11 września 2010 roku. Jest deszczowy, chłodny dzień. Czas cokolwiek mało odpowiedni na wycieczkę, ale tym razem inaczej się nie da. Dzisiaj przypada 78. rocznica tragicznej śmierci naszych, przedwojennych asów lotnictwa: Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury, należy więc stawić się na miejscu katastrofy ich samolotu (Cierlicko koło Cieszyna w Republice Czeskiej), aby oddać hołd tym wielkim patriotom i fantastycznym lotnikom. Jurek, który jest kierowcą i przewodnikiem naszej nielicznej grupy mówi do nas z entuzjazmem: "Najpierw pokażę wam kilka ciekawych miejsc w Zebrzydowicach i Kończycach". Mariola i ja patrzymy na niego bez przekonania - że też mu się chce przy takiej aurze..., chociaż z drugiej strony kto wie kiedy nadarzy się kolejna okazja. O.K. Prowadź mistrzu.
Centrum Zebrzydowic - ładna, małomiasteczkowa zabudowa. Omijając okoliczny market, człapiemy poprzez kałuże w kierunku niedużego skwerku. Pośród drzew stoi pomnik upamiętniający zebrzydowiczan pomordowanych w czasie II Wojny Światowej. Na cokole dwie tablice z czarnego granitu sugestywnie rozróżniają i łączą jednocześnie symbolem krzyża, tkwiącego za nimi, ofiary bestialstwa hitlerowskiego z ofiarami bestialstwa sowieckiego. Stojąc przed tymi płytami, nagle, z całą jasnością uświadamiam sobie, że nie ma w Polsce, chyba ani jednej rodziny, która podczas tej wojny nie utraciłaby kogoś bliskiego, i że niby się o tym wie stale, ale traktuje się tych pomordowanych jakoś tak bezosobowo. Nie wiem, skąd się to bierze. Czy to z niemożności radzenia sobie z żalem, czy z poczucia winy? Nie wiem. Kiedy jednak odczytuje się ich imiona i nazwiska, to nagle ci ludzie zaczynają się uosabiać i ogłuszający mechanizm wyparcia przestaje działać. A to przecież tylko konkretni ludzie, również ci, którzy już odeszli, potrafią nas uczłowieczyć i ukorzenić w naszej kulturze, bez której, przepraszam, stanowimy tylko biomasę. Cóż... jaki dzień, takie refleksje.
Kątem oka dostrzegam Mariolę żonglującą aparatem fotograficznym i rozpostartym parasolem. Czas wracać do samochodu. Wjeżdżamy do Kończyc Małych. "A teraz, co?" - pytam Jurka. "Obserwujcie uważnie lewe pobocze, bo gdzieś tu powinien stać krzyż." "Jaki krzyż?" Mariola wyrywa się z chwilowego, pogodowego letargu. Jurek pokrótce tłumaczy nam, że w drugiej połowie stycznia 1919 roku liczne oddziały czeskie uderzyły na słabo bronione wówczas Zaolzie (jeszcze 8 stycznia 1919 roku, polski 3 Batalion dawnego 32 Pułku Strzelców z Frysztatu został wycofany pod Lwów) i że jednym z oddziałów dowodził kapitan Cezary Haller, brat gen. Józefa Hallera, no i właśnie gdzieś w tej okolicy, w starciu z Czechami poległ. Deszcz leje, a my staramy się wypatrzeć owo miejsce, ale nic tylko drzewa i drzewa. Myśmy nic nie dojrzeli, a Jurek jest pewien, że już dawno to miejsce minęliśmy. Wtem dostrzegamy starszą panią kędyś podążającą, więc ponieważ koniec języka za przewodnika zatrzymujemy się i pytamy staruszkę, w którym miejscu ów krzyż się znajduje. Pani informuje nas żeśmy bez potrzeby przejechali dobry kilometr. W takim układzie zawracamy tempem spacerowym, oczywiście i przy wzmożonej czujności. Po kilku minutach naszym oczom, pomiędzy wąsko rosnącymi drzewami ukazuje się rzeczony krzyż z niewielką tabliczką informacyjno - memuarystyczną. Napis informuje, że w tym miejscu podczas najazdu czeskiego na Ziemię Śląską w dniu 26 stycznia 1919 roku poległ śmiercią bohaterską major (widocznie, pośmiertnie podniesiono mu rangę) Wojska Polskiego, Cezary Haller. Stoimy na pustej, mokrej drodze. Patrzę na tę, nieco sfatygowaną tabliczkę i zadaję sobie głupie pytanie bez odpowiedzi: Jak to jest, że od czasu do czasu, żyjące ze sobą w dobrym sąsiedztwie państwa, czy narody, ni z tego ni z owego (politycy zawsze znajdą powód), zaczynają ze sobą walczyć? Bo co? Bo taka ludzka natura?! Hm... pewno innej odpowiedzi nie ma. Jednak wyłazi ze mnie idealista, a historia nasza twarda, oj twarda.
Niepoprawny optymista z tego Jurka. Chciałby pokazać nam jeszcze kilka, jego zdaniem, interesujących obiektów, ale Mariola i ja nalegamy żeby już parł prosto na Cierlicko, bo... jest nam, po prostu zimno.
Na "Żwirowisko" docieramy przed godziną 11.00. Miejsce katastrofy, to dosyć rozległa polana łagodnie wznosząca w kierunku północnym. Prowadzi ku niej jedynie wąska asfaltowa droga. Po lewej stronie znajduje się niewielki parking samochodowy, tego dnia, co dziwi pusty, nie licząc samochodu Jurka i jeszcze jednego auta na czeskich rejestracjach, ale bez kierowcy. Przed tablicą informacyjną moknie jakiś rowerzysta. A właśnie, przecież dzisiaj na "Żwirowisko" mają przyjechać uczestnicy XXIII Rajdu Rowerowego im. Żwirki i Wigury. Wysiadamy z auta i rozglądamy się wokół. Kilkanaście metrów za tablicą obok siebie znajdują się symboliczne groby tragicznie zmarłych, a przed nimi po prawej na murku wzdłuż drogi w miejscu, gdzie kiedyś stał brzozowy krzyż, teraz stoi krzyż kamienny. Podchodzimy do rowerzysty i wymieniamy z nim kilka informacji. Mówi, że jest uczestnikiem rajdu, ale że jechał samotnie, z Bytomia, teraz czeka na pozostałych kolegów i koleżanki. Mariola i Jurek prowadzą z nim dalszą konwersację, a ja wspinam się po pochyłości polany, aby obejrzeć pomnik. Na wysokim kamiennym cokole ozdobionym godłami Polski i Czechosłowacji stoi symboliczna postać lotnika, który lewą ręka podtrzymuje śmigło samolotowe. U podnóża cokołu leżą liczne wiązanki kwiatów i wieńce, całkiem świeże. Czyżbyśmy się spóźnili? Wracam do swoich i dzielę się z nimi obawą, na co pan rowerzysta wyjaśnia nam, że główne uroczystości odbyły się wczoraj, ale że pewnie i dzisiaj nie braknie chętnych do uczczenia pamięci naszych awiatorów. W takim razie, póki co uzupełniam wiadomości. Okazuje się, że pomnik dłuta ołomunieckiego artysty J. Pelikana został wzniesiony w 1950 roku, i że do 1957 roku widniał na nim napis: "Pamięci lotników, którzy zginęli w walce z faszyzmem". Cóż widocznie nasi "reakcyjni" piloci musieli uwierać komunistyczną dumę ówczesnych włodarzy tych ziem. Hitlerowców zresztą też bolała pamięć o naszych bohaterach przestworzy, gdyż tuż na początku II Wojny Światowej zburzyli mauzoleum wybudowane w 1935 roku, a którego fronton ozdobiony był napisem: "Żwirki i Wigury start do wieczności". Miejsce, w którym stało mauzoleum do dzisiaj zieje sugestywną pustką. W trakcie uzupełniania przeze mnie wiedzy o historii Żwirowiska, na parking podjechały dwa samochody, z których wysiadła grupa młodzieży w mundurach lotniczych. Postanowiliśmy wspólnie z nimi złożyć wiązankę kwiatów pod pomnikiem.
Ci młodzi ludzie dokonywali aktu uczczenia patronów swojej szkoły, a prywatnie, dla siebie niedoścignionych mistrzów w lotniczym fachu, z dużym przejęciem. Patrząc na skupienie i niemalże wzruszenie malujące się na twarzach tych dziewcząt i chłopaków z Ogólnokształcącego Liceum Lotniczego im. Żwirki i Wigury w Dęblinie, pomyślałem: A może z tą naszą młodzieżą wcale nie jest aż tak źle, jak powszechnie zwykło się uważać.
Rozmawiamy przez chwilę z zastępcą dyrektora szkoły ppłk Wiesławem Chwaścińskim, który z dumą mówi o swoich podopiecznych; "To przyszli piloci "efów (chodzi o samoloty F-16 i ewentualne nowsze modele)". Spoglądamy na tych młodych ludzi z podziwem. Raptem przypominam sobie, że w bagażniku auta mamy różne, nasze materiały historyczne dotyczące niedawno obchodzonej przez nas XXX rocznicy Solidarności. Wspominam o tym pułkownikowi Chwaścińskiemu, który od razu zapala się do pomysłu; "Oczywiście, jeżeli państwo możecie nam coś na ten temat przekazać, to będziemy państwu bardzo wdzięczni". Młodzież już na poczekaniu przegląda gazetki z dużym zainteresowaniem. O! Mam jeszcze plakietki z naszą flagą narodową. Dziewczęta i chłopcy biorą te plakietki w dłonie z takim nabożeństwem jakbym im w nie wkładał hostię.
Kierowca grupy dęblińskiej proponuje nam odwiedziny Domu Polskiego w Cierlicku, w którym znajduje się ekspozycja stała poświęcona Żwirce i Wigurze. Jak najbardziej. Czemu nie. Ostatecznie jesteśmy mocno zainteresowani nawiązaniem jakichś wstępnych kontaktów z członkami Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego na Zaolziu.
Gospodyni Domu pani Janina Glac, trochę w trybie nadzwyczajnym, bo dzisiaj urządzają u siebie wesele (z czegoś muszą się utrzymywać) zaprasza nas do środka. Dwa pomieszczenia wypełnione są modelami samolotów z epoki. Na ścianach wisi kilkanaście gablot wypełnionych dziesiątkami zdjęć, obrazujących historię awiacji polskiej w okresie międzywojnia. Trzeba z uznaniem przyznać, że Polacy z Zaolzia, pomimo, nie ma co ukrywać, rozlicznych trudności potrafią jednak pieczołowicie pielęgnować pamiątki polskości. Pani Janina wyraża dużą radość z oferty nawiązania współpracy pomiędzy Domem Polskim w Cierlicku, a Pamięcią Jastrzębską. Wymieniamy się numerami telefonów, po czym żegnamy się z Dęblinianami i naszą gospodynią. Ruszamy w drogę powrotną. W czasie podróży zastanawiam się; jak to możliwe, że mieszkając tak blisko, tak ważnego w historii Polski miejsca, byłem tu dzisiaj dopiero po raz pierwszy? Odpowiedź jest prosta; z niewiedzy. Ale luka została wypełniona. Mam nadzieję, że po tym reportażu mieszkańcy Jastrzębia żywo interesujący się historią, zechcą liczniej i częściej odwiedzać Żwirowisko i Dom Polski w Cierlicku.
Mirosław Śliwa
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt