Nazwisko panieńskie, cz. 2 - Anima
Proza » Obyczajowe » Nazwisko panieńskie, cz. 2
A A A
Od autora: Kontynuacja tekstu: http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/47869/nazwisko-panienskie-cz-1

Jaki wypadek, kochanie? – Alicja z wrażenia upuściła na podłogę lśniący farbą drukarską i ekstrawagancją magazyn o dekoracji wnętrz. – O, matko! Jak to stan zagrożenia życia?! W którym szpitalu? Dobrze, zaraz będziemy. Oczywiście. Grzegorz! Eryk! Chodźcie tu szybko! Nie denerwuj się, skarbie, już jedziemy. Za momencik tam będziemy.

Rozłączyła się, w panice związała rozczochrane loki w śmieszny supełek z tyłu głowy i zaczęła robić prowizoryczny makijaż, bo miała przykry nawyk chodzenia po domu sauté w sobotnie popołudnia.

Cholera! Tylko tego brakowało. Alicja, jak na typową matkę-Polkę przystało, czuła się zupełnie bezradna, gdy zdrowie, nie mówiąc nawet o życiu, któregoś z jej dzieci znajdowało się w niebezpieczeństwie. Od razu przypomniała sobie, gdy ośmioletnia Karolinka zasłabła na placu zabaw po prawdziwie spektakularnym upadku z bujaka sprężynowego w kształcie fioletowej krowy, a Alicja zaczęła płakać z bezsilności, bo za nic nie potrafiła przypomnieć sobie numeru na pogotowie. Uratował ją singiel zespołu Loose Ends, Dial 999, który często umilał jej, gdy obserwowała bawiące się dzieci.

– Co się stało? – spytali jednocześnie jej mąż i syn, brutalnie wyrwani ze świata jakiegoś okropnego, hollywoodzkiego przeboju, który na odległość pachniał tandetą. Alicja oglądała ostatnio wyłącznie stare, dobre komedie z Audrey Hepburn i opiewane przez krytyków, niskobudżetowe nowinki w rodzaju Idy Pawła Pawlikowskiego, które to dzieło co prawda wprawiało ją w ponury nastrój, ale za to jednocześnie w jakiś dziwny sposób sprawiało, że czuła się lepszym człowiekiem – jeśli nawet nie doskonalszym w sensie duchowym, to przynajmniej bardziej wartościowym od zajadającej się popcornem hołoty w sali obok.

– Karolina spadła z roweru i strasznie się potłukła, biedactwo – wyjaśniła Alicja, pudrując nos. – Zdaje się, że to nic poważnego, ale są z Pauliną w szpitalu. Ubierajcie się. Musimy tam jechać.

Eryk wykonał polecenie bez szemrania i zaczął sznurować sportowe adidasy. Grzegorz sięgnął ukradkiem do przemyconej do domu w aktówce torby z prażoną kukurydzą i zaproponował, że wezwie taksówkę, bo przecież wypili do obiadu po lampce białego wina. Alicji udało się obrysować górną powiekę nienaganną, granatową kreską. Sama nie wiedziała, dlaczego zawraca sobie teraz głowę makijażem, zwłaszcza, że nigdy szczególnie nie przejmowała się wyglądem. Dość skrupulatnie (według niektórych przesadnie) dbała tylko o dietę, zarówno swoją, jak i członków rodziny. Sama przygotowywała wszystkie posiłki; poza domem piła co najwyżej herbatę, a i to rzadko. Jadała mięso, ale jak ognia unikała żywności genetycznie modyfikowanej, mrożonek, zupek w proszku i innych produktów, które w jej mniemaniu uchodziły za niezdrowe. Zmuszała dzieci i męża, by jedli nie pięć, a przynajmniej siedem porcji warzyw i owoców dziennie. Nie smażyła, nie piekła, nie soliła. Większość potraw (w większości jarzyny z jarzynami z dodatkiem jarzyn w sosie jarzynowym) gotowała na parze, a poza tym odprawiała nad garnkami całą masę sobie tylko znanych tajemniczych, dostępnych wyłącznie w najbardziej dziewiczych zakamarkach Internetu (tajskie strony kulinarne) rytuałów, w efekcie czego sto procent czasu wolnego spędzała w kuchni, utrzymywała nienaganną wagę, a młodsze pociechy (Karolina jako jedyna zdawała się podzielać pasję matki) już dawno przestały udawać, że nie dożywiają się cichaczem w okolicznych pizzeriach. Cóż, ich wybór – Alicja odruchowo zamrugała oczami, jakby zaraz miała zacząć płakać na myśl, że nikt nie docenia jej wysiłków. Jeszcze trochę cienia do powiek. Wszystko znowu było pod kontrolą i wydawało się, że niewielka zawierucha nie zdołała zaburzyć ładu i porządku, które z pieczołowitością wypracowywała przez lata.

Gdyby wiedziała, jak bardzo się myliła. Tego wieczoru świat Alicji miał zmienić się na zawsze i nie do poznania.

A właściwie – żeby nie brzmiało to jak marna imitacja poczytnego harlequina i zdecydowanie bardziej przypominało oryginał – być może powinnam napisać, że jej serce miało rozpaść się na milion kruchych jak maślane ciasteczka kawałków?

– Co ty robisz, skarbie? – spytał ze zdziwieniem Grzegorz. – Po co się malujesz? Jedziemy do szpitala. – Troskliwie podał żonie parę butów, jego ulubionych, jasnobeżowych czółenek na obcasach.

– Sama nie wiem – jęknęła żałośnie Alicja i zaczęła gmerać w torebce w poszukiwaniu chusteczek higienicznych, nerwowo pociągając nosem.

 

Paulina chichotała od dobrych dziesięciu minut.

– Miałyśmy niezwykłe szczęście, bo przecież tak rzadko ktoś tamtędy przejeżdża! Zaktualizowałam już status na Facebooku i Twitterze... i MySpace. Wiem, że to głupie, zwłaszcza w takiej sytuacji, ale przecież ja zawsze to robię, znasz mnie... Czyli się nie gniewasz? Dziękuję, kochana! Wiesz, wszyscy, dosłownie wszyscy nasi znajomi, szalenie przejęli się twoim losem – świergotała jak najęta, jednocześnie otulając się szczelnie szpitalnym kocem. – Rodzice zaraz tu będą, a ten malarz niestety już sobie pojechał. Zaproponował, żebym mu pozowała! Może niepotrzebnie tak się wstydzę dodawać zdjęcia w bikini? O, widzisz, nawet James dodał komentarz, pyta, co ci się stało. Żałuję, że nie zrobiłam żadnych fotek, ale przecież nie było na to czasu...

Karolina rzuciła jej wymowne, przesycone pogardą spojrzenie.

– No przecież nie po to, żeby opublikować je w Internecie. Tylko tak o – pamiątka by była... – wyjaśniła bez przekonania Paula.

– Jesteście straconym pokoleniem. A ten malarz jest od ciebie dużo starszy. Od biedy mógłby być twoim dziadkiem. Poza tym, masz Jamesa. Jest przystojny. I ma włosy na głowie – uśmiechnęła się.

James był nowym chłopakiem Pauliny, Brytyjczykiem. Poznali się rok wcześniej, w czasie odwiedzin Pauliny u babci Tosi (matki Grzegorza), która wraz z mężem wyemigrowała na Wyspy w czasie stanu wojennego i mieszkała tam do dziś.

– Oj tam, że starszy to tym lepiej. Bardziej doświadczony, nie? A James jest daleko i...

– I przyjedzie tu za tydzień – zauważył złośliwie Eryk, który od kilku ładnych minut stał w drzwiach przysłuchując się rozmowie sióstr. Sam gardził portalami społecznościowymi, za to co najmniej trzy czwarte wolnego czasu spędzał esemesując. – Weź się, ogarnij, Paulina – doradził życzliwie. – Narobiłaś takiego cyrku, że Alicja o mało nie dostała ataku histerii.

– Ja? – Paulina otworzyła szeroko swoje piękne i bez wytrzeszczania niemal nienaturalnie duże oczy. – Ja nic...

– Jak nic, jak nic, jak powiedziałaś wyraźnie, że dali ją na OIOM – Eryk spojrzał w niebo, wyraźnie rozdrażniony. Był prawie rok młodszy od siostry, ale jako jedyny w rodzinie potrafił utemperować jej krewki charakter. Dziewczyna umilkła i zaczęła lustrować wzrokiem swoje trampki. – Okazuje się, że to tylko złamana noga. Rodzice rozmawiali z lekarzem. To internista, twierdzi, że wszystko wygląda w porządku, ale stopę będzie chyba musiał zobaczyć ortopeda – zwrócił się do Karoliny.

Za Erykiem do sali wparowała Alicja, tuptając głośno po posadzce obcasami czółenek. Tuż za nią dreptał nerwowo Grzegorz, mrucząc coś do telefonu komórkowego.

– Słoneczko! – podeszła do łóżka córki i czule cmoknęła jej czoło. – Jak się czujesz? Lekarz twierdzi, że wszystko będzie dobrze.

– No, widzicie? – rozpromieniła się Paula. – Te ubrania ochronne są naprawdę ohydne, nie sądzicie?

Wszyscy rzucili jej wymowne spojrzenia. „OIOM”, mruknął z przekąsem Eryk, ale w tym samym momencie jego smartphone wykrył dwie dostępne sieci bezprzewodowe, więc chłopak rzucił się czytać zaległe newsy w serwisie informacyjnym. Grzegorz dla odmiany schował swój telefon do kieszeni, jednocześnie w sposób zauważalny starając się zrzucić z twarzy szeroki, entuzjastyczny uśmiech i przybrać minę bardziej stosowną do zaistniałych okoliczności.

– To powiecie w końcu, co się wydarzyło?

Paulina zaczęła zdawać rodzicom okraszoną pełnymi emocji piskami relację z wypadku i rozmowa przerodziła się w harmider.

– Proszę państwa! Coś tu państwa za dużo. Proszę wyjść. Pacjentka potrzebuje spokoju – rzekła z naganą w głosie korpulentna siostra oddziałowa, której niecodzienny hałas zakłócił przerwę obiadową (apetyczny ślad po jagodziance zdobił do tej pory brodę i wargi kobiety).

– Dzieci, wyjdźcie – rozkazała Alicja. Ani Paulina, ani Eryk nie drgnęli nawet o milimetr. – Doktor powiedział nam, że córka wymaga konsultacji ortopedy. Mąż umówił ją właśnie na wizytę, prawda, kochanie?

Grzegorz otworzył szeroko usta, po czym dyskretnie dotknął kieszeni dżinsów, zbyt speszony, żeby zająknąć się choćby słowem. Siostra oddziałowa nie miała takich skrupułów.

– Ależ doktor Worach to znakomity specjalista. Przyjdzie tutaj w ciągu najbliższych kilku godzin. Noga nie jest złamana, więc cała ta sprawa prawdopodobnie rozejdzie się po kościach.

– Trafna metafora – zauważyła z uśmiechem Karolina.

– To się zawsze tak mówi, a naprawdę nic nie wiadomo – rzekł, z pozorną uprzejmością w głosie, Grzegorz, który zawsze w takich sytuacjach był zły, że jego liczne znajomości na nic się nie przydadzą. – Powikłania nie są wcale taką niezwykłą rzeczą, nawet po drobnych urazach.

– Państwa córka jest chyba dorosła? – zauważyła trzeźwo pielęgniarka. – Wszystko jest w porządku, proszę pani – zwróciła się, już serdeczniej, w stronę leżącej nieruchomo, bladej jak ściana Karoliny. – Jest pani trochę za chuda, przy tym wzroście...

– Co za absurd! – Alicja aż zzieleniała ze złości. – Obie moje córki utrzymują idealną wagę, dbam o to osobiście...

– W każdym razie, myślę, że mogłaby pani trochę przytyć – ciągnęła niczym niewzruszona oddziałowa. – Poza tym, nie znała pani swojej grupy krwi, a to ważne. Zero Rh minus. Dość rzadka – zauważyła.

– Ja mam grupę AB. Jest jeszcze rzadsza – pochwalił się dziecinnie Eryk, niby to pochłonięty układaniem wirtualnych klocków w taki sposób, by zsumowały się, dając liczbę 2048, a jednak czujnie przysłuchujący się rozmowie. Najwyraźniej nie najgorzej było z jego podzielnością uwagi.

– To prawda, młody człowieku – pielęgniarka spojrzała na chłopca z zainteresowaniem i obdarzyła uśmiechem dobrej cioci. – Podkreślam jednak, że twoja siostra musi teraz wypoczywać i...

– I tak mieliśmy już iść! – nie wiedzieć czemu, o wiele za głośno krzyknęła Alicja, najwyraźniej nadal mocno wzburzona. – Chodźmy już. Przyjedźmy po Karolinkę jutro, dobrze, skarbie?

Ustalili, że pójdą napić się herbaty, a oddziałowa jawnie odetchnęła z ulgą.

 

Przybranie wygodnej pozycji do spania przerastało możliwości Karoliny. Prawa noga przestała już dokuczać, za to w głowie wszystko aż dudniło z bólu. Na pewno podano jej za dużo tych proszków. A może migrena była skutkiem stresu, związanego z wypadkiem? Nie znała się na tym. Właśnie skończyła historię sztuki. W Krakowie, bo chciała mieszkać w domu. Co prawda, Burzyńskich było stać na utrzymanie córki w innym mieście, ale Karolina nie lubiła przebywać z dala od bliskich.

Jako mała dziewczynka Karolina nie bez przyczyny uchodziła za odludka; trudno było jej nawet przypomnieć sobie imię jakiejkolwiek koleżanki z wczesnego dzieciństwa albo przedszkola. Później, gdy zamieszkali w Wielkiej Brytanii, angielskich przyjaciółek miała na pęczki. Z baletu, z tenisa, z kółka muzycznego. Popołudniami grały razem w podchody i bawiły się lalkami Barbie. Żadna z tych znajomości nie przetrwała, ale tak to już w życiu bywa. Ostatnio wyszukała w portalu internetowym profile kilku dziewczynek, teraz już kobiet, o egzotycznych imionach takich jak Ana Lucia, Veronica, Ayushi, Gerta. Większość była zamężna (jedna nawet żonata), pracowały jako kelnerki w barach szybkiej obsługi, nauczycielki języków romańskich, któraś była świeżo upieczonym weterynarzem i namiętnie udostępniała zdjęcia kotów, zrobione w czasie operacji. Wszystkie były córkami emigrantów (oczywiście, kiedy Karolina była dzieckiem nawet się nad tym nie zastanawiała) i wszystkie zostały w Anglii. A Burzyńscy mieszkali na Wyspach tylko kilka lat; wrócili do Polski tuż przed wejściem do Unii Europejskiej, płynąc pod prąd największej fali emigracji.

Czasami żałowała, że nie zostali, chociaż w Polsce też przecież żyło im się dobrze. Burzyńscy preferowali tradycyjny podział obowiązków; Alicja zajmowała się domem, a Grzegorz zarabiał (całkiem przyzwoite) pieniądze. Jeszcze zanim się ożenił, odziedziczył w spadku po zmarłym ojcu kancelarię prawną i prowadził ją jakiś czas. Alicja początkowo nie chciała emigrować, nawet wtedy, gdy zaszła w ciążę. W końcu, po kilku latach związku na odległość Grzegorz namówił narzeczoną, żeby razem z małą Karolinką zamieszkali na przedmieściach Londynu. Wzięli ślub, urodziła się Paula, potem Eryk. Wrócili, gdy było ich stać mieszkanie.

Karolina poszła do polskiej szkoły. W styczniu, w połowie szóstej klasy, kiedy dzieciaki były już ze sobą na tyle zgrane, że trudno było się zaaklimatyzować, nie wspominając nawet o dołączeniu do jakiejkolwiek paczki znajomych. Od tego czasu, aż do końca studiów zawsze trzymała się na uboczu.

 

Wyszli na pachnącą deszczem ulicę.

– W pobliżu jest świetna japońska herbaciarnia.

– Dajcie spokój, zjadłbym coś konkretnego – zaoponował Eryk. – Może sushi, skoro ma być orientalnie?

– Ryby są strasznie niezdrowe. Wbrew pozorom. Są w nich metale ciężkie – pisnęła Paulinka, która po ekscesach dobiegającego końca popołudnia odczuwała nieodpartą ochotę wypicia czegoś ciepłego.

– Głupoty pieprzysz.

– Eryk!

– Mówię prawdę! Poczytaj sobie, jak bardzo zanieczyszczone są oceany.

– Co nie zmienia faktu, że ryby są jednym z najbardziej wartościowych źródeł białka. Powinno się je jeść przynajmniej dwa razy w tygodniu, a nie to co my – raz na ruski rok. Alicja już miała wziąć stronę syna (sama zaczynała odczuwać lekki głód), ale walka wewnętrzna, którą toczyła w głowie zaabsorbowała ją do tego stopnia, że przeszła na front wroga i już po chwili całą czwórką siedzieli na wielkich aksamitnych poduszkach i popijali tradycyjną, białą herbatę ze skórkami pomarańczy. Zdawkowe spojrzenie na imponujących rozmiarów fontannę i bogato zdobione tradycyjnymi haftami parawany utwierdziły Alicję w przekonaniu, że miejsce jest wystarczająco hipsterskie jak na potrzeby jej syna. Ceny też nie odbiegały wysokością od tych w sushi barze (miała oględne rozeznanie dzięki relacjom koleżanek – bywalczyń tak zwanych salonów).

Chyże mlaśnięcia poparzonych języków – prawdziwe majstersztyki gry aktorskiej – mogłyby sugerować, że herbatka z jaśminu była ósmym cudem świata smakowych kubków i wniebowziętych podniebień. Albo przynajmniej – że była niczego sobie. Paulinka doskonale zdawała sobie sprawę, że każdy z członków rodziny w głębi ducha miał ochotę wylać zawartość swojej filiżanki do stojącej w pobliżu doniczki z niepozorną paprotką, która słusznie miała minę, jakby się, biedaczka, urwała z choinki. Cóż, w tego typu lokalach paprotki zdecydowanie mile widziane nie są. Klimat psują. Żona szefa przytachała ją tu aż z Pragi. Kelner szepnął im o tym słówko, gdy Paulina była tu z koleżankami. Na pewno spodobała mu się Jolka o nogach do nieba i blond włosach do pasa.

Grzegorz i dzieci tłumaczyli coś nieudolnie szczuplutkiej kelnerce, która nawet z twarzą umalowaną na biało i we wzorzystym kimono zdołała zachować wygląd niepozornej uczennicy gimnazjum, a Alicja nadal nie wiedziała, czy wydarzenia, które przypadły jej w udziale tego felernego wieczoru na pewno nie były kolejnym sennym koszmarem. Może obudzi się zaraz w swoim wielkim, miękkim, podwójnym łóżku i będzie wsłuchiwać się w miarowy oddech męża, dopóki budzik na szafce nocnej nie oznajmi natarczywie, że nadszedł czas na poranny jogging?

– Dobrze się czujesz, Aluniu? Zbladłaś.

– Nie, nie, nic mi nie jest.

– To pewnie przez ten wypadek Karoli? Nie martw się, mamo, skoro lekarz powiedział, że wszystko będzie dobrze, to na pewno nic poważnego!

– Rodzic nigdy nie przestaje martwić się o swoje dzieci. – A guzik prawda! Chociaż wydawało się to brutalne, noga Karoliny niewiele ją teraz obchodziła. – I mów mi po imieniu – upomniała łagodnie córkę, nie wiedzieć po co.

Doszło do niej, że będzie musiała porozmawiać z mężem. I to jak najszybciej. Może nawet dziś wieczorem? Poczuła mrowienie na karku. Jak to wszystko wyjaśni? Napój stanął jej w gardle. Przecież żywiła pewne obawy, przypuszczała, podejrzewała. Chciała sięgnąć po czarkę z herbatą, ale naczynie zaczęło wirować jej przed oczyma, tym samym nie dając się chwycić. Na domiar złego – ta twarz! Czy to możliwe, że spotkała go akurat takiego dnia? Podobno nieszczęścia chodzą parami.

Piękna, ręcznie malowana filiżanka wysunęła się z prawej dłoni Alicji i z cichym brzękiem wpadła do wodospadu obok ich stolika.

– Słabo mi – powiedziała kobieta.

I zemdlała.

 

Podobno ludzie, mimo że spotykają daną osobę po raz pierwszy w życiu, mają czasami wrażenie, jakby znali ją bardzo dobrze, jakby już kiedyś łączyła ich niezwykła zażyłość. Niektórzy traktują to jako dowód na reinkarnację. Inni nazywają miłością od pierwszego wejrzenia.

Karolina nie zaliczała się do żadnej z tych grup. Była pragmatyczną agnostyczką. Nie umawiała się na randki, bransoletki z włóczki i inne tego typu kiczowate atrybuty kochanków nie wzbudzały w niej cienia emocji, a komedie romantyczne i im podobne słodko-naiwne dziwactwa wywoływały u niej odruch wymiotny. Miłość to tylko trochę hormonów i tyle. Rezonans układów limbicznych i już. Czysta fizyka, ewentualnie chemia. Trochę inna niż w pigmentach, którymi starożytni Grecy zdobili swoje wiekopomne gliniane wazy, ale zawsze chemia. Wszystko da się racjonalnie wyjaśnić.

Cóż z tego, że nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd u licha zna doktora (tu spojrzała ukradkiem na laminowany identyfikator przymocowany spinaczem do kieszeni białego fartucha) Grecha, lekarza rodzinnego, który właśnie odwiedził ją, jak przypuszczała, w trakcie rutynowego porannego obchodu? Co z tego, że rysy tego, prawdę powiedziawszy, niezbyt urodziwego, pewnie dobiegającego już pięćdziesiątki szatyna wydają jej się dziwnie znajome? Nie takie rzeczy się zdarzają.

– Więc w końcu się spotykamy.

Naprawdę tak powiedział? Musiała się chyba przesłyszeć? Nie brzmiało to jak standardowe przywitanie.

– Dzień dobry – bąknęła nieśmiało, nadal pozostając pod wrażeniem siły emanującej ze szczupłej, wręcz patykowatej sylwetki i żywego spojrzenia stalowych oczu.

Doktor Grech zaśmiał się cicho.

– Tyle o pani słyszałem, że nie mogłem powstrzymać się, żeby nie zajrzeć tu na chwilę. Podobno jeździła pani na rowerze w bieliźnie i zahaczyła o kłodę? – w jego oczach pojawił się na moment figlarny błysk.

Poczuła, że robi się czerwona. Zdawało się, że opowieści o wyczynach Paulinki rozchodziły się szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać.

– Szczerze mówiąc, to była moja siostra. Jest trochę postrzelona, ale chciała tylko pomóc. I nie potknęłam się o kłodę, tylko straciłam równowagę na mokrym asfalcie – sprostowała.

– Ach tak – lekarz skinął ze zrozumieniem głową. – No cóż, na szczęście wykluczyliśmy wstrząs mózgu, więc nie ma powodu do niepokoju. Noga jest skręcona w kostce, ale na pewno rozmawiała już pani z doktorem Worachem?

Potwierdziła, dostrzegając jednocześnie srebrną obrączkę na serdecznym palcu lewej ręki specjalisty.

– Skończyło się na kilku siniakach, więc możesz mówić o wielkim szczęściu. Do wesela się zagoi – zażartował.

Nie chciała wyjść na skrytą albo nietowarzyską, więc szybko poszukała w myślach odpowiedniej riposty:

– W to akurat wątpię. Nie planuję wychodzić za mąż – odrzekła i od razu tego pożałowała. „Trzeba było powiedzieć po prostu, że bardzo się cieszysz albo coś w tym rodzaju!”.

– Och, a to dlaczego? – spojrzał na nią z wyraźnym zainteresowaniem, jakby naprawdę oczekiwał odpowiedzi. – Taka piękna kobieta!

To było coś nowego. Lekarze, z którymi, odpukać, do tej pory miewała do czynienia stosunkowo rzadko, nigdy nie wypytywali o sprawy osobiste. I nigdy nie prawili komplementów ani nie mrugali porozumiewawczo. Wyjaśnienia mogły być dwa: albo trafiła na jakiegoś oszołoma w rodzaju doktora Falkowicza (Karolina była wielką fanką polskich seriali; zaczęła oglądać je jeszcze mieszkając za granicą), który chciał zaskarbić sobie jej zaufanie, by następnie przetestować na niej nowy, bardzo niebezpieczny lek albo po prostu pan doktor postanowił sobie poflirtować. Nie z nią te numery!

– Chcę zająć się karierą – odrzekła wymijająco, tak jak uczono ją w dzieciństwie. „Najlepsza odpowiedź jest ogólna”. Tak odpowiedziałaby jej matka i każda inna kulturalna, szanująca się, wyzwolona kobieta.

Karolina jednak nie uważała się za feministkę. Zrobiło jej się głupio. Ten człowiek okazał jej tyle uprzejmości! Nie był lekarzem prowadzącym, a mimo to złożył jej wizytę, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Moi rodzice są niezwykle udanym małżeństwem. Przynajmniej pozornie – powiedziała nagle. – Bardzo nas kochają, ale nie wydaje mi się, żeby byli szczególnie szczęśliwi. Praca i dom pochłaniają tyle czasu, że pewnie brakuje im go dla siebie. Ojciec zawsze chciał popłynąć w rejs dookoła świata, ale Alicja, moja matka, ma chorobę morską. Rozumie pan? Jest straszną ekscentryczką i czasami naprawdę zachowuje się dziwnie. Dlatego on nigdy nie zostawiłby jej na długo. Dba o nią. Wszyscy dbamy.

Zlustrował poważnie najpierw jej twarz, a następnie kartę zdrowia. Czyżby się wygłupiła?

– Wychodzisz już dzisiaj, prawda? – spytał w końcu.

– Jeszcze nie wiem – bąknęła zmieszana. Że też naszło ją na zwierzenia. O tyle dobrze, że faktycznie jeszcze tego dnia miała wyjść i, miała nadzieję, już nigdy nie spotkać się z człowiekiem, na którym wywarła przypuszczalnie tak bardzo niefortunne pierwsze wrażenie jak to tylko możliwe.

– Jestem przekonany, że lekarz prowadzący wypisze cię do domu. – Doktor Grech roztargnieniem, spojrzał na zegarek. – Niestety, wygląda na to, że muszę już pędzić do pacjentów. Życzę zdrowia.

Opuścił pokój tak szybko, że nie zdążyła mu nawet podziękować.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Anima · dnia 13.09.2014 17:00 · Czytań: 620 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
palenieszkodzi dnia 14.09.2014 18:16
Animo. Dosyć długachny tekst, ale wartko napisany, czyta się bardzo dobrze. Mnie się spodobało.
Anima dnia 14.09.2014 19:48
palenieszkodzi
Dziękuję za wizytę. Cieszy mnie, że się podobało.
al-szamanka dnia 15.09.2014 19:48 Ocena: Bardzo dobre
Mam wrażenie, że wszystko rozkręca się w powieść.
Czytając wydawało mi się, że oto mam przed oczami dobry materiał na dosyć zwariowany serial :)
Czy zmierzasz właśnie w tę stronę?
Ciekawe spotkanie z doktorem Grechem, chyba coś tu się szykuje, o czym zapewne rozpiszesz się w następnych odcinkach.
Poczekam.
Bo fajnie się czytało, pomimo że tu i ówdzie brakuje paru przecinków, albo wręcz przeciwnie, brakuje ich.

Pozdrawiam:)
Anima dnia 15.09.2014 20:47
al-szamanko
Tekst faktycznie w moim komputerze jest już dość obszerny. Na portal wrzucam krótsze fragmenty. Co z tego wyjdzie - czas pokaże. Póki co cieszę się, że znów tu zawitałaś i że dobrze Ci się czytało. :)

Życzę miłego wieczoru!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty