Kiedy mój kierownik ukończył wreszcie szkołę średnią, niebo się przed nim otworzyło. Świętował przez dłuższy czas, ale zasobny nie był, toteż jego możliwości finansowe szybko się wyczerpały. I wtedy wykazał się nadprzyrodzonymi zdolnościami, których nigdy wcześniej ani później nie byłem świadkiem. Otóż potrafił przez kilka ścian i krętych korytarzy biurowych bezbłędnie wyczuć, gdzie właśnie otwierają butelkę z alkoholem. Wchodził i jako szef biurowej dyscypliny, brał mecenat nad konsumpcją. Zlecona przez niego lustracja akt osobowych została ukończona i okazało się, że osób bez świadectwa maturalnego jest całkiem sporo. Kierownik tryumfował. Zaniósł do prezesa listę nieszczęsnych, niedouczonych pracowników. Powołał się na nowe przepisy o niezatrudnianiu w administracji osób bez średniego wykształcenia i postawił wniosek o ich zwolnienie. W tamtych czasach nie była to tragedia, gdyż jakąś inną pracę mogli znaleźć. Niemniej byli to ludzie już w podeszłym wieku, którzy swoją edukację zakończyli na jakimś przedwojennym studium, czy kursach i udowodnić właściwe kwalifikacje było im trudno. Nowa praca wymagałaby adaptacji, która dla starszych ludzi bywa dramatyczna, a i wynagrodzenie pewnie otrzymaliby niższe. Swoją pracę wykonywali od lat dobrze i ich wymiana nikomu nie przyniosłaby korzyści. Stanęło na tym, że uzupełnią wykształcenie w ciągu kilku lat. I tak wszyscy wiedzieli, że w tym czasie przejdą na emeryturę. Kierownik zgrzytał zębami, ale niczego innego wymyślić nie mógł. Pamiętam o jeszcze jednym rysie jego charakteru. Otóż miał słabą głowę i po kilku zaledwie kieliszkach zaczynał deklamować, zawsze ten sam, wiersz Broniewskiego. Gdy trzeba go było szybko odnaleźć, szedłem korytarzem i słuchałem. Nigdy się nie zawiodłem, bo donośne skandowanie frazy „bagnet na broń, trzeba krwi“ pozwalało na otwarcie właściwych drzwi. Czego szukałem sam w aktach osobowych i co tam dla siebie znalazłem, w następnym tekściku. |