Prolog
Podniosła wzrok znad różowego notatnika średniej grubości. Musiała zamknąć okno, bo zanosiło się na burzę. Chmury mknęły po niebie szybciej niż zazwyczaj, za to targane wiatrem topole przed domem poruszały się ospale, jak gdyby w zwolnionym tempie. Chętnie napiłaby się kawy, ale ostatnio lekarz powiedział jej, żeby z tym nie przesadzała. Dumna z siebie zatrzymała dłoń kilka centymetrów nad ładnym, ręcznie malowanym imbrykiem. Akt silnej woli czy po prostu jeszcze jedno niespełnione ostatnie życzenie?
Gdyby wiedziała, że właśnie rozpoczęła ostatnią minutę życia, pewnie coś by zrobiła. Coś poza rozprostowaniem nóg i nasłuchiwaniem odgłosów z ulicy. Gdzieś w tle zapiał kogut. Dziwne; dochodziła przecież szesnasta. Gdyby wiedziała, pewnie by uciekła. Na przykład przez okno. W końcu to tylko parter, więc dałaby radę nawet w spódnicy. Ofiarowałaby sobie drugą szansę, gdyby tylko wcześniej pożyczył ją w zastaw los. Gdyby coś ją, jak to się mówi, tchnęło. Jakieś przeczucie. Czasami miewała przecież coś w rodzaju szóstego zmysłu, wróżyła nawet koleżankom w czasie babskich spotkań. Ale teraz, oczywiście, żadna nadnaturalna siła nie zechciała jej nawiedzić.
Znudzona oczekiwaniem (co ta dziewczyna, u licha, robi tak długo w toalecie?), zaczęła przestawiać bibeloty na półce z książkami. Ramki na zdjęcia, porcelanowe figurki aniołów, pamiątki z wakacji, śliczny, biały dzwoneczek, który kiedyś wieszali na choince. Czuła mocne parcie na pęcherz i najchętniej zwymyślałaby okupującą łazienkę od, no ile to już minęło, piętnastu minut, istotę, gdyby nie to, że rano zupełnie straciła głos. To nic takiego. Właściwie zupełne głupstwo – zwykle ustępowało samo po jakichś trzech dniach. Ostatni raz miała tak może z rok temu. Zdaje się, że mogła wtedy trochę mówić, ale to, co udawało jej się wydobyć z ust przypominało raczej pisk pękniętych opon i przyprawiało o niewyobrażalny ból. Dzisiaj zatem mówić nawet nie próbowała i wszystko, co chciała przekazać rozmówcy pisała na kartkach wyrwanych z zeszytu. Stanowiło to duże ułatwienie. Ta, podobno działająca cuda, pastylka też zaczynała już chyba przynosić efekty – gardło przestało dotkliwie piec.
Zanik głosu nie byłby zresztą jakimś strasznym problemem, gdyby nie to, że czuła się osłabiona. Taka rozpalona. Przyjrzała się sobie lustrze. Nie jest źle, tylko oczy trochę zaczerwienione. Od łez. Ostatnio zdecydowanie za dużo płakała. Dżinsy z przeceny faktycznie leżały całkiem nieźle, tak jak zapewniała sprzedawczyni. Ładnie wyglądały zestawione z szarą tuniką w czerwone kwiaty. Z biżuterii tylko kolczyki i podłużny wisiorek z wygrawerowanym imieniem (Klaudia). Usłyszała, że ktoś spłukuje wodę w łazience. „W końcu”, pomyślała. W pokoju było duszno, przydałoby się jednak wpuścić trochę świeżego powietrza. Zbliżyła się do okna, by choć nieznacznie je uchylić.
Ale nie zdążyła.
I
Niezwykle trudno jest być kimś idealnym.
Właśnie dlatego po dwudziestu czterech minutach gorączkowego wpatrywania się w sufit w celu znalezienia inspiracji pośród sosnowych listew pokrytych łuszczącą się białą farbą i kwadransie nerwowych wycieczek z edytora tekstów do okienek czatowych na Facebooku doszłam do wniosku, że główna bohaterka tej opowieści nie będzie idealna. Gdyby była, miałabym straszny problem z utrzymaniem jej w ryzach. Ponadto, po jakimś czasie mogłoby zacząć wiać nudą. No i, poza wszystkim, nie ma ludzi idealnych; wie o tym nawet najmniej rozgarnięty czytelnik i najbardziej nieudolny pisarzyna. A postać o charakterze nieskomplikowanym ma ten plus, że bez problemu będzie się można z nią utożsamić. Na przykład ze względu na zamiłowanie do natury i prozaicznych przyjemności dnia codziennego.
Bohaterka czuła się zatem szczęśliwa, mknąc szosą w strugach deszczu, zmarnowana, przemoczona do suchej nitki, do ostatniego paska modnych sandałów wiązanych za kostką i ostatniego włókna wiatrem podszytej sukienki na ramiączkach. Mięśnie pracowały, umysł odpoczywał. Wichura dudniła w uszach, a wysokie paprocie rosnące wzdłuż drogi rzucały na asfalt zbawienny cień. Rozwichrzone kosmyki za wszelką cenę usiłowały wydostać się na wolność z ciasno związanego elegancką wstążką do włosów kucyka. Po prawej stronie las mienił się jasnymi odcieniami witalnej zieleni, po lewej – powiązane w złociste snopy, świeżo skoszone, a w dodatku rozkosznie mokre siano roztaczało nad sobą cierpki zapach lata.
Paulina, nieznośna młodsza siostra kolarki, została daleko w tyle. Możliwe, że zniechęcona ulewą zawróciła w stronę miasta. Z drugiej strony, dziewczyny zawsze – i w życiu, i w czasie swoich rowerowych eskapad – zachowywały dystans. Obie dążyły do perfekcji, ale starszej z nich było do ideału zdecydowanie bliżej. Była silniejsza. I mądrzejsza. Chociaż niewykluczone, że wkrótce nabawi się zapalenia płuc.
Pedałowała wytrwale, starając się oddychać przez nos. I wtedy to zdarzyło się po raz pierwszy. Jakiś niewyraźny cień za krzakami. Jaskrawość ubrania wśród brązów i zieleni lasu. Trzask łamanych gałęzi. Może błysk flesza zza pokrytego amatorskim graffiti murku, odgradzającego pełen tajemnic las od opuszczonej drogi. Może stłumiony okrzyk. Któż to wie? Fakt faktem, wtedy pierwszy raz doznała piorunującego wrażenia, że jest obserwowana.
Gwałtownie wcisnęła oba hamulce. Zgrzyt metalu i pisk sunących po mokrej powierzchni opon tylko jeszcze bardziej ją przestraszyły. Krzyknęła. I straciła równowagę.
Ten sen powracał do niej jak teksty kiczowatych piosenek. Była małą dziewczynką. Wtulała zapuchniętą od płaczu buzię w pluszowego zajączka. Bała się patrzeć. Najchętniej zatkałaby sobie też uszy, ale obiema dłońmi kurczowo ściskała przytulankę, o której wiedziała, że ma na imię Kiciuś, chociaż w dzieciństwie bawiła się wyłącznie lalkami. Nigdy nie mieli zabawek z pluszu z powodu alergii na roztocza matki.
Klapanie bosych stóp po podłodze. Brudnej podłodze, chociaż w ich domu zawsze było sterylnie czysto. Jak w szpitalu.
Potem długo nic. Tylko kroki i oczekiwanie, ciemność i oczekiwanie, lęk, słone, zastygłe w gardle łzy (przecież nigdy nie płakała, zawsze była takim potulnym, grzecznym dzieckiem) i to okropne, przedłużające się w nieskończoność oczekiwanie.
W końcu ból. Absurd, przecież nigdy nie była bita! W ich domu nie było przemocy, ich dom był ostoją spokoju, wcieleniem dobrego smaku, siedliskiem kultury i idyllicznego wręcz ciepła rodzinnego. A jednak ból nie ustawał. Przeszywał jej skurczone ze strachu mięśnie, zostawał palący ślad na skórze. Wędrował po karku w dół i rozchodził się po całym ciele. A później znikał, a ona budziła się z krzykiem. Budziła się w tym śnie, w którym ani przez moment nie była sobą. Dobre, ciepłe ręce gładziły ją po plecach: „Dobrze, Soniu, już dobrze, wszystko, jest w porządku”, mówił spokojny, pełen miłości głos. Chciała zostać na zawsze w tych kochających ramionach, tam, gdzie nie było strachu ani bólu. Tam, gdzie nie było człapiących leniwie, wielkich stóp; nie było też pazurów, gotowych w każdej chwili rozszarpać jej delikatną skórę.
W końcu musiała obudzić się po raz drugi. W tym śnie także nie była przecież sobą.
– Karolina! Obudź się! Wszystko w porządku? – krzyczała histerycznie Paulina, potrząsając ramieniem siostry z niepotrzebnym animuszem. – Karolina! Nie rób mi tego! – poprosiła rozpaczliwie.
Karolina nigdy nie przypuszczała, że powieki mogą być tak niewyobrażalnie ciężkie, ale otworzyła je, bo ani myślała robić tego komukolwiek, a gdyby nawet swoim zwyczajem postanowiła nie przejmować się innymi, nie potrafiłaby uczynić tego samej sobie. Uczynić tego – czyli umrzeć tak po prostu, głupio i idiotycznie po pechowym upadku z roweru, na mokrej szosie, nie więcej niż pięć kilometrów od domu, w deszczu, bez makijażu i w brzydkiej bieliźnie.
To by było zdecydowanie nie w jej stylu.
– Co. Jest – wydusiła cicho. Nie była w stanie podnieść głosu.
– Chyba spadłaś z roweru. Pamiętasz, co się stało? – Paulina sprawiała wrażenie, jakby jej ulżyło. Nerwowo bębniła palcami w dotykowy ekran telefonu.
– Tu. Nie ma. Zasięgu. – Zignorowała pytanie siostry, bo było jej wstyd. Nie miała siły ani ochoty tłumaczyć, że przestraszyła się jakiegoś cienia, przemykającego wśród drzew. Zwierzęcia. Grzybiarza. Może nawet wytworu własnej, bujnej wyobraźni. W każdym razie skończonego głupstwa. – Jest mi niedobrze – dodała normalnym tonem. Jednocześnie poczuła, że bardzo boli ją prawa noga.
– Dawaj swój telefon – rozkazała piskliwym głosem coraz bardziej zdenerwowana Paula. – Możesz się ruszać? Cholera, nie, chyba jednak nie powinnaś. Czekaj, zaraz przypomnę sobie, co robić. Leż! Wezwę pogotowie. Albo nie! Na kursie pierwszej pomocy coś mówili, żeby poszkodowanego ułożyć w pozycji bezpiecznej.
– I ty masz zamiar zdawać na medycynę? – syknęła, powodowana trochę bólem, a trochę narastającą irytacją, Karolina.
Na ich szczęście ulewa dobiegała końca. Tylko ostatnie, drobne krople deszczu zraszały porastającą pobocze trawę albo niby nieproszeni goście osadzały się na liściach pobliskich klonów, czekając na odpowiedni moment, by opaść na pulchną, nabrzmiałą życiem ziemię. Jak daleko było do najbliższej wsi? Od początku lipca dzień w dzień siostry przejeżdżały na rowerach prawie trzydzieści kilometrów. Razem z rodzicami mieszkały na modnym, strzeżonym osiedlu, kilkanaście minut drogi samochodem od Krakowa. Jechały wzdłuż lasu, zataczając koło. Rzadko spotykały żywą duszę, chyba żeby liczyć błąkające się po opuszczonych gospodarstwach koty.
– Krwawisz? Jezu, Jezu, Jezu, Karola, ty naprawdę krwawisz! Co teraz, co teraz, może zrobię opaskę uciskową, tylko z czego, do licha, skoro mam na sobie tylko cholerną przemokniętą kieckę?! – po chwili wahania Paulina zdecydowała się jednak ściągnąć z siebie mocno rozkloszowaną, letnią sukienkę na ramiączkach, w której często jeździła na rowerze, twierdząc, że bardzo efektownie to wtedy wygląda. Idiotka. Stojąc na środku drogi, odziana jedynie w bieliznę i czerwone trampki znanej firmy, zaczęła z całej siły wyżymać strój z wody.
Karolina nie miała siły, by znosić wariactwa siostry. Czuła się fatalnie i miała wrażenie, że zaraz straci przytomność po raz drugi. Wtedy nadeszło wybawienie.
Bordowy samochód średniej klasy niepewnie zwolnił, by w końcu, ponaglany energicznym machaniem półnagiej Pauli, zatrzymać się na poboczu. Krępy mężczyzna koło czterdziestki rzucił dziewczętom pytające spojrzenie.
– Dobre duchy nam pana zesłały! – krzyknęła Paulina z emfazą. – Moja siostra miała wypadek. Spadła z roweru. Mógłby pan zabrać ją do szpitala? Albo może chociaż wezwać pogotowie? Tylko zasięg tutaj kiepski, próbuję dzwonić i nic.
– Tak, tak, oczywiście. – Facet kilkakrotnie stuknął się otwartą dłonią w łysinę, wyraźnie przytomniejąc. – Właśnie zresztą zasadniczo wybieram się do szpitala. Kończyłem obraz, wie pani, surrealizm, nihilizm, taka abstrakcja. A tu taka sytuacja! Zasadniczo cały upaćkany farbą jestem, bo ja strasznie syfię jak maluję, a tu jeszcze do tego kot mi na sztalugi wlazł, osioł jeden. I wtedy przyjaciel mój, ze studiów jeszcze, zadzwonił, że...
– Nieważne, nieważne! Proszę mi pomóc załadować ją jakoś do wozu.
– No dobrze, już, już, tylko proszę się ubrać. Swoją drogą, może zechciałaby pani kiedyś pozować do aktu, bo ja właśnie zasadniczo czasami...
Karolina poczuła się na tyle bezpiecznie, że w końcu spokojnie zemdlała, a nieśmiała propozycja malarza rozpłynęła się w pachnącym jaśminem powietrzu nim zdążyła dobiec jej uszu.
Ukryty w pobliskich zaroślach człowiek słyszał za to wyraźnie każde słowo mężczyzny. Widział, jak wspólnie z dziewczyną o długich, jasnych włosach przenieśli do samochodu tę drugą, z końskim ogonem. Swoją drogą, sposób, w jaki to uczynili wołał o pomstę do nieba. Czysta amatorszczyzna, ale czego się spodziewać, po idiotce, która lata po deszczu w figach i staniku do kompletu oraz bredzącym od rzeczy na jej widok malarzu? Podglądacz był zdenerwowany. Tak wiele mogło pójść nie po jego myśli. Wszystko zaczęło się komplikować, a czasu na finalizację zadania było rozpaczliwie mało. Gdy auto z siostrami i artystą na pokładzie na dobre zniknęło za horyzontem, uznał, że powinien już iść. I tak był mocno spóźniony.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt