Spóźniona przesyłka - sergiusz45
Proza » Długie Opowiadania » Spóźniona przesyłka
A A A
Od autora: Na faktach.
 Spóźniona przesyłka  
 
   W połowie grudnia 1944 roku, z lotniska w Brindisi we Włoszech, wystartował kolejny Liberator, z zadaniem dokonania zrzutu materiałów wojennych dla partyzantów Armii Krajowej na północy Okręgu Radom - Kielce. Brak zgody Stalina na lądowanie Liberatorów za frontem, na radzieckich lotniskach, po wykonaniu zadania, zmuszał załogi tych doskonałych maszyn do wielkiej dyscypliny lotu na całej trasie, liczącej znacznie ponad dwa tysiące kilometrów. Oprócz kilkuosobowej załogi, na pokładzie było dwóch skoczków, “cichociemnych”, którzy mieli do wykonania tajne zadania, w tym m.in. dostarczenia polskiemu, zbrojnemu podziemiu niemałych zasobów finansowych w dolarach, funtach i markach okupacyjnych.
    Długa zimowa noc miała sprzyjać misji. Niestety już w okolicach Krakowa samolot z najwyższym trudem uniknął zestrzelenia przez niemieckie nocne myśliwce i artylerię przeciwlotniczą (flak). Zboczywszy wiele kilometrów od zaplanowanej trasy, samolot nie mógł już w pełni wykonać zadania bojowego i pilot zdecydował o dokonaniu zrzutu na polowe lotnisko zapasowe, na południu Okręgu AK. Dowództwo Okręgu zostało o takim wariancie poinformowane wcześniej, przy radiowym przygotowywaniu zrzutu, ale mimo wysiłków załogi nie odnaleziono świateł, ułożonych w umowny znak. Również próby nawiązania kontaktów z ziemią, za pomocą specjalnych sygnałów radiowych, całkowicie zawiodły. Niska podstawa chmur nie pozwalała także na wyśledzenie rzek lub dróg, które umożliwiłyby dokładniejsze rozeznanie terenu.
    Zgodnie z obowiązującą procedurą, kapitan postanowił zawrócić do bazy, nie wykonując zrzutu. Wtedy jeden z “cichociemnych”, po wymianie kilku zdań z nawigatorem, przekazał mu zalakowaną kopertę i poprosił aby z jej zawartością zapoznał się dowódca. Był to rozkaz dla kapitana, aby na żądanie skoczka, pozwolił mu wykonać skok w nieznane, mimo tego że nie został nawiązany z ziemią kontakt wzrokowy i radiowy.
Samolot wszedł na wyższy pułap, pozwalający na uniknięcie wykrycia poprzez zwykły nasłuch wroga i przeleciał kilkadziesiąt kilometrów w kierunku wyznaczonym przez nawigatora. Kapitan z własnej inicjatywy, wbrew procedurze postanowił, aby wraz ze skoczkiem dokonać zrzutu dwóch, trzystukilogramowych pojemników. Jeden tzw. “pola walki” z bronią i amunicją i drugi “kwatermistrzowski” z mundurami, radiostacją oraz materiałami opatrunkowymi i lekarstwami. Na końcu, w ciemnym luku podłogi samolotu, zniknął także skoczek.
    W tym czasie na ziemi, partyzanci z rejonu wyznaczonego jako zapasowy, nadaremnie oczekiwali zrzutu. Słabiuteńkie środki łączności odebrały co prawda umówiony sygnał Liberatora, ale odpowiedzi widocznie radiotelegrafista w samolocie nie odebrał, bo słyszany przez chwilę szum motorów osłabł i samolot wyraźnie się oddalił. Mimo to dowódca zgrupowania nakazał wszystkim jednostkom wzmożoną czujność i podjęcie poszukiwań ewentualnego zrzutu. Zanikający odgłos silników wskazywał, że samolot skierował się w kierunku północnego wschodu, nieco na prawo od Kielc.
Każdy “cichociemny” wysyłany do kraju otrzymywał: kombinezon, nakładany na cywilną, zimową odzież, hełm z okularami, bandaże elastyczne na kostki, gumowe wkładki do butów, dwa pistolety automatyczne z amunicją, nóż składany, łopatkę, latarkę z zapasowymi bateriami, kompas, mapę i płaską, metalową butelkę alkoholu. Mniejsze przedmioty wraz z korespondencją zapakowane były do sporej torby, wykonanej z nieprzemakalnego brezentu, przewieszanej przez pierś. Szczególny ładunek “cichociemny” miał w szerokim, brezentowym pasie, umieszczanym pod kombinezonem. Były tam spakowane pieniądze w banknotach i w złocie.
    Znaczna wysokość, na której “cichociemny” wyskoczył z samolotu oraz całkowity brak widoczności ziemi spowodował, że leciał w nieznane. Z jednej strony uniemożliwiało to wykrycie czaszy spadochronu przez Niemców, ale z drugiej i przez swoich. Mimo wszystko noc zwielokrotniała jego szanse, gdyż liczył, że po szczęśliwym lądowaniu, uda mu się ukryć spadochron oraz wszystkie mniej potrzebne elementy wyposażenia. Pozostanie w ciepłej odzieży, ucharakteryzowanej na chłopską. Zostawi tylko broń i niezbędne drobiazgi w torbie polowej. Zabierze także, ukryty pod odzieżą, pas z pieniędzmi. Liczył na to, że dopisze mu szczęście i uchwyci kontakt z partyzantami.
    Kiedy przekroczył niską podstawę chmur, nie zobaczył żadnych świateł, gdyż wszędzie obowiązywało wojenne zaciemnienie. Z rozmysłem starał się wyhamować spadochron. Po chwili zorientował się, że wyląduje w lesie. Rozpaczliwie szukał polany, gdyż uderzenie w drzewo mogło się skończyć dla niego poważnym urazem. Z ulgą dostrzegł kilka jaśniejszych plam, odcinających się bielą śniegu od zieleni iglastych drzew. Jak mógł najdokładniej kierował linkami spadochronu, aby wylądować na największej. Wyuczonym ruchem ściągnął w dół linki i uniósł lekko nogi, aby trafić obcasami w grunt. Wierzył, że mocno ściśnięte bandażami kostki i grube gumowe podkładki butów, a także warstwa śniegu uchronią go, przed kontuzją.
Niestety! Biała plama śniegu, która wziął za leśną polanę okazała się jednym z licznych tu gołoborzy. Wyraźny, głośny trzask i szarpiący ból uświadomił mu, że połamał na ostrych krawędziach skał gołoborza, obydwie nogi. Ponadto uderzył z ogromną siłą w skały kością ogonową, co natychmiast skutecznie unieruchomiło go całego. Dziwnym trafem mógł dostrzec zegarek na przegubie nadgarstka. Było godzinę po północy.

   Późnym zimowym świtem, z zabudowań gospodarczych leśnej gajówki, wyszedł z toporkiem młody parobek. Gospodarz przykazał mu bowiem, aby poszukał i przyniósł zgrabną jodełkę wigilijną. Wyznaczył mu przy tym dość odległy młodniak, co chłopcu niezbyt przypadło do gustu. Postanowił przy okazji ściąć drzewko również dla swojej rodziny i w tym celu wytargał ze stodoły duże lecz lekkie sanki. Nie chciał bowiem dźwigać drzewek pod pachą, a wleczenie ich po śniegu nie wchodziło w rachubę.
   Po przejściu prawie dwóch kilometrów, był już bliski celu. I wtedy usłyszał jęk. Dobrze znał głosy zwierząt schwytanych w sidła, z których większość i tak cierpiała w milczeniu. Tylko zające płakały dziecięcymi głosami. To jednak nie był zając. Ścisnął więc mocniej toporek i poszedł w kierunku, z którego posłyszał jęk. Rychło dostrzegł białą płachtę spadochronu i oplątanego linkami skoczka. Chłopiec nie był zaskoczony ani wystraszony. O zrzutach broni i skoczkach w tych lasach słyszał wiele razy a i partyzanci często bywali w jego wsi i w leżącej nieopodal gajówce. Z kilkoma znał się dobrze, bo byli niewiele starsi i mieszkali w sąsiednich wsiach. Sam też poszedłby do lasu, ale był jeszcze za młody, a na dodatek matka miała go jednego i słyszeć o tym nie chciała.
    Był młody, ale nie głupi. Zrozumiał, że skoczek jest ciężko ranny i nieprzytomny. Na dodatek mroźna noc sprawiła, że ledwo tliło się w nim życie. Zgarnął więc płachtę spadochronu i wepchnął ją do wnętrza spróchniałego pnia dużej sosny, leżącej tu od niepamiętnych czasów. Odrąbał kilka linek spadochronu i wytężywszy wszystkie siły ułożył ciężkie ciało na saniach. Przywiązał je jak mógł najmocniej i zrobiwszy dla siebie prymitywną uprząż, oplótł ją wokół piersi i ramion. Poruszał się z niemałym trudem i często odpoczywał, ale wkrótce dotarł do skraju lasu.
    Postanowił, że schowa rannego w stodole i spróbuje przekazać wiadomość partyzantom, ale nie musiał tego robić, bo w gajówce byli już leśni szukający skoczka i zrzutu. Ranny został teraz ułożony wygodnie na saniach, w których usiedli także partyzanci. Konie ruszyły galopem i zaprzęg szybko zniknął na leśnej drodze. Chłopiec odpoczął chwilę, przypomniał sobie jednak o wigilijnych drzewkach i na powrót wszedł z sankami do lasu.
    Matka przywitała go spóźnionym obiadem i gderała chwilę, kiedy zmęczony wielogodzinną wędrówką i wysiłkiem położył się na ławie i natychmiast zasnął. W nocy obudziło go walenie do drzwi. Kiedy otworzył, do izby wpadło czterech uzbrojonych ludzi. Na powitanie dostał w pysk, później posadzili go na krześle z rękami skrępowanymi na plecach. Z rozpaczliwym zdziwieniem usłyszał, że oskarżają go o kradzież pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Niczego nie rozumiał.
   Niczego przecież nie wziął. Powtarzał to w izbie, powtarzał w saniach, kiedy wieźli go do pobliskiej wsi, powtarzał dowódcy, który badał go starannie i dociekliwie. Okazało się, że “cichociemny” zmarł nie odzyskawszy przytomności. Znaleziono przy nim, w kieszeni kombinezonu, dokładny spis rzeczy, które przewoził. Odnaleziono także zrzucone z samolotu dwa pojemniki z bronią i zaopatrzeniem. I wszystko się zgadzało. Z wyjątkiem kasy. Było 500 funtów szterlingów, było czterdzieści tysięcy okupacyjnych, niemieckich marek, było dwa tysiące dolarów w złotych dwudziestodolarówkach. I tylko banknotów dolarowych było czterdzieści osiem tysięcy. A powinno być dziewięćdziesiąt osiem tysięcy!
   “Cichociemni’ zawsze przywozili pieniądze. Kradzieże, rzadko bo rzadko, ale się zdarzały. W czas wojny zasady postępowania w takich wypadkach musiały być proste i surowe. Były z tobą nasze pieniądze? Były! Nie masz ich? Znaczy ukradłeś lub dałeś sobie ukraść. Krótki sąd polowy z jedynym możliwym wyrokiem. Ale dowódca miał wątpliwości. Dlaczego chłopak ukradł tylko pięćdziesiąt tysięcy? Dlaczego nie wziął złota? Dlaczego chciał ocalić skoczka? Przecież nie wiedział, że umrze! Ale zasady muszą być stosowane! Dzisiaj uwierzysz jednemu złodziejowi - jutro będzie kradł co drugi. Jest przecież wojna.
    Wyrok miał być wykonany o świcie. Ale kiedy zastępca dowódcy, wygłosiwszy wyrok sądu polowego, odbezpieczył już pistolet, z chałupy wyskoczył radiotelegrafista z krzykiem, że chłopak jest niewinny. Dowódca przebiegł wzrokiem odszyfrowany meldunek z Londynu i runął w drzwi chałupy.
- Gdzie jest brezentowa torba skoczka? Leżała przecież na stole!
Ale stół był pusty!
Przeszukano chałupę i sanie, wypytano wszystkich czy ktoś nie widział. Żadnych rezultatów. Ktoś skojarzył tylko, że brakuje także składanego noża, który skoczek miał przy sobie.
I to by było wszystko, co zdarzyło się w tym wojennym czasie. Dolary nie odnalazły się nigdy. Torba i nóż także zniknęły bez śladu. Złodzieja nie wytropiono.


    Kilkadziesiąt lat później, do skromnego mieszkania dwojga emerytów zapukała historia, prezentując tak spektakularny, że aż kiczowaty finał tego wojennego zdarzenia.
On był emerytowanym, zdolnym inżynierem, człowiekiem o niespotykanej uczciwości i zasadach. Będąc nieprzejednanym i skrupulatnym w każdej pracy jakiej się podjął, miał wszędzie doskonałą, zawodową opinię. Ale nie przekładało się to, bo nie mogło, na zarobki i awans zawodowy. Inżynier bowiem takie same zasady stosował w dochodzeniu swoich słusznych praw, nawet w sprawach drobnych, nie kierując się nigdy wielkodusznością. I doprowadzał każdą sprawę do końca, mimo że często tylko satysfakcja była jego jedynym zyskiem. Był po prostu uczciwym człowiekiem w klasycznym wydaniu. Ona była wykształcona i pracowita, przeszła przez życie zawodowe godnie i spokojnie, nie przywiązując wagi do wyróżnień i awansów.
    Ich dzieci, starannie wykształcone, odziedziczyły po rodzicach także uczciwość i lojalność.
I wszystko byłoby w normie szczęścia i powodzenia, gdyby nie choroby dręczące paskudnie i jego, i ją. Ona, unieruchomiona chorobą, poruszała się praktycznie tylko na wózku, co wobec zamieszkiwania na trzecim piętrze ubezwłasnowolniało ją dotkliwie. On, dręczony różnymi dolegliwościami, nie poddawał się chorobom i walczył z nimi twardo i skutecznie. Obydwoje znaleźli godne siebie zajęcia.
    On, powracał często do swoich zawodowych zajęć, bo będąc cenionym fachowcem, otrzymywał zlecenia na wykonanie szczególnie trudnych projektów. Ona natomiast, korzystając z dobrej znajomości angielskiego, przekopywała internet w poszukiwaniu ciekawostek i sensacji, z których mogłaby powstać niejedna praca magisterska. Miała też pasję robienia zdjęć, bez wychodzenia z domu. Obserwując życie zza okna balkonowego, potrafiła uczynić z tego sztukę. Jej kompozycje zdjęciowe ptaszków, aury, horyzontu i światła, zdobyły uznanie wśród autorytetów sztuki fotografowania.
    Właśnie od dłuższego czasu śledziła skomplikowane dzieje polskiego złota, które rząd wywiózł z kraju w 1939 roku.       Znajomość języków i cierpliwość doprowadziły ją z czasem do fascynujących rezultatów. Właśnie odkryła, z jaką niefrasobliwością poczynano sobie z polskim skarbem narodowym. Ze smutkiem też skonstatowała, jak oszukańczo i patriarchalnie traktowano polski rząd na uchodźstwie. Że pomoc udzielana Polsce w czasie wojny, nie była bezinteresowna, lecz zawsze była targowiskiem interesów państw i osób. Że w polskiej emigracji pełno było prywaty, zaciekłości, wzajemnej wrogości i oskarżeń. Była zdumiona, że do Polski podziemnej, w czasie okupacji, trafiło blisko sto milionów dolarów, dostarczanych przez kurierów i skoczków z narażeniem życia. I że jednocześnie działacze emigracyjni defraudowali ogromne sumy, podczas gdy w kraju, za zarzut nierozliczenia się z kilku dolarów, karano śmiercią osoby podejrzane. Że dowódcy i żołnierze Armii Krajowej otrzymywali w czasie okupacji żołd w dolarach. I że w niektórych przypadkach były to kwoty znaczne i wygórowane. Znalazła również dowody na to, że prócz Francji i Anglii także prezydent Roosevelt przyznał rządowi emigracyjnemu pożyczkę. Była ona znaczna, bo w wysokości kilkuset milionów dolarów i została przyznana w ramach amerykańskiej pomocy Lend - Lease.
    Jednak prawdziwą sensację odkryła, czytając wspomnienia urzędników rządu emigracyjnego i weteranów AK w Polsce. Otóż prezydent Roosevelt, pewną część pożyczki wojennej dla rządu Sikorskiego, przekazywał w biletach bankowych (banknotach) 10.000 dolarowych. Rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej od 1865 roku drukował bowiem serię dolarów o dużych nominałach. Nominały te miały niezwykłą cechę, czyli tzw. złoty certyfikat. Rząd USA zobowiązał się bowiem do wymiany takich dolarów na złoto po wsze czasy, w stałym kursie 1 uncja = 35$. Na banknotach tych widnieje portret Salomona Chase - prezesa Sądu Najwyższego i senatora USA. Nominały te, bardzo łatwe do przewiezienia, przeznaczane były najczęściej na łapówki, związane z uwolnieniem z rąk Niemców ważnych działaczy podziemia. Łatwo wyliczyć, że przy dzisiejszych cenach złota, przekraczających 1500$ za 1 uncję, jeden banknot ma wartość w złotówkach znacznie przekraczającą milion złotych.
     We wspomnieniach partyzantów z Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK, odnalazła historię z tajemniczym zniknięciem 50.000$. Jak się okazało, były one zaszyte w zapince brezentowej torby “cichociemnego”. Ale informacja ta dotarła do partyzantów dopiero w zaszyfrowanej wiadomości radiowej. Pierwszy przeczytał ją radiotelegrafista. Z relacji starych partyzantów wynika, że nóż skoczka, który zaginął także, odnalazł się w rzeczach właśnie telegrafisty, zabitego później w potyczce z Niemcami. Torby jednak nie odnalazł nikt. Była ona charakterystyczna, gdyż miała trwale umieszczony napis na wewnętrznej ściance: SOE. To jest skrót nazwy angielskiej, tajnej organizacji, współpracującej z ruchem oporu w całej Europie.
    Pod wpływem szczególnego impulsu, przypomniała sobie, że jej ojciec, partyzant AK, miał torbę po zabitym partyzancie, której używał później na polowaniach i którą wraz z innymi atrybutami myślistwa podarował przed śmiercią jej bratu. Wahała się kilka dni, ale postanowiła opowiedzieć bratu o swoich skojarzeniach.
Brat, którego uczciwość dorównywała zaletom jej męża, przyniósł w najbliższą niedzielę torbę w nienaruszonym stanie. Kiedy z drżeniem serc odpruli zapinkę, ze środka wysunęła się płaska koperta, ciasno zamknięta w cienkim, gumowym woreczku. W środku było pięć banknotów o nominale 10.000$. Wyglądały jak nowe. Jak nowe pięć milionów złotych.
 
 
  
 
 
 
  
 

 
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
sergiusz45 · dnia 07.08.2014 20:31 · Czytań: 479 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Komentarze
Stan dnia 08.08.2014 23:24 Ocena: Bardzo dobre
Witaj Autorze! Tekst bardzo mi się podoba. Moim zdaniem nadaje się do publikacji w jakimś popularnym tygodniku. Weź jednak pod uwagę, że możesz oberwać od niektórych, nastawionych super patriotycznie, za szarganie świętości narodowych. Wiem coś na ten temat. Poza tym dobra kompozycja i adekwatny język. Podziwiam również wiedzę historyczną tego okresu, bo nie chce mi się wierzyć, żebyś tylko fantazjował w tym tekście. To byłoby niezbyt w porządku w stosunku do czytelników. Błędów nie szukałem, bo się do tego nie nadaję. Natomiast czytałem z przyjemnością. Pozdrawiam. Stan
sergiusz45 dnia 09.08.2014 04:28
Stan.

Tych klika Twoich zdań charakteryzuje Cię jako człowieka dojrzałego z gruntowną, rozległą wiedzą. Na dodatek trzeźwo patrzącego na świat i swobodnie poruszającego się na gruncie prawa. Mam niebywałą satysfakcję, że przeczytałeś mój tekst. Przecież pisałem z myślą o takim właśnie czytelniku. Pozdrawiam serdecznie.
PS
Mam wystarczająco dużo lat, aby nie bać się już niczego.
gitesik dnia 09.08.2014 05:19
Też uważnie przeczytałem całość i jestem pod wrażeniem. Dodam jeszcze taki fakt, że podczas Powstania Warszawskiego były zrzuty broni, do której nie było odpowiedniego kalibru amunicji. Podobno były to celowe zabiegi "przyjaciół" . Czyli taka broń bez amunicji jest zupełnie bezużyteczna. To tak na marginesie. A jeszcze armia radziecka celowo wstrzymała ofensywę żeby powstańcy się wykrwawili i żeby nie było wolnej Polski. Podłość ludzka nie zna granic.
Smutne to ale prawdziwe. Nie boję się Putina.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty