Odwiedziny - somebody_like_you
Proza » Obyczajowe » Odwiedziny
A A A

To przypominać może jedno z waszych własnych doświadczeń. Z pewnością macie podobne za sobą, tyle tylko, że trzeba wydłubać je z zakamarków pamięci, z sieci waszych własnych neuronów, splątanych niczym kłębek nici, do których dorwał się spragniony beztroskiej zabawy, młody kot. Wyobraźcie sobie wasze własne otoczenie, znane wam dobrze i przyjazne, jeśli to właściwe słowo. Na przykład wasze własne mieszkanie, czy choćby pokój, nawet dzielony ze starszym bratem, lub siostrą. Niezależnie od tego, czy mieszkacie w dzielnicy willowej na obrzeżach miasta, w bloku z wielkiej płyty (swoją drogą to frapujące, że podobne budowle nie zaczęły się jeszcze składać, jak domki z kart), czy też w przeludnionym akademiku, gdzie weekendowe „imprezki” cichną dopiero przed kolejną sesją. Z pewnością macie jakiś własny kąt, choćby i niemiłosiernie ciasny… Własny, więc znany na tyle, by z zamkniętymi oczami trafić do łazienki, czy kuchni. Przestrzeń, której aranżacja jest waszym własnym dziełem, lub też, przynajmniej, czymś znanym wam i nie niosącym nagłych i nieprzyjemnych niespodzianek. Wycinek trzech wymiarów, ograniczony płaszczyznami ścian, w których miejscami prześwitują okna. Stół, krzesła (niekiedy zmieniające swoje stałe miejsce pobytu, z reguły jednak przewidywalne jak oswojony inwentarz), kredens z babciną porcelaną, półki wypełnione książkami, których nie zdążyliście (nie mieliście potrzeby i chęci) przeczytać, jakaś sofa. Kredens z porcelaną nie jest obowiązkowy, to jasne. Na podłodze deski, pokryte świeżym lakierem, czy bejcą, olejowane może, albo też dla odmiany wytarte i spękane, dzielone coraz szerszymi szczelinami pełnymi brudu. Pod stołem dywan, albo nie. Wnętrze. Takie, po którym od biedy można się poruszać nocą, nie zapalając światła. Czujecie to? No właśnie. To teraz wyobraźcie sobie jeszcze jakiś detal. Jeden z tych, które nie przyszły mi do głowy, gdy starałem się to odmalować. Jakieś pianino pod ścianą, gierkowski segment „na wysoki połysk”, tapczan, kwietnik. Coś, co tam tkwi, zdawałoby się, od wieków, nigdy nie ruszane z miejsca. Dookoła sterylny porządek (we wspomnianych już akademikach zdarza się on co prawda jedynie dziewczętom, myślę jednak, że można coś podobnego przyjąć). Zero kurzu. Zaprogramowany i co jakiś czas odświeżany ład. Żadnych cholernych paprochów (za drzwiami widziałem odkurzacz). Teraz odsuwamy. Powoli i z namaszczeniem. To pianino, tapczan, czy też paskudną meblościankę, krytą błyszczącym się jak psu jaja fornirem. I co? Nie, nie chodzi mi o wstyd. Sam go odczuwam, przyznajcie jednak, że jesteście autentycznie zaskoczeni! Niezły syf, co? No właśnie. Skonstatowałem to dziś nad ranem, gdy zabrałem się za mozolne porządkowanie własnych myśli. Niezły syf pod tym tapczanem. Kurz zmechacił się i sfilcował. Powinniśmy częściej odsuwać od ściany wielkogabarytowe meble i z rzadka tylko używane sprzęty. To, co się za nimi gromadzi, nienajlepiej o nas świadczy… Równie rzadko o nich myślę, przyznaję, jak rzadko sprzątam za sofą. Równie rzadko myślę o tych kobietach, choć ich los przejmuje do żywego i zagląda w oczy z bliska, jak niedyskretni sąsiedzi, spoglądający zza pożółkłych firan. Tak… Myślę o nich nie dość często, a przynajmniej nie tak często, jak na to zasługują. Oczywiście nie jest to kwestią zasług niczyich i napisałem tak po prostu tylko po to, by ładnie zabrzmiało. Przysiadłem nad kawałkiem rodzącej się w bólach prozy i nie mogę tutaj epatować regularnym rymem. W zestawieniu z poetyckimi, możliwości prozaika kurczą się jak wystawione na mróz przyrodzenie. Nie mogę więc olśniewać potencjalnych czytelników poprawną składnią, a jedynym środkiem wyrazu, mogącym być katalizatorem mojej więzi z nimi, jest subtelna ironia. Odtąd nie miejcie mi jej za złe.

Nie ma na to dowodu i brzmi to jak kolejna teoria spiskowa, zdaje się jednak, że chorzy pozostający w stanie wegetatywnym zdolni są niekiedy odbierać bodźce z otoczenia, choć nie są w stanie poruszyć powieką. Sądzę, że liczba naszych zmysłów przewyższa tę, którą deklarujemy. Niektóre zanikły, nieużywane i w zasadzie niepotrzebne, inne wyspecjalizowały się w innym kierunku, lub przyczyniły się do wyostrzenia pozostałych, same zaś pozostają nieaktywne. Nie musi to jednak oznaczać, że są do aktywności niezdolne. Sądzę, że to, co moglibyśmy dać innym, oni już od nas otrzymali. Bliskość, nawet nie wyartykułowana przez dotyk, jakiego by nie miała zabarwienia, pozostawia trwałe ślady. Wiem coś o tym, gdyż nie byłbym sobą, gdybym w tych rozważaniach nie przemycił osobistego podtekstu. Zaistnieć może bowiem, pośród innych, więź pomiędzy dwoma przedstawicielami tego samego gatunku, odmienna od tych, które się nam zdają oczywiste i na porządku dziennym. Więź znana kochankom rozdzielonym przez los, bądź też pozostającym bez szans na spełnienie swych uczuć. Więź łącząca matkę i jej dziecko, niezależnie od tego, czy są, czy też nie mogą być razem. Jednojajowe bliźnięta, które, gdy je rozdzielić, cierpią na te same przypadłości w tym samym czasie, miewają też synchroniczne napady czkawki i przypływy określonego nastroju. Sporo o tym słyszeliście zapewne. Dlaczego więc ten sam rodzaj współczulności nie miałby być dany dwojgu zupełnie obcych sobie, gdy nad jednym z nich zawisa wyrok przeznaczenia, klątwa, lub choroba? Myślę, że w sposób odmienny od tego, co nazywamy świadomością, oni czują swoją bliskość. Może nawet słyszą cichy, niewyraźny szept. Podobnie nawiedzeni słyszą głosy i, niekiedy boleśnie, odczuwają bliskość innych bytów, choć jest jedynie pozazmysłowa.

Długi korytarz tonął w mdłym blasku rzucanym przez rozpięte pod sufitem jarzeniówki. Ich plastikowe klosze były gęsto upstrzone przez muchy. Jedna ze świetlówek migotała żałośnie, kończąc pewnie swój żywot. Pofałdowane i miejscami przetarte linoleum, którym przed wiekami chyba pokryto szlak wiodący do szpitalnej windy, miało barwę spływającej do ścieku gnojówki. Zabarwieniu wykładziny nie towarzyszył na szczęście adekwatny do niego zapach; woń środków do dezynfekcji mieszała się z wonią laboratoryjnych odczynników i palonych ukradkiem w oddziałowych toaletach papierosów. Nad tym wszystkim zaś zalegała cisza, tak absolutna, że prawie namacalna. Pod ścianą łuszczącą się od olejnych farb, nakładanych kolejnymi warstwami przez dziesięciolecia, kulił się ludzki kształt. Ławka, na której spoczęła kobieta w pasiastej podomce, pomalowana była farbą tego samego koloru, co ściana, gdyby więc nie zgarbiona postać, mebel zlewałby się z jej oliwkowym tłem, pozostając prawie niezauważalnym. Kobieta mogła mieć trzydzieści, czterdzieści, lub pięćdziesiąt lat. Wystające kości policzkowe i bezwłosa czaszka wymykająca się kraciastej chuście kamuflowały jej wiek i czyniły go zupełnie nieczytelnym. Dla kogoś, kto nie rzucił okiem na jej kartę choroby rozpiętą na poręczy łóżka, była zagadką pozbawioną rozwiązania, niczym wadliwy rebus.
-Nikt nie przyjdzie. - rzuciła przed siebie, zajęta własnymi myślami. Przez krótką chwilę, której potrzebowała, by się upewnić w tym, że nikt jej nie odwiedzi, jej śnieżnobiałe zęby pochwyciły wiązkę migotliwego światła lamp i wysłały w półmrok korytarza jasny odblask, jak ostatnie tchnienie umierającej gwiazdy. Kobieta poruszyła się gwałtownie, jakby chciała wstać, nie uczyniła tego jednak. Poczęła za to nerwowo okręcać złotą obrączkę na wychudzonym palcu prawej dłoni. Dwa pełne obroty zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, jeden obrót w przeciwną stronę. I znów dwa obroty w prawo, jeden w lewo. Tej prawidłowości musiała przypisywać ogromne znaczenie, gdyż powtarzalność nosiła wszelkie cechy pietyzmu, lub natręctwa. Dwa w prawo, jeden w lewo, dwa w prawo... Gdzieś w końcu korytarza skrzypnęły zawiasy drzwi. Kobieta na moment przestała bawić się obrączką i wychyliła się w przód, by lepiej widzieć, kto nadchodzi. Słysząc jednak metaliczny stukot wózka ze szpitalną bielizną, straciła chwilowe zainteresowanie otoczeniem i powróciła do monotonnego zajęcia. Dwa w prawo, jeden w lewo.
-Nikt nie przyjdzie.
Wózek z pralni toczył się wolno z narastającym hałasem niesmarowanych nigdy łożysk. Sterta brudnych prześcieradeł piętrzyła się wysoko, zasłaniając skutecznie sylwetkę salowej. Ta zatrzymała się przy drzwiach do izolatki i znikła za nimi, przywracając w korytarzu błogą ciszę. W tej samej chwili obrączka zsunęła się z kościstego palca i upadła bezgłośnie na dziurawy gumolit, rozpoczynając długą wędrówkę. Potoczyła się aż pod salę dla zakaźnie chorych i zatrzymała się w szczelinie pod drzwiami, przez którą z wnętrza sączył się słoneczny blask. Uważny obserwator przysiągłby, że w szpitalnym korytarzu pojaśniało. Kobieta zwlokła się z ławki i podreptała przed siebie przygarbiona. Dopiero teraz widać było spustoszenie, jakie w niej uczyniła postępująca choroba. Szła krokiem skazańca, którego wyczekuje zniecierpliwiony już kat. Zanim rozpłynęła się za zakrętem, dał się raz jeszcze słyszeć jej słaby szept:
-Nikt nie przyszedł...

Przebudzenie było długotrwałe i pełne rozleniwienia. Jakby miało miejsce nazajutrz po wyczerpującym i forsownym marszu. Światło dnia, z początku ledwie prześwitujące przez pergamin przymkniętych powiek, infiltrowało dno oka coraz śmielej, by w końcu pobudzić uśpione receptory. W finale w zakamarkach podświadomości powstał zamiar przeciągnięcia się przykładem kota, zajmującego wygrzany na słońcu, okienny parapet. Anna krzyknęła z bólu.
-Kochanie?! Co Ci jest?!
Czujny, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, mimo wszystko nadal przy niej. Tylko tak inaczej, niż przedtem. Co miała mu ochotę odpowiedzieć? Że, do kurwy nędzy, wycięto jej połowę nieszczęsnych płuc?! Że połamano jej żebra, by się do nich dostać? Że poskładano je potem naprędce i że minął ledwie tydzień? Przecież nie pojmie. Ani on, ani też nikt inny. A ta jego troska… Pewnie nie udawana wcale, mimo wszystko jakże wkurwiająca!
-Czego ci trzeba? Coś ci podać?
-Pewnie, kurwa! Podaj mi pierdolone lusterko, niech spojrzę! – wykrzyczała w obolałych myślach, choć pewnie wcale nie zasługiwał na jej gniew. Nie zasłużył akurat teraz, z tą wymalowaną na twarzy bezgraniczną troską.
-Niech zobaczę podkrążone oczy, podpuchnięte powieki, błękitne żyłki na skroniach i czaszkę, łysą jak niemowlęca dupa!
Nie mógł tego słyszeć. Jej krzyk charakteryzował się zerowym poziomem decybeli i rozbrzmiewał jedynie w jej pustym wnętrzu, jak w kościele, z którego w pośpiechu wyniesiono ołtarz i dębowe ławki, w którym nie pozostał nawet jeden drążony przez korniki konfesjonał, gotowy na przyjęcie jej grzechów i postanowienia poprawy. Poprawa? Czyżby naprawdę miała na nią czas?! Czas upływał szybciej niż kiedyś. Pamiętała przecież, z jaką niecierpliwością zwykła go poganiać, gdy dzielił ją od upragnionego celu. Gdy była małą dziewczynką, nie mogąc się doczekać gwiazdkowych prezentów, preparowała długie papierowe taśmy i nanosiła na nie kolejne dni, dzielące ją od nadchodzących świąt. Codziennie przed snem odrywała kolejny odcinek z wypisaną niewprawną jeszcze dłonią cyfrą. To było misterium z pogranicza starosłowiańskiej magii i voo doo! W krótkim czasie jednak nauczyła się odnajdywać starannie ukryte gwiazdkowe pakunki i wiedziała już przed świętami, co kryją. Skłonność do poganiania mijających dni pozostała jednak na długo. Zawsze gdzieś tam, za zakrętem kolejnych dni, skrywało się Upragnione, lub Nieznane, które chciała jak najprędzej posiąść, dni zaś nie miały dla niej szczególnej wartości. Wydawało jej się, że ich kapitał jest nieograniczony i nigdy nie ulegnie wyczerpaniu. Gdy wokół niej ludzie żyli mijającą właśnie chwilą, ona żyła w pożądaniu tej, która dopiero miała nadejść, za nic mając upływ czasu. W naturze naszej leży szacunek dla tego jedynie, czego mamy niewiele. Dostatek, czy wręcz nadmiar powodują spadek wartości. Wiedziała o tym teraz, licząc kolejne darowane jej dni, jakby rachowała zerwane z naszyjnika perły.
-Może herbata? Zaparzyć ci herbaty? - Andrzej nie dawał za wygraną.
Jej prywatny samarytanin. Taki zabawny, gdy ukrywał drżenie rąk, nie wiedząc, że jego oczy wypełnione są aż po brzegi niepewnością, bezradnością i widocznym dla niej strachem.
-Tak. - poddała się. Była mu to chyba winna... Powinna była od razu poprosić o tę herbatę, czy też kubek mleka, by poczuł się potrzebny. Jeśli dziecko czuje się potrzebne i akceptowane, zasypia bez strachu nawet wtedy, gdy za drzwiami dziecięcej garderoby prawie na pewno czai się koszmarny klown. Z mężczyznami z pewnością jest podobnie.
-Zieloną. Zaparz mi tej zielonej w imbryczku.
Wymknął się do kuchni z ulgą, której nawet nie próbował ukryć. Słyszała, jak stawia na kuchence okopcony czajnik z gwizdkiem i jak wysypuje zapałki z pudełka, szukając choć jednej nie zużytej. Miał za swoje! To było przecież jego przyzwyczajenie i niechlujność. Wypalone zapałki wkładał z powrotem do pudełka, jakby liczył na ich reinkarnację. Jakby spodziewał się, że zawsze znajdzie przynajmniej jedną, zdolną wykrzesać z siebie ogień.
Tym razem nie znajdował.
-Co powiedział lekarz? - zagaiła, gdy przetrząsał kieszenie spodni w poszukiwaniu zapalniczki.
-Tak? - jego głos zawisł w kuchni nad zimnym wciąż palnikiem. Słyszał pytanie, nie od razu jednak ułożył odpowiedź. Potrzebował czasu. Na co?
-Lekarz mówił, że wszystko będzie w porządku! - dotarło do niej po chwili.
-I właśnie dlatego wypatroszył mnie jak pierdoloną, rosołową kurę! - pomyślała ze złością, siląc się na spokój. Nie powinna teraz krzyczeć. Nie teraz, gdy każdy oddech sprawia jej ból.
-Ile? - spytała. Chyba źle ją zrozumiał.
-To nieważne, kochanie! - zapewnił ją skwapliwie. Pod czajnikiem buzowały już niebieskie płomienie. Gaz palił się ochoczo, wydając miły dla ucha dźwięk. Usłyszała, jak mąż otwiera kolejne szafki w poszukiwaniu puszki z herbatą.
-Druga od lewej! - zawołała.
-Co?
-Druga szafka od okna!
Poradził sobie wreszcie. Cukru nie będzie szukał, jeśli tylko pamięta, że jego żona nie słodzi.
-Nie pytałam, ile mu dałeś. - męczyło ją podnoszenie głosu, musiała jednak mówić głośniej, dopóki był w kuchni, jeśli chciała, by ją słyszał.
-Pytałam, ile on mi daje.
-Nie rozumiem...
-Ile mi zostało?
Na nocnym stoliku ustawił drżącymi rękoma mały, żeliwny imbryczek, filiżankę na spodku ze srebrną, grawerowaną łyżeczką i cukierniczkę. Parsknęła gorzkim śmiechem. Milczał, najwyraźniej zakłopotany, wystraszony i zagubiony. Herbata uwalniała leniwie swój aromat.
-Nie musisz odpowiadać. Lekarze zwykle mówią pacjentom to, co ci chcą usłyszeć.
Przysiadł na krawędzi łóżka. Najbardziej ceniła sobie to, że nie miało białej, pokrytej emalią poręczy. I że pościeli nie znaczyły stemple. Kołdra miała kwiecistą powłoczkę i pachniała drogim płynem do płukania tkanin. Gdy dotykała jej palcami, nie czuła pod nimi sztywnych zgrubień spowodowanych nadmiarem krochmalu. Kwiaty były odwzorowane tak wiernie, że zdawało jej się, iż leży w łanach kwitnącego rzepaku, przetykanego błękitną nutą chabrów.
-Kolejna chemia? - spytała, choć znała odpowiedź.
-Tak. Za dwa, trzy tygodnie. Jak tylko odpoczniesz.
Właściwie wcale nie miała ochoty na tę rozmowę. Pytała tylko po to, by nad pełnym żółtych kwiatów łóżkiem nie zaległa cisza. Cisza bywa niezręczna jak niedouczony kelner.
-Wypadną mi włosy... A ty znów będziesz pił.
Bezwiednie potarł grzbietem dłoni czoło. Pozwoliło mu to na kilka sekund ukryć twarz.
-Piłeś, prawda? Jak leżałam w szpitalu. Piłeś znów?
Milczał. Przełykał głośno ślinę i sapał. Woń przetrawionego alkoholu była wyczuwalna nawet teraz. Sączyła się wszystkimi porami jego skóry i aromat zielonej herbaty nie był w stanie jej zagłuszyć.
-Powinieneś być silny. Nie dla mnie. Dla nich.
Nadal unikał jej wzroku. Wzmianka o córkach sprawiła, że jego głowa ukryła się w ramionach jeszcze głębiej. Nagle zrobiło jej się go serdecznie żal. Tyle przeszedł ostatnio. Niejeden samiec salwowałby się ucieczką, a on przy niej trwał. Na swój sposób dzielny, na pewno zaradny i opanowany. Gdyby nie ta jego zaradność i upór, pewnie gryzłaby już ziemię.
A że pił? Nie powinna była mu tego wyrzucać. To był jego kokon. Jego schronienie. Ucieczka od poczucia bezradności. Najchętniej zresztą napiłaby się razem z nim. Choćby teraz.

Przykryła ją i machinalnie wygładziła prześcieradło. Nie cierpiała swojej pracy i z pewnością nie wiązała jej z jakimkolwiek powołaniem. Wszystkie te bzdury brały w łeb co miesiąc przy okienku kasowym, gdy odbierała swoje uposażenie, nieco tylko wyższe od zasiłku. Była po prostu jeszcze jedną ofiarą z prowincji, zmuszoną jakoś się utrzymać w wielkim mieście, do którego przywędrowała na złość matce, a za namową koleżanki. Najpierw był pokój wynajmowany razem z nią, potem samodzielne lokum w zatęchłej kamienicy. Jedna izba z przyległą do niej kuchnią i ubikacja na półpiętrze, a drożej chyba tylko jest na Manhattanie... Miesięczny bilet na autobus pochłaniał majątek. Gdyby nie szpitalna stołówka, z której mogła korzystać za grosze i "wyrazy wdzięczności" pacjentów, pewnie wróciłaby na wieś, do tej rozpadającej się drewnianej chaty krytej gontem i do ojczyma pijaka. To już siedem lat... Siedem lat dreptania w miejscu. Nieukończona zawodówka, miłosny zawód i cięgi od kaprawego losu. Spojrzała uważniej na pozbawione włosów brwi. Śpiąca marszczyła je gniewnie, jakby toczyła z kimś we śnie walkę na śmierć i życie. Zabawna osoba. Słynęła z przesiadywania całymi popołudniami na ławce obok windy. Podobno czekała tam uparcie na odwiedziny. Nikt nie wiedział czyje. Nikt też jej nie odwiedził przez ponad pół roku. Pewnie to kolejne natręctwo. Pełno tu takich dziwnych typów... Poprawiła raz jeszcze poduszkę i wyciągnęła rękę, by zgasić światło. Ledwie zapadł mrok, poczuła jak chora ściska jej nadgarstek.
-Siostro?
-Tak?
-Siostra mu powtórzy, że czekałam...
-Ale komu?
-Gdyby kiedyś tu przyszedł, siostra będzie wiedziała, że to on. Proszę powiedzieć mu, że czekałam. Tylko tyle...
-Sama mu to powiesz, serce.
-Mam wrażenie, że już nie zdążę. Że on nie zdąży.
-Bzdury. Wyjdziesz stąd i sama mu to powiesz. Jeśli tylko jest tego wart.
Zapadnięte policzki wygładziły się w czymś, co przy odrobinie wyobraźni można było wziąć za uśmiech. Maria rzuciła okiem na zbiornik z glukozą, z którego do żył pacjentki sączył się ożywczy płyn. Kropla po kropli, jakby przy okazji odmierzał mijające sekundy. Wątła dłoń raz jeszcze ścisnęła nadgarstek salowej. Na serdecznym palcu widniał zanikający już ślad po noszonej kiedyś obrączce. Uścisk zelżał i chora pogrążyła się we śnie, graniczącym z letargiem. Maria przysiadła na brzegu łóżka, choć miała jeszcze mnóstwo pracy. Przyglądała się błękitnym żyłkom na skroni, prześwitującym przez cienką jak pergamin skórę. Tętniło w nich oczekiwanie na tego, który jak dotąd nie przyszedł. Kim był? Czy aby na pewno chciała wiedzieć? Pewnie to jeszcze jeden niewdzięczny, zapatrzony w siebie kutas, pomyślała. Zabrał jej młodość, a teraz nie starczało mu dla niej czasu, gdy był jej potrzebny. Może wcale nie wiedział, co się z nią działo? Może wyjechał za pracą, zerwał z nią kontakt, przestał dzwonić i pisać, nie przysyłał pieniędzy na dzieci? Może właśnie budził się u boku innej, obserwując delikatną strukturę naczyń krwionośnych, nadających jej skroni subtelne, błękitne zabarwienie i słuchał, jak oddycha przez sen? Albo wodził opuszkami palców po jej policzku i szyi... Maria, snując te rozważania, zauważyła nagle, że szuflada szafki stojącej przy łóżku nie była domknięta. Mocowała się z nią przez chwilę, lecz daremnie, wysunęła więc ją szukając przyczyny. Znalazła przewiązane czerwoną wstążką listy. Koperty były wypłowiałe, ale pismo nadawcy zachowało na nich czytelny krój. Jedna ze wstążek była rozwiązana, jeden z listów, wyjęty z koperty, ukazywał jej oczom kilka linijek tekstu. Nie chciała go czytać. Zawsze uważała, że przeglądanie cudzej korespondencji to paskudna skłonność. Rzuciła tylko okiem, od niechcenia...
"Zawsze już będę Cię miłował. Nie ma na tym świecie przeszkody, zdolnej stanąć na drodze mojemu kochaniu. Nie zdarzy się też nic aż po nieuchronnie zbliżający się kres dziejów, co byłoby w stanie mnie od Ciebie odwieść. Chociaż więc jesteś nie moja i choć ja do Ciebie nigdy nie należałem w każdym swym aspekcie, nie ma takiej siły, która byłaby
w stanie na zawsze nas rozdzielić. W najgorszym razie spotkamy się tam, gdzie wszystko wzięło swój początek z pierwocin wielkiego rozbłysku."
Spomiędzy zapisanych równym i starannym pismem kartek, gdy wzięła je do ręki, wypadła fotografia młodego mężczyzny, tknięta zębem czasu w tym samym stopniu, co koperty.
Maria podniosła ją z podłogi i poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż zbolałego kręgosłupa, aż po palce stóp.
Jego oczy - pomyślała - rozpoznałabym je nawet pozbawiona wzroku...
-Powiedz mu, że czekałam, jeśli nie doczekam - usłyszała cichy, lecz stanowczy szept.

Wszedł z korytarza mrużąc oczy. Nie służyło mu dziś światło dnia, a oddziałowa zarządziła chyba pospolite ruszenie w kwestii mycia okien. Zasłony zabrano do pralni, przez kryształowo czyste połacie szklanej tafli wdzierał się więc z nieba słoneczny blask. W jego strugach widać było wirujące w powietrzu roztocza. Odszukał Annę niepewnym wzrokiem
i podszedł do jej posłania. Nie spała. Podłączona do monitorującej funkcje życiowe aparatury wyglądała jak jeszcze jeden jej moduł, opleciony siecią kolorowych przewodów i rurek.
-Jesteś - zauważyła przytomnie. Nie zabrzmiało to serdecznie. Taksowała go wnikliwym spojrzeniem. W cholernym słońcu musiała widzieć zapuchnięte oczy.
-Nie musiałeś przychodzić. Radzę sobie jakoś. Widzę, że lepiej niż ty sam.
Potarł w zakłopotaniu nieogolony podbródek. Poczuł, że zionie wódą jak cieć w dzień wypłaty. Mógł jej tego oszczędzić. Mógł najpierw doprowadzić się do porządku. Mógł.
-Pomyślałem, że ci czegoś trzeba... - zaczął.
-Nie, skądże znowu. Mam wszystko, czego mi trzeba. Tylko towarzystwo się wykrusza - skinęła wymownie głową w stronę okna. Łóżko, na którym jeszcze trzy dni temu spoczywała wychudzona blondynka o pożółkłej cerze, było wolne. Czysta pościel spoczywała na nim złożona w równą kostkę, jak w żołnierskiej izbie.
-Wracaj do domu. Ogarnij się trochę, prześpij. Nie spałeś chyba wcale?
Przytaknął skwapliwie. Palcami obu dłoni gorączkowo doprowadzał do ładu zmierzwione włosy.
-A dziewczynki? U babci?
Dziewczynki. Dorodne owoce jego lędźwi. Dwa powody do dumy. Jeśli nawet nie miał innych powodów, te dwa miał z pewnością. U babci? Pewnie tak. Nagle poczuł się kompletnie rozbity. Nie jak dzban z urwanym uchem, niezdolny nosić wody, lecz jak porcelanowe skorupy, rozbite w drobny mak, zmiecione pod cembrowinę studni.
-Idź już. Wracaj do domu. Prześpij się. I dziś już więcej nie pij.
Poczuł do niej wdzięczność. Nikt nie mógł mu teraz bardziej pomóc.
-Do widzenia - zaciskał już dłoń na klamce, w obawie, że Anna jednak zmieni zdanie.
Wszechobecna woń medykamentów mdliła go i bał się, że zaraz zwymiotuje. Wydostał się ze szpitalnej sali i prawie podbiegł do uchylonego okna. Wychodziło na zacieniony dziedziniec wewnętrzny. Z zamkniętymi oczami chłonął orzeźwiający powiew świeżego powietrza. Zawroty głowy ustały. Tętnienie rozsadzające skronie było coraz słabsze, nadal jednak pragnął jedynie tego, by jak najprędzej wydostać się ze szpitalnego gmachu. Pobiegłby chyba w stronę wyjścia, gdyby nie zatłoczony o tej porze korytarz. Winda wypluła kolejną porcję odwiedzających, za rozwianym, lekarskim fartuchem podążały w pośpiechu dyskutujące o czymś pielęgniarki i jeszcze ten wózek z pralni. Sterta dopiero co wydezynfekowanych prześcieradeł runęła z niego na pokrytą wytartym linoleum podłogę, skutecznie tarasując przejście. Nieco wbrew sobie, a pewnie przede wszystkim po to, by jak najprędzej stąd wyjść, pochylił się i począł zbierać rozrzuconą szpitalną pościel wraz z młodą kobietą, której nieuwaga spowodowała chyba cały ten niefortunny bałagan. Spojrzała na niego przelotnie z pełnym wdzięczności uśmiechem i zamarła w bezruchu. Jej spojrzenie przeszywało go na wylot, jak promieniowanie gamma z pobliskiej pracowni roentgena. Poczuł się naprawdę nieswojo. Mijała kolejna chwila, rozwleczona w nieskończoność.
-Czekała na pana.
Tak niewiele z tego rozumiał, ale nie potrafił o nic spytać. Zawroty głowy gwałtownie powróciły.
-Spóźnił się pan, ale ona nadal czeka. Mówiła, że będzie czekać tam, gdzie wszystko się zaczęło i wszystko się zakończy. Mówiła, że pan już będzie wiedział gdzie jej szukać...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
somebody_like_you · dnia 01.08.2014 15:46 · Czytań: 404 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
amsa dnia 05.08.2014 21:00
somebody_like_you – witam:). To dziwny tekst, mam wrażenie czytania jakiegoś fragmentu większej historii, a spowodowane to jest wstępem – bardzo szczegółowym, z którego nic nie wynika. Nie odnalazłam w treści uzasadnienia do pierwszych akapitów. Sama właściwa historia jest sprawnie napisana, z dużym realizmem, dobrze oddajesz stan emocjonalny bohaterów. Czasem tworzysz zbyt zawiłe zdania, sporo powtórzeń, za wiele zaimków. Gdyby inaczej skonstruować zdanie wówczas można usunąć zaimki (akurat w tekście literackim przeszkadzają). Masz dobry zmysł obserwacyjny, umiesz nakreślić odczucia z ironią, nawet powiedziałabym zjadliwością, ale nie pozbawioną współczucia. Rozumiesz okoliczności i potrafisz umiejscowić w nich bohaterów w sposób realny. Ciekawy epilog, chociaż właśnie on potęguje wrażenie iż nie zaprezentowano nam wszystkiego. Jest intrygujące, więc chciałoby się poznać, co było zanim rozpoczęła się opowieść.

Życzę powodzenia na PP:).

Pozdrawiam

B)

W dialogach po myślniku daj spację.

Wy­obraź­cie sobie wasze wła­sne oto­cze­nie, znane wam do­brze i przy­ja­zne, jeśli to wła­ści­we słowo. Na przy­kład wasze wła­sne miesz­ka­nie,

Z pew­no­ścią macie jakiś wła­sny kąt, choć­by i nie­mi­ło­sier­nie cia­sny… Wła­sny, więc znany na tyle, by z za­mknię­ty­mi ocza­mi tra­fić do ła­zien­ki, czy kuch­ni. Prze­strzeń, któ­rej aran­ża­cja jest wa­szym wła­snym dzie­łem,

Pod sto­łem dywan, albo (i) nie.

Rów­nie rzad­ko o nich myślę, przy­zna­ję, jak rzad­ko sprzą­tam za sofą. Rów­nie rzad­ko myślę o tych ko­bie­tach, choć ich los przej­mu­je do ży­we­go i za­glą­da w oczy z bli­ska, jak nie­dy­skret­ni są­sie­dzi, spo­glą­da­ją­cy zza po­żół­kłych firan. - o jakich kobietach mówisz? Czytelnik nie wie, co masz na myśli, pomimo wyjaśnień poniżej, taki sposób narracji gmatwa sprawę


-( )Nikt nie przyj­dzie.(bez kropki) - rzu­ci­ła przed sie­bie, za­ję­ta wła­sny­mi my­śla­mi.

Ko­bie­ta po­ru­szy­ła się gwał­tow­nie, jakby chcia­ła wstać, nie uczy­ni­ła tego jed­nak. - jednak tego nie uczyniła.

-( )Nikt nie przyj­dzie.

Po­to­czy­ła się aż pod salę dla za­kaź­nie cho­rych i za­trzy­ma­ła się w szcze­li­nie pod drzwia­mi, przez którą z wnę­trza są­czył się sło­necz­ny blask. - bez drugiego się

-( )Nikt nie przy­szedł...

-( )Ko­cha­nie?! Co Ci jest?!

-( )Cze­go ci trze­ba? Coś ci podać?
-( )Pew­nie, kurwa! Podaj mi pier­do­lo­ne lu­ster­ko, niech spoj­rzę!
-( )Niech zo­ba­czę pod­krą­żo­ne oczy, pod­puch­nię­te po­wie­ki, błę­kit­ne żyłki na skro­niach i czasz­kę, łysą jak nie­mow­lę­ca dupa!

Jej krzyk cha­rak­te­ry­zo­wał się ze­ro­wym po­zio­mem de­cy­be­li i roz­brzmie­wał je­dy­nie w jej pu­stym wnę­trzu, jak w ko­ście­le, z któ­re­go w po­śpie­chu wy­nie­sio­no oł­tarz i dę­bo­we ławki, w któ­rym nie po­zo­stał nawet jeden drą­żo­ny przez kor­ni­ki kon­fe­sjo­nał, go­to­wy na przy­ję­cie jej grze­chów i po­sta­no­wie­nia po­pra­wy.

z po­gra­ni­cza sta­ro­sło­wiań­skiej magii i voo doo! - voodoo

Skłon­ność do po­ga­nia­nia mi­ja­ją­cych dni po­zo­sta­ła jed­nak na długo. Za­wsze gdzieś tam, za za­krę­tem ko­lej­nych dni, skry­wa­ło się Upra­gnio­ne, lub Nie­zna­ne, które chcia­ła jak naj­prę­dzej po­siąść, dni zaś nie miały dla niej szcze­gól­nej war­to­ści.

W na­tu­rze na­szej leży – W naszej naturze

-( )Może her­ba­ta? Za­pa­rzyć ci her­ba­ty? - An­drzej nie dawał za wy­gra­ną.

aż po brze­gi nie­pew­no­ścią, bez­rad­no­ścią i wi­docz­nym dla niej stra­chem. - bez - dla niej

-( )Tak. - pod­da­ła się. Była mu to chyba winna... Po­win­na była od razu po­pro­sić o tę her­ba­tę, czy też kubek mleka, by po­czuł się po­trzeb­ny.

Jeśli dziec­ko czuje się po­trzeb­ne i ak­cep­to­wa­ne, za­sy­pia bez stra­chu nawet wtedy, gdy za drzwia­mi dzie­cię­cej gar­de­ro­by pra­wie na pewno czai się kosz­mar­ny klown. - bez dziecięcej

-( )Zie­lo­ną. Za­parz mi tej zie­lo­nej w im­brycz­ku.

Jakby spo­dzie­wał się, że za­wsze znaj­dzie przy­naj­mniej jedną, zdol­ną wy­krze­sać z sie­bie ogień. - zapałka raczej sama z siebie nie wykrzesze, a chyba nie o samozapłon chodzi

-( )Co po­wie­dział le­karz? -
-( )Tak? - (J)jego głos za­wisł w kuch­ni nad zim­nym wciąż pal­ni­kiem.

Nie­ukoń­czo­na za­wo­dów­ka, mi­ło­sny zawód i cięgi od ka­pra­we­go losu.

Śpią­ca marsz­czy­ła je gniew­nie, jakby to­czy­ła z kimś we śnie walkę na śmierć i życie. - coś z szykiem zdania jest nie tak

Za­baw­na osoba. Sły­nę­ła z prze­sia­dy­wa­nia ca­ły­mi po­po­łu­dnia­mi na ławce obok windy. Po­dob­no cze­ka­ła tam upar­cie na od­wie­dzi­ny. Nikt nie wie­dział czyje. - ten przeskok warto jakoś oddzielić np. ***

z któ­re­go do żył pa­cjent­ki są­czył się ożyw­czy płyn. - wpada na siebie

Wątła dłoń raz jesz­cze ści­snę­ła nad­gar­stek sa­lo­wej. - nie sądzę żeby pacjentka powiedziała do salowej - siostro

Jedna ze wstą­żek była roz­wią­za­na, jeden z li­stów, wy­ję­ty z ko­per­ty, uka­zy­wał jej oczom kilka li­ni­jek tek­stu. Nie chcia­ła go czy­tać. Za­wsze uwa­ża­ła, że prze­glą­da­nie cu­dzej ko­re­spon­den­cji to pa­skud­na skłon­ność. Rzu­ci­ła tylko okiem, od nie­chce­nia...

Spo­mię­dzy za­pi­sa­nych rów­nym i sta­ran­nym pi­smem kar­tek, gdy wzię­ła je do ręki, wy­pa­dła fo­to­gra­fia mło­de­go męż­czy­zny, tknię­ta zębem czasu w tym samym stop­niu, co ko­per­ty. - nadgryziona

Jego oczy - po­my­śla­ła - roz­po­zna­ła­bym je nawet po­zba­wio­na wzro­ku... - dziwaczne stwierdzenie, jakby nie miała wzroku to jak mogłaby rozpoznać?

-( )Po­wiedz mu, że cze­ka­łam, jeśli nie do­cze­kam – wpada

Jeśli nawet nie miał in­nych po­wo­dów, te dwa miał z pew­no­ścią.


wraz z młodą ko­bie­tą, któ­rej nie­uwa­ga spo­wo­do­wa­ła chyba cały ten nie­for­tun­ny ba­ła­gan. - bez chyba
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:48
Najnowszy:pica-pioa