Wszystko było nie tak: pokój, w którym cuchnęło stęchlizną; pościel, sprawiająca wrażenie jakby przeszła przez nią kompania wojska; metalowe łóżko pamiętające jeszcze lata pięćdziesiąte; lampa obsrana przez muchy i podłoga, która lepiła się od brudu. Cały ten "wystrój" i smród bijący z każdego kąta powodował, że żołądek wędrował do gardła, ale uczucie odrazy natychmiast mijało, gdy w pokoju pojawiała się ona. Trudno dzisiaj określić, co miała w sobie takiego, że pomimo całego obrzydzenia przychodziłem kochać się z nią, zupełnie nie dbając o to, w jakim jestem miejscu. To było tysiące drobiazgów, drobnych gestów, uśmiechu, sposobu mówienia, poruszania. Przede wszystkim była piękna. Nie posągowo i nie jak aktorka lub modelka, ale po prostu takim zwyczajnym kobiecym pięknem. Spośród moich znajomych nikt jej jednak tak nie nazywał. - Co tam u kurwiszcza? - pytali kumple i nie było w tym nic obraźliwego; rzeczywiście była kurwą, którą każdy mógł mieć za szklankę wódki i trochę zagrychy. - Piękna teraz śpi – odpowiadałem, a kumple przyjmowali to ze zrozumieniem.
Była blondynką, ale jej włosy nie miały czystej barwy. Kolor rozmył się pod kolejnymi warstwami farby i dla kogoś obcego mogło to wyglądać jak „syf na głowie”, ja jednak byłem zauroczony. Końcówki włosów zakręcały się w drobne loczki, na które przypinała spinki w kształcie motylków w kolorze ecru i te ozdoby, chociaż nie mając wpływu na urodę, dodawały jej dodatkowego uroku. Przyglądałem się Pięknej niejeden raz szukając miejsc, za które mógłbym ją znienawidzić, ale im dłużej i częściej na nią patrzyłem, tym mocniej byłem zakochany.
Jej drobne usta nie zapowiadały takiej eksplozji namiętności, jaką dostawałem, kiedy tylko zjawiałem się z butelką wódki. Rozchylała delikatnie wargi, przymykała oczy i, przysuwając się, kładła dłoń na moim kroczu. Nie było takiej chwili, takiego momentu, w którym nie zareagowałbym tak, jak sobie życzyła. Czytała mnie niczym książkę. Najpierw spoglądała w oczy, potem nachylała usta do szyi i delikatnie, ciepłymi wargami, muskała napiętą w oczekiwaniu skórę. Wiedziała, że jestem gotów, bo moje ciało drżało w rytm jej oddechu, a oczy zachodziły mgłą. Nic się już nie liczyło. Wtedy odwracała się plecami i ocierając o mnie pośladkami, ciągnęła za rękę jak niewidomego, do stojącego w pokoju krzesła. Jednym pchnięciem usadzała mnie na nim i zaczynała rozpinać rozporek. Jej włosy uderzały w moją twarz a piersi falowały przed oczami. Kiedy już spodnie osunęły się na podłogę, siadała na mnie, przodem lub tyłem, i zaczynaliśmy się kochać. To był najdzikszy seks w moim życiu. Patrzyłem na jej pośladki, trzymałem piersi w swoich dłoniach i czułem jak z mojego gardła wydobywa się charczenie. Poruszała się we mnie szybko, jakby bała się, że w każdej chwili jej ciało może odmówić posłuszeństwa i nie dotrwa do orgazmu, a kiedy była już na skraju, przy samym końcu wibracji, zaczynała cichutko jęczeć i jej ruchy stawały się intensywniejsze, coraz mocniejsze, mocniejsze, aż nagle wydawała z siebie głośne stęknięcie i drżąc opadała na moje kolana. Dochodziłem do orgazmu znacznie szybciej, więc, mniej więcej od połowy byłem już świadom całej sytuacji i mogłem ją obserwować. Nieraz zastanawiałem się, czy udaje przede mną jak przed każdym klientem, ale patrząc na jej spocone ciało, na to w jaki sposób reaguje na mój dotyk i pieszczoty, odsuwałem te myśli od siebie. Po wszystkim wstawała i na drżących nogach szła do toalety. Stała tam stara żeliwna wanna i sedes. Ze ściany zwisała umywalka, zawieszona tylko na jednym haku, a w futrynie nie było drzwi. Siadała na desce i patrząc na mnie z uśmiechem, załatwiała potrzebę. Słyszałem szum uryny, ale nie budziło to we mnie odrazy tylko niesamowite podniecenie. Wstawała z sedesu, podmywała się dłonią i skrapiała twarz wodą. Potem brała ze stolika wódkę i nalewała sobie całą szklankę. Zawsze podawała mi trochę, ale że była zazdrosna o każdą kroplę alkoholu, moczyłem tylko wargi i reszta należała do niej. Siadała na łóżku wychylała duszkiem pół zawartości i opadała na poduszkę. Kładłem się obok i wdychałem jej zapach - pot zmieszany z alkoholem, ostry odór moczu, smród bijący z pościeli. Byłem jak zaczarowany, a moje pożądanie rosło z każdą chwilą. Kiedy leżała odurzona wódką, rozbierałem ją do naga i zmoczonym ręcznikiem wycierałem spocone ciało. Później znowu nalewałem alkohol do szklanki, bo w jej oczach zaczynało pojawiać się szaleństwo. Wychylała naczynie i zasypiała w moich ramionach. Czuwałem przy niej dopóki nie zasnęła głębokim snem. Zdarzało się, że wymiotowała pod siebie. Wtedy delikatnie wysuwałem ubrudzoną poduszkę spod jej głowy, ściągałem poszewkę, wycierałem usta i ubrudzone ciało. Pod głową układałem zwinięty, czarny koc. Butelkę z resztką wódki stawiałem przy łóżku, a kiedy jej oddech stawał się miarowy, wychodziłem. Drzwi nawet nie zamykały się na klucz. Kiedyś chciałem wstawić zamek, ale spojrzała na mnie takim wzrokiem, że natychmiast wybiłem to sobie z głowy. - A jeśli ktoś będzie chciał mnie odwiedzić, malutki? To jak wejdzie? To był argument.
Gdy opuszczałem jej pokój i starą rozsypującą się kamienicę, był już zazwyczaj wieczór. Szedłem przez puste ulice i lądowałem w ulubionej knajpie. Knajpa to określenie na wyrost, "wyrzutnia" za to pasowało do tego miejsca, jak ulał. Nigdy nie zdarzyło się, że byłem tam sam; spotkałem któregoś z kumpli i prawie zawsze słyszałem na powitanie. - Jak twoja dupa? Albo: - I jak tam nasze kurwiszcze? Tylko Heniek, mój najlepszy kumpel, odzywał się inaczej. - I co tam u naszej laleczki? Ciągle ją kochasz? - pytał i czuć było łagodność w jego głosie. - Ciągle, ciągle... - odpowiadałem i rozmowa schodziła na inne tory. Heniek próbował już wszystkiego, żeby mnie od niej odciągnąć, ale żadna z tych prób się nie powiodła. Umawiał mnie z innymi dziewczynami, zabierał na imprezy z ostrym seksem, ale nawet jeśli czasami spróbowałem, miałem potem cholerne wyrzuty sumienia, jakbym zdradzał żonę. I nic do rzeczy nie miał fakt, że moja Piękna pieprzyła się co wieczór z innymi facetami. Heniek w końcu machnął ręką i zostawił sprawy własnemu biegowi.
Odwiedzałem Piękną prawie codziennie, gdy tylko nie kolidowało to z moimi obowiązkami w pracy. - Malutki, w czwartki i niedziele nie przychodź - powiedziała któregoś dnia. A kiedy zapytałem dlaczego, odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem. - Przecież muszę kiedyś odpocząć. Spostrzegła moją nadąsaną minę i dodała. - Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Rzadko mówiła, że mnie kocha, więc kiedy już to powiedziała czułem jak rozlewa się we mnie fala gorąca, jednak wtedy, po raz pierwszy, zakiełkowało we mnie ziarenko zazdrości. Może dlatego, że w jej oczach pojawił się jakiś dziwny błysk, gdy mówiła o czwartku i niedzieli, może sprawiło to prawie niewyczuwalne drżenie w jej głosie, dzisiaj trudno mi to rozsądzić. Nigdy wcześniej nie było we mnie tego uczucia; wiedziałem co robi, wiedziałem, że pół dzielnicy to jej klienci, ale myśląc o tym nie odczuwałem zazdrości, aż do tej chwili.
W czwartek już od samego rana czułem jakiś niepokój. Nie mogłem się skupić na pracy i zastanawiałem się, co też moja Piękna robi. Wyobraźnia jest najgorszym wrogiem miłości, jeśli zaczyna być używana przeciwko niej. Moja podsuwała przed oczy obrazy, w których ukochana oddaje się innemu mężczyźnie z taką samą pasją, jak mnie. Znosiłem tabuny facetów, z którymi się pieprzyła, ale nie mogłem znieść myśli o istnieniu innego, z którym robiłaby dokładnie to samo co ze mną - kochała się. Wieczorem poszedłem do swojej ulubionej speluny. Wypiłem kilka piw z chłopakami, ale że siedziałem naburmuszony i cały spięty, kumple szybko opuszczali mój stolik. Zostałem więc sam, a z każdą wypitą wódką czułem narastającą falę zazdrości. Podźwignąłem się z krzesła i wyszedłem z knajpy. Powinienem iść do domu, ale nogi same poniosły mnie pod kamienicę Pięknej. Z ulicy widziałem zapalone światło w jej pokoju. Wszedłem po schodach i, najciszej jak mogłem w takim stanie, podszedłem do drzwi. Niewiele słyszałem, bo dom, w którym mieszkała nigdy nie zasypiał, a ilością drobnych przestępstw, które mieli na swoim koncie jego mieszkańcy, można by obdzielić pół dzielnicy. Wiedziałem, że nie jest sama, bo od czasu do czasu przez hałas, przebijał męski głos i mógłbym przysiąc, że znałem właściciela, do którego ów głos należał. - ...mi zrobisz... - ...trafisz tylko..., ...jak on... Docierały do mnie strzępy słów. Wtedy usłyszałem wyraźne, męskie "laleczka" i skojarzyłem głos z właścicielem - to był Heniek. Ulga jaką poczułem była tak wielka, że aż się zachwiałem. Reszta słów wydobywających się z pokoju została wchłonięta przez muzykę dobiegającą od sąsiada, ale nie zależało mi już na tym - u Pięknej był Heniek, a Heniek był moim najlepszym kumplem, więc moja zazdrość była zupełnie bezpodstawna. Zbiegłem po schodach i chwiejnym krokiem ruszyłem do domu.
W piątek, z wielkim bólem głowy, ale szczęśliwszy niż poprzedniego dnia, wyjechałem na firmowe szkolenie. Próbowałem się z tego wyłgać, ale szef nawet nie chciał o tym słyszeć. - Myślisz o awansie - musisz się szkolić. To tylko dwa dni. Przecież nie masz rodziny i nikt nie będzie miał pretensji, że wyjeżdżasz na weekend? Częściowo miał rację: chciałem awansować i nie miałem rodziny, która miałaby za złe, że opuszczam ją na kilka dni, ale... No właśnie. Wrócę dopiero w niedzielę, a w niedzielę moja Piękna odpoczywa, więc zobaczę ją dopiero w poniedziałek. Oczywiście szefowi swoich argumentów przeciwko wyjazdowi nie przedstawiłem.
W niedzielę nad ranem wróciłem do domu. Byłem wykończony piciem w autokarze, który odwiózł nas ze szkolenia, więc półprzytomny położyłem się spać. Pod wieczór obudził mnie kac. W lodówce nie było piwa. Z wysiłkiem ubrałem się i ruszyłem do naszej knajpy. Dziwne to było miejsce. Można w nim było dostać w mordę w zasadzie za nic, ale przede wszystkim za to, że jest się innym, czyli chłopakiem nie z dzielnicy. Mnie tolerowano z dwóch względów: po pierwsze dlatego, że moi kumple to byli chłopacy stąd, a po drugie dlatego, że sam potrafiłem w gębę przylać, jeśli taka była potrzeba. Zobaczyłem ich zaraz po wejściu. Siedzieli ściśnięci przy jednym stoliku i pochyleni szeptali coś do siebie. Wyraz ich twarzy wskazywał, że stało się coś poważnego.
Nie byli aniołkami. Za każdym ciągnęła się jakaś drobna sprawa: a to pobicie (panie władzo, to w obronie własnej), a to kradzież (władzuniu, jak Boga kocham, sam mi to oddał, teraz mówi, że ukradłem), ale ogólnie byli to fajni kumple i bywało, że okazywali więcej serdeczności, współczucia i serca, niż wszyscy moi znajomi z pracy. - Cześć - powiedziałem na przywitanie. - Gdzie, kurwa, byłeś? - zapytał dziwnym głosem Andrzej. - Na szkoleniu. Wysłali mnie z roboty. Stało się coś? - Stało - srało - powiedział twardo Andrzej. - Heniek siedzi. Oniemiałem. - Heniek? - wystękałem. - Tak, Heniek - sreniek - prawie wykrzyknął Andrzej. - Za co? - Za co? Za jajco. Za tę kurwę siedzi, chuj głupi. Zakochał się i żyć bez niej nie mógł, a to bladź przecież była. No powiedz sam: czy ta twoja Piękna, to nie była kurwa? Zbladłem. Poderwałem się z krzesła i chyba bym zabił Andrzeja, gdyby nie reszta chłopaków. W knajpie zaległa cisza. Wszyscy patrzyli w naszą stronę. Ta speluna widziała już niejedno, ale każdy chętnie lubił popatrzeć, gdy dochodziło do mordobicia. Chwilę trwało nim uspokoiłem się na tyle, że kumple puścili moje ręce. Opadłem na krzesło. - Piękna nie żyje? - wydusiłem z siebie. - Jaka Piękna! Kurwa i tyle - zaczął znowu Andrzej, ale kiedy zobaczył jak bieleją mi kostki palców przerwał. - Jak to się stało? - wystękałem. - Chyba ją dźgnął nożem, bo sąsiadka opowiadała, że w pokoju było pełno krwi - odpowiedział Marian. - A Heniek? - zapytałem. - Heniek siedział na jej łóżku i trzymał ją za rękę. Jak przyjechały mendy, to we trzech musieli go od niej odrywać... Nie słuchałem już dalej i nie pytałem o nic. Ręka sama sięgnęła po wódkę - jedną, drugą, trzecią... Nie wiem jak znalazłem się w domu, ale nie wychodziłem z niego przez tydzień. Kiedy kończył się alkohol, posyłałem do sklepu chłopaka sąsiadów. Bałem się, że kiedy wyjdę sam na ulicę stanie się coś, czego już nie da się odmienić. W pracy myśleli, że jestem chory, więc miałem dokąd wrócić, ale przez te kilka dni pijaństwa nie mogłem w sobie odnaleźć chęci, która by mnie do tego zmusiła. Piłem i wyłem. Nie płakałem, ale ujadałem jak pies. Niewiele z tego okresu pamiętam, ale Marian, który przychodził do mnie sprawdzać, co się dzieje, opowiadał mi potem, że jeszcze nigdy tak się nie bał, a życie miał barwne i pokręcone, że nie jeden uciekałby w popłochu znając jego historię. - Miałeś złe oczy, puste ja u ślepca - mówił. A kiedy o tym opowiadał czułem, że strach go nie opuścił.
Minął miesiąc, drugi. Przyszła zima, a potem wiosna. Jakoś doszedłem do siebie, chociaż cel, który miałem w życiu, przestał istnieć. Nie cieszyło mnie nic: ani awans w pracy, ani większe pieniądze. - No cześć, stary! Co się nie pojawiasz? To był Andrzej. Spotkałem go przypadkiem w mieście. - Cześć. Wiesz, jakoś czasu mało... - próbowałem wyłgać się od odpowiedzi. - Jest okazja - zawołał wesoło. – Idziemy na wódkę. - Ale... - próbowałem oponować. - Ale-srale, idziemy i już - powiedział stanowczo i pociągnął mnie za sobą. Poszliśmy, oczywiście, do naszej starej knajpy. Kilku chłopaków już tam było i powitali mnie naprawdę serdecznie. - No, co tam u ciebie - zapytał Andrzej nalewając. - Jakoś leci. Pracuję i ... no wiesz. - Wiem, wiem, stary. - Nachylił się do mnie i szepnął. - Heniek chciał cię widzieć. Na dźwięk imienia Heniek, zbladłem, a potem zacisnąłem palce w pięść. - Spokojnie, stary - uspokajał mnie Andrzej. - Prosił, żebyś go odwiedził, pogadać chciał... - Nie ma o czym - powiedziałem twardo i wychyliłem pół szklanki. - Siedzi w Sztumie. Dwudziestaka przytulił. "Jego dwadzieścia lat, moje dożywocie" pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno. Uśmiechnąłem się z przymusem. - Pijmy, Andrzej. Jest za co. I upiliśmy się tego dnia.
Miesiące mijały jeden po drugim. Pracowałem, czasami spotykałem się z dziewczynami, szliśmy do łóżka, wymienialiśmy namiary na siebie, a nazajutrz wyrzucałem do śmieci karteczki z adresami zapisane ich ręką. Któregoś dnia przyszedł list. Na kopercie widniała pieczątka "Zakład Karny w Sztumie - ocenzurowano". Wziąłem ją drżącą ręką. Usiadłem w fotelu i nalałem sobie wódki. Koperta leżała przede mną na stoliku. Patrzyłem na nią z nienawiścią i ciekawością, co mogła w sobie kryć. Wypiłem łyk alkoholu i zacząłem czytać. "Cześć Marek. Próbowałem się z Tobą skontaktować, ale rozumiem, dlaczego nie chciałeś tu przyjechać. Wiem, co czujesz ( gówno wiesz, skurwysynu, gówno!) i wcale nie zdziwię się, jeśli tego listu nawet nie otworzysz. Chcę Ci powiedzieć, dlaczego zabiłem Twoją Piękną, dlaczego stało się tak, a nie inaczej… Pamiętasz, jak próbowałem Cię od niej odciągnąć, jak nagrywałem różne panienki, bylebyś tylko nie spotykał się z nią? Było mi Ciebie żal: Ty, chłopak z dobrego domu, pracą, wykształceniem i ta ..........( tutaj widniała gruba czarna kreska i napis "ocenzurowano", ale domyśliłem się, co napisał Heniek). Chciałem Ci pomóc, chciałem, żebyś nie przeżywał tego, co ja, bo ja ją kochałem..." Przerwałem czytanie. "Kłamie, skurwysyn, kłamie!" krzyczało we mnie, ale wróciły wspomnienia i przypominałem sobie słowa Heńka, kiedy pytał o nią. W jego głosie zawsze była czułość i delikatność, kiedy o mówił o Pięknej. Wtedy nie zwracałem na to uwagi, bo myślałem, że mój najlepszy kumpel chce być po prostu miły, teraz ton jego głosu, który wrócił we wspomnieniach, nabrał innego znaczenia. Wróciłem do lektury. " ...kochałem ją nad życie! Nie byłem zazdrosny o nikogo, tylko o Ciebie. Kiedyś stałem pod jej drzwiami i nasłuchiwałem, jak się kochacie. Myślałem, że zwariuję, bo zrozumiałem, że ona, ta zwyczajna .......(znowu skreślenie) kocha Ciebie mocniej ode mnie. Próbowałem odciągnąć Cię od niej, bo chciałem mieć Piękną tylko dla siebie. Wtedy, w niedzielę, kiedy wypiła wódkę powiedziała, że już nie będzie spotykać się ze mną w czwartki i niedziele, bo kocha tylko swojego "malutkiego” (tak Cię nazywała, prawda?). Błagałem ją, ale wiesz jaka była, kiedy się napiła. Zaczęła się ze mnie śmiać, więc rozbiłem butelkę z wódką. Wtedy wpadła w szał "nigdy Cię nie kochałam" krzyczała i wyzywała mnie od najgorszych. Siedziałem na krześle i uśmiechałem się i wtedy krzyknęła "Zawsze udawałam, zawsze! Nigdy mnie nie miałeś i już mieć nie będziesz!". Nie wiem, kiedy w moim ręku znalazł się nóż. Wstałem i uderzałem ją tak długo, aż z jej twarzy zniknął uśmiech. Kiedy opadła na łóżko, usiadłem przy niej, wziąłem za rękę... Resztę już znasz. Nie chcę wybaczenia, proszę Cię tylko o zrozumienie, nic więcej. Twój przyjaciel Heniek." Jeszcze kilka godzin siedziałem z listem w dłoni. Wspomnienia wróciły jak żywe; znowu jest Piękna, jej uśmiech, roześmiane oczy, dołeczki w policzkach i ten specyficzny zapach jej ciała – zapach, który zostanie ze mną na zawsze.
Pół roku później napisałem list do prokuratury z prośbą o widzenie z Heńkiem. Odpowiedź przyszła po trzech tygodniach. "Uprzejmie informujemy, że skazany Henryk M. nie żyje. Został pochowany na cmentarzu przy Zakładzie Karnym w Sztumie. W celu uzyskania dalszych informacji, prosimy zwracać się bezpośrednio do intendentury". Sucha informacja - był człowiek i nie ma człowieka. Potem spotkałem Mariana i dowiedziałem się, że Heniek powiesił się "pod celą".
Od tamtej pory minęło piętnaście lat. Mam żonę, dwójkę dzieci. Mieszkam w tej samej miejscowości, ale w innym miejscu, we własnym domu. Nie widuję starych kumpli, zresztą może siedzą, może nie żyją. Żona nie wie nic o mojej przeszłości, a ja nie kwapię się do opowieści o tym. Kiedy pierwszego listopada odwiedzamy groby naszych bliskich, urywam się na chwilkę, żeby położyć różę na grobie mojej Pięknej. Gdy córeczki były małe zabrałem je ze sobą. Położyłem kwiat, zapaliłem świeczkę, a kiedy odchodziliśmy, zapytały: - A cyj to grób? - Pięknej - odpowiedziałem. - Mamy? - krzyknęły przestraszone. - Nie, nie, innej Pięknej - odpowiedziałem z uśmiechem i wróciliśmy do mojej żony. |