Obraz
Albert Budzisz-Niesmak od lat ukrywał swoje bycie prawiczkiem pod płaszczykiem erotomana. Dokładnie uchodził w towarzystwie za erotomana- gawędziarza a nawet bajarza. Całymi godzinami potrafił rozprawiać o tym, jak to kręcą go mężatki i rozwódki wszelkiej maści, a szczególnie te dzieciate.
- Ja to bym się żenił, ale z kobietą dojrzałą, dzieciak nijak by mi nie przeszkadzał. Niechby tylko niewiasta była zgrabna i miłego wejrzenia, obojętne, brunetka czy blondynka, ale taka rasowa kobieta musi być. A jak będzie dziecko, to wychowam jak swoje, bo sam nie mam zamiaru zaczynać tego ab ovo, wstawać po nocy, zmieniać obsrane pieluchy albo kaszę grzać.
A innym razem znowu: Niewiasty w spodniach nie uznaję. Nóżki muszą być widoczne i najlepiej szczuplutkie takie, długie jak u sarenki. Biuścik byle nie po tacie, tylko spory, jędrny, żeby było za co złapać, najlepiej miseczka pięć albo pięć i pół, no to już wtedy jest dobrze i wiesz, na czym stoisz. Takie i inne monologi pana Alberta były na porządku dziennym.
Wtedy Jaśka, co znali się z Albertem jak łyse konie, brała ścierkę i niby od niechcenia przetrzepywała go parę razy po grzbiecie.
– A byś już Alberciku przestał swoje głupoty opowiadać. Jaka by cię chciała, jak ty jeszcze żadnej próby nie przeszedłeś?
I wtedy wszystkie baby w ryk, nawet i sam Albercik śmiał się donośnie, bez gniewu. Życie brał na pół serio i Jaśkę szanował jak siostrę.
Ej, Mietka – ty się nadajesz – wołała któraś. – Pasujesz Albercikowi, dzieciaka masz już odchowanego, chłopa pochowałaś będzie temu z siedem lat no i przecież garbata nie jesteś.
I znowu wszystkie baby w śmiech, a Albert najgłośniej. Miecia raka spiekała, spuszczając przy tym wzrok do ziemi, ale tylko na chwilę, by podnieść go zaraz prosto na Alberta, ani słówkiem się przy tym nie odzywając.
Bo też i doskwierało jej to wdowieństwo coraz silniej. Chłopak już drugą klasę skończył, po szkole to tylko latał do samej nocy po podwórku, a ona w mieszkaniu siedziała sama albo na grobie na cmentarzu myła płytę i ustawiała kwiatki. Ot i tyle albo aż.
Czasem zajrzała na sąsiednią ulicę, do Janki na herbatę, bo tam się wszystkie kobiety z dawnego oddziału drugiego zbierały wieczorami na pogaduszki. No i nieraz Albert sam przyszedł albo ze sobą przyprowadził Jerzego, co tak samo jak on, starym kawalerem był, i od razu weselej się robiło od tych dwóch chłopów, baby rozmowniejsze się stawały i pogawędki bardziej frywolne.
- A ja do Mietki nic nie mam – rozpoczynał Albert swoje baje – kobieta postawna, biodra szerokie, wiadomo, o co chodzi – tu niby oczko posyłał w kierunku Mieci, ale w tym samym momencie Tereskę za kolano łapał albo którąkolwiek inną, co koło niego bliżej siedziała. Ta w pisk, a Albert: – Cichaj , cichaj niewiasto, bo mój jeszcze miękki jak ciasto.
No i wtedy wszystkie baby jak na komendę takim śmiechem wybuchały, że się Janki chałupa cała trzęsła a szklanki z herbatą to aż podskakiwały na drewnianym stole. Oj, wesołe były te wieczory, wesołe.
Dopiero jak przyszedł czas do domu wracać, to się Albertowi tak jakoś nieswojo robiło na duszy strasznie. Mieszkał sam od lat, rodzice umarli kolejno - ojciec pięć lat temu, a matka w rok po nim do ziemi poszła.
Z czego żył, nikt nie umiał powiedzieć. Mówili ludzie, że ojciec Alberta, Jaromir Budzisz-Niesmak, urzędnik państwowy, jakiś majątek miał po swoich teściach i że jedynakowi złoto i gotówkę zostawił. Bo też się Albert do żadnej pracy zbytnio nie nadawał, kiedyś zatrudniony był w banku, ale coś tam pomylił, wypłacił kasę nie temu, co trzeba i go zwolnili. Później jeszcze próbował w zakładach chemicznych jako laborant, ale wtedy to prawie doprowadził do wybuchu na hali, bo mu się jakieś odczynniki pomieszały i w efekcie wilczy bilet dostał a potem to już żadnej roboty nie znalazł. Żył z dnia na dzień, skromnie, ale nie głodował.
Jak poznał jeszcze w banku wdowę, Janinę Dokoś, to się zaprzyjaźnili i tak trwało całe lata. A że mieszkali blisko siebie, to u pani Janiny był częstym gościem. Pani Jasia, dobra dusza, zawsze życzliwa koleżankom, często wieczorki u siebie w domu robiła przy herbatce, a panowie to sobie mogli piwo sączyć lub winko domowej roboty. No i wtedy też Albercikowi się język rozwiązywał, baby podszczypywał, ile wlezie, a nieraz o swoich podbojach sercowych całe godziny opowiadał, że to niby na statku pływał, będąc w wojsku, i straszne przygody erotyczne miał.
- Statkiem huśtało - do ciała ciało - popisywał się rymowankami Albert, a sala piszczała z rozbawienia.
Wszystkie wiedziały, że do wojska go nigdy nie wzięli, bo miał dosyć dużą wadę wzroku i jeszcze by powystrzelał swoich zamiast wroga, ale każdy chętnie słuchał jego morskich opowieści, towarzystwo śmiało się i bawiło do późnych godzin nocnych.
Tego wieczora panie przyniosły płyty a Jurek załączył stare Bambino i poleciała muzyka. Janka zrobiła kanapki i herbatę, kobiety zaczęły tańczyć jedna z drugą. Wtedy Albert wstał i poprosił Mietkę, co siedziała najbliżej drzwi. Fachowo cmoknął kobietę w mankiet i ruszyli w tany. Co tam wtedy leciała za melodia, tego już dziś nikt nie pamięta, może Santorka to była albo inna Sośnicka, dość, że w tym tańcu bardzo się zgrali. Potem poszedł drugi kawałek i następny, a oni oboje jak zaczarowani na parkiecie wywijali. Jurek też parę razy się zakręcił, kilka kawałków z gospodynią domu, a potem to już jakoś szło wedle stołu, po kolei. Przed północą towarzystwo zaczęło się zbierać do domu, pani Jasia jeszcze w drzwiach każdemu kawałek ciasta dała.
Albert wyszedł ostatni, ale nie sam. Towarzyszyła mu Mietka, cała roześmiana i taka radosna. Razem ruszyli w kierunku ulicy Łąkowej, gdzie mieszkała wdowa, a właściwie to Mietka złapała Alberta za mankiet i pociągnęła za sobą.
Po drodze Albert cały czas żartował, szczypał Mietkę w pośladki i śmiali się razem z jego historyjek. Tym razem sprawa dotyczyła pewnej konduktorki w pociągu relacji Przemyśl – Szczecin, która w okolicach Brzeska sprawdziła Albertowi w przedziale nie tylko bilet.
- I mówię pani, droga pani Mieciu - ciągnął Albert – skasowała mnie ca-łe-go ha ha! Dopiero się ocknęliśmy, jak wjazd do Szczecina zapowiedzieli – śmiał się Albercik a Mietka wtórowała mu cienkim falsetem. Tak powoli doszli pod samą bramę kamienicy pani Mieci.
Pod domem Mietka nabrała powietrza w płuca i bąknęła nieśmiało, spuszczając przy tym oczy w chodnik:
- Zapraszam do siebie, panie Albercie, sama jestem, bo mój Krzysiu dziś u siostry nocuje. Herbaty się napijemy, jeszcze nawet północy nie ma.
I wtedy zrobiło się strasznie dziwnie. Tak cicho jakoś. Albert zamilkł i stał przez chwilę jak wryty. Mietka się okropnie speszyła i też zamilkła. Chyba by tak stali jeszcze rok, ale nagle usłyszeli krzyki i śpiewy, jakaś grupka młodych nadciągała od strony Rynku, więc Mietka szybko otworzyła drzwi posesji i pociągnęła Alberta za rękaw. – Idziemy!
W mieszkaniu było skromnie i czysto. Mietka poszła do kuchni zrobić, jak to określiła, „dwie herbaty”, zostawiając Alberta w dużym pokoju, udekorowanym obrazami i starą fotografią. Jednakże po chwili słychać było, jak otworzyły się drzwi łazienki i kobieta zniknęła w środku.
Tymczasem Albert siedział jak sparaliżowany. Czuł się okropnie nieswojo, co chwilę wycierał mokre dłonie o spodnie. Głowa go rozbolała w jednej chwili, pulsowało mu w skroniach a w gardle brakowało kropli śliny. Bezwiednie zaczął wodzić oczami po ścianie, zahaczając o komunijne zdjęcia Krzysia, Miecię w Międzyzdrojach, pana Karola Maciaszka - zmarłego męża Mietki - podczas polowania, i jakiegoś grubego jegomościa na motorze, gdy nagle zauważył święty obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
Wisiał na lewo od wielkiego dębowego zegara z wahadłem; była to sporej wielkości reprodukcja w złoconej ramie. Wbił oczy w postać na płótnie, jakby stamtąd miał nadejść ratunek. Surowe oczy Madonny patrzyły gdzieś w przestrzeń, jednocześnie jedna ręka przyciskała do siebie Dzieciątko.
- Matko Boska Częstochowska, ratuj mnie pocieszycielko najszczersza, ratuj mnie biednego - mamrotał do siebie Albert. -Oszczędź mnie Matko Najświętsza, pozwól mi stąd zniknąć, odejść, zanim Mietka te herbaty przyniesie albo, co gorsza, otworzy drzwi od łazienki.
I ręce złożył do znaku krzyża, parę razy przeżegnał się szybko i znowu błagalnie zajęczał:
- Nie mogę, nie mogę, nie dam rady. Boże, Maryjo, ratuj!
Poczuł ściskanie w brzuchu, gwałtowne i rozrywające skurcze, zemdliło go i oparł się ciężko całym ciałem o tył krzesła.
- Maryjo, ratuj mnie, ratuj – powtarzał bezustannie, cały czas nie spuszczając wzroku z dostojnej Matki Boskiej. Było coś żałosnego w tej modlitwie, w tym rozedrganym głosie, tak niepodobnym do jeszcze niedawnego, silnego tenora pana Alberta, opisującego sanatoryjne podboje zza murów Ciechocinka.
Matka Boska, z początku nie zainteresowana żałosnym skowytem, który zdążył już przejść w szloch, w pewnym momencie z zaciekawieniem spojrzała na delikwenta.
- Że co? Co chcesz, stary durniu? Czego nie dasz rady, czego nie możesz? Aha, już rozumiem! Jesteś impotentem, łysy łgarzu. A teraz ptaszek siedzi w klatce i leje łzy, jak tu uciec. A odwrotu nie ma, Mietka za chwilę spod prysznica wyjdzie. Trzeba będzie się jej przyznać, szczerze opowiedzieć o przypadłości, szlochem się zanieść, pokajać. Na nic już od jutra będą morskie i kolejowe opowieści, bo baby od rana dowiedzą się od Mietki o blamażu. Skończy się podszczypywanko, łapanie za pośladki i piersi, i gadanie głodnych kawałków – szydził złocony obrazek ze ściany. -Przestaniesz być już taki śmieszny i dowcipny!
Albert siedział jak martwy, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku.
- Albercie Budzisz- Niesmak, nie umkniesz przeznaczeniu! – usłyszał kolejne słowa w swojej przerażonej głowie.
Tu Madonna przeniosła wzrok na siedzącego po lewicy małego Syna Bożego, i nagle, jak na komendę, oboje wybuchnęli serdecznym, miłosiernym i donośnym śmiechem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt