Zagubiony Kangur - Falcor
Proza » Długie Opowiadania » Zagubiony Kangur
A A A
Od autora: Hej,
Dodaję kolejne opowiadanie. Jest to historia o kangurze, który zagubił się w dżungli i nie tylko. W każdym razie stara się doskoczyć do swojego celu.

Zagubiony Kangur

 

Był sobie raz Kangur, który przemierzał dżunglę. Pewnie zastanawiasz się, skąd tak szedł i dokąd? Cóż, skąd tego ci nie zdradzę, ale jego celem było znalezienie czegoś do picia. Błąkał się bowiem w tej gęstwinie już sześć dni, zupełnie opróżniając torbę z zapasów. Zapomniał całkiem o odnalezieniu pewnej rzeczy po którą tu przybył, a najchętniej zapomniałby o całej tej wyprawie i wrócił do domu. Łatwo powiedzieć. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Ledwo skakał, możliwe że w kółko, rozpaczliwie wypatrując jakiegoś ratunku i powtarzając jak mantrę:

- Pić, pić, pić...

Tak, z naszym Kangurem było już bardzo niewesoło. Po raz setny zajrzał do torby, czy aby faktycznie nic w niej nie zostało i po raz setny przekonał się, że istotnie jest pusta. Było mu straszliwie gorąco, zupełnie jakby siedział w saunie, a mimo to nie pocił się. Nie miał już czym.

Wtem coś jakby mignęło w oddali! Jakieś światło. Kangur przystanął i majaczącym wzrokiem zaczął wpatrywać się w to coś.

- „Może to złudzenie” – pomyślał, ale im dłużej się przypatrywał, tym bardziej wydawało mu się ono realne.

Skoczył do przodu!

- Tam coś jest – mamrotał do siebie

Było coraz jaśniej i jaśniej, niewątpliwie zbliżał się do... tak znalazł wyjście z dżungli. Już uśmiech pojawił się na jego pysku, a zdyszany głos zaczął bezwiednie wymawiać:

- Koniec, koniec...

Gdy wtem otoczyło go światło. Stanął jak osłupiały. Gdyby nie miał sierści można by zobaczyć, że jego pysk stał się blady jak świeżo pomalowana ściana. Dolna szczęka zaczęła nerwowo drżeć, oczy złożyły się do płaczu, ale nie miały skąd wziąć łez. Kangur zwalił się na kolana. Siedział tak jakiś czas, w końcu podniósł łeb i ledwo słyszalnym głosem wymamrotał:

- Pustynia.

Faktycznie, dżungla się co prawda skończyła, ale zamiast jakiegokolwiek ratunku, widać było tylko piasek sięgający po horyzont. My moglibyśmy kpiarsko pomyśleć – „Zamienił stryjek siekierkę na kijek” – ale naszemu Kangurowi wcale nie w głowie były jakiegokolwiek tego typu dowcipne powiedzonka. Jeśli w ogóle jakieś powiedzonka przychodziły mu aktualnie na myśl, to raczej takie których nie wypada tutaj zacytować.

Klęczał tak ze spuszczoną głową i zwisającą torbą, nie wiedząc co czynić dalej. Dżungla dawała przynajmniej schronienie przed słońcem, a tutaj... . I co miał teraz zrobić? Zawrócić tam skąd przybył i gdzie wiedział, że niczego nie znajdzie? Czy też zaryzykować beznadziejną przeprawę przez gorący, niekończący się piach?

Dumał tak już jakiś czas, nie potrafiąc podjąć decyzji, bo i faktycznie żaden to był wybór, kiedy zdawało mu się, że usłyszał:

- Ej kolego, żyjesz?

Dziwne, ale dźwięk ten przeleciał jakby obok niego, zupełnie doń nie trafiając. Nadal rozpaczliwie klęczał na piasku.

- Myślisz, że żyje? – odezwał się drugi, jakby mocno znudzony głos

- Nie wiem – odparł pierwszy, równie znudzonym tonem. – Niby klęczy, ale nic nie mówi. Hm, jak by tu tak...hm... Halo! Kolego żyjesz! – wrzasnął nagle pierwszy.

Kangur podskoczył jak oparzony i spojrzał na mordę przed sobą. Była to dziwna, niekangurza morda, z wlepionymi w niego, anemicznymi oczami.

- Tak, zdaje się, że żyje – z wolna potwierdził pierwszy głos.

- Wy... wy jesteście prawdziwi? – zapytał z niedowierzaniem Kangur.

Obaj osobnicy spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich odparł:

- Tak, zdaje się, że tak.

- Zdaje się?

- Zdefiniuj prawdziwość – zażądał pierwszy głos. - Czy gdybyśmy byli twoją fatamorganą, to czy nie moglibyśmy powiedzieć, że jesteśmy prawdziwi i czy nie mógłbyś nam uwierzyć?

- Daj mu spokój Dromi. Widzisz, że biedak ledwo zipie – zlitował się drugi.

Kangur patrzył to na jedną to na druga mordę, jakby nadal nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Tymczasem obie mordy spokojnie spoglądały to na niego to po sobie i chyba czekały na jakąś reakcję lub dalsze pytania z jego strony. I faktycznie pytania nastąpiły.

- Kim jesteście? Skąd się tu wzięliście? Macie wodę?

- A jak ci się wydaje kim możemy być? – spokojnie spytał pierwszy. Tego typu gierki sprawiały mu przyjemność, zwłaszcza po monotonnej wędrówce po pustyni. – Podpowiem ci, że wskazówki możesz szukać na naszych grzbietach – i nachylił ku Kangurowi swój garb.

W normalnych okolicznościach Kangur już dawno dostrzegłby kim są jego rozmówcy, ale okoliczności bynajmniej do normalnych nie należały. Patrzył się więc nadal, niewiele tylko mniej tępym wzrokiem, na oba psyki. I znów z pomocą przyszedł mu drugi.

- Jesteśmy wielbłądami. To jest Dromader – Dromader opuścił łeb tak gwałtownie, jakby nagle stracił wszystkie mięśnie w szyi, po czym równie gwałtownie podniósł go z powrotem, w dość oryginalnym ukłonie. – A ja jestem Baktrian, dla znajomych Bakti.

Do Kangura dopiero po tej przemowie, coś zaczęło wyraźniej docierać. Faktycznie naprzeciwko niego stały dwa wielbłądy. Jedno i dwugarbny.

- Macie coś do picia? – powtórzył wcześniejsze pytanie.

Wielbłądy popatrzyły po sobie z łobuzerskimi minami, pełnymi pewności siebie.

- Nie na darmo nosimy ze sobą te garby – odparł Baktrian. – Wystarczy odkręcić kurek na górze i można pić. Niestety nie mamy żadnej szklanki (nam są w sumie zbędne), więc będziesz musiał trochę zasierścić język, pijąc z naszych garbów.

- Ja mam szklankę – oznajmił Kangur i zaczął szperać w torbie. – O jest!

Wyjął szklankę z torby i podskoczył do najbliższego garbu. Była to własność Dromadera, który przyklęknął na przednich łapach, aby Kangur mógł dosięgnąć do korka na jego grzbiecie.

- Plastikowy?! – zdziwił się

- I to z odpowietrznikiem – odparł nieco wyniośle wielbłąd. – A czego się spodziewałeś? Zwykłego korka z... korkowca? Może i żyjemy nieco na uboczu, ale staramy się iść z duchem czasu.

Kangur już jednak nie zważał na te słowa, wypił jedną szklankę, potem drugą i gdy chciał wypić trzecią, wielbłąd nagle wstał.

- Hola panie kangur! Jesteśmy na pustyni. Tu się liczy każda kropelka – ostro upomniał go Dromader.

- Idziemy z daleka, a mamy przed sobą jeszcze cztery dni drogi, więc musimy oszczędzać zapasy – dużo spokojniej wytłumaczył Baktrian.

Te oświadczenia przybiły na moment Kangura, ale po chwili zapytał.

- To znaczy, że cztery dni drogi stad jest jakaś oaza...?

- Miasto – wtrącił Dromader.

- ...no to miasto. Możecie mnie zabrać ze sobą?

Wielbłądy kolejny raz popatrzyły po sobie. Ta propozycja ich nie zachwyciła, co było aż nazbyt widoczne.

- Musicie mnie zabrać! – krzyknął błagalnie Kangur. – Nie mam już żadnych zapasów od... sam nie wiem jak dawna. Wykorkuję tu! Kopnę w kalendarz! Odwalę kitę!

- Twoje położenie jest faktycznie nie do pozazdroszczenia – spokojnie podsumował Dromader. Baktrian natomiast starał się wytłumaczyć.

- Wiesz, jeżeli chodzi o szklankę czy dwie, to nie ma sprawy, ale dodatkowa gęba to na pustyni co najmniej półtora litra wody dziennie, a nasze zapasy są na wyczerpaniu.

- Więc pozwolicie mi tu zginąć! – zaskrzeczał przeraźliwie Kangur i oczy wyszły mu na wierzch.

- Pozwolimy mu Dromi? – Baktrian był mocno zakłopotany.

- Bo ja wiem. Trudna sprawa. Zostawimy go to biedak padnie. Zabierzmy to wszyscy możemy paść.

Sytuacja zrobiła się patowa. Kangur stał naprzeciwko wielbłądów i patrzył się na nie błagalnie, natomiast wielbłądy stały naprzeciwko Kangura spoglądając nań z politowaniem. Nikomu nic mądrego nie przychodziło do głowy, chociaż każde ze zwierzaków intensywnie myślało, co by tu zrobić. W końcu Kangur, jakby czymś natchniony, spytał:

- A na ile dni starczyło by waszej wody dla nas trzech?

Wielbłądy coś tam skalkulowały i zaczęły nieskładnie odpowiadać.

- Może trzy?

- Raczej dwa...

- Chyba więcej niż dwa.

- Ale na pewno nie trzy.

- Myślę, że jednak trzy.

- Upieram się przy dwóch.

- Dwa to zbyt konserwatywne założenie...

- To może dwa i pół! – przerwał im zirytowany Kangur. W końcu rozmawiali o jego być albo nie być, a tym czasem ci dwaj zdawali się licytować jakby chodziło o cenę cebuli.

Wielbłądy, już tradycyjnie, spojrzały po sobie, następnie odezwał się Dromader.

- Dobrze, może być dwa i pół. Jak sam widzisz jest to i tak o półtora dnia za krótko – podsumował z nauczycielskim tonem.

- Może jednak nie – oznajmił Kangur, wywołując lekkie zdziwienie wielbłądów. – Myślę, że mi pokonanie tego dystansu zajęłoby dużo krócej niż wam. A gdybym tak nauczył was poruszać się szybciej?

Tym razem zdziwienie wielbłądów było już dużo bardziej widoczne. Pojawiła się także ciekawość.

- Jak? – po chwili przerwy zapytał Bakti.

- A tak! Po kangurzemu – i zaczął skakać dookoła nich.

- I myślisz, że my też możemy się tak poruszać? – Dromader patrzył nań z niedowierzaniem.

- Nie przekonasz się jeśli nie spróbujesz.

Obu wielbłądom niezbyt chciało się próbować, jednak po naleganiach Kangura w końcu uległy. Pierwsze próby wyglądały żałośnie. Zaczął Baktrian starając się wybić ze wszystkich czterech kopyt. Nie poleciał jednak zbyt daleko, a lądowanie, w związku z zaczepieniem kopytem o muldę, odbyło się głównie na jego głowie. Dromader wcale nie zamierzał powtarzać ów wyczynu, ale Kangur pozostawał nieugięty w swych namowach i ten w końcu się zgodził. Nie poleciał dużo dalej od Bakitiego, ale przynajmniej nie hamował łbem.

Takie były początki. Potem było już coraz lepiej. Kangur nie przestawał udzielać rad na temat techniki wybicia i lądowania (wielbłądom zalecał telemark). W końcu po kilku godzinach prób obaj uczniowie skakali już na odległość kilkunastu metrów bez większego wysiłku. Nadszedł czas, aby sprawdzić ten sposób podróży w praktyce.

- Myślę, że przy takich skokach podróż nie zajmie nam nawet dwóch dni - z zadowoleniem stwierdził Kangur.

- W każdym razie warto spróbować. Co myślisz Dromi? – spytał Baktrian.

- Myślę, że to zupełnie niepoważne. Mam nadzieję, że nikt nas nie zobaczy – oznajmił wyniośle Dromader, choć skrycie już polubił to skakanie. Uwielbiał wzbijać się w górę. Czuł się wtedy lekko jak nigdy przedtem. Myślał nawet żeby odtąd zawsze tak podróżować, jeśli tylko nikt nie będzie patrzył. Zawsze miał się bowiem za poważnego przedstawiciela swojego gatunku i chciał aby tak pozostało.

- Więc ruszajmy! – zawołał Kangur i skoczył do przodu.

Wielbłądy przez chwilę wahały się, po czym Baktrian ruszył skacząc za Kangurem. Dromader rozejrzał się jeszcze po okolicy, czy aby na pewno nie ma tu postronnych zwierząt, wobec których mógłby się skompromitować, ale nikogo takiego nie ujrzał. Skoczył więc za resztą. I tak w podskokach przemierzali pustynię: dwa wielbłądy i kangur, zostawiając za sobą skraj dżungli oraz wzbijając tumany kurzu. Było to widowisko dość niezwykłe, któż bowiem widział co podobnego? Zresztą nic dziwnego, żeś nie widział drogi czytelniku – w końcu wielbłądy wstydzą się skakać przy obcych. Jednak od tamtego czasu, skaczą prawie zawsze, gdy samotnie przemierzają pustynię.

 

 

Chwilę po zachodzie słońca, kiedy jego łuna dawała jeszcze sporo światła, nasza grupa przystanęła i postanowiła rozbić obóz na noc. Z początku rozbicie obozu miało ograniczyć się do położenia na piasku i zdrzemnięciu, ale Kangur szybko wydobył ze swojej torby czteroosobowy namiot, trochę drewna i zapalniczkę.

- Niesamowite ile rzeczy ci się tam mieści. – Bakti był faktycznie pod sporym wrażeniem.

- Eee, to jeszcze nic, mój wuj Leon, ten to dopiero ma torbę.

Dromader był równie zdziwiony, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać.

- Muszę przyznać, że zrobiliśmy dziś kawał drogi – powiedział wreszcie. Z jego ust brzmiało to prawie jak pochwała. – Chociaż ten rodzaj poruszania się jest dużo bardziej męczący. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem tak bolały mnie kopyta.

Zmęczona była zresztą cała trójka. Dwójka z tej trójki z powodu nieprzyzwyczajenia do skoków, a ostatni członek ekipy z uwagi na nieprzystosowanie do takiej spiekoty.

- Myślę, że należy nam się porządny łyk wody. Zwłaszcza, że jutro powinniśmy dojść... to znaczy doskakać do celu. – Na słowa Baktriana o łyku wody Kangur wyraźnie się ożywił. Od kilku godzin nie robili postoju i strasznie męczyło go pragnienie. Dromader dostrzegł to od razu.

- Jeśli chcesz to weź szklankę i napij się z mojego garba – zaproponował. Kangur skwapliwie skorzystał z propozycji. – Dawno nie spaliśmy w namiocie. Zwykle staramy się nie mieć ze sobą zbyt wielkiego bagażu.

- Dobrze czasem kogoś ze sobą zabrać – dodał z uśmiechem Bakti. Dromader pominął tą uwagę milczeniem.

Kangur tym czasem wychylał już trzecią szklankę. Miał ochotę na przynajmniej pięć razy tyle ale wiedział, że to nie spodoba się właścicielowi garba. Zakręcił więc korek i usiadł przy ognisku, które Baktrian kończył układać. Po chwili zapłonął ogień. To dziwne jak diametralnie zmieniła się jego sytuacja w ciągu kilkunastu godzin. Jeszcze niedawno przedzierał się przez dżunglę, nie widząc większych szans na ratunek, a teraz siedział przy ognisku w towarzystwie dwóch sympatycznych wielbłądów i spoglądał w niebo. Było przepiękne. Tyle gwiazd i taki spokój, przerywany jedynie skwierczeniem kawałków drewna. I ten zapach żywicy... Teraz był w raju. Wolny i naprawdę szczęśliwy. Wyciągnął się na piasku i patrzył na drogę mleczną. Czuł, że mógłby to robić już zawsze.

- „Jednak było warto. Choćby dla tej chwili”- myślał sobie. – „Jak to jednak nigdy nic nie wiadomo.”

Leżeli tak wszyscy, prawie nic nie mówiąc, pochłonięci widokiem jaki rozciągał się nad ich głowami. W końcu Dromader wstał, oznajmił, że jest nieco zmęczony, pożegnał się i zniknął w namiocie. Do Baktriana i Kangura sen tak łatwo jednak nie przychodził.

- Wiesz - odezwał się wreszcie ten pierwszy - widuję te gwiazdy prawie codziennie, a jednak nadal nie mogę się tym widokiem nasycić.

- Myślisz, że ktokolwiek może? – filozoficznie spytał Kangur. – To wszechświat. Jak można się nim nasycić?

Znowu nastała chwila ciszy.

- Skąd się tu wziąłeś? – zapytał Bakti.

- Ehh, nie warto mówić – niechętnie odparł Kangur. – Powiedzmy, że szukałem jakiejś odmiany.

Lekki, spokojny uśmiech pojawił się na pysku Baktriana

- Miałeś dość codzienności?

- Raczej chciałem znaleźć dla siebie codzienność w której będę czuł się dobrze. Ale to wszystko chyba nie dla mnie.

- Szukasz swojego kąta, co? – Kangur nie odpowiedział, spojrzał jedynie uważnie na Baktiego. – Też to kiedyś miałem. Dawno temu pracowałem w hamburskim Zoo.

- Gdzie to jest?

- Europa. Niemcy. Spore miasto. Tam życie jest zupełnie inne.

- Lepsze?

- Pod pewnymi względami może i lepsze. Na pewno ma wiele do zaoferowania.

- Więc co robisz tutaj?

Wielbłąd przestał spoglądać w niebo i zwrócił łeb w kierunku pustyni. Patrzył na nią przez moment zupełnie nieobecnym wzrokiem.

- Tutaj jestem u siebie – zakończył zdanie z westchnieniem. – Zawsze byłem – dodał już żywiej i spojrzał na Kangura. – Kiedy gdzieś wyjeżdżasz, często nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo bliski jest ci twój dom.

- Może i tak, ale trzeba się rozwijać. Trzeba szukać nowych możliwości...

- A co pragniesz znaleźć? – Baktrian utkwił w swym rozmówcy przenikliwy wzrok. Kangur poczuł się zmieszany. Nie wiedział jakiej odpowiedzi oczekuje od niego wielbłąd.

- Sam nie wiem. Coś... coś co nada sens...

- Nie sądzę, aby to był dobry sposób na odnalezienie siebie samego. Wiesz opowiem ci jak to było ze mną. – Wielbłąd znowu położył się na grzbiecie i spoglądał w gwiazdy. – Wyjechałem stąd, bo chyba szukałem tego czegoś, czego ty szukasz teraz. W każdym razie czułem, że to właściwa decyzja. Kiedy już dostałem posadę w zoo, zaczęło być fajnie. Spotkałem mnóstwo nowych zwierząt, nie martwiłem się o żarcie... ogólnie rzecz biorąc mój standard życia się poprawił. Lata mijały mi na imprezach i poznawaniu przedziwnych, nowych dla mnie rzeczy. To były wspaniałe lata, ale powoli zauważyłem, że nie jestem do końca u siebie. I że sobą też nie jestem tak... całkowicie. Wiesz, ta presja otoczenia, oni mnie wszyscy lubili, to fakt, ale jednocześnie wymagali ode mnie abym był taki, jakiego chcieli lubić. A ja? Ja chciałem być z nimi. Chciałem być lubiany.

- Chciałeś być na topie – przerwał mu z uśmiechem Kangur.

- Tak, he he. – Bakti również się uśmiechnął. – Chyba chciałem być trendi, he he.

- Teraz żeby być trendi to trzeba być dżezi, ha ha ha! – zawtórował mu kangur.

- Gorzej mój drogi, he he he, w ostatnio odwiedzonej oazie słyszałem, że jezzi są tylko ci którzy są zen. Bu ha ha ha!

- Ha ha haaa! Niezłe!

Tak śmiali się jakiś czas, a gdy jeden przestawał, to od razu zarażał się śmiechem drugiego i sam wybuchał nim na nowo. Wtem z namiotu dobiegł ostry krzyk.

- Zamknijcie się tam wreszcie! Tutaj niektórzy próbują spać!

Nie wiedzieć czemu, ta uwaga tylko ożywiła śmiechy naszych rozmówców.

- Banda pajaców! – usłyszeli z namiotu, ale była to ostatnia, tego dnia, uwaga z tamtego kirunku.

Wreszcie zaczęło im powoli przechodzić.

- ...uuuu, już nie mogę. Zaraz pęknie mi brzuch, he he... – istotnie wielbłąd się zań trzymał, jakby hamując eksplozję.

- Taaa, dosyć już, ha ha, dosyć.

Zapadła cisza. Leżeli tak z uradowanymi mordami i obaj czuli się szczęśliwi.

- Ale czekaj – odezwał się naraz Bakti. – Co chciałem ci powiedzieć, to to, że tam, gdziekolwiek to „tam” dla ciebie jest czy będzie, możesz nigdy nie mieć możliwości być do końca sobą. – Spojrzał na Kangura i, jak się tego obawiał, widział że ten chyba nie bardzo rozumie o czym on mówi. Zastanowił się chwilę, po czym rzekł. – Wiesz, chodzi mi mniej więcej o to, że w obcym miejscu będą cię kochać, ale pewnego dnia możesz zostać sam. Mogą cię porzucić, nie wnikając w zrozumienie ciebie. Mogą cię zastąpić kimś... fajniejszym. W domu jest inaczej. Zdarzy się, że będziesz nienawidzony, ale nigdy nie przestaniesz do nich należeć. To ta cząstka pewności, jaką w życiu otrzymujesz. – Baktrian spojrzał ponownie na swego rozmówce. – Ehh, nie wiem jak to inaczej powiedzieć. To się zaczyna rozumieć jak się „tam” jest. Dlatego wróciłem. – Odwrócił łeb. – Chyba już pójdę spać. Zmęczony jestem i gadam głupoty. – Uśmiechnął się lekko. - Dobranoc.

Po czym wstał i powoli poczłapał do namiotu.

- Bakti – zawołał za nim Kangur. Ten przystanął i obejrzał się. – Ja... chyba rozumiem.

Wielbłąd uśmiechnął się raz jeszcze i zniknął w namiocie. Kangur usiadł. Nie chciał jeszcze iść spać. Gwiazdy ponownie przyciągnęły jego wzrok.

- „Piękne.” – pomyślał . Z jego brzucha odezwał się lekki pomruk, przypominający mu, że nie samą wodą zwierze żyje. – „Gdy już wrócę do domu, to od razu zajdę do babci Lopezowej. Po tej przygodzie zasłużyłem sobie chyba na porządny obiad.”

 

Koniec

 

Więcej opowiadań do znalezienia na stronie: http://bambararowo.blogspot.com/

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Falcor · dnia 12.10.2014 06:48 · Czytań: 499 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 1
Komentarze
euterpe dnia 12.10.2014 08:33 Ocena: Bardzo dobre
Bardzo ciekawe opowiadanie. Dużo w nim zawartej nauki, wartości. Daje do myślenia:)
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty