Jak zostałem korepetytorem | | | Kierownik kadr był mężczyzną w średnim wieku, weteranem ZMP i podoficerem WP, który przeszedł do „cywila“. Był także absolwentem szkoły podstawowej i właśnie uzupełniał średnie wykształcenie w systemie zaocznym, eksternistycznym. Miał kłopoty z kilkoma przedmiotami, w tym także z obowiązkowym językiem rosyjskim, którego nigdy jakoś nie liznął. Stałem się więc darmowym korepetytorem, zyskując zaufanie ważnej bądź co bądź persony. Szef „studiował“ już kilka lat i właśnie nadszedł rok, w którym zdawał poszczególne przedmioty. W przededniu egzaminu z języka rosyjskiego, kierownik nieoczekiwanie przestał się zamartwiać i wyraźnie poweselał. Wpadł bowiem na prosty i genialny pomysł jak zdać ten egzamin, który polegał m.in. na pisemnym tłumaczeniu polskiego tekstu na rosyjski. - Słuchaj - zwrócił się do mnie. Napisz mi na kartce dokładnie i po kolei cały ruski alfabet, a obok tak samo dokładnie, polski. Tylko się nie pomyl. Następnego dnia po egzaminie, kierownik nie odzywał się do mnie i miał ponurą minę. Przed końcem pracy, odważyłem się jednak zapytać, jak mu poszło. - Coś musiałeś sp...ć w tych alfabetach! Ja jestem bardzo dokładnym człowiekiem i polski tekst przetłumaczyłem, literka po literce na ruski. Ale mimo to - nie zdałem. Musiały być jakieś omyłki w ściągawce. Niezbadane są jednak wyroki rady pedagogicznej tamtej szkoły, gdyż mój kierownik świadectwo ukończenia szkoły średniej jednak otrzymał. Pamiętam, że przyszedł do pracy rozpromieniony i kiedy opróżnialiśmy drugą butelkę z szafy, powiedział twardo. - Od jutra wszyscy (a było nas czworo) bierzecie kolejno akta personalne i sprawdzacie kto tu nie ma średniego wykształcenia. Już ja im się wszystkim dobiorę do skóry! W ten sposób przejrzałem 350 akt osobowych i znalazłem tam to, czego od dawna szukałem. Ale to już inna historia. |
|