Wampirowy Romans - PatDerby
Proza » Humoreska » Wampirowy Romans
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

PROLOG:

 

Stałem u stóp pagórka.  Nie wiedziałem czemu, ale wiedziałem, że muszę się na niego wdrapać.  Może dlatego, że na dole i tak nie było nic ciekawego.  Nie pamiętam. 

 

No i wdrapywałem się, wdrapywałem i wdrapywałem, i im byłem wyżej, tym świeciło coraz większe słońce, a ja miałem wrażenie, że marnuję swój czas. 

 

Jak wreszcie się wdrapałem, to słońce już było różowe.  A na szczycie znajdowała się postać, której płci nie dało rady określić, bo po prostu była niewyraźna.  Chociaż po tym, co zaraz napiszę, wolę myśleć, że to kobieta.  Miałem po prostu przeczucie, że zaraz zrobi coś złego, chociaż nic na to nie wskazywało.  Ale jak się ma takie przeczucie, to raz dwa się sprawdza.  To coś...  No, TA coś się rzuciła do mnie i ugryzła w sutki.  Oba naraz.  Takie wielkie miała kły. 

 

No i w tym momencie się obudziłem, z jogurtem naturalnym w gaciach i świadomością, że dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole.  A ten sen to nie wiem, bez sensu był.  I już więcej mi się nie powtórzył. 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY: NOWY DZIECIAK W MIEŚCIE

 

Wiecie, faceci mają to do siebie, że mają swoje upodobania seksualne w kwestii kobiet.  Jedni wolą balony...  No dobra, większość lubi balony, ale są tacy, którzy lubią tyłki i tak dalej.  Pełno ludzi w telewizji się przyznaje, że lubi palce u stóp, ale to chyba jacyś dewianci.  Mnie w każdym razie...  podnieca co innego.  Ja lubię u lasek zęby.  No wiecie, jak się uśmiechają, bo wtedy najbardziej je odsłaniają.  To mi się zaczęło tak jak miałem 4 lata.  Leciała powtórka Ulicy Sezamkowej i Hrabia (w zasadzie zabawne, że to był akurat on.  No wiecie, wampir.  Chociaż nie wiem jak go można nazwać wampirem, bo ani razu nie widziałem, żeby pił tam czyjąś krew.) namówił Marię żeby się uśmiechnęła i mu pozwoliła policzyć swoje zęby.  No i jak było zbliżenie na te zęby, to wtedy to mi się stało po raz pierwszy.  Aż wrzasnąłem ze strachu, bo nie wiedziałem jeszcze o co chodzi w erekcji.  Ale jak dwa lata później ukradłem babci sztuczną szczękę (spokojnie, nic z nią nie robiłem! Tylko patrzyłem), to starzy nabrali podejrzeń i musiałem się przyznać. 

- Synku... Pamiętaj, że jesteśmy Twoimi rodzicami i kochamy Cię i akceptujemy takim, jakim jesteś. – Mama zaczęła od przemowy jak do geja. 

- Mów za siebie – Ojciec odwrócił na chwilę łysinę od telewizora. 

- Kochanie, przestań.  Ta rozmowa jest dla Berniego bardzo ważna.  Bernie, a czy Twój ptaszek robi się większy wtedy jak patrzysz na zęby...  żywych kobiet? 

Tym mnie rozwaliła.

- Mamo, ja nie jestem nekrofilem! – tak, byłem bystrym dzieckiem.  Wiedziałem co to znaczy. - Po prostu tak na mnie działają zęby, okej? 

- Dobrze, oczywiście rozumiem!  A czy...  Jak widzisz zęby mamusi to też...  – chyba zabrakło jej eufemizmów na słowo „wzwód”. 

- Mamo, jestem w wieku kiedy jesteś dla mnie najpiękniejszą kobietą świata, więc nie „też”, tylko „przede wszystkim”! 

Ojciec znowu się wybudził z letargu. 

- Słodki Jezu, co myśmy wychowali. 

- Już dosyć! – czysta kurtuazja, nawet ślepy by się skapnął, że matka tak naprawdę się z nim zgadza. - O mój Boże...  Dobrze, tak, oczywiście rozumiem to synku.  Bardzo Cię z tatą kochamy.  To na pewno Ci przejdzie. 

Od tamtego czasu zawsze się do mnie uśmiecha z zamkniętymi ustami. 

 

Okropnie jest być nowym w klasie i jednocześnie nowym w mieście.  Ale podobno w Dallas jest cały rok ciepło i nie dochodzą tu huragany, więc spoko.  Jak szedłem pod klasę, nie obyło się bez paru futbolistów, którzy okulary i koszulę w niebiesko-białą kratę uznają za czerwoną płachtę. 

- Hej, leszczu! – cios w prawe ramię. 

- Hej, kujonie! – lewe ramię. 

Całe szczęście więcej ramion nie posiadam, za wszystkie bardzo żałuję.  Ale wyzwiska standardowe.  Zabrakło tylko... 

- Hej, dziwolągu! – no dobra, widocznie w Dallas jeszcze na koniec pchają w plecy.  Tak żeby dziwoląg się przewrócił.  Całe szczęście już stałem pod klasą.  Teraz standardzik ze strony pana wychowawcy. 

- Uczniowie, jak wiecie od dzisiaj macie nowego kolegę.  To jest Bernie... Witkowski?  Tak?  Dobrze wymawiam?  Okej, powiedz nam coś o sobie, czym się interesujesz, co lubisz. 

No i wymyśl tu coś na szybko.  Przecież nie powiem im o zębach. 

- No, generalnie to interesują mnie lata 50.  Maccartyzm, narodziny telewizji, to wszystko jest... 

- Świetnie Bernie, witamy w drugiej klasie liceum.  Zajmij miejsce, może w ławce na końcu klasy, tam zwykle siedzi panna Walker, ale akurat teraz jest na zajęciach z historii. 

Niezbyt miłe uczucie jak idziesz do ławki i gapią się na Ciebie wszyscy faceci wzrokiem typu „lepiej, żebyś wiedział gdzie Twoje miejsce”, a dla dziewczyn nawet widok własnego długopisu w ruchu jest atrakcyjniejszy.  No i usiadłem w ławce na końcu klasy, tam, gdzie zwykle siedzi panna Walker, ale akurat teraz jest na zajęciach z historii. 

 

Dobra, mniejsza o pannę Walker, trzeba się zaprzyjaźnić póki od nich też nie zaliczyłem trypletu „Leszcz-Kujon-Dziwoląg”.  Na stołówce usiadłem z jednym gościem.  Bez aparycji futbolisty, ale wyglądający na takiego, któremu nie dokuczają.  Nazywał się Tom.  Siedziała z nim jakaś grubaska, widać, że zakompleksiona, bo miała spięte włosy (taka mała rada, chłopaki – z autopsji wiem, że rozpuszczone włosy noszą tylko kobiety wyzwolone). 

- Hej – zacząłem.

- Hej. Chcesz usiąść? 

- O, pewnie. – pierwszy etap zaliczony. 

- Jestem Tom, a Ty mówisz, że jesteś...  Bernard, tak? 

- Bernie.  Zdecydowanie Bernie. 

- Długo mieszkasz w Dallas? 

- Dopiero się wprowadziliśmy.  Jacy są ludzie tu w klasie? 

- Bez odstępów od normy.  No, chyba że mówimy o Marilyn Walker. 

- Tej, w której ławce dzisiaj siedziałem? 

- Człowieku, ja bym na Twoim miejscu poszedł do sanepidu żeby sprawdzić, czy z tej ławki żadna pamiątka się do mnie nie przyczepiła. 

- Ale o co Ci chodzi, masz na myśli, że ona...  Nie myje się?  Ma AIDS, czy coś? 

Prychnął jak to usłyszał. 

- Stary, to najlepsza laska w szkole, jak nie w całym Teksasie.  Chodzi o to, że...  Ona jest jakaś dziwna.  Inne panienki jej nie znoszą za to, że im robi konkurencję, a chłopaka żadnego nie ma.  Nie wiem, może uważa się za taki kaliber, że żaden jej nie jest wart.  Tylko chodzi o to, że...  Ona ich nawet nie spławia.  Ona przed nimi zwiewa. 

No proszę, w Teksasie faktycznie wszystko jest większe. 

- Czyli co, jak wróci z zajęć, to gdzie mam usiąść, skoro... 

W tym momencie grubaska znalazła ciekawsze zajęcie od swojego lunchu i podniosła swój opatrzony w spięte włosy, zakompleksiony łepek. 

- Możesz siedzieć ze mną jak chcesz, ja zawsze siedzę sama... 

I pokazała siekacze pokryte aparatem tak wielkim, że James Cameron zbudowałby z niego Terminatora.  Jak całe życie się modlę o dziewczynę, to leci na mnie grubaska z zakompleksionymi, spiętymi kłakami, w której nawet zęby mi się nie podobają, bo nosi na nich ten zasrany aparat.  Dzięki, Panie Boże.  Zajebisty z Ciebie gość, bez kitu. 

 

Do końca dnia miałem tak ułożone zajęcia, że nie zobaczyłem tej całej Marilyn.  Zresztą co za strata, skoro i tak by nie zwróciła na mnie uwagi. 

 

Jak wracałem, to przed szkołą stał koleś, może ze dwa lata starszy, w wymiętoszonym ubraniu, czapce z daszkiem i brudny na gębie.  Jacyś kolesie go mijali i rzecz jasna skomentowali. 

- Kurde, gościu, wali od Ciebie piwem.  Nie stój tu pod szkołą, bo ją normalnie zaraz zamkną. 

Wyjątkowo spokojnie przyjął obelgę. 

- No co, a Ty nie lubisz się czasem zabawić z czymś mocniejszym?  Nie wykręcaj się, bo nie uwierzę. 

- Ale my nie jesteśmy nosicielami wszy, Dale! 

To już się temu Dale’owi nie spodobało. 

- Ej, stary.  Nie nosicielem, tylko gospodarzem, i nie wszy, tylko pcheł. – no fakt, lewej ręki używał głównie do drapania się.  Chłopaki aż podnieśli ręce z obrzydzenia. 

- To idź gdzieś się z nimi napić, a nie smrodzisz pod szkołą. 

Poszli, ale widocznie chciał mieć ostatnie słowo. 

- Pokolenie zagłady.  Przez takich jak Wy amerykańska gościnność będzie niedługo gatunkiem wymarłym! 

Jak drapał się w potylicę, to aż mu spadła czapka.  Poleciała w moją stronę, więc podniosłem i mu ją podałem. 

- O, dzięki. – Jeszcze krzyknął za nimi. – Widzicie?  A dzięki niemu na razie jest tylko gatunkiem zagrożonym!  Dzięki, synu. 

- Synu?  Nie przesadzaj, nie wyglądasz na dużo starszego ode mnie. 

Przybliżył swoją brudną mordę. 

- Spójrz na tę twarz przyjacielu, a zobaczysz lata doświadczenia, których biologia nie zapewni.  Powąchaj ją, a poczujesz... 

- Czuć już bez wąchania. 

- Och.  Dale Kudlak, miło poznać. – mniejsza o to, że obie ręce miał jak górnik z Sierra Leone, ale jakby było mało, podał mi lewą. 

- Bernie.  Witkowski. 

- Jesteś tu nowy, wcześniej Cię nie widziałem. 

- Tak, to mój pierwszy dzień w szkole, więc... 

- Inne dzieciaki w porządku? 

- Tak, ale wiesz... nie wszystkich jeszcze poznałem.  Mówili mi o takiej dziewczynie. 

- Marilyn Walker... – pierwszy raz miał poważny wyraz twarzy. 

- Tak...  Też o niej słyszałeś? 

- Żartujesz?  Cała ta szkoła o niej mówi.  O jej całej rodzinie krążą legendy... 

- Jakie legendy? 

- Unika facetów, panienki się jej boją, i w dodatku co jakiś czas jakaś dziewczyna ze szkoły ginie w tajemniczych okolicznościach... 

- Chcesz powiedzieć, że ona jest... 

- Tak... 

- Czymś nadnaturalnym? 

- Tak...  Chwila, co?  Nie, głupku!  Zwariowałeś?  Ona jest lesbijką! 

- I to wszystko?  To po co ten konspiracyjny ton? 

- Nabijałem się z Ciebie! – odwrócił się i poszedł śmiejąc się i kręcąc głową. - Czymś nadnaturalnym, wymyślił. 

- A te dziewczyny ginące w tajemniczych okolicznościach? 

- Ofiary gwałtu, jak w każdej szkole w większym mieście!  Kurde, Ty chyba naprawdę jesteś tu od niedawna. 

I poszedł.  Tyle, że teraz już drapał się obiema rękami. 

 

ROZDZIAŁ DRUGI: MILCZĄCA I TAJEMNICZA MARILYN WALKER

 

Wiecie jak to jest, kiedy...  A tam, walić to.  I tak nie mam pomysłu na wstęp.  Przejdę do konkretów. 

 

Kiedy następnego dnia poszedłem do szkoły, to zastanawiałem się, czy ta laska będzie na zajęciach, czy znowu będzie mieć jakieś osobne. 

 

Stałem sam pod klasą i wypatrywałem wzrokiem Toma z nadzieją, że tym razem grubaska będzie mieć jakieś inne zajęcia (najlepiej wymianę partnerską z Afganistanem), ale w tym momencie na horyzoncie pojawił się kto inny.  Szła w moją stronę dziewczyna niczym wycięta z najpiękniej sielankowego plakatu z lat 50.  Śliczne, lekko pofalowane blond włosy, w nich opaska, bluzeczka w czarno-białe paski i bardzo skromny make-up.  Od reszty odstawały tylko dżinsy, co tworzyło piękną, nieco nostalgiczną, ale wcale nie pretensjonalną całość.  Kurde, od kiedy ja taki poetycki się zrobiłem? 

 

Szła jakby przestraszona.  Faceci patrzyli na nią, ale od razu się odwracali jak wyczuła ich wzrok.  Panienki z kolei się odsuwały z obrzydzeniem.  Nie wiem czy trwało to kilka sekund czy kilka dekad, ale gdy była coraz bliżej mnie, spojrzała na mnie.  Zastanawiałem się, czy nie patrzy na kogoś za mną, ale wolałem sobie wmawiać, że nie, niż się o tym przekonać.  Okazało się, że mam rację.  Zatrzymała się przede mną. 

- Hej.  Musisz być tym nowym.  Mam na imię Marilyn. 

I pokazała je.  Jasna cholera.  Białe, równiutkie i z czymś, czego w najśmielszych fantazjach nie widziałem.  Miała kły niczym niedźwiedź.  I wtedy to się stało.  Ale wstyd.  Kurwa, skoro kobiety umieją symulować orgazm, to faceci powinni umieć symulować jego brak.  Takie mamy równouprawnienie?  Aż nie chcę wiedzieć, co musiała o mnie pomyśleć w tym momencie. 

- Eee...  To ja już może wejdę do klasy, bo zaraz zajęcia. 

Jestem tu dwa dni, a osiągnąłem chyba szczyt upokorzenia. 

 

Wszedłem do klasy i zdałem sobie sprawę, że są wolne tylko dwa miejsca.  A przecież z grubaską nie usiądę.  Co za dzień... 

 

Od razu jak usiadłem, spojrzała na mnie jakbym jej wlazł pod prysznic.  Nie żebym się tego nie spodziewał. 

- Dlaczego ze mną usiadłeś?! – uroczą miała chrypkę jak próbowała na mnie wrzasnąć szeptem. 

- Ilość wolnych miejsc jest ograniczona. 

- Tam jest drugie wolne miejsce. 

- Nie usiądę z nią, ona wykazuje mną jakieś niezdrowe zainteresowanie. 

- Wszystko dobrze, młodzieży? – Pan Schmondack najwyraźniej też usłyszał. 

- Ja nie chcę z nim siedzieć, panie profesorze! 

- A dlaczego, nie lubisz nowego kolegi? 

- Nie, ale on... – zerknęła na plamę na moich spodniach. 

- Błagam, nie rób mi tego, jeszcze brakuje żeby klasa miała ze mnie pośmiewisko po jednym dniu. – powiedziałem najszybciej jak mogłem prawie nie poruszając ustami. 

- Po prostu wolę siedzieć sama, wszyscy to wiedzą. 

- Nie wydziwiaj.  Lekcja się już zaczęła, nie ma przesiadania się. 

Nie dawała za wygraną.  Znowu podniosła rękę.  Pan Schmondack westchnął. 

- Tak? 

- Mogę się przenieść do innej klasy? 

- Możesz się po lekcjach przenieść do kozy. 

- A mogę teraz? 

- Dobra, dam Ci inną nauczkę.  Witkowski, daj swój podręcznik. – przez chwilę się bałem, że będzie chciał ją nim zdzielić. 

- A teraz proszę otworzyć podręcznik panny Walker na stronie jedenastej i przeczytać do końca rozdziału.  Jak będziecie musieli korzystać z jednej książki, to od razu się nauczycie  współpracy i tolerancji. 

- Nie powinieneś się do mnie zbliżać. – szepnęła przysuwając otwarty podręcznik.  Nie ze złością czy jakąś agresją.  Raczej z czymś takim jakby, nie wiem...  Zatroskanie?  Zanim zaczęliśmy czytać, wyciągnęła haftowaną serwetkę i położyła ją sobie na nogach na wypadek gdyby zetknęły się z moimi.  Okej, przyznaję, ona jest dziwna.  Ale mimo to mógłbym napisać dla niej piosenkę.  Znaczy jakbym umiał pisać piosenki. 

 

Jak się okazało, od czasu tej lekcji wszystko w moim życiu przestało być normalne.  Dowód tego dostałem na stołówce.  Kiedy chciałem sobie jak nigdy nic usiąść z Tomem, na mój widok poszedł do innego stolika.  Nawet grubaska unikała mojego wzroku.  No, czyli jednak nie jest tak źle.  Spojrzałem na stolik, w którym siedziała (sama rzecz jasna) Marilyn.  Widziała całą akcję i tylko wzruszyła do mnie ramionami i brwiami.  Dobra, co mi się stanie jak do niej podejdę? 

- Ostrzegałam, żebyś się trzymał z dala. 

- Teraz oni się trzymają z dala ode mnie. 

- Trzeba było ze mną nie siadać. 

- Już za późno. 

- Ze mną jeść nie będziesz. 

- Ale nikt teraz nie chce ze mną siedzieć! 

- Jedz na stojąco, tak podobno zdrowiej. 

- Co oni wszyscy do Ciebie mają? 

Wepchnęła sobie całego Twixa do ust. 

- Ne rowmawam w pemną buwą. 

- To poczekam aż połkniesz. 

Poprosiła mnie palcem wskazującym żebym przybliżył głowę.  Jak to zrobiłem, połknęła część batona. 

- Jak połknę, to krzyknę na całą stołówkę żeby spojrzeli na Twoje spodnie. 

To mnie przekonało.  Usiadłem na parapecie. 

Kiedy już prawie przerwa się skończyła, zauważyłem, że jakaś odstrzelona jak do teledysku Katy Perry laska gada z kumpelą idąc jednocześnie w stronę Marilyn. 

- I rozumiesz, on mówi do mnie „Jesteś dziewicą?”, to mu odpowiadam „Nie.”, a on mi na to „Wiesz, dziewicą się jest w trzech miejscach, tych samych gdzie się mierzy temperaturę, tyle że zamiast pod pachą...” 

Tak była zaaferowana, że wpadła na Marilyn. 

- Patrz gdzie siedzisz, pasiaku!  Ludzie tu chodzą! 

- My się chyba jeszcze nie znamy. 

- Nie, bo nie obchodzą mnie żadne dziewczynki z kółka różańcowego. – w tym momencie zwróciła uwagę na zawartość stolika Marilyn. – Aha, to Ty lafiryndo wzięłaś ostatnią Cherry Coke i dla mnie nie starczyło. – podniosła nieotwartą puszkę. – Odszkodowanie za popsutą przerwę. – odwróciła się i nawijała dalej. – No i w każdym razie dzisiaj idę do Ba-Loosh, może tam będzie... 

I wtedy to zobaczyłem.  Nie poruszała się, normalnie oddychała, nie trzęsła się w tym krześle.  Ale zobaczyłem w jej oczach, że w środku się w niej gotuje, czułem, że gdyby mogła, to by tę pindę utopiła w tej puszce.  Zacząłem jakby rozumieć resztę klasy, chociaż i tak nie do końca.  Ale wystraszyłem się.  Autentycznie przez tę krótką chwilę bałem się tej laski. 

 

Nie byłem świadkiem tego, co teraz tutaj opiszę.  Ale hej!  Przecież ja tu jestem narratorem.  Więc równie dobrze mogę być narratorem wszechwiedzącym.  Postaram się zatem powstrzymać przez tę chwilę od od-narratorskich komentarzy i niczym prawdziwy profesjonalista relacjonować na sucho. 

 

Klub Ba-Loosh był już prawie pełny, ale kolejnych imprezowiczów nie brakło.  Pinda, która naraziła się Marilyn rozmawiała z typem, który jak wcześniej opowiadała, wykładał jej w których miejscach jest się dziewicą.  Już miała go zaprosić do siebie, gdyż ponoć jej rodziców nie było w domu.  Ale na swe własne nieszczęście wypiła zbyt dużo.  Musiała zrzucić balast z żołądka.  Ale tym razem na jej własną w tym przypadku zgubę, łazienka damska była pełna.  Nie mogła przetrzymać.  Musiała wyjść z klubu.  Kiedy z tyłu klubu przy kubłach na śmieci pozbywała się...  no, wymiotowała (to nie jest w końcu tak ohydne słowo), nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje... 

- Cherry Coke zaszkodziło? 

Pinda podniosła głowę znad kubła.  Patrzyła w stronę, z której dochodził głos, ale w tym miejscu było zbyt ciemno, by to dojrzeć. 

- Jednak kradzione nie tuczy, prawda? 

Postanowiwszy ułatwić jej nawiązanie kontaktu wzrokowego, Marilyn Walker wyszła z cienia.  Pinda od razu odzyskała pewność siebie. 

- O, kto tu przyszedł.  Zgubiłaś drogę idąc z koszyczkiem do babci?  Lepiej sobie odpuść, od tutejszych alkoholi możesz się już nie obudzić. 

- Dziecko – zaczęła Marilyn. – i tak masz za mały rozumek żeby to pojąć, ale mogłam sobie pozwolić na chodzenie do takich podrzędnych knajpek zanim urodzili się ci, którzy powymyślali drinki, które tu serwują. 

Pinda westchnęła zażenowana. 

- Już se za dużo wypiłaś. 

Pinda się odwróciła i chciała wracać, ale rozmowa dopiero się zaczęła.  Chociaż tak w zasadzie, to zmierzała już ku końcowi. 

- Jesteś pustą pindą, Malloy.  Tak.  Zdążyłam się dowiedzieć jak się nazywasz. 

- Ta?  Ja też wiem jak się nazywasz...  Walker.  Nie będę drugi raz dzisiaj psuć sobie przez Ciebie humoru.  Idź sobie zamów jakiś soczek z marchwi czy co tam Ci pomaga. 

- Och, bardzo chętnie się napiję.  Tylko czegoś bogatszego odżywczo.  Niestety taka pinda jak Ty nie umie docenić nawet tego, co warto, a czego się nie opłaca w życiu próbować.  I już się nie nauczysz. 

- Możesz mnie ugryźć. 

Malloy zaczęła się odwracać, ale wówczas dłoń Marilyn zacisnęła się na jej barku. 

- Bardzo chętnie. 

Zanim Malloy zdążyła się odpowiednio zaniepokoić tym, co się dzieje, Marilyn uśmiechnęła się upiornie, demonstrując swe niedźwiedzie kły.  Następnie błyskawicznie zanurzyła je odrobinę powyżej serca Malloy.  Prosto w aortę.  Kiedy Malloy próbowała krzyknąć, Marilyn zakleszczyła jej dłonią usta.  Gdy było już po wszystkim, ciało Malloy bezwładnie runęło na chodnik.  Marilyn wytarła sobie usta. 

- No.  Teraz ta trudna część. 

Z nieskrywanym obrzydzeniem i pewnymi oporami Marilyn rozpięła denatce szorty i na odpowiednią odległość je zsunęła wraz ze stringami.  Następnie sięgnęła do kubła po butelkę, roztłukła ją i ocalałą część z szyjką zatopiła w ranie Malloy i położyła obok zwłok.  Otrzepała ręce z grymasem obrzydzenia na twarzy. 

- Nienawidzę tego całego pozorowania. – spojrzała na zegarek. -  Ojejku, już wpół do dziewiątej!  Muszę odrobić matematykę! 

I pobiegła do domu. 

 

Do końca życia będę wdzięczny, że mnie przy tym nie było. 

 

ROZDZIAŁ TRZECI: KŁAMSTWO MA DŁUGIE (I SEKSOWNE) NOGI

 

Następnego dnia Marilyn znowu nie było na pierwszych zajęciach.  Ale nikt tak naprawdę nie zwracał na to uwagi.  Rano przyszła do nas dyrektorka. 

 

- Moi drodzy uczniowie, bardzo mi przykro Was o tym powiadamiać, ale miało miejsce tragiczne zdarzenie. -

Łał.  Ciekawe jak długo to ćwiczyła przed lustrem. 

- Otóż wczoraj w nocy na tyłach klubu Ba-Loosh, odnaleziono ciało jednej z Waszych koleżanek.  Francesca Malloy została od nas brutalnie i przedwcześnie zabrana. 

Nie wiedziałem jeszcze wtedy kto to Francesca Malloy.  Aczkolwiek i tak podejrzewałem o kogo chodzi. 

- Wiedząc jak szokujące może być dla Was to przeżycie, zdecydowałam, że wszelkie klasówki i sprawdziany we wszystkich klasach zostaną odroczone. – ta baba chyba w kółko łazi w chmurach z tym siwym łbem.  Kto robi klasówki trzeciego dnia szkoły?  Nawet najwredniejszy nauczyciel nie miałby ich z czego robić. 

- To smutne zdarzenie przypomina nam jak kruche jest życie, jakim jest skarbem, jak wszyscy powinniśmy je chronić, uważać, by nie stracić go przedwcześnie... 

- A co jej się konkretnie stało? – nareszcie.  Przynajmniej Tom zachował się racjonalnie. 

- Nie moim obowiązkiem jest udzielać tego typu informacji, panie Jerry. – on nazywa się Tom Jerry?!  Rety, jego starzy naprawdę muszą być jajcarzami.  Gdyby nazywali się Tweety, to pewnie daliby mu Sylwester. – Zresztą Wasze społeczeństwo uczniowskie na pewno w czasie jednej przerwy wymyśli kilkaset różnych teorii.  No dobrze, ale może to jest powodem, dla którego powinniście znać prawdę.  Fakty są takie: policja odnalazła ciało zmasakrowane nad sercem przy pomocy butelki... – teraz trudno powiedzieć czy jej mina to smutek czy obrzydzenie. - Z częściowo zdjętą dolną połową ubrania. – schowała twarz w dłoniach i wyszła.  No i już, sensacja na całego. 

- Stary, ale jazda. 

- Sucz dostała o co się prosiła! 

- Przecież nawet jej nie znasz, chodziła do pierwszej klasy! 

- Wystarczyło na nią spojrzeć, i ta akcja którą odwaliła z Walker... 

I tym podobne.  Ale – no właśnie.  Walker. 

 

Ale Marilyn przyszła na następne zajęcia.  Tyle że wycwaniła się tym razem i puściła mnie do klasy pierwszego, a sama zajęła inną pustą ławkę.  No to poczekałem do przerwy. 

 

- Mówiłam żebyś się do mnie nie zbliżał. 

Standardowa śpiewka. 

- Mówiłaś.  Ale dzisiaj już nie masz mi czym grozić. 

- Coś mogę wymyślić. 

- Słyszałaś o tym, co się stało? 

- Cała szkoła słyszała. 

- Czy to nie była ta pinda, która wczoraj Ci... 

- Coś Ty się tak na mnie uparł, co?  Nie chodzę na randki.  I nie chcę przyjaciół.  Są zbyt krótcy.  Zresztą nawet nie wiesz co mam na myśli.  A teraz zrób mi przyjemność i idź sobie.  Wystarczy sam fakt co się stało z tą pin...  To znaczy z Malloy. 

- Okej, myślałem tylko, że... 

- To nie myśl, Bernie.  Przynajmniej nie o mnie. – powiedziała to stanowczo, ale czuć w tym było jakiś taki smutek.  Albo to tylko moja wyobraźnia.  Nie, na pewno się nie przesłyszałem. 

- Skąd znasz moje imię, przecież z nikim nie rozmawiasz w szkole... 

- Idźże już wreszcie, słyszysz?!  Nie masz mi czym zaimponować! 

No to się przekonamy. 

 

Pan Schmondack nie należy do tych nauczycieli, którzy dziennika strzegą jak oka w głowie, więc bez większych problemów zajrzałem i sprawdziłem rozkład zajęć Marilyn.  Okazało się, że kończy lekcje dwie godziny po mnie.  Zatem miałem wystarczająco dużo czasu, by sprawdzić czy nie mam jej czym zaimponować.  Poleciałem ze szkoły do domu.  Mama robiła obiad, Tata miał w pracy ciężki dzień (jak zwykle zresztą) i kimał na kanapie.  Aż za proste, by było prawdziwe.  Wziąłem klucz i pobiegłem do podjazdu. 

 

Samochód był na miejscu.  Migiem go otworzyłem i siadłem za kółkiem.  Chyba wszystko sprawdziłem.  Lusterka, zagłówek, siedzenie.  No to jedziemy. 

 

Przez chwilę zacząłem źle myśleć sam o sobie, że próbuję wyrwać laskę na tak płytki sposób jak bryka.  Ale co innego mi zostało?  Podobno większość się daje na to złowić.  Spróbować zawsze mogę.  I tak nie mam nic do stracenia. 

 

Kiedy dojechałem pod szkołę, po drodze zaliczając parę zjazdów na chodnik, gwałtownych hamowań i przejechań przez rondo bez włączania kierunkowskazu (ale jeżeli coś mnie może usprawiedliwić, to pewnie to, że jeszcze nie robiłem prawa jazdy), Marilyn akurat wychodziła ze szkoły.  Teraz być wyluzowanym.  Cholera, ale jak się to robi? 

- Cześć, Marilyn, zajęcia do późna? 

Uniosła oczy do góry i wciągnęła powietrze ustami.  Początek jak rozumiem, nienajlepszy. 

- Moja nowa fura.  Model robiony akurat po to, żeby nie wracać późno do domu... albo żeby dziewczyny, które wożę nie były późno w domu...  Albo żeby inne chłopaki mogły mi pozazdrościć jak wożę dziewczyny, na ten przykład Ciebie...  To znaczy, przykładowo naturalnie, bo nie twierdzę przecież, że jesteś pustą laską, która poleci tylko na samochód...  Ale oczywiście w razie jakbyś chciała się nim przejechać, potrzebowałabyś, to ja zawsze bardzo chętnie...  Albo...  No wiesz, użyteczna rzecz. 

Ci, którzy też wychodzili ze szkoły przyglądali się rozwojowi sytuacji niczym bójce między dwoma najsilniejszymi kolesiami w szkole.  Twarz Marilyn nie wyrażała żadnych emocji.  Odwróciła się w stronę obserwujących, po czym pochyliła się w moją stronę. 

- Zrobimy tak.  Podwieziesz mnie do domu, pod warunkiem, że obiecasz mi, że od jutra odczepisz się ode mnie raz na zawsze.  Nie będziesz się do mnie zbliżał, nie będziesz na mnie patrzył, nie będziesz mi nawet mówił „cześć”. 

Nie czekając na odpowiedź, wskoczyła na siedzenie pasażera. 

- Pokieruję Cię.  I tak na przyszłość, jak będziesz wkręcać dziewczynie, że samochód taty jest Twoją nową furą, to przynajmniej go wcześniej umyj. 

Uśmiechnęła się.  Naprawdę się uśmiechnęła!  No to jak jest w końcu?  Nerwowo przełknąłem. 

- Może żeby nie było cicho, to zapodam jakąś muzę? 

Nie miałem pojęcia jak działa auto ojca, więc zamiast radia włączył mi się odtwarzacz z płytką z przebojami jego młodości.  Już gorzej być nie mogło.  Dlaczego wszędzie, gdzie znajdzie się chłopak z dziewczyną, musi się włączyć „True” Spandau Balletu? 

- Kiedyś lubiłam tę piosenkę, ale jak zaczęli ją dawać w trailerze każdej możliwej komedii romantycznej, to nikt już nie traktował jej poważnie. – byłem zaskoczony, że zareagowała tak lekko. 

- O, nie, nie, przepraszam Cię Marilyn, to nie miało tak wyjść, ja nie chciałem... 

Zacząłem madrować przy odtwarzaczu, ale nie jest to łatwe, jak musisz jednocześnie pilnować kierownicy i patrzeć na drogę.  No i tym sposobem włączyło się „Heat of the moment” Asii.  Skuteczna kara za zawinięcie tacie autka. 

- Nie lubisz starej muzyki? – Marilyn pewnie ze wszystkich sił się powstrzymywała, żeby nie śmiać się z mojej nieudolności. 

- Lubię, ale nie taką.  Jakbyś była na pierwszych zajęciach, na których pan Schmondack przedstawił mnie klasie, to byś wiedziała.  Lubię muzykę z lat 50.  W ogóle lubię lata 50.  To jak się kobiety wtedy ubierały, „I love Lucy”, nawet to wieśniackie science fiction z tamtych czasów, które się oglądało w kinach samochodowych.  Nie umiem Ci tego wytłumaczyć, po prostu wydaje mi się, że to ciekawe czasy były. 

Zerknąłem na nią i mnie zatkało.  Miała łzy w oczach.  Jej lekko otworzone wargi trzęsły się.  Ale zanim zdążyłem zapytać co się stało, spojrzała na drogę. 

- Uważaj! 

Zahamowałem gwałtownie, omal nie przejeżdżając idącego sobie po jezdni jakby nigdy nic pijaka.  Zdążyło się już zrobić ciemno.  Dopiero jak wysiadłem, żeby się upewnić, że nic mu nie zrobiłem, zobaczyłem, że to Dale Kudlak. 

- Zwariowałeś, żeby tak łazić po ulicy?  Mogłem Cię przejechać, Dale! 

- O, Bernie Nadzieja Amerykańskiej Młodzieży Witkowski.  No już, nie przeszkadzam, jedź sobie.  Ja lecę do domu. – pokazał reklamówkę z piwami. – Dzisiaj będzie biesiadowanie. 

- Nie powinieneś tak się zalewać. – łatwo powiedzieć, ale nie będę mu próbował zabrać tego piwa, bo sądząc po tym, co (nadal) robiła jego lewa ręka, nie chciałem ryzykować, żeby jego mali przyjaciele się ze mną bliżej zapoznali. 

- Mały, to zbyt skomplikowane, żebym Ci tłumaczył dlaczego jednak powinienem. – spojrzał w niebo, trochę niespokojny. – Ciemno już, spadam do siebie, i Ty też. 

Zaczął iść szybkim krokiem, ale nagle rozległ się długi dźwięk klaksonu z autka Taty.  Marilyn całkiem słusznie się niecierpliwiła.  Tylko wysoki dźwięk tak wystraszył Dale’a, że upuścił reklamówkę.  No to sobie pobiesiadował.  

- Moje piwko... – padł na kolana i zaczął się trząść.  Biedny, uzależniony człowiek. 

- Stary, wiem, że żałujesz wydanej kasy, ale to dobrze Ci zrobi... 

- Ty nic nie rozumiesz, Berns.  Tylko kiedy zaliczę zgon, jestem nieprzytomny w czasie przemiany.  Ja potrzebuję tego piwa żeby nikogo nie zabić... 

W pierwszej chwili myślałem, że już ma jakąś delirkę, skoro tak bełkocze.  Ale niestety nie.  Najpierw się napiął, potem zaczął wstawać, przy czym robił się coraz większy i wreszcie porósł włosami.  Myślałem, że zrobię rzadką ze strachu.  Dale to wilkołak. 

 

Już zaczął na mnie ruszać, dysząc i pomrukując.  Poruszał się trochę jak goryl, pomagał sobie podpierając się przednimi łapami.  Jestem dla siebie pełen uznania, że w tym całym szoku zdołałem coś takiego zapamiętać.  Dale szczeknął i wyprężył się do skoku na mnie, ale w tym momencie coś go kopnęło z góry.  Niezbyt mocno niestety.  Z równie wielkim zaskoczeniem zauważyłem, że to Marilyn.  Widziałem, że jest przestraszona: 

- To jest niemożliwe...  Wilkołaki nie istnieją... 

Dale rzucił się na Marilyn.  Jakoś unikała jego łap, pewnie dlatego, że była taka zgrabna.  Ale zauważyłem, że nie tylko się broni.  Ona w pewnym momencie wgryzła mu się w rękę, i to z taką zajadłością, agresją.  Jej kły widocznie są naprawdę ostre, bo Dale aż zawył z bólu.  Walczył dalej, ale całkiem nieźle wychodziły jej uniki.  Wreszcie, trochę nie wiedząc co robić, kopnęła go w piszczel, po czym ugryzła w drugą rękę.  Musiało go zaboleć.  Trzeba go było szybko unieszkodliwić, więc rozglądając się za pomysłem, chwyciła reklamówkę z potłuczonym piwkiem i jeb przez łeb.  No to zaliczył ten swój zgon.  Podbiegła do mnie. 

- Nic Ci nie jest? 

- Nawet nie wiem co mam odpowiedzieć.  Chciał mnie zjeść wielki potwór, który jak myślałem dotąd, był fikcją. 

- No i dowiedziałeś się, że Twoja koleżanka z klasy jest wampirem. 

- To stąd te zęby!  Naprawdę jesteś wampirzycą? 

Wzruszyła ramionami. 

- Wiem, niezbyt pozytywna ciekawostka o dziewczynie.  Ale niestety mój tata nie był mechanikiem samochodowym i nie pochylę się seksownie nad maską Twojego samochodu. 

- To wampiry też istnieją? – byłem kompletnie ogłupiony.  Przewróciła oczami, ale tak życzliwie.  To dobry znak.  Dobry, prawda?

- Gildia Wampirów Amerykańskich niestety nie wydała mi legitymacji, więc obawiam się, że musisz mi uwierzyć na słowo.  Więc mam nadzieję, że rozumiesz...  To dlatego prosiłam, żebyś się do mnie nie zbliżał.  Nie dlatego, że Cię nie lubiłam. 

- Łał.  To... chyba powinienem się Ciebie bać? 

- A mówię z węgierskim akcentem o tym, jaką masz delikatną szyjkę?  Zresztą z tą szyją to kolejna bzdura.  Krew się pije tuż nad sercem, trzeba się wgryźć w aortę. 

- Często w ten sposób...  mordujesz ludzi? 

Podniosła wskazujący palec w protestującym geście. 

- Tylko najgorsze szkolne pindy! – uśmiechnęła się dumnie opierając ręce na biodrach.  Wyglądała teraz identycznie jak te kobiety z ulotek propagandowych z czasu drugiej wojny.  Tyle, że ona była żywa.  A może nie?  Jak to jest z tym stanem wampirów? – W ten sposób wyświadczam przysługę całemu światu!  Ale Tobie nie zrobię krzywdy... 

- Dlaczego? 

Kucnęła przy mnie i spojrzała mi prosto w oczy. 

- To wszystko prawda co mówiłeś o latach 50.? 

- Tak... Ale... 

I w tym momencie zaczęła się magia.  Zaczęła mnie całować, wzdychając przy tym tak, jakbyśmy już uprawiali seks.  Zakochałem się.  Na pewno.  A najgorętsza laska w szkole unikająca facetów nie chce puścić moich ust.  Zac Efron może mi naskoczyć. 

Gdy wreszcie zrobiła sobie przerwę, wzięła mnie za ręce i podniosła, po czym weszła do samochodu i usiadła na miejscu kierowcy. 

- Co jest... 

- Zaufaj mi, jeżdżę dłużej i lepiej od Ciebie. 

- Ale dokąd jedziemy? 

- Do mojego domu!  Muszę im powiedzieć o wilkołaku i wiesz...  przedstawić Ciebie. 

- I to tylko dlatego, że lubię lata 50.? 

Roześmiała się, trochę zawstydzona. 

- Od początku zwróciłam na Ciebie uwagę.  Tym jak wyglądasz, jak się zachowujesz...  Przypominasz mi o tych czasach.  Ale kiedy powiedziałeś, że naprawdę to lubisz, zrozumiałam, że drugi taki chłopak mi się nie trafi przez całą wieczność. 

- Czyli do 2012 roku. 

- Wiem jak przeżyć koniec świata.  Widziałam na „Indiana Jonesie”.  Musisz mieć po prostu bardzo dużą lodówkę. 

Ona jest urocza.  Jest nawet tak samo naiwna jak te lata 50. 

- Staliśmy się wampirami w 1957-mym.  Miałam wtedy 17 lat.  Zresztą wszystko opowiemy Ci w domu, tak się cieszę, że wreszcie Cię spotkałam! 

Uśmiechnęła się najszerzej jak potrafiła i podskoczyła w fotelu.  Gdyby nie mój ośli zachwyt, to pewnie rozejrzałbym się czy na sali jest lekarz, bo sytuacja, w jakiej się znalazłem zdecydowanie nie była normalna. 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY: POZNAJ MOJEGO OJCZYMA

 

Jeździła bezbłędnie, ale pewnie byłem pod wrażeniem dlatego, że mój mózg nie rejestrował jeszcze do końca tego, że mam do czynienia z wampirzycą starszą ode mnie dobre 50 lat.  Gdy wreszcie podjechaliśmy pod jej dom, zaciągnęła mnie za rękę pod drzwi.  Kiedy myślałem, że wariactwa obecnej nocy już minęły, osoba, która otworzyła nam drzwi wyprowadziła mnie z błędu.  Przede mną stanął chłopak ubrany w tak jednoznaczne kolorki, że nawet jeśli ktoś nie rozróżnia barw, to różowe okularki w kształcie serduszek, które miał na idealnie opalonym nosie nie pozostawią wątpliwości co do jego... no... gustu.  Spojrzał na mnie i zachwycony klasnął w dłonie. 

- Oł mój Boszszsze!  To dla mnie?! – nawet jego głos był kompletem z zestawem dodatków: obrzydliwie przerysowany brytyjski akcent i maniera mówienia jeszcze bardziej różowa niż jego okularki. - Nie musiałaś, mimoziu!  

- To mój nowy chłopak, ciepły braciszku! – widocznie to, że się tak do siebie zwracali, było na porządku dziennym.  Przyjrzał mi się uważnie. 

- Śmiertelnik?  Oooj, Don Jose Cię wybatoży, siup siup! – udał uderzanie batem. – Mojej siostrzyczce uderzyła do głowy rozpusta! – odwrócił się i zaczął iść w głąb domu z podniesionymi teatralnie dłońmi. – Słuchajcie, hasło na dzisiaj to rozpustaaaa! – najbardziej przerażający koszmar nastoletniego ofermy: wampir-homoseksualista.  Całe szczęście, że mam przy sobie dziewczynę-też-wampirzycę. 

 

Weszliśmy do salonu.  W środku siedziała na oko czterdziestoletnia kobieta, zadbana niemal równie jak Marilyn. 

- Mamo, przedstawiam Ci Berniego.  Bernie, to jest Nora, moja mama. 

Była bardzo miła.  Wstała, przywitała się. 

- Szczerze, to nie sądziłam, że taki dzień nadejdzie.  Ale znam moją córkę od 60-ciu lat – dobra, znowu poczułem, że nie jestem w zbyt codziennym otoczeniu – i tak właśnie wygląda, kiedy jest naprawdę szczęśliwa. 

Ten, który spełnił nam jednorazowo funkcję odźwiernego i którego imienia nie zdążyłem poznać, wciął się. 

- Ale wiecznie to szczęście trwać nie będzie.  Śmiertelnicy nie nazywają się śmiertelnikami, bo grają w „Mortal Kombat”. 

- Nigel! - Nora zwróciła mu uwagę.  Wreszcie dowiedziałem się jak ma na imię.  Właściwie po jego akcencie mogłem się tego domyślić. 

- Oj przepraszam mamuniu, wiesz, że ja już taki jestem, że lubię psocić. 

Marilyn spoważniała. 

- Mamo, ale jest coś ważnego, co muszę Ci powiedzieć. 

- Jesteś w ciąży? 

- Co?  Przecież wampiry są bezpłodne! 

- A prawda, zapomniałam.  Ale wiesz, żyjemy w takich czasach, że każda kochająca matka zadaje to pytanie przynajmniej raz na jakiś czas. 

- Nie, ale coś, co myślałam, że też jest niemożliwe jednak miało miejsce! 

- Chodźcie na kolację, opowiesz przy stole.  Twój ojczym też zaraz zejdzie. 

- Też jest wampirem? – szepnąłem do Marilyn. 

- Nawet szkoda gadać... – pokręciła głową. 

 

W jadalni nikomu nie wolno było ruszyć talerza dopóki głowa rodziny nie zeszła.  I w końcu się pojawił...  A, nie chce mi się go opisywać.  No Latynos, no.  Łysiejący, wąsaty, trochę przygruby.  Od razu spojrzał na mnie. 

- Que pasa?  Kto to jest? 

Nigel uśmiechnął się i dyskretnie powtórzył gest z biczem.  Marilyn nabrała pewności siebie. 

- Mój chłopak.  Wiesz, taki z którym się chodzi, Jose. 

A, to on jest Don Jose. 

- A on wie chociaż w czyim compania się znalazł? 

- Wie. – uśmiechnęła się do mnie.  Ale tak delikatnie, bo wiedziała, czym to grozi. - Podniecają go moje zęby. 

Jose przeżegnał się i splunął.  Wyobraźcie sobie żegnającego się wampira. 

- El diablo!  Jak Ty możesz przy stole o tym mówić! 

- Panie Jose... 

- A Ty nawet nie wiesz jak się nazywam!  Sierżant Jose Alejandro Alvaro Ricky Ricardo Garcia. 

- Bernie Witkowski.  Dobrze, panie... sierżancie Garcia...  Zaraz, Ricky Ricardo? 

- To panieńskie nazwisko mi Madre. 

- I jesteście, no, jak to się mówi...  Wegetarianami? 

- Przecież widzisz, że na stole jest mięso. – zdziwiła się Marilyn. 

- Nie, mi chodziło o to, że tak jak te „dobre” wampiry...  Nie żywicie się ludzką krwią? 

Nora aż wypluła kawę jak to usłyszała.  Wszyscy wybuchli śmiechem.  Tylko Marilyn spojrzała na mnie jakbym zapytał jej rodziców o sprawy łóżkowe. 

- Dziecko, a czym Twoim zdaniem mamy się żywić?  Ludzką śliną? – Nora wycierała sobie usta z kawy. 

- Nie, ale na przykład Brad Pitt w „Wywiadzie z wampirem”... – gdy to powiedziałem, Nigel westchnął rozmarzony. – Pił tylko krew zwierząt, żeby nie krzywdzić ludzi. 

- Tak, łatwo Ci mówić cwaniaku. – Nigel widocznie postanowił podjąć temat. – Spróbuj cały dzień wytrzymać na gruszkach, zobaczymy ile będziesz miał siły. 

- Krew zwierząt to nie jest nawet drugie śniadanie, Bernie. – Marilyn próbowała być dla mnie najbardziej wyrozumiała. 

- Ty myślisz, że co my jesteśmy?  El familia del chupacabras? – coraz mniej lubiłem głowę ich rodziny. 

- Żaden wampir nie może się obyć bez ludzkiej krwi.  Może pić ją rzadko, ale czasem musi. – powiedziała Nora. 

- Ostatecznie jak ktoś nie chce zabijać – zaczął Nigel – to może włamać się do banku krwi, ale to naprawdę trzeba być wyzbytym wszelkich uczuć gnojkiem, żeby ukraść coś, co może uratować niewinnym ludziom życie. 

- Bardzo mądrze mówisz, synku. – Nora objęła Nigela i Marilyn. – Moje dzieci nie będą ograbiać szpitala, prawda, że nie będziecie? 

- Słuchajcie, jest coś bardzo ważnego, o czym musicie wiedzieć. – Marilyn spoważniała. 

- Co takiego, córuniu? – zapytała Nora.

- Kiedy Bernie mnie odwoził natknęliśmy się na wilkołaka.  Wiem jak to brzmi, ale on był prawdziwy. 

- Kochanie, przecież wilkołaki nie istnieją.  To ludzie je wymyślili, żeby straszyć wampiry. 

- Zaraz – musiałem się wtrącić, bo poziom wariactwa w tym domu był już niebezpiecznie wysoki. – Jesteście wampirami, czymś, co ludzie uważają za bajkę, a twierdzicie, że wilkołaki są zmyślone? 

- Ja tam w życiu żadnego nie spotkałem. – odezwał się Jose. 

- Ale my spotkaliśmy i gdyby nie to, że Marilyn użyła zębów jako broni, to Was już byśmy nie spotkali! 

- Chłopcze, powiedz mi, co Ty właściwie wiesz o los vampiros?  Co o nas zapamiętałeś z tego, co wymyślają o nas zwykli ludzie? 

- Że jesteście bladzi... 

- Samoopalacze robią swoje – Nigel pogładził się po policzkach. 

- Że zmieniacie się w nietoperze, poruszacie z ogromną prędkością... 

- I jeszcze dodaj dziwny akcent. 

Akurat Jose nie powinien tego mówić, bo od razu wszyscy na niego spojrzeliśmy.  Gdyby jakikolwiek zwykły Latynos go usłyszał, to by go oskarżył o propagowanie rasistowskiego stereotypu. 

- Bernie, ugryzienie wampira to nie jest ugryzienie radioaktywnego pająka. – powiedziała łagodnie Nora -  Jedyne co zyskujesz to nieśmiertelność.  No, dopóki ktoś  nie potraktuje Cię święconą wodą, symbolem religijnym, albo czosnkiem.  Co tam jeszcze było, Marilyn?  A, srebro. 

Coś zadźwięczało.  Nigel wyjął komórkę i zapiszczał zachwycony. 

- Muszę lecieć do siebie!  Będziemy z moim pysiem rozmawiać przez Skype’a! 

Poleciał tak szybko na górę, że zastanawiam się, czy na pewno wampiry nie mogą się szybko poruszać. 

- To my też już pójdziemy. – powiedziała Marilyn łapiąc mnie za rękę. 

Jak szliśmy po schodach, to po prostu musiałem ją o coś zapytać. 

- Słuchaj, widzę, że z Twoją rodziną się nie nudzisz... 

- Można się przez te kilkadziesiąt lat przyzwyczaić.  Ale pewnie chciałbyś się dowiedzieć dlaczego są tacy, a nie inni? 

- Wiesz, jeśli to sprawa prywatna...  Ale to dosyć dziwne, że Twój brat jest Anglikiem. 

- Jakim tam Anglikiem.  On ma na imię Melvin.  Urodził się i wychował w Alabamie.  Taki z niego Anglik...  jak z Jose Amerykanin. 

- No właśnie, a co się stało z Twoim tatą? 

- Nikt do dzisiaj nie wie.  Pewnego wieczoru mama po prostu znalazła go w wannie, do której była dodana woda święcona.  Nigdy nie przejawiał oznak depresji, ale ewentualnego mordercy też nie znaleźliśmy.  No i jakiś czas później mama wyszła za naszego ogrodnika, którym był pan Jose Alejandro Alvaro Ricky Ricardo Garcia. 

- Też już był wampirem? 

- Tak, ale później Ci to opowiem.  Chodź do pokoju Nigela, zobaczysz kto jest jego chłopakiem! 

 

Zakradliśmy się do pokoju Nigela i zajrzeliśmy przez szparę.  Jak spojrzałem na ekran jego komputera, to nie wierzyłem. 

- Jego chłopakiem jest ROBERT PATTINSON?! 

Nie za dobrze.  Usłyszeli nas. 

- Komu tam brakuje wyczucia względem prywatności innych? – Nigel wstał i podszedł do drzwi – O, piękny i bestia.  Pysiu, przedstawiam Ci śmiertelnego chłopaka mojej siostry.  Bernie. 

- Bardzo miło Cię poznać, Bernie! – Robert miał na sobie atłasową podomkę, z ust płynęła mu krew.  Kończył coś przeżuwać. Siedział na planie gdzieś w plenerze – Zatem tak jak Ci już mówiłem dziubasku, całe szczęście, że to już ostatnia część.  Gorzej dla nich, bo każdy kolejny tydzień zdjęć oznacza, że muszą mi dostarczyć nowego Taylora. – Pokazał miedzianoskórą, odgryzioną rękę. 

- Co... Co Ty chcesz przez to powiedzieć? – od razu żałowałem, że zadałem to pytanie. 

- Ano tylko to, że mój kontrakt przewiduje, że mogę zjeść pod koniec każdego tygodnia zdjęć odtwórcę roli Jacoba.  Ich zmartwienie że muszą klonować Lautnera. 

- To Ty też jesteś wampirem? 

- Ee, duh?  A myślisz, że kto by Ci zagrał wampira tak wiarygodnie jak nie sam wampir? 

- Krew Ci nie wystarcza? 

- Nie wystarcza.  Jestem gwiazdą, wolno mi. 

- Pysiu, mieliśmy pogadać o naszym musicalu! – Nigel postanowił o sobie przypomnieć. 

- Laska, ja tu się męczę już czwarty rok macając się z tą miss sztywnej gry, a Ty jeszcze chcesz, żebym Ci teksty piosenek napisał?  Obiecałem, że zagram, to Ci nie wystarczy? 

- Nie! – Nigel zaperzył się jak dziecko – Skomponowałem już wszystkie utwory, Village People zgodziło się zrobić choreografię, tylko Ciebie potrzebujemy! 

- Nie dasz mi odpocząć od tej roli? 

- Zapominasz, że „Zmierzch: Musical” to moje marzenie.  No i robię to też dla Ciebie, bo Cię kocham!  Posłuchaj, dogadałem się z ludźmi z Disney Channel, starają się, żeby Demi Lovato zagrała Bellę! 

- Aha, i ja już wiem dlaczego!  Bo Ty na pewno liczysz na to, że zaprosi na premierę swoją psiapsiółkę, tą małą pindę Selenę Gomez, której jesteś fanem! 

- Ona jest pindą? – zainteresowała się Marilyn – jak tak, to mogę się nią zająć. 

Położyłem jej rękę na ramieniu i zaprzeczyłem głową. 

- Nie jestem jej fanem, tylko doceniam jej twórczość, tak bym to nazwał. – odparł Nigel. 

- Taaak?  A kto ma ustawiony w telefonie jako sygnał czekania temat z „Czarodziejów z Waverly Place”? 

- Oooj, to mi operator ustawił... fabrycznie... – widać było, że Nigel jest zakłopotany. 

- Zaraz kończy nam się przerwa. – powiedział Robert – Nie zrozum mnie źle, przecież chcę zagrać na Broadwayu... 

- Przecież mogę zaprosić na premierę nie tylko ludzi z Twojego obszaru gatunkowego.  Mogę załatwić żeby przyjechał Ben Stiller! 

- Czy ja wiem... – zamyślił się Robert – Nie lubię scjentologów. 

Stwierdziłem, że nie ma sensu wyprowadzać go z błędu. 

- Dobra, wołają mnie na plan.  Jak dobrze pójdzie, to dzisiaj nakręcimy ostatni pocałunek. 

- Tylko wypłucz po nim usteczka! 

Cmoknęli się na odległość i zakończyli połączenie. 

- Nie wiedziałem, że robisz w rozrywce. – napomknąłem. 

- Kochasiu, ja robiłem w rozrywce zanim Twoi starzy zaczęli słuchać muzyki. – podszedł do jednej ze swoich półek i po coś sięgnął – Popatrz sobie. 

Podał mi wielkie okulary w pstrokatych oprawkach z pawimi piórami.  Dołączony był ręcznie wypisany bilecik: „Nigelowi, za wspaniałą piosenkę bez której mój dorobek artystyczny byłby znacznie uboższy – Elton”. 

- Dał mi je z wdzięczności po tym, jak skomponowałem dla niego „Crocodile Rock”. 

- No to... masz powód do dumy, że masz takiego chłopaka, co?  Gwiazda „Zmierzchu”... 

- A w ogóle wiesz o czym miał być początkowo „Zmierzch”?  Prototyp historii miał być kompletnie inny!  Wszystko miało polegać na tym, że nowy chłopak w klasie, Mike Newton, poznaje Alice Cullen, która okazuje się wampirzycą.  Ona na początku go unika, ale nie może przepowiedzieć jego przyszłości, bo jej moc na niego nie działa, no i w końcu się zakochują.  Po drodze jest jeszcze Jacob, ex Alice, który jest wilkołakiem i Mike musi z nim o nią rywalizować. 

- A główni bohaterowie?  A Edward? 

- Edward też się pojawia, jest bratem Alice i jest w związku z Jasperem.  Boszsze, pysio by to cudownie zagrał... 

Czego to się człowiek nie dowiaduje u źródła.  Ale coś mi tu jeszcze nie pasowało. 

- Zaraz, a Bella? 

Nigel parsknął śmiechem. 

- Bella?  Belli w ogóle miało nie być!  Zresztą przecież jej i tak nikt nie lubi za to jaka z niej sucz.  Tylko chodzi właśnie o to, że – widać było, że go to bawi – Stephenie za cholerę nie umiała poprowadzić pierwszoosobowej narracji z punktu widzenia heteroseksualnego chłopca!  I cały pierwotny koncept wziął w łeb.  Mogła napisać książkę dla wszystkich, a napisała czytadło dla małolatek. 

Nie siedzę w tym tak głęboko jak on, więc wolałem nie odpowiadać. 

- Czekajcie! – Nigel znów się ożywił – Chodźcie do Garcii! 

Poszliśmy wszyscy troje.  Pod pokojem Jose słychać było jakąś muzykę. 

- On to znowu robi. – zaśmiał się Nigel i delikatnie uchylił drzwi.  W środku Jose tańczył w rytm „Gasoliny”.  Ubolewałem jak skurczybyk, że nie mam kamery.  Na YouTube miałbym rekord oglądalności. 

- Chcesz zobaczyć coś naprawdę śmiesznego? – zapytał Nigel.  Wsunął ostrożnie rękę przez szparę w drzwiach i wyciągnął mu wtyczkę.  Jose przestał tańczyć. 

- Puta Madre!!! 

Nie wiem co miał na myśli, mój hiszpański kończy się na „Salma Hayek”.  Ale chyba wołał swoją matkę.  Tą, która ma na imię Ricky Ricardo. 

Nigel i Marilyn otworzyli drzwi na całą szerokość. 

- Ej, Rosita, muszę iść do miasta po zakupy dla mojej matki, potrzebuje tortilli i papryczek chili! – zaskrzeczał Nigel naśladując Speedy’ego Gonzalesa.  Marilyn na to zaczęła wyć wokalizę z piosenki Pata Boone’a.  Jose się wkurzył. 

- Fuera mi z mojego pokoju, bajores!  Ja Wam dam zaraz! 

Zwiewaliśmy po schodach jak najszybciej. 

Na dole Nora rozmawiała z kimś przy drzwiach. 

- Bernie, panowie chcą z Tobą porozmawiać. 

Gliniarze?  Ale za co? 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY: CI PANOWIE CHCĄ NAM TYLKO POMÓC

 

- Panowie, ja nie mam nawet osiemnastu lat.  No dobra, każdy kiedyś w życiu ściągnął jakiś film.  Wy tego nigdy nie zrobiliście?  To nawet nie był pornol!  To była kreskówka!  Niedostępna w Stanach na dvd!  A w wydaniu na Amazonie nie mieli w opcjach angielskiej wersji językowej! 

- Panie Witkowski, dowiedzieliśmy się, że zniknął Pan wraz z samochodem swojego ojca.  Musimy Pana zabrać do domu.  Pani i Pani – wskazali na Marilyn i Norę – też z nami pojadą.  Muszą Panie złożyć zeznania. 

Nora wsiadła do radiowozu z drugim z gliniarzy, a pierwszy zabrał nas do samochodu taty.  Na nasze szczęście nami dwojgiem miał zająć się ten wyglądający na mniej bystrego. 

- Od kiedy tak bardzo dbacie o obywateli? – no nie mogłem się powstrzymać. 

- Odkąd działamy w Dallas. 

- Hej, to nie jest droga do mojego domu! 

- Ej, jestem policjantem, tak?  Znam wszystkie skróty. 

- A czy policja czasem nie interweniuje dopiero po upływie doby?  Nie było mnie parę godzin. 

- Ha, ha, ha, bystry jesteś.  No dobra, które z Was to wampir?  

- Co?! 

Marilyn też była zszokowana. 

- Nie udawaj głupka chłopcze, siedzę w tym od lat.  Te wszelkie ofiary, morderstwa...  Śmierć Kennedy’ego!  To nie jest przypadek, że to stało się tutaj.  Wampiry mieszkają w tym mieście. 

- Przecież Kennedy został zastrzelony! – krzyknęła Marilyn – Każdy to widział!  Po co wampir miałby do niego strzelać?! 

- Aha! – ten... gliniarz? Tajniak? Zaczynał działać mi na nerwy – Twierdzisz, że to widziałaś, więc to Ty jesteś wampirem! 

Wyciągnął puszkę z aerozolem i psiknął jej w twarz.  Natychmiast zemdlała. 

- Czosnek w sprayu.  Rząd dba o wszystko. 

- Coś Ty jej zrobił, Ty sukin...! 

Wyciągnął błyskawicznie paralizator i mnie też załatwił.  Widocznie nie był taki głupi jak podejrzewałem. 

 

Kiedy się obudziłem, siedziałem – dlaczego mnie to nie dziwiło? – w jakimś pokoju przesłuchań.  Na krześle, skuty z tyłu, rażony jasnym światłem.  Przede mną stał facet w mundurze robiący groźną minę. 

- Masz szczęście, szczeniaku.  Nie jesteś nam do niczego potrzebny.  To wampiry nas interesują.  Już je mamy, więc możemy Cię puścić.  Ale najpierw poczekasz w celi na podłączenie kroplówki.  A potem – poklepał mnie po czole zadowolony – lobotomia i do domku. 

Chciałem pokazać jaki jestem męski, że nie mogą mnie złamać, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy, więc rzuciłem pierwsze, o czym pomyślałem. 

- Nie róbcie mi krzywdy!  Ja nie chcę jej zapomnieć!  Nie krojcie mi głowy!  To wbrew konstytucji, tego nie wolno robić niepełnoletnim bez uzyskania pisemnej zgody rodziców lub opiekunów! 

- Synu...  Twoim jedynym opiekunem są teraz Stany Zjednoczone Ameryki!  A w tym budynku Ameryka to ja.  Ale znaj serce moje, Twój osobisty wujek Sam spełni Ci Twój amerykański sen.  Kapitanie Bay, pułkowniku Emmerich.  Zabierzcie go do obiektu. 

 

Kiedy wrzucili mnie do celi, zauważyłem, że siedzi w niej też Marilyn.  Nie wyglądała na zadowoloną, ale na całe szczęście widziałem, że nic jej nie jest. 

- Wszystko dobrze?! – podbiegłem do niej.  Była skuta srebrnymi kajdankami z łańcuchem. 

- Mogło być lepiej, ale jeszcze nic mi nie zrobili. 

- A to srebro?!  Przecież to musi Cię strasznie boleć! 

- Moje kochanie...  Srebro tak nie działa.  Wampira srebro zabije dopiero jak mu się je wbije w ciało.  A taki kontakt działa mniej więcej jak kryptonit. 

Kiedy to mówiła, zauważyłem, że jej zęby miały normalny kształt i długość. 

- Jak jesteś blisko srebra, to stajesz się normalnym człowiekiem, tak? 

- Tak, wtedy nie jestem dla nikogo groźna.  Ale pogadajmy o czymś przyjemniejszym. – była smutna, czułem to - Niedługo zabiorą mnie do laboratorium i chyba już stamtąd nie wrócę... 

- Nie zabiorą Cię tam.  Obiecuję Ci, że nie. 

- Co zamierzasz zrobić? 

- Nie mam pojęcia, ale obiecuję, że nie zabiorą Cię tam. 

Nagle do drzwi naszej celi podszedł...  A, po co ten cały suspens – Jose.  Bardzo zadowolony.  Marilyn się podniosła. 

- Co Ty tutaj robisz? 

- Sprawdzam czy na pewno jesteście bezpiecznie zamknięci.  Seniores federales byli mi bardzo wdzięczni za cynk. 

- Ty ich na nas nasłałeś?! – wiedziałem, że jest wredny, ale żeby do tego stopnia? – po co? 

- Bo sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli.  Pół biedy z Melvinem, on przynajmniej na siebie całkiem sporo zarabia.  Ale kiedy Ty przyprowadziłaś sobie chłopaka do mi hacjenda, i to takiego, który nie jest wampirem, to było jasne, że Nora przynajmniej przez jakiś czas będzie na Was musiała łożyć.  Nie mogłem pozwolić, żeby trwoniła majątek, więc wolałem ułożyć się z rządem, by całą kasę przepisali na mnie. 

- Jak mogłeś pozwolić żeby zrobili to mamie?! 

- A co się boisz?  Sama w celi nie siedzi.  Druga córka dotrzymuje jej towarzystwa. 

- Mieszkaliśmy z Tobą przez trzydzieści lat! 

- I tak jestem dumny, że Was tyle tolerowałem.  Ale jak zauważyłem, że nawet Nora jest po stronie tego gringo, to co mi zostało? – zwrócił się do mnie - Zresztą samochodem swojego padre podsunąłeś mi i panom agentom niezły pretekst żeby Was zabrali.  

- A nie zainteresowali się tym, że Ty sam też jesteś wampirem? – zapytała Marilyn podejrzliwie. 

- Dostarczyłem im aż tres wampirów, więc wytargowałem swoją wolność.  No i zapewniłem ich, że nie jestem agresywny.  Ale teraz wybaczcie, bo idę zaraz podpisać papiery przekazujące mi majątek.  Żegnam. 

Zaczął się już odwracać, ale coś mi przyszło do głowy. 

- Tu są kamery? – szepnąłem do Marilyn. 

- Trzy. 

To mi wystarczyło. 

- Hej Rosita, chodź szybko, w kantina dają zielone znaczki na tequilę! 

Wiedziałem, że to zadziała.  Rozwścieczony Jose rzucił się do naszych krat i próbował nas dosięgnąć.  Był na tyle zawzięty, że starczyło czasu, by monitorujący wysłali po niego ochronę.  Ale czegoś nie przewidziałem.  Nadejście ochrony tylko go bardziej rozjuszyło.  Nieźle ich rozłożył.  Jeden z ochroniarzy próbował go porazić paralizatorem, ale Jose tak mu wykręcił rękę, że prąd wziął na siebie elektroniczny zamek naszej celi.  Jose wiedział, że w tym budynku jest już spalony, więc tylko wyssał krew z wyższego ochroniarza i zaczął uciekać.  Ale...  Pamiętacie o czym wspomniałem?  Impuls elektromagnetyczny poszedł w zamek.  Puściło.  Byliśmy wolni.  Wybiegliśmy. 

- Musimy znaleźć mamę i Nigela! – krzyknęła Marilyn. 

- Przede wszystkim to musimy znaleźć klucz do tych Twoich kajdanków. 

- Poczekaj.  Mam chude nadgarstki.  Wyciągnę z nich ręce, tylko muszę je czymś... – spojrzała na wyższego ochroniarza, którym poczęstował się Jose – zwilżyć. 

Obrzydliwe.  Zanurzyła ręce w jego krwi.  Ale jak się okazało – skuteczne.  Srebrne kajdanki w mgnieniu oka zeszły. 

- Teraz poszukajmy mamy i mojego brata. 

Zęby znów się jej wydłużyły.  Jak można było przewidzieć, pomazane krwią dłonie wyczyściła używając swojego języka.  Ohyda.  Ale skoro i tak się już w niej zakochałem...  Ale aż tak fajnie nie było.  Zaraz przylazło czterech agentów.  Wyglądali i poruszali się jakby byli niewiele starsi ode mnie.  Wycelowali w nas broń z nabojami z czosnkiem. 

- A...  Ani kroku dalej. 

- Panowie... – zacząłem – jeśli jeszcze nie dostaliście notatki, która zapewne zgodnie ze starym rządowym zwyczajem po pięciu sekundach ulegnie samozniszczeniu, to w tym budynku znajduje się wkurzony wampir, który właśnie zmierza do Waszego szefa po to, by zmusić go do przekazania mu majątku, na który sobie nie zasłużył.  Powstrzymać go mogą tylko inne wampiry, czyli w tym przypadku ta dziewczyna, jej matka i brat. 

Marilyn wzruszyła ramionami. 

- Wasza decyzja. – westchnęła. 

Spojrzeli po sobie.  Już po samym tym wiedziałem, że dali się nam przekonać. 

- Chodźcie z nami. – powiedział któryś.  Nie wiem który, wszyscy wyglądali tak samo. 

 

Po niezbyt długim czasie doszliśmy pod celę.  Ale Marilyn wyglądała na nieśmiało zaniepokojoną. 

- Nie powiedziałam Ci o jednym. 

- O czym? 

- No...  Im dłużej wampir jest wystawiony na działanie srebra, tym większe zaczyna odczuwać pragnienie. 

- Pragnienie krwi? 

Marilyn spojrzała na mnie przepraszająco. 

- O pragnieniu Ice Tea bym Cię nie informowała... 

Ale w tym momencie usłyszeliśmy pewną głośną rozmowę. 

- Teraz chcesz się ze mną kłócić?!  Mój własny mąż sprzedał mnie rządowi, moja córka może umrzeć, a Ty twierdzisz, że to więcej krzywdy ja Ci wyrządziłam?!  Przecież nigdy nawet myślą nie potępiłam, że jesteś gejem!  A mieszkamy na Południu, w najbardziej konserwatywnej części kraju! 

- A kto najpierw kazał mi mieszkać przez całe dzieciństwo w Alabamie, a potem aklimatyzować się w Dallas z takim akcentem, i jeszcze na dodatek dał mi na imię Melvin?!  Wiesz co ja musiałem znosić jak się tu przeprowadziliśmy?!  Dzieciaki latały za mną i rzucały kamieniami krzycząc: „Uciekaj Forrest, uciekaj!”!  Dalej się dziwisz, że nauczyłem się obcego akcentu?! 

W tym momencie nadeszliśmy przed drzwi ich celi. 

- Forrest był pięćdziesiąt lat po Tobie, Nigel. – ale miałem wejście.  Uwielbiam samego siebie.  A wystarczyło zakumplować się z wampirami! 

Jeden z agentów wybrał szyfr na zamku i uwolnił Norę i Nigela. 

- Spocznijcie, żołnierzu. – zażartowała Nora. 

- Bu! – Nigel dla żartu wystraszył jednego z mijanych agentów wychodząc z celi. 

- Teraz do generała, szybko! – krzyknąłem niczym prawdziwy przywódca.  Ale musiałem zaraz się cofnąć i podbiegnąć z powrotem do agentów. 

- A którędy to? 

 

Dobiegaliśmy już do gabinetu generała.  Nie do końca przyjemnym widokiem była dla mnie Marilyn oblizująca co chwila wargi.  Oby tylko wytrzymała.  Kiedy byliśmy już na miejscu, zauważyliśmy, że drzwi zostały wywarzone. 

- Może jeszcze nie jest za późno – wbiegłem pierwszy. 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY: ZAGADKA MORDERSTWA WALTA WALKERA

 

Nie, jednak nie było za późno, całe szczęście.  Generał siedział przy swoim biurku, a Jose dopiero mu groził. 

- Podpiszesz mi te documunetos w tej chwili! 

- Nic nie podpiszę!  Jestem amerykańskim patriotą, żadna siła z zewnątrz nie zmusi mnie do kolaboracji z wrogiem! 

- Jak go słucham, to przypomina mi się Maccarthy. – szepnęła do mnie Marilyn – Ten sam poziom patosu. – przekrzywiła głowę patrząc na generała – I paranoi również, niestety. 

- Wystarczy, Jose! – teraz z kolei ja byłem patetyczny. 

Jose się odwrócił. 

- Que mala suerte... – zamruczał. 

Generał szybko na niego spojrzał, po czym ile sił w nogach wystrzelił z biurka do wyjścia. 

- Ameryka jest dumna z tego, jak wiele Wam zawdzięcza, moje dzieci! – rzucił mijając nas, po czym salutując na odpieprz wyleciał z gabinetu gdzie raki zimują. 

- I co, któreś z Was chce się ze mną bić? – zapytał z ironią Jose. 

- To nie jest konieczne.  Po prostu się poddaj. – cholera, zaczynam gadać jak gliniarz. 

- Skoro już tu jesteście – kiedy to mówił, zaczynałem się go coraz bardziej bać – to najpierw dowiecie się co się stało z biednym i łaskawym panem domu Waltem Walkerem.  Tak, Waszym padre, pędraki.  I Twoim mężem, Noro.  I Twoim niedoszłym teściem, ale to już nieważne. – to jak się można było łatwo domyślić, skierowane było do mnie. 

- Dawno temu, kiedy byłem wciąż ogrodnikiem, zawsze marzyłem o nieśmiertelności.  Jaki byłem zaskoczony gdy dowiedziałem się, że moi państwo to wampiry.  Ubiliśmy więc interes.  Zmienią mnie w wampira za obcięcie połowy pensji.  Skoro i tak byłbym nieśmiertelny, to przecież z głodu bym nie umarł, prawda? 

- Wiemy o tym, Jose.  Byliśmy przy tym. - powiedziała Nora. 

- No dobra, ale on nie wie, to chciałem powiedzieć. – zirytowany tą uwagą Jose wskazał na mnie - Ale okazało się, że nieśmiertelność nie oznacza końca problemów. 

- Ale odkrycie... – zakpiła Marilyn. 

- Cicho!  W końcu poczułem na szyi oddech najgorszego potwora jaki istnieje w USA. 

- Wielkiej Stopy? – zapytał Nigel. 

- Urzędu imigracyjnego.  Uuuuch... – naprawdę przeszły mu ciarki. – To jest coś tak strasznego, że nawet wampiry się tego boją.  Nie mogłem wrócić do Puerto Rico.  Za dobrze mi się tu mieszkało.  Trzeba było zdobyć obywatelstwo.  Nora zawsze zdawała się mnie lubić.  Więc nie namyślałem się długo.  W niedzielę po mszy...  „pożyczyłem sobie” trochę wody święconej.  Poczciwy Walt akurat szedł się kąpać.  Woda była już napuszczona.  Musiał jeszcze po coś wyjść.  Ale ja byłem szybszy.  Tak, Marilyn.  To ja zabiłem Twojego ojca.  A przeistoczenie się w pocieszyciela, a następnie kochanka, to dla Latynosa jak splunięcie.  Błyskawiczny ślub i obywatelstwo już jest.  Hm...  Zauważyliście, że zdołałem ten cały monolog przeprowadzić bez używania hiszpańskich rzeczowników? 

- Ty matrymonialny oszuście! – Nora ruszyła w jego stronę. 

- Oszuście?!  Przede wszystkim morderco! – krzyknęła Marilyn. 

- Czy Wy naprawdę myśleliście – Jose uniósł lewą rękę i pstryknął palcami – że po drodze tutaj nie zadbam o to, żeby mieć obstawę? 

Z szaf wyszło pięciu agentów na których widać było ślady ukąszenia i krwi.  Coś mi nie wiedzieć czemu mówiło, że zrobił z nich wampiry. 

- To się nazywa wyjście z szafy. – rzucił Nigel. 

Walka rozpętała się na dobre.  Wampir blondyn rzucił się na mnie, ale Nigel go zablokował. 

- Dzięki – wydyszałem. 

- Jeszcze nie ma za co.  Ja się nie umiem bić! – jęknął Nigel przytrzymując blondyna. 

- O, matko... – wstałem i zacząłem pomagać mu go jakoś powstrzymać. 

W tym samym czasie Marilyn i Nora radziły sobie z pozostałymi.  Każda wzięła na siebie dwóch.  Marilyn znowu przydała się jej zwinność i drobna budowa.  Obaj wampirzy-agenci byli rudzi.  Ale przecież długo walki nie pociągnie na samym unikaniu ciosów. 

- Każda szycha – zaczęła do siebie samej – musi mieć w gabinecie barek! 

Rzuciła się do segmentu i otworzyła kredens.  Wiadomo, ponieważ są wojskowi, którzy chleją (pragnę przeprosić wszystkich wojskowych, którzy poczuli się urażeni, to nie miało na celu stereotypowania, toteż właśnie dlatego napisałem, że tacy są, mając jednocześnie na myśli, że nie wszyscy), barek był urządzony na bogato.  Wzięła jedną butelkę i roztłukła pod nogami ją agentowi-wampirowi podbiegającemu do niej szybciej.  Piękny widok.  Ślizg, ślizg i sru.  Kawałki flaszki w plecy.  Przynajmniej na moment wyeliminowany.  Ale został drugi rudy.  Akurat w barku leżała flaszka z tym-alkoholoem-który-lepszy-jest-jak-się-go-podpali.  A obok rzecz jasna zapalniczka.  Taka fajna, że wystarczy jak ją tylko otworzysz, to ogień cały czas się pali.  Chwyciła obie rzeczy, po czym rozbiła mu flaszkę na głowie i rzuciła w to miejsce otworzoną zapalniczką.  Kiedy człowiek pochodnia już sobie poskakał, to wpadł na biurko, z którego wypadły srebra.  No, biedak nie miał szczęścia.  Srebrny widelec werżnął mu się w głowę.  Jeden odstrzelony.  I w zasadzie drugi też, bo Marilyn przez serwetkę złapała nóż (też srebrny, tak mówię na wszelki wypadek) i załatwiła tego, który potknął się wcześniej na potłuczonym alkoholu. 

U nas było trochę gorzej, bo Nigel kompletnie nie wiedział co robić.  A ja niestety też mistrzem MMA siebie nazwać nie mogę.  Trzeba coś wymyślić.  Srebro?  Tylko jak zabić wampira nie zabijając przy tym Nigela?  Ale na biurku leżała duża, charakterystyczna szkatułka. 

- Nigel! – krzyknąłem owijając wampirowi-agentowi twarz flagą – Otwórz lunchbox!  Powiedz mi co jest w środku! 

- Teraz Ci się przypomniało, że zgłodniałeś?! 

- Po prostu rób co Ci mówię, bo długo go nie utrzymam! 

Nigel podbiegł do szkatułki i otworzył ją. 

- Ten facet chyba nie je zbyt zdrowo, bo w środku nie ma owoców! 

- Nieważne są owoce!  Ma tam jakieś kanapki?! – wampir-agent był wkurzony i powoli zaczął drzeć flagę. 

- Tam są same kanapki! 

- Z czym?! 

- Ojej, ale to tak strasznie nieładnie otwierać... – Nigel ze sporymi oporami wyciągnął pierwszą kanapkę i ją otworzył – Bekon!  Jezuśku, czym on się odżywia! – odłożył chleb ze wstrętem. 

- Następna! 

- Eee... – z nerwów druga kanapka omal mu nie wypadła z rąk jak ją sprawdzał – Pasta z tuńczyka! 

- Dalej! 

- Shoarma i tzatziki!  O matko, co za genialny pomysł żeby z tego zrobić kanapkę!  Że też sam na to nie wpadłem... – wziął sobie gryza. 

- Jeszcze następna! 

- Już, już! – przeżuł i połknął, po czym odpakował następną i ze strachu aż odskoczył – To mogło mnie zabić!  Talarki z ziemniaka i sos czosnkowy! 

Te dwa ostatnie słowa były wszystkim, co chciałem usłyszeć. 

- Bierz ją i chodź tutaj! 

Złapał obie połowy przez papierowe ręczniki i podbiegł do nas.  Wampir-agent w końcu uwolnił twarz. 

- Na jego gębę, teraz! 

Nigel przyłożył mu oba kawałki do rozwścieczonej, wampirzej mordy.  Efekt był mocny.  Najpierw syczenie, potem wampir-agent darł się wniebogłosy, aż upadł nieżywy.  Sos czosnkowy wypalił mu nawet czaszkę.  Lepiej niż w którejkolwiek części „Piły”! 

- Faza play-off! – krzyknął zadowolony Nigel przybijając mi piątkę. 

Teraz mogliśmy się zająć tymi, z którymi walczyła Nora.  Marilyn zdołała jednego z nich odciągnąć, ale widać było, że Nora nie jest typem wojownika.  Kiedy podbiegaliśmy by jej pomóc, agent-wampir-brunet wykręcił jej rękę i zamachnął się na nią łapą tak, że przetrącił jej szczękę.  Na więcej kanapek z sosem czosnkowym nie mogliśmy liczyć, więc musieliśmy improwizować.  Nigel brał wszystko, co stało w zasięgu ręki i rzucał mu tym w głowę, a ja korzystając z chwili zwłoki spojrzałem jak radzi sobie Marilyn.  Musiała mieć niezły skok adrenaliny, bo udało jej się podźwignąć biurko i przewrócić je na agenta-wampira-szatyna.  I w tym momencie w biurku otworzyła się szuflada i coś drewnianego wypadło z niej na podłogę.  To był krzyż.  Nigelowi zaczęły kończyć się przedmioty.  Podbiegłem, podniosłem krzyż i błyskawicznie wbiłem go przeciwnikowi Marilyn w głowę.  Moja miłość spojrzała na mnie z zachwytem. 

- Mój bohater. – pocałowaliśmy się.  Ale kiedy skończyliśmy, coś mi się przypomniało. 

- Nigel! 

- O, czyli pamiętasz mnie jeszcze! – ponieważ skończyła mu się „amunicja”, to zaczął po prostu spierdzielać przed wampirem po pokoju. 

- Nie ruszaj się! – nabrałem wiatru w żagle, po czym wycelowałem i rzuciłem krzyżem w potwora.  Leciał pięknie...  I przeleciał wampirowi obok głowy.  O ja pierdolę. 

Wampir-agent uśmiechnął się złowieszczo.  Ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Marilyn rzuciła się na niego z pięściami.  Był tak zaskoczony, że zagoniła go aż pod ścianę.  To mi dało czas żeby podbiegnąć i podnieść krzyż.  Wampir-agent od wszystkich ciosów był już trochę oszołomiony. 

- O, trochę za mocno, co? – zapytałem. 

- No... – przytaknął na ślepo. 

- Masz, napij się. – i podałem mu krzyż. 

- Ehe... – nawet nie wiedział co bierze do ręki.  Jak tylko przyłożył sobie dolną część krzyża do ust, podbiłem mu rękę tak, że przebił sobie głowę na wylot.  Wygraliśmy. 

Chociaż tak nie do końca.  Został przecież jeszcze Jose. 

- Buena.  Tylko czy starczy Wam jeszcze forca na mnie? 

Tu miał rację.  Nora nie nadawała się do jakiejkolwiek walki.  Ja przecież się na niego nie rzucę. 

- A skoro już o tym mowa. – ciągnął – Marilyn, dziecino, chyba musisz się podładować. 

Znowu miał rację.  Marilyn chyba bezwiednie dla siebie samej zaczęła mlaskać zasuszonymi ustami. 

- Za dużo chwil ze srebrem, potem nie było czasu od kogo krwi pobrać, do tego ta cała walka, która tylko Cię bardziej zmęczyła. – było coraz gorzej.  Kolor jej tęczówek zmienił się na żółty.  Chyba przestawała już cokolwiek kontaktować. 

- Marilyn, słyszysz mnie? – może da radę się jakoś opamiętać?  W każdym razie spróbować musiałem.  Ale skończyło się tylko tym, że dygocząc chrapliwie zaczerpnęła oddechu pokazując kły.  Pierwszy raz odkąd ją znam mnie to nie podnieciło. 

- Szkoda, że krew wampira drugiego wampira nie zaspokoi.  Ale teraz jest na sali jeden człowiek.  No, tylko jeden, ale w tak wyjątkowej situacion i jeden wystarczy, prawda córuniu? 

Wszyscy zamarliśmy.  Marilyn odwróciła powoli głowę w moją stronę i ją przekręciła, wyglądało to jakby robiła jakąś chorą parodię ciekawskiego psa. 

- Kochanie, to ja, Bernie... – powiedziałem to tak cicho, że sam siebie nie usłyszałem.  Zaczęła iść w moim kierunku, coraz szybciej, w końcu podniosła rękę, potem drugą.  Tak jakby przygotowywała się, żeby coś chwycić.  Wreszcie zaczęła biec. 

Była coraz bliżej mnie.  I wtedy przypomniał mi się ten sen, który miałem.  Wgryzie mi się w sutki?  Ale co ja chrzanię, przecież sceneria nie ta sama, w ogóle te dwie sytuacje nie mają ze sobą nic wspólnego.  Ale kiedy już myślałem, że mnie złapie, chwyciła zamiast tego stojący nieopodal świecznik i walnęła się nim z całej siły w twarz.  Kiedy na nią spojrzałem, miała przetrąconą szczękę, ale próbowała mimo to się do mnie uśmiechnąć.  Nie miała już żółtych oczu.  Drżącą ręką zrobiła kółko kciukiem i palcem wskazującym. 

- Nie! – wrzasnął Jose – Miałaś go pożreć, ty mała stupido idiota!  Teraz nie masz jak się w niego wgryźć z tą krzywą mordą!  Porque to zrobiłaś? 

- Fofam fo. – zasepleniła Marilyn. 

- „To tamto”? – zapytał zdezorientowany Jose. 

- Ona chyba powiedziała właśnie, że mnie kocha. – zasugerowałem. 

- Fuera, pędraku!  Zresztą nieważne.  Pozbawiliście się kolejnej potencjalnej osoby, która mnie mogła pokonać. 

- Mamy jeszcze jedną. – poprawiłem go. 

Wszyscy spojrzeliśmy na Nigela. 

- Ja?!  Nie, ja nie! 

- Jesteś naszą jedyną nadzieją! – próbowałem go zagrzać do walki – Pomyśl o tym wszystkim, co przez niego przeżyłeś!  Co nam wszystkim zrobił!  O wszystkim, czego nienawidzisz!  O Alabamie!  O tym, że nawet kiedy zgasną światła, musisz sam przed sobą się przyznawać, że masz na imię Melvin! 

- Nienawidzę tego! – krzyknął Nigel.  Chyba coś w nim ruszyło, bo się zerwał i zaczął biec prosto na Jose.  Jesteśmy uratowani.  Byłem tego pewien.  I w tym momencie Jose powalił go jednym ciosem.  To już drugi raz jak źle coś przewidziałem.  Jasna cholera!  Jose pochylił się nad leżącym Nigelem. 

- Wydziedziczam Cię, czarodziejko z Waverly Place. – chwycił pogrzebacz. 

Mając świadomość nieuchronnej zagłady, jedyne, o czym myślałem, to to, że nigdy nie zdążyłem nawet się stuknąć z Marilyn.  Było coś ważniejszego, o czym mogłem w tym momencie myśleć? 

W tym momencie następuje tak zwane deus ex machina.  Przez zamknięte okno przebił się Dale Kudlak.  Drapał się tak mocno i szybko jak nigdy dotąd. 

- W osiedlowym sprzedają więcej zagranicznego niż krajowego, pomyślałem, że rząd musi coś z tym zrobić. 

To się nazywa wejście.  Od dziś jest moim idolem. 

- Dale, ratuj nas! 

- Zwariowaliście?  Przecież ja się nie umiem kontrolować jak się zmienię! 

- Wystarczy, że się go pozbędziesz! – nie ustępowałem. 

- Ej, Walkerówna, za to jak mnie załatwiłaś nie powinienem nawet z Tobą gadać! 

- Ona przeprasza, już więcej nie będzie! 

- Dobra, nie płaszczcie się już tak przede mną. – pokręcił głową – Wampiry, kto by w ogóle pomyślał, że one naprawdę istnieją... 

Dale zgiął się w pałąk i przemienił.  Jose był najdelikatniej mówiąc zaskoczony i aż rozdziawił usta, a następnie się cofnął. 

- Marilyn – zadziwiające, nie wiedziałem, że Dale jako wilkołak potrafi mówić – Jeżeli umrę, chcę, żebyś wiedziała... 

- Że mnie kochasz? – najwidoczniej szczęka Marilyn zregenerowała się już przynajmniej w jakimś stopniu – Ale to nie ma sensu, Dale, kocham Berniego, i nawet gdybyśmy się rozstali, będę zawsze myśleć tylko o nim, i żaden inny mężczyzna... 

- Nie, kretynko!  Chciałem Cię przeprosić, że uważałem Cię za lesbijkę!  Ale dobra, już nieważne. 

- Lesbijki są spoko. – Nigel podniósł na tę krótką chwilę głowę. 

Przybrali pozycje bojowe.  Wilkołak rzucił się na Jose.  I... 

No właśnie.  Widzieliście którąkolwiek część „Transformersów”?  Obojętnie którą.  To bez znaczenia.  W każdym razie we wszystkich scenach walk widać dwa bijące się roboty, gdzie nawet nie można rozróżnić który jest który.  Zatem właśnie tak wyglądała ta walka.  Gówno było widać.  Nie mieliśmy pojęcia kto wygrywa.  Dopiero jakiekolwiek pojęcie dał nam głos Jose „Tylko nie głowę!” i dźwięk przypominający trochę intensywniejszy odgłos odgryzanej skórki z kurczaka z rożna.  I wszystko ucichło. 

- ...Dale? – zapytałem nieśmiało. 

Cisza.  Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że słyszę chrupanie...  nie wiem czego.  Skórki kurczaka z rożna?  Nieee...  Potem kreskówkowo wręcz brzmiące połknięcie i wreszcie beknięcie najedzonego stworzenia. 

- Wybaczcie, ale nie miałem pomysłu jak go inaczej załatwić.  Słucham, co mówiłeś, Berns? 

Spojrzałem na ciało Jose, któremu brakowało głowy. 

- Eeee...  Że chyba wisimy Ci wszyscy dobrych parę piwek. 

- Wiesz, kochanie – zaczęła Marilyn – Gdybym mogła, to przestałabym być wampirem dla Ciebie.  Szkoda, że nie mogę.  Patrz. 

Chwyciła się za kły i po kilku sekundach siłowania się urwała je.  Ale po jeszcze krótszym czasie odrosły. 

- Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, coś mi przyszło do głowy. – stwierdziłem. 

 

EPILOG

 

Pół roku później pojechaliśmy wszyscy na Broadway na premierę „Zmierzch: The Musical”.  Było tam pełno ludzi, parę gwiazd i naturalnie wiele niespodzianek.  Tata siedział cały czas przed premierą z Dale’m Kudlakiem przy teatralnym barze.  

- Nawet nie masz pojęcia jak ja się cieszę, że się poznaliśmy, Dale! – zachwycał się Tata – Wreszcie spotkałem kogoś, kto tak jak ja lubi pić tylko krajowe.  Ludzie w tym państwie nie doceniają tego, co mają. 

- Święte słowa, panie Witkowski – Dale i Tata stuknęli się kuflami – I proszę pozdrowić ode mnie żonę.  Ten szampon przeciw pchłom mi bardzo pomaga!  Już w ogóle się nie drapię! 

Ja i Marilyn podeszliśmy do Nigela, który był bardzo podenerwowany przed premierą swojej sztuki.  Nie widzieliśmy się parę miesięcy, bo pilnował wszystkich prób. 

- O boszsze! – ucieszył się Nigel – Ale wyglądacie!  Mimoziu, wyglądasz jakbyś była dobre parę miechów starsza! 

- To pomysł Berniego! – uśmiechnęła się Marilyn.  Jej zęby były normalnej długości, ale i tak wyglądała z nimi cudownie. 

- Po prostu wpadłem na pomysł, że skoro srebro robi z wampirów zwykłych ludzi, to Marilyn może wyrwać kły i w zamian wstawić sobie srebrne koronki.  Te są pomalowane na biało, tak żeby nie było widać że to koronki.  Nie są duże, więc nic jej nie boli, ale i tak są na tyle silne, że Marilyn nie będzie już nigdy wampirzycą. 

- Jestem normalną dziewczyną! – krzyknęła Marilyn – Kocham Cię, Bernie! 

Pocałowaliśmy się.  Nigel kogoś zauważył w głębi pomieszczenia. 

- Przepraszam Was na chwilę – podszedł do osoby, którą zauważył.  No tak.  Wszystko jasne.  

– O mój boszsze!  Selena Gomez!  Tak się cieszę, że przyjęłaś moje zaproszenie na premierę! – chwycił jej dłoń obiema rękami i zaczął nią potrząsać – Jestem Twoim wielkim fanem!  Największym! 

- No przecież nie mogłabym przepuścić okazji, żeby zobaczyć moją przyjaciółkę na Broadwayu! 

- Usiądziesz obok mnie na czas spektaklu? 

- Jasne!  A właśnie... – ściszyła głos – To prawda, że jesteś z Alabamy? 

- Och, tak, ale wiesz... 

- Mógłbyś powiedzieć coś jak Forrest Gump?  Proszę, proszę, proszę! 

Ale z niego mięczak. 

- Poruczniku Dan, przyniosłem Panu lody! 

Zapiszczała z zachwytu i pocałowała go w policzek rzucając mu się na szyję.  W tym momencie zadzwoniła jego komórka. 

- Przepraszam, sms. 

Kiedy sprawdził komórkę, była tam wiadomość od Roberta: „Demi zrobiła uwagę na temat mojej fryzury.  Nie zniosę takiej bezczelności, więc wyeliminowałem ją.  Przyślesz kogoś (tylko nie Vanessę Hudgens!) w zastępstwie? 

P.S. Przyda się też sprzątaczka nie zadająca zbyt wielu pytań.” 

Widać było, że Nigelowi nie w smak to, co właśnie przeczytał, ale starał się nie tracić uśmiechu.  Schował komórkę i spojrzał na Selenę. 

- A zastanawiałaś się kto Twoim zdaniem pasowałby do roli Belli oprócz Demi? 

Selena zmrużyła oczy i uśmiechnęła się. 

- Tylko jedna osoba.  Ale będzie idealna. 

Kiedy jakiś (wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wcale nie taki długi) czas później Neil Patrick Harris wszedł na scenę, żeby zapowiedzieć przedstawienie byłem naprawdę ciekaw jak to się rozwiąże. 

- Panie i panowie!  Wiecie na jaką sztukę tu wszyscy przyszliście, więc nie ma sensu żebym Wam gadał o czym ona jest.  Wiedzieć tylko musicie, że jej adaptacją na deski tego oto teatru muzycznego zajął się niezwykle utalentowany Nigel Walker, zaś ten, który odgrywa główną rolę męską napisał teksty wszystkich piosenek.  Ale zanim zaczniemy, muszę Was powiadomić, że zaszła ostatnio-chwilowa zmiana w obsadzie, aczkolwiek myślę, że to dla wszystkich będzie miła niespodzianka.  Nie przedłużając zatem bardziej, przedstawiam Wam „Zmierzch: The Musical”!  W rolach głównych Robert Pattinson i... poczekajcie na to...  Miley Cyrus!!! 

 

No cóż.  Gdziekolwiek na widowni siedzi teraz Stephenie Meyer, zapewne po tym przedstawieniu będzie mieć do Nigela taki sam stosunek, jak George Lucas do Mela Brooksa. 

 

KONIEC

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
PatDerby · dnia 21.10.2014 05:17 · Czytań: 640 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
euterpe dnia 21.10.2014 10:27 Ocena: Bardzo dobre
Uśmiałam się przy tych wampirzych opowieściach, że ho ho he he:)
Facet dostający wzwodu widząc czyjeś zęby? Świetne! Ja bym pewnie z woalką na głowie chodziła zawstydzona, gdyby ktoś tak reagował na moje kiełki:p
Kto by pomyślał, Robert Pattison gejem i do tego wampirem:D Dobra komedia wyszła:)
Radzę wyłapać zaimki osobowe, które powinny być pisane z małej litery w opowiadaniu.
Poza tym na przyszłość, lepiej pisać krótką formę na tym portalu, gdyż częściej jest ona czytana:)
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
alkestis dnia 21.10.2014 15:18
Witaj,
niezły ten tekst. Wkręciłam się nieźle, mnóstwo odwołań do popkultury, smacznie.

Pokombinowałabym tylko z tytułem, ten strasznie oklepany i niepotrzebnie naprowadza na treść. A jak ten miałby zostać to Wampirzy romans, "Wampirowy" jest niepoprawną formą.

ps. czytało się szybko i lekko:)

pozdrawiam.
Espanto dnia 22.10.2014 15:50 Ocena: Świetne!
Muszę przyznać, że postać lekko dekadenckiego nastolatka wydała mi się bardziej autentyczna od chełbicznej Belli S. Meyer. Chwilami niewielkie błędy stylistyczne i składniowe podkreślają młody wiek narratora, a sama historia, nieco brutalizowana (choćby przez epizodyczny wątek pasożytów) nadaje lekki odcień słowiańskościś
PatDerby dnia 11.12.2014 14:06
Bardzo dziękuję wszystkim za opinie i uwagi, miło się je czytało. Rzeczywiście, tytuł idzie nieco na łatwiznę, ale zależało mi aby był najprostszym z możliwych, tak jak np. "Straszny Film". Ewo, co do pomysłu ze wzwodem na widok kobiecych zębów, to zdradzę Ci ciekawostkę, że taki fetysz istnieje naprawdę - nazywa się odontofilia :) Jeszcze raz dziękuję za komentarze i wszystkich pozdrawiam!

Ivo
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty