Profesor Bałłaban, oprócz wybitnych osiągnięć na polu nauki, znany był z pasji z jaką oddawał się działalności społecznej. Mimo, że zarabiał krocie na uczestnictnictwie w zagranicznych konferencjach naukowych, mieszkał w dziesięciopiętrowym bloku zbudowanym za czasów Gomułki. Nie miał samochodu. Większość zarobionych pieniędzy przeznaczał na cele społeczne. Partycypował w kosztach remontu szpitala i budowy żłobka. Pomagał wielodzietnym, niezamożnym rodzinom uniknąć eksmisji na bruk. Spłacał ich długi i zapewniał pomoc adwokata. To za jego pieniądze zrewitalizowano stary zapuszczony od dziesięcioleci park i wybudowano tam plac zabaw dla dzieci. Długo by można wymieniać. Gdyby nie profersor Bałłaban, obraz miasta, w którym mieszkał, miałby dużo więcej odcieni szarości i smutku. Dobre serce i wielkoduszność łączył profersor z ujmującą skromnością. Nie chwalił się swoimi osiągnięciami, nie puszył. Próżno było go szukać w śniadaniowych telewizjach i w plotkarskich magazynach. Z racji swej prospołecznej działalności i sławie w świecie nauki, każdy naczelny redaktor ilustrowanego tygodnika chciałby mieć o nim jakiegoś newsa, chociaż jakieś zdjęcie, jakiś materiał, dziennikarze śledczy i paparazzi łazili za nim, ale na próżno. Profesor Bałłaban nie pił, nie palił. Nie szlajał się po nocnych klubach. Nie chodził do burdelu. Nie zataczał się pijany, o ściany się nie obijał. Nie wymiotował, ani nie oddawał moczu w miejscach publicznych. Nie widziano go nigdy w towarzystwie kurwy damskiej, ani w towarzystwie kurwy męskiej. Profesor Bałłaban nie był seksoholikiem, nie był gejem, nie był fetyszystą, nie był transwestytą. Nie przebierał się po kryjomu w damskie ciuchy. Nie paradował po ulicach w wysokich butach i w kusych spódniczkach. Wieczory spędzał w swoim ciasnym mieszkaniu. Dużo czytał, więc jedyne co mogli zaobserwować czający się po krzakach dziennikarze śledczy i paparazzi, to długo, do późnych godzin nocnych, palące się światło w oknie profesora. Taki stan rzeczy bardzo nie podobał się redaktorom tabloidów i kierownikom stacji telewizyjnych. Z ich punktu widzenia profesor Bałłaban był zupełnie bezużyteczny. W żaden sposób nie pomagał im w podniesieniu nakładu, w zwiększeniu oglądalności. Działalność profesora, mimo, że pożyteczna dla mieszkańców, nie przekładała się w żaden sposób na zyski ludzi mediów. "Żeby chociaż raz, gdzieś, coś..." - żalili się niemo naczelni brukowców myśląc o nudnym i całkowicie niemedialnym życiu profesora Bałłabana. Pewnego dnia zły trend został jednak przełamany. W jednym z tygodników ukazało się zdjęcie przechadzającego się ulicą profesora Bałłabana i obok drugie - jego okna z palącym się w nocy światłem. Pod spodem był krótki tekst, potwierdzony z trzech niezależnych źródeł, o tym jak profesor Bałłaban siedzi w swoim mieszkaniu do późnych godzin nocnych przy zapalonym świetle i wpycha sobie karaluchy do tyłka. "Tajamnica profesora Bałłabana" nosił tytuł demaskatorski tekst. Na drugi dzień po ukazaniu się artykułu na profesora Bałłabana czekał w bramie jego bloku tłum dziennnikarzy z lasem mikrofonów, świateł i bezlikiem kamer. Nieprzyzwyczajony do szumu wokół swojej osoby profesor jąkając się wyjaśnił, że nie wtyka sobie po nocach karaluchów do tyłka. W cieple reflektorów i otaczającej go ze wszystkich stron ciżby ludzkiej, jago twarz zrosiły kropelki potu. "Kłamstwa profesora Bałłabana" - taki tytuł nosił następny tekst - wywiad ze spacjalistą od mowy ciała, który ze stuprocentową pewnością ogłosił, że profesor łże i dlatego jąka się i poci. Aby przeciąć spekulacje rujnujące mu życie, naiwny profesor zaprosił do swego mieszkania ekipę telewizyjną. Dziennikarze rozstawili światła, kamery, a profesor Bałłaban tłumaczył, że siedzi tak długo w nocy przy zapalonym świetle, bo lubi czytać. Pokazywał oblepiające wszystkie ściany jego skromnego lokum regały uginające się pod ciężarem książek. Książki piętrzyły się nawet w wysokich, grożących zawaleniem stertach, na podłodze. Profesor wyjaśniał, że praca naukowca wymaga od niego ciągłego dokształcania się... w pewnej chwili jego wywody przerwał okropny wrzask przeprowadzającej wywiad dziennikarki. Jej rozszerzone obrzydzeniem oczy patrzyły na przechadzającego się po ścianie karalucha. Czujny kamerzysta natychmiast przestał kręcić profesora i zrobił zbliżenie na insekta. Jeszcze w tym samym dniu, w głównym wydaniu wiadomości ukazał się materiał poświęcony profesorowi Bałłabanowi. Wielokrotnie powtarzano ujęcie z łażącym po ścianie karaluchem. Prowadzący program dziennikarz z poważną twarzą i troską w głosie mówił o upadku kolejnego autorytetu. Karaluch przechadzający się po ścianie był niezbitym dowodem na niecne praktyki profesora Bałłabana i na jego kłamstwa. ... Profesor Bałłaban zapadł się w sobie, zgarbił, zszarzał, posmutniał. Jego karieria naukowca i społecznika legła w gruzach. Tabloidy i telewizje mieliły, wałkowały, rozstrząsały, analizowały i nicowały sprawę. Telewizje żywiły się rewelacjami z gazet, gazety opisywały rewalacje wypatrzone w telewizji. Internet wrzał, serwery się przegrzewały, padały kolejne rekordy klikalności. Ostatnim wysiłkiem słabnącej woli, profesor Bałłaban udał się do telewizji, gdzie przedstawił przed kamerami oświadczenie lekarza urologa leczącego jego prostatę. Lekarz specjalista zaprzeczał rewelacjom mediów. Z racji swego zawodu i schorzenia, z jakim borykał się profesor Bałłaban, urolog ten miał bezpośredni wgląd w sprawę i z całą stanowczością twierdził, że nie ma żadnych śladów potwierdzających tezę, że profesor wkładał tam sobie cokolwiek, a już na pewno nie karaluchy. Tezę tę zbił bez trudu inny lekarz urolog, którego zaproszono do studia, ponieważ był to program obiektywny i starał się zawsze naświetlać problem z różnych punktów widzenia. "Potrafię bez trudu rozpoznać człowieka, który wkłada sobie karaluchy do tyłka, nawet bez szczegółowego badania", oświadczył obiektywny urolog. "Wystarczy popatrzeć jak siada, na sposób w jaki siada na krześle". Opinia publiczna uwierzyła niezależnemu ekspertowi. Nikt nie brał na serio oświadczenia urologa, który leczył prostatę profesora. Brał w końcu za to pieniądze, więc nie mógł być obiektywny. ... Profesor Bałłaban umarł na zawał serca, kiedy wychodził nagi po kąpieli z łazienki. Znaleziono go po tygodniu, gdy sąsiedzi zaalarmowani smrodem, wezwali straż pożarną. Po jego cuchnącym, napęczniałym od gazów ciele chodziły karaluchy. Chociaż nikt nie opublikował zdjęć z autopsji, wieść o insektach łażących po martwym profesorze przedostała się do prasy i stanowiła kolejny dowód na jego nienormalne praktyki. ... Dwadzieścia lat poźniej, uczeń trzeciej klasy gimnazjum Paweł Kobylak przygotowywał się do lekcji na temat historii miasta, w którym mieszkał. Przeglądając zasoby you tube, natknął się na film z uroczystości otwarcia nowego oddziału położniczego szpitala powiatowego, ufundowanego, co wyszczególniono w opisie filmu, przez prof. Bałłabana. Paweł Kobylak nie mógł skojarzyć nazwiska. Zadzwonił do kolegi Janka Starskiego obcykanego w historii. - Profesor Bałłaban. Mówi ci to coś? - zapytał. - Jasne. Powiedział Janek Starski. - To ten koleś, który lubił sobie wkładać karaluchy do tyłka. Świr. - Na you tubie jest film, że niby był jakimś darczyńcą, czy czymś... - No ta ja nie wiem. Nie znam. Może to jakiś inny. - No to cześć. Dzięki. - Narka. Paweł Kobylak zamknął film z profesorem Bałłabanem. Napił się kawy i wystukał w wyszukiwarkę google hasło: "karaluchy bałłaban". Wyświetliło się pięćdziesiąt pięć tysięcy stron. |
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt