Zenek - trzy tysiące
Wyszedł wprost na mnie z osiedlowego śmietnika. Uśmiechnął się i powiedział „dzień dobry”. Mile zaskoczony odpowiedziałem uprzejmie, a on poprosił o papierosa. Nie miałem, więc wyciągnął swojego, już wypalonego w połowie i poprosił o zapałki. Też nie miałem, dlatego podszedłem do mojego samochodu, który stał obok na parkingu po zapalniczkę elektryczną. Wsiadł bez zaproszenia i zaciągnął się kilka razy z lubością. Wtedy usłyszałem ten monolog, który przytaczam najwierniej jak potrafię.
Tuż po nowym roku mróz przyszedł i gdyby przeczucie go zawiodło, zamarzłby niechybnie gdzieś na działkach albo w komórce na węgiel. Noclegownie, nie dość że przepełnione, to i smród tam dech w piersiach zapiera. Pić alkoholu niby nie pozwalają i pijanym barłogu nie dają, ale przecież każdy wie, że najbardziej śmierdzi człowiek skacowany, a nie taki co jest napity. Poza tym towarzystwo tam zawsze złe i życzliwego nie znajdziesz. Swój popiera swego i nieraz strach rana doczekać. Kiedy jeszcze brał jakąś robotę, z noclegowni korzystał, ale tak na wiosnę całkiem z materaca i z roboty zrezygnował. Porzuconych altanek nie brakowało, w śmietnikach pełno żarcia, a nieraz i jakiś porządniejszy łach się znalazło.
Tego lata to nawet we dwoje mieszkał i dobrze im było, ale ogień w nocy się pojawił. Altanka w kwadrans się spaliła i ledwo on sam z życiem uszedł. Od tej pory ostrożniejszy się stał, od ludzi stronił, a najbardziej od kobiet. I to nie dlatego, że nieszczęście przynoszą, ale żal potem zawsze samemu zostać. Nawet zły na Wieśkę był, bo tak mu za skórę zalazła z tą swoją zgodnością i dobrocią, że parę tygodni chodził jak śnięty.
Jesień prędko przeszła, ale tym razem wszystko sobie sam wykombinował. Dotąd łaził po różnych kanałach, aż znalazł całkiem dobry. Trzech ich już tam było. Na czwartego się został. Ciepło mieli i wygodnie, blisko tory kolejowe i wysypisko. Do wielkich mrozów to i dokładną godzinę znali, bo pociągi było słychać, z której godziny i czy towarowy czy inny. Tak dzień od nocy rozróżniali choć nieraz, gdy fart mieli i więcej znaleźli, to i trzy dni nie wyłazili, chyba że za grubszą potrzebą. Ale później to i pociągi chodziły jak chciały.
Na początku to z litości, na jeden dzień go niby przyjęli. Ale już było wiadomo, że dobrzy są, bo kiedy prawie całe wino wyjął to i swoje napitki wyjęli, co który miał i razem usiedli. Nazywali go potem “Zenek - trzy tysiące”, bo im kawał życia opowiedział. Najbardziej ich ruszyło jak Jadźkę przeleciał, bo inne sprawy to sami dobrze znali i jakby ich życie opowiadał.
A z Jadźką to było tak. Młody wtedy był, a ona żyła z Józkiem po sąsiedzku. Zdrowa baba była i nieraz go aż w dołku ściskało, żeby ją gdzie wyobracać. Ale dumna była i wysoko się nosiła. Do czasu, bo ją sposobem wziął tak, że sama się zgodziła i jeszcze wdzięczna była za wszystko.
Kiedy Józek do miasta pojechał, on do Jadźki zapukał i po swojemu zaczął się do spódnicy przymilać. Ale Jadźka w pysk mu dała, wyrwała się i drzwi otwarła, żeby sobie poszedł. No to on tysiąc złotych wyjął i na stole położył. Jadźka na to, że nawet gdyby dwa tysiące położył, to by na niego splunąć nie chciała. A on do kieszeni i do tego tysiąca jeszcze dwa dołożył. Tego już Jadźka darować nie mogła i była jego całe dwie godziny.
Kiedy Józek z miasta wrócił, od razu pytał, czy on był. Jadźkę omal szlag na miejscu nie trafił, bo przyznać musiała, że był. Ale dopiero kiedy Józek pytał, czy oddał całe trzy tysiące, to takich spazmów dostała, że pół wsi słyszało.
Tak przed świętami przyjęli na piątego Magistra. Magister chudy był i już pół szklanki byle czego z nóg go waliło, ale bardzo porządny był i grzeczny. Honorem się uniósł i z domu wyniósł, bo żona godności jego uszanować nie umiała. Ale że całe życie w książkach siedział, to tylko tyle na swoją obronę miał, co tam wyczytał. I opowiadał o tym koniku polnym, co całe lato tak pięknie grał, że ludziom serca rosły i łzy płynęły. Ale jak przyszła zima, to po prośbie zaczął chodzić i nikt mu skórki od chleba nie dał, nawet ci co im te serca tak rosły i łzy płynęły. Bardzo wtedy głos podnosił i rękami nad głową ze zgrozy potrząsał i o dwoistości ludzkiej natury bełkotał.
Tej dwoistości wiele w życiu doświadczył, jednak często pomstował na jakiegoś Spinozę, że ludzi oszukał, bo żadnej dwoistości ludzkiej natury być nie powinno, czego on sam jest najlepszym dowodem jako człowiek uczciwy i dobry. Różne przykłady dawał, a najbardziej ich rozśmieszył, kiedy raz w kościele był i jego sąsiadka, bardzo pobożna kobieta, poprosiła go, żeby za nią na tacę dał, bo ona po prostu nic nie ma. Ale kiedy on wyjął dwadzieścia złotych i za nią na tacę położył, to na głos go sklęła, że za głupią ją chyba ma.
Magister całkiem nieżyciowy był, bo jak szukali żarcia i łachów na zimę, żeby się ubrać i spać mieć na czym, to on książki różne zbierał i do tej wspólnej ciepłowni znosił. Ale chudy był i do jedzenia niewiele mu było trzeba. To mu z zakąski to i owo dawali, a on bardzo uczenie dziękował. Za to im przy świecach te książki czytał i nastrój był wtedy jakby świąteczny, bo on i o jakimś Dostojewskim, Kafce i nawet o którymś świętym z Akwinu różne, śmieszne kawałki znajdował.
- Tak, panie! - Pociągnął nosem i dodał. - Zima jeszcze długa i mroźna będzie, bo Magister w starej gazecie to wyczytał. Ale jedzenia jakby więcej, bo nic się w śmietniku nie psuje. Grosze za złom całe na przelew idą. I żyć się da. Ale i tak się czeka na wiosnę, jakby ona biedna, coś zmienić mogła. Da pan złotówkę? Nie ma pan? A ma pan dwa? To ja wydam.
Noszę przy sobie tyko karty, więc z trudem uzbierałem po kieszeniach niespełna pięć złotych. Podziękował wytwornie i poszedł. Nigdy więcej już go nie spotkałem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt