Jest poniedziałek. Obudziłem się o ósmej i jestem czarny. Gdyby to nie dotyczyło właśnie mnie, byłoby śmiesznie, ale nie jest. Macham na to ręką i pędzę do pracy. Nie dane mi tam jednak dotrzeć. Zanim minę dwa skrzyżowania, spotykam pięciu skinów, którzy wysyłają mnie na drzewo i po banany. Chciałbym się wytłumaczyć, ale z moich ust wychodzi blues. Na szczęście nie ma u nas pól bawełnianych i dostaję tylko trzy razy w gębę.
Kiedy odzyskuję przytomność, już nie jestem czarny. Jakie szczęście! Dotykam obolałej twarzy i natrafiam na długie włosy, zwisające wzdłuż uszu. Przede mną kałuża. Spoglądam. Już wiem, co za licho: jestem Żydem. Kręcę się niespokojnie, aż nagle staję nieruchomo i zaczynam odmawiać Szemone esre. Uwierzcie: nie mówiłem wcześniej po hebrajsku! Wtedy ktoś pluje pod moje nogi.
- Won, parchu, do Izraela! – krzyczy ten ktoś.
Jakaś kobieta odwraca się i patrzy na mnie z nienawiścią. Ostatnie, co pamiętam, zanim stamtąd ucieknę, to krzyk: morderca Jezusa!
Wpadam do podziemnego przejścia i biegnę, co sił w nogach. Kiedy wydostaję się z tunelu już nie mam na sobie tałesu. Już nie jestem…
- Patrzcie, ludzie, pierdolony Cygan! Chować portfele! – krzyczy czerwona gęba.
Trochę śmiechu, ale poza tym nie ma w tym nic zabawnego.
- Powróżyć, powróżyć? - powtarza jak mantrę menel i dźga mnie brudnym paluchem w pierś.
Wokół mnie już powstało zbiegowisko. Chciałbym coś powiedzieć, ale zamiast tego zaczynam tańczyć i śpiewać „Ore, ore”. Nie mogę przerwać; dopiero czyjeś uderzenie w plecy przywraca świadomość. Tłum się śmieje i bawi w najlepsze. Korzystam z okazji i uciekam. Przed sobą widzę wejście do galerii handlowej. Uśmiecham się do swoich myśli: tam, wśród tłumu, nikt mnie nie znajdzie. Nie zauważam jednak wywieszki z napisem: uwaga awaria drzwi automatycznych – wejście obok, i uderzam głową w wielką, szklaną taflę. Na czole guz wielkości piłki. Odgarniam ręką włosy… Włosy? Skąd u mnie takie długie włosy? Dostrzegam swoje odbicie w szklanych drzwiach. Z tamtej strony patrzy na mnie kobieta. Fajnie, myślę, nareszcie jakaś dobra odmiana, ale to tylko złudzenie.
- E, zboku, chcesz wpierdol?
W odbiciu szyby widzę dwa rosłe „karki”. Chciałbym ostro odpowiedzieć, może nawet zacisnąć pięści, być może uderzyć, a tymczasem z gardła, w dodatku falsetem, wydobywa się zalotne:
- Oj, chłopcy, nie bądźcie wulgarni, dziewczynki tak nie lubią…
Zanim „chłopcy” ochłoną, wieję tak szybko, na ile pozwalają buty na szpilkach. Klnę pod nosem (nadal falsetem) i wpadam na przejście dla pieszych. W tym momencie jakiś baran wjeżdża samochodem prosto na mnie. Na szczęście to tylko maluch i jeszcze nie zdążył rozwinąć maksymalnej prędkości, ale i tak siła uderzenia usadza mnie na asfalcie. Wstaję, otrzepuję spodnie (hura, mam znowu spodnie!) i podnoszę z ziemi sporej wielkości zawiniątko. Ruszam dalej, jakby nic się nie stało. Po około dwustu metrach docieram do niewielkiego placu. Spod pachy wyciągam rulon i rozwijam go na chodniku. Ha, to dywanik. Ściągam buty i staję na nim z uniesionymi rękoma, wołając: „Allahu akbar”. Później padam na kolana. Nie wiem, o co chodzi, ale zaczynam głową bić o ziemię…
- Ej, brudasie, wstawaj i wyrywaj stąd, to nie meczet!
A więc jestem muzułmaninem, odkrywam. Cudownie, za chwilę trafię do raju, ale nie będzie tam żadnych hurys…
Ten, który wołał, trzyma w ręku laskę. Jego dłoń mocno zaciska się na jej krańcu.
- Uwaga! – ostrzega nowo przybyły widz. – Może mieć bombę i wszystkich nas wysadzi!
Pomruk gniewu. Ludzie odsuwają się ode mnie. Ktoś znajduje kamień i rzuca w moją stronę. Trafia w łuk brwiowy. Krew sika na spodnie, dywanik… Chwiejąc się, wstaję. Sięgam ręką pod sweter. Tłum rozbiega się z krzykiem. Korzystam z chwili i najszybciej jak potrafię uciekam.
Biegnę kilkanaście minut. Uważam, by nie trafić na tunel, zwracam uwagę na szklane drzwi i szarżujące maluchy. Po pół godzinie docieram do swojego bloku, wbiegam na trzecie piętro i wreszcie jestem w mieszkaniu. Zamykam drzwi na klucz, patent i dodatkowo zakładam łańcuch. Oddycham ciężko, ale wiem, że zmęczenie za chwilę minie. Szczęście z przywróconej tożsamości już zagościło we mnie, jest tak wielkie, że niemal namacalne. Wchodzę do łazienki, patrzę w lustro. Wszystko w porządku. Znowu jestem sobą. Rana na twarzy już nie boli. Biorę prysznic i kładę się do łóżka. Leżąc, próbuję zastanowić się dzisiejszymi wydarzeniami. Nic specjalnego nie przychodzi mi do głowy, poza tym wycieńczenie daje o sobie znać i nie mogę wykrzesać sił, by znaleźć jakieś racjonalne rozwiązanie tego, co się zdarzyło. Jutro pomyślę, mówię półgłosem, i zapadam w głęboki sen.
Kurwa, kurwa, kurwa! Nie nastawiłem budzika! Jest ósma pięćdziesiąt. Nie ma szans, żebym zdążył do pracy. Wczoraj nie dotarłem, dzisiaj spóźnienie. Co za dzień! Zrywam się na równe nogi. Prysznic, ciuchy i w drogę. Zbiegam z piętra i staję w miejscu. W połowie schodów stoi wózek inwalidzki i zagradza drogę. Na wózku facet z czwartego. Przed wózkiem jego ojciec próbuje wydobyć zaklinowane w metalowej barierce kółko. Barykada nie do przebycia. Kurwa, tego jeszcze brakowało, klnę w myślach. Facet z wózka spogląda na mnie z uśmiechem. Nie przeprasza, tylko się uśmiecha!
- Czego się szczerzysz, łamago! – krzyczę. – Nie możesz w domu siedzieć, jak każdy złamas?
Mężczyzna poważnieje. Odwraca głowę, garbi się w sobie. Jego ojciec uwalnia kółko, spycha wózek na bok.
- Nareszcie, kurwa! – wołam triumfalnie i zbiegam na dół, pokonując po trzy stopnie naraz. Jeszcze drzwi i wypadam na ulicę.
Skórka od banana, którą wyrzucił jakiś dzieciak, czeka właśnie na mnie. Moja lewa noga ląduje prosto na niej. Poślizg podrywa prawą kończynę i unosi ją nienaturalnie wysoko. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie zdążyłem wyciągnąć rąk, by zamortyzować upadek: walę plecami w chodnik, aż dudni. W oczach gwiazdki, głowa pęka z bólu. Ktoś nachyla się nade mną i coś mówi, ale w uszach odzywają się wszystkie dzwonki świata. Kręcę głową na znak, że nie słyszę. Wtedy twarz pochyla się niżej i wystarczająco głośno woła:
- No jak, asfalcie, długo masz zamiar tutaj leżeć? Powietrze psujesz, czarnuchu! Won do Afryki!
Patrzę na swoje dłonie. Jestem czarny…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt