowę. – A ty mnie opuszczasz.
Anna milczała. Uśmiech już nie błyszczał na jej twarzy. Zmyły go łzy.
VI
25 czerwca 2013, południe
Igor Bartecki siedział w gabinecie i patrzył przez okno. Biegał wzrokiem za gołębiami, które co chwila zalatywały nad dziedziniec. (Właściwie był to skromny ogród, a nie dziedziniec, jednak w szpitalu utarła się taka nazwa. To na pewno lepsze określenie niż dawniej, kiedy mówiono „spacerniak”.) Ptaki przylatywały, zakręcały nad dachem, po czym zwiększały pułap, by zniknąć w kłębach ostrego słońca. Igor Bartecki obserwował je, trzymając w ręku mrożoną kawę. Wyciągnął się w fotelu. Dwunasta. To ta piękna godzina, gdy Igor miał trochę spokoju. Pacjenci akurat jedli lunch. Tak się jakoś składało, że podczas posiłków chorzy wykazywali najmniejszą aktywność. Prawie wszyscy siedzieli grzecznie i jedli. Może to dlatego, że ich dzienne racje żywieniowe były śmiesznie niskie, i kiedy przychodziła pora posiłku, myśleli tylko o zaspokojeniu głodu. A jeśli chodzi o tych pacjentów, którym choroba psychiczna wyciszyła nawet fizjologiczną potrzebę jedzenia, to ich osobistym karmieniem zajmowały się pielęgniarki. Tak więc o dwunastej Igor miał chwilę spokoju. Chociaż, rzecz jasna, zdarzały się wyjątki. Na przykład w ten piękny wtorek.
Drzwi otwarły się i w progu gabinetu stanął niski blondyn. Chociaż z pewnością urodził się przed rokiem 1980, miał wyraz twarzy dziecka. Uśmiechał się promiennie niczym słońce za oknem.
– Kacper, mówiłem ci, żebyś pukał przed wejściem – powiedział psychiatra.
– Przepraszam. Zawsze zapominam.
Igor obrócił fotel w stronę gościa.
– Nie powinieneś być na obiedzie? – zapytał.
– Obiad? – pacjent o imieniu Kacper uniósł brwi. – Co tam obiad! Mam dla pana mega wiadomość!
– Błąd. Nie można lekceważyć właściwego odżywiania.
– Naprawdę, obiad może zaczekać.
– No nie wiem. Regularne posiłki są…
– Proszę pana, ja naprawdę mam coś ważnego!
Igor westchnął. Widząc, że nie uda się zbyć natrętnego pacjenta, powiedział:
– Dobra, wejdź.
Pacjent zamknął za sobą drzwi. Złapał krzesło spod ściany, umiejscowił je przed biurkiem psychiatry, po czym klapnął całym swoim ciężarem, aż spawy zatrzeszczały.
Igor popatrzył na swoją kawę. Upił odrobinę i odłożył kubek na biurko.
– Mogę łyka? – zapytał blondyn. Nie czekając na odpowiedź, złapał kawę i spróbował. – Jakaś taka… – Zamlaskał. – Trochę za zimna, nie?
– To mrożona kawa, Kacper.
– Mrożona? Jak to mrożona? Tak jak te mrożone warzywa?
– Dokładnie.
– Ale mrożone warzywa podgrzewa się przed jedzeniem, nie?
– Warzywa tak, ale kawy nie.
Pacjent uniósł kubek na wysokość twarzy i z bliska przyglądał się wypełniającej naczynie cieczy.
– Zaraz. Jeśli tą kawę kupuje się jako zamrożoną, to chyba trzeba sporo czekać, aż się rozpuści? – zapytał.
– No. Trzeba czekać.
Wziął jeszcze jeden łyk i skrzywił się.
– Mało słodka. Nie ma pan cukru?
Psychiatra rozłożył ręce.
– Powiem szczerze, że ja tam wolę zwykłą herbatę – powiedział blondyn, odstawiając kubek. – Kawa jest bardzo gorzka, przynajmniej według mnie, a nawet jak się ją…
– Podobno masz mi coś ważnego do powiedzenia?
Kacper przywdział zdumiony wyraz twarzy, który zdawał się mówić: „Co takiego?” Zaraz jednak przypomniał sobie i skinął głową.
– No tak, rzeczywiście. – Uśmiechnął się. – Po to tu przyszedłem, nie?
– Więc? O co chodzi?
Kacper przełknął ślinę. Popatrzył po gabinecie, jakby chciał nabrać pewności, że nikt nie chowa się za szafą lub regałem. Następnie pochylił się na krześle, a ręce oparł na biurku.
– O Arka.
– Arka?
– No, tego… Łomczyka. Tak? Tak on ma na nazwisko?
Igor skinął głową. Skojarzył, o kim mówi Kacper.
– Co z nim?
– Bo wie pan, on mieszka ze mną w pokoju. Odkąd odszedł ten gruby, z wąsami… – Podrapał się po głowie. – Kurczę, jak on miał na imię…?
– Mniejsza z tym.
– No, więc odkąd ten gruby odszedł, mieszkamy z Arkiem sami. Arek to dziwny koleś. Ciągle chodzi ponury, rzadko się odzywa, cały czas jest zamyślony. Od początku wiedziałem, że on coś knuje. Dwa dni temu, w nocy, kiedy myślał, że śpię, gadał do jakiejś kobiety.
Psychiatra drgnął w fotelu.
– Kobiety?
– No. Takiej pani ze zdjęcia. Trzymał zdjęcie przed twarzą i mówił do niej.
– Aha, rozumiem. I co?
– Podsłuchiwałem go. Czekał, aż zasnę, ale ja byłem ciekawy, co on kombinuje. Dlatego udawałem, że śpię, ale tak naprawdę słuchałem.
– I co takiego mega ważnego usłyszałeś?
– Właśnie to było bardzo ciekawe. Mówił do kobiety, tej ze zdjęcia, że musi to zrobić. Mówił, że go zabije.
Igora średnio zainteresowała ta wiadomość.
– I?
– Co „i”? Nie obchodzi pana, że Arek chce kogoś zabić?
– Słuchaj, Kacper, jesteśmy w takim miejscu, w którym ludzie mówią najdziwniejsze rzeczy. Słowa o zabójstwie jakoś specjalnie mnie nie ruszają.
– Ale mnie ruszyły. I, wie pan, postanowiłem obserwować Arka. Zauważyłem, że ciągle gapi się na jednego z pacjentów – Waldka.
– Kocerskiego?
– Uhm.
Igor dobrze znał Waldemara Kocerskiego. Zaawansowany alkoholik. Trafił do szpitala niecały rok temu. Podejrzewano u niego delirium, ale okazało się, że ma trwałe zmiany w mózgu. Facetowi dosłownie urwał się kontakt z rzeczywistością.
– Arek patrzył na niego z taką złością, że… – Kacper pokręcił głową. – …że aż mnie ciarki przechodziły. I w dodatku ciągle coś szeptał pod nosem, jakby na Waldka klątwę rzucał.
– Czyli, mówiąc wprost, uważasz, że Arek chce zabić Waldemara?
– No. A pan na moim miejscu by tak nie uważał?
Psychiatra zerkał przez okno. Gołębie właśnie brały nawrót nad szpitalem. Jeden z ptaków narobił wprost na ławkę, stojącą za elegancko przyciętymi krzewami. Inny zaś, znudzony lataniem w kółko, usadowił się na wysokim ogrodzeniu. Badał wzrokiem ulicę i ogród, a robiąc to, obracał łebek do tyłu o sto osiemdziesiąt stopni, aż wydawało się, że jego lekkie kości nie wytrzymają i zaraz pękną z trzaskiem.
Igor z uwagą obserwował gołębia. Nawet takie pospolite zwierzątko było ciekawsze od opowieści Kacpra.
– Wiesz co… – psychiatra odezwał się po dłuższej pauzie. – Chyba nie. Chyba jednak bym tak nie uważał. Każdy ma prawo patrzeć, na kogo chce.
– Pan nie traktuje mnie serio.
– Ależ skąd, Kacper. Zawsze traktuję cię serio. Tylko wiesz, jak to jest z twoimi podejrzeniami. Nie dalej, jak tydzień temu, urządziłem przeszukanie pokoju Krystyny, bo powiedziałeś, że ona nosi przy sobie nóż. I okazało się, że ma tylko duży, metalowy mazak, który zabrała ze świetlicy.
– Z daleka to wyglądało jak nóż…
– Albo jak kiedyś powiedziałeś, że Dariusz Wejcherewicz rozmawiał z kimś przez telefon o planie odbicia go ze szpitala! Wtedy potraktowałem cię bardzo serio, bo Wejcherewicz to przecież znany gangster. Wezwałem wtedy nawet policję. I co? Żadnego planu ucieczki nie było, a ja zrobiłem z siebie idiotę.
– Wydawało mi się, że…
– Właśnie – wskazał palcem na pacjenta. – Zawsze ci się wydaje, Kacper. Posłuchaj, ja ciebie bardzo lubię. Naprawdę, jesteś moim ulubionym kuracjuszem. Ale nie mogę uważać, że wszystko, co mówisz…
– To jeszcze nie koniec – Kacper wtrącił mu się w słowo. – Dzisiaj rano próbowałem podpytać Arka. Wiedziałem, że nic mi nie powie wprost, dlatego rozegrałem sprawę taktycznie. Pytałem go o różne rzeczy. O to, czym się zajmował zawodowo, czy miał rodzinę i tak dalej. Nie był zbyt rozmowny. Zrobiło się ciekawie dopiero, jak spytałem, dlaczego tu trafił. „Na co jesteś chory?” – pytam. On mi na to, że jest całkowicie zdrowy. Wtedy ja mu mówię: „Tutaj ludzie nie trafiają bez powodu. Każdy z nas ma jakieś problemy z psychiką.” Bo ja na przykład wiem, że mam nierówno pod sufitem, że trochę dziwnie się zachowuję i czasami, jak się zdenerwuję, zaczynam świrować…
– Do rzeczy, Kacper.
– No więc Arek mi odpowiedział, że on naprawdę jest zdrowy. Mówi: „Specjalnie chciałem tu trafić. Udawałem świra.” Wtedy już naprawdę się zaniepokoiłem. Pytam Arka: „Po co to zrobiłeś? Chciałeś mieć wakacje w psychiatryku?” Na co on mi mówi, że tutaj, w zakładzie, jest ktoś, kogo on szuka. Inaczej nie mógłby się do niego dostać.
Igor popatrzył mu prosto w oczy.
– Jesteś pewny, że dokładnie tak wyglądała wasza rozmowa?
Kacper prychnął.
– A czemu mam nie być pewny? Co, nie wierzy mi pan? – Położył rękę na piersi. – Mogę przyrzec, na co tylko pan chce.
– Dobra, zainteresuję się tym. – Wstał. – Arkadiusz jest na stołówce?
– Poszedł do łazienki. Razem z Waldkiem.
Znudzenie na dobre opuściło Igora.
– Jak to z Waldkiem?
– Normalnie. Jak szliśmy na stołówkę, pielęgniarka zaprowadziła Waldka do łazienki. Wie pan, jak to jest z Waldkiem – wszędzie trzeba go prowadzać za rękę, bo jakby go zostawić samego, to na pewno by się zgubił albo zaczął szaleć. Wtedy Arek podszedł do niej i powiedział, że nie musi czekać na Waldka, bo on, to znaczy Arek, też idzie do łazienki, i później zaprowadzi Waldka na stołówkę. A pielęgniarka bardzo się gdzieś śpieszyła, więc ich zostawiła.
Igor przeczesał ręką swe farbowane włosy. Serce łupało mu, jakby do tej pory wypił nie kilka łyków, ale kilka litrów kawy.
– Cholera jasna. Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś?!
– Musiałem zacząć od początku, żeby pan potraktował mnie serio.
– Gdzie oni są? W której łazience?
– No w tej obok stołówki.
Psychiatra splunął wulgaryzmem. Mało się nie przewrócił, gdy biegł do drzwi.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt