Tajemnica Sotery - AnetaAnton
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Tajemnica Sotery
A A A
Od autora: W tekście występuje pięciu narratorów: jeden główny oraz przesłuchiwane osoby.
Tekst zawiera potoczne przekleństwo oraz fonetycznie zapisane zdanie obcojęzyczne, które podkreśla nieznajomość danego języka u postaci.
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych nazwisk przypadkowe.

Sotera siedziała z tyłu Syreny i przeglądała dokumenty pisane na maszynie. Za oknem pomniki śmiałych robotników machały do niej, choć nie zwracała na nie uwagi. Za samochodem snuł się niebieski dym.

Zefiryn Szufla. Bartek Orlęta. Feliks Piorun. Ludwik Górski.

Przeglądała te same papiery raz za razem, obracając je i zbliżając do swoich oczu.

- I ja mam się tym zająć, bo…?

- Obywatelka nam uwierzyła. Inni tylko się zaśmiali.

- Nie powiedziałabym, że wierzę, ale… Takie sekrety nie mogą się dziać bez wyjaśnienia. Choćby sugestia zażycia środków odurzających obróci w pył tę “tajemnicę”.

- Niemniej, cieszy nas, że podjęła się pani tego zadania.

Kierowca, z którym rozmawiała Sotera, skręcił w prawo i zaparkował przy trzypiętrowym budynku z dziewiętnastego wieku.

- Pokoje numer dwa, trzy, cztery i siedem - oznajmił kierowca.

- W jakiej kolejności…?

- Nieistotne. Proszę się nie przejmować kolejnością, tylko przesłuchać tych panów.

Sotera wysiadła. Czerwone drzwi jęknęły z braku naoliwienia. Schody skręcały w lewo, bez półpięter. Kobieta bez problemu weszła na ostatnie piętro. “Skoro kolejność dowolna...”

Żółta elipsa oznajmiła czarną farbą: 7. Sotera zapukała trzy razy. Otworzyła milicjantka.

- To pani?

Potwierdziła dowodem tożsamości.

- Proszę uważać, to… osobliwy przypadek.

Sotera przeszła przez pusty przedpokój i weszła do pokoju z dwoma oknami zasłoniętymi ciemnymi zasłonami. Na krześle, otoczona przez milicjantów, siedziała postać z włosami do podbródka, gęstymi wąsami i zamkniętą powieką.

Bartek “Fotyna” Orlęta. Data narodzin: dziewiąty maja tysiąc dziewięćset czternastego; miejsce narodzin: Warszawa. Więzień polityczny za działalność w Armii Krajowej.

- Witam, panie Orlęta - Sotera usiadła za stołem i wyjęła przenośną maszynę do pisania.

- Byłoby miło, droga pani, gdyby pani zwracała się do mnie Fotyna. To więcej niż mój pseudonim wojenny.

Sotera podniosła wzrok, zbadała włosy więźnia i zanotowała coś ołówkiem w rogu kartki.

- Oczywiście, proszę mi wybaczyć, pani Fotyno - Przywołała ręką jednego z milicjantów i spytała półgłosem:

- Nie możecie jej ogolić?

- Ależ on tego właśnie chce.

- Więc proszę jej to zapewnić.

- Obywatelko, to jest przesłuchanie, nie żaden wywiad z kawą i ciasteczkami.

- Obywatelu, ogolicie panią przesłuchiwaną, bo domagam się tego i nie rozpocznę pracy, dopóki się to nie stanie!

Milicjant zachwiał się od stanowczego głosu kobiety.

Dziesięć minut później, Fotyna siedziała już pewniej, bez wąsów.

- Pani z Bezpieki? - Zapytała.

- Nie. Pochodzę z organizacji, której nazwa nic pani nie powie. Nazywam się Sotera Klonowska i przyszłam porozmawiać z panią o wydarzeniach z dnia piętnastego listopada roku tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego.

Fotyna zacisnęła pięści na kolanach. - Pani nie ma pojęcia, o co pyta.

- Proszę mnie zatem oświecić - Sotera wysłała do kobiety mały uśmiech.

- Z pełną powagą, pani Sotero, to wydarzenie przekracza normy rozumiane przez ludzki umysł.

- Proszę. Badam pani sprawę. Muszę wiedzieć, co się stało, aby pani pomóc.

Fotyna opuściła głowę. - Niby jak może mi pani pomóc…

 

Tylko proszę nie mówić, że nie ostrzegałam.

Miałam dwadzieścia dziewięć lat i sprawne oczy. Zajmowałam się sabotażem oraz przygotowaniem materiałów do radia. Tyle o mnie. Przejdę do sedna.

W bazie pojawiła się pani po czterdziestce i pytała, czy może nas jakoś wesprzeć. Mój kolega - nazwę go “Karol” - rozmawiał z tą panią.

- Jest pani pewna, że chce pani narażać swoje spokojne życie dla dobra Polski?

- Po to tu przyszłam.

- Pani… pracuje fizycznie? Umysłowo?

- Trochę tego i tego…

- Pomyślimy. Pani imię?

- Erazma.

Przyjęli ją dwa dni później, kiedy zginął jeden z żołnierzy.

- Zastąpi pani “Fotynę” przy radiu - decyzja “Karola” była szybka.

Wyjaśniałam jej, co i jak. Potrzebowała trochę czasu, nie miała doświadczenia z maszyną do pisania i obsługą telefonu polowego.

Pracowała z nami do piętnastego listopada właśnie. Niedługo, ale wystarczająco, żeby wszyscy ją rozpoznawali i pytali o samopoczucie. Najchętniej rozmawiała ze mną, coś w stylu:

- Jak sobie radzisz z myślą, że możesz zginąć albo cię aresztują ci z Pawiaka?

- Nie boję się śmierci. Tortur trochę tak, ale wierzę, że wytrzymam i to.

- Masz rodzinę?

- Siostrę. Ojciec zginął we wrześniu. Matka zmarła dawno, z powodu choroby.

Nie pytała dużo o moją tożsamość. Kiedy tylko usłyszała, jak mówię o sobie, przestała używać form “on był” i podobnych. Żaden kolega z AK tak nie postąpił.

No i ten piętnasty listopada…

Dzień wcześniej ojciec “Karola” został ofiarą łapanki. Chłopak przejął się tym potwornie. Erazma zapewniała, że będzie dobrze, a my na nią spode łba.

Aż do tego cholernego dnia.

Po południu Erazma zniknęła. Nic nie zostawiła, ani jednej informacji. Tymczasowo wróciłam do radia.

I wieczorem…

Słyszeliśmy jakiś chrzęst. “Co to jest? Jakaś nowa machina Niemców?” Coraz bliżej, coraz głośniej… Za drzwiami. Otwierają się…

I światło jak rozszczepione przez pryzmat oślepia nas. Wyjęłam szkiełko do obserwacji zaćmień i spojrzałam przez nie. A tu naga kobieta, jasna cała, z parą wydobywającą się z głowy a u jej ramion zmęczony ojciec “Karola”. Podeszła do ławki i położyła go tam. Zobaczyłam jej plecy. A na nich… wzory dla mnie tajemne. Zdjęłam na chwilę szkiełko. Skóra jasna, biała jak mąka, jakby oddychała własnymi porami takimi na centymetr… a te wzory jak tęcza. I zmieniały kolory nieustannie, nie że tu czerwony, tu niebieski, nie; płynne to było jak lawa.

I ta dziwna, nieludzka postać podeszła do mnie i powiedziała głosem Erazmy:

- Jeśli zechcesz, mogę tak samo pomóc tobie.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Ta tylko się uśmiechnęła i wyszła. Tyle ją widzieliśmy.

Ja wiem, że to nie brzmi wiarygodnie, ale zapewniam, żeśmy to z “Karolem” i resztą widzieli.

 

- I zjawa pomogła pani?

- Nie miała okazji. Nie złapali mnie. Dopiero ci tutaj… Oni mnie też pozbawili oka przy torturach. Pani… Nie wiem, ile autorytetu pani ma, ale niech coś pani zrobi. Nie zdradziłam Ojczyzny. Jestem weteranką i chcę wrócić do siostry.

 

Sotera wyszła na korytarz, w dłoni papier i maszyna. Stała przy drzwiach przez chwilę, patrząc przed siebie w zamyśleniu. W końcu jednak zeszła na pierwsze piętro.

Drzwi z numerem cztery nie wydały ani jednego dźwięku. Kolejny przedpokój, tym razem z zakurzonym stolikiem do kawy. W pokoju z zasłoniętymi oknami siedział niski mężczyzna.

Ludwik Krzysztof Górski. Ósmy lutego tysiąc dziewięćset dziewiątego, Regulice. Krawiec zawodowy.

- Pani… Jak ja to opowiem, to pani zdębieje. Ja sam zbierałem się po tym z tydzień. Nie mówiłem, nie ruszałem się, siłą wciskano mi zupę. To cud, że się ocknąłem.

- Nalegam. Możliwe, że pańska historia pomoże komuś innemu.

Ludwik podniósł brwi. - To byłoby naprawdę miłe.

 

Wojna wojną, a ja pracowałem. Tu załatałem dziurę, tam uszyłem suknię na kieszeń biednej panny młodej, a to znowu doszyłem guziki, a jeszcze gdzieś indziej dopasowałem przyduże spodnie do klienta. Czasem pojawiali się niemieccy klienci, to żona tłumaczyła wszystko i w jedną, i w drugą stronę. Ja po niemiecku tylko “Yś móśte etfas esyn” i koniec. Żona zdolna, chwalili ją za akcent.

Wiem, zbaczam z tematu, który panią interesuje. Przepraszam.

Rano to było, szykowaliśmy śniadanie, kiedy nasz pies zaczął szczekać. Znak, że ktoś idzie. Uchyliłem drzwi. Człowiek… znaczy wyglądało to jak Śmierć bez kosy… Chusta na głowie, strupy na palcach, dziurawe buty; i te pasy…

- Pan… Pani… ze szpitala czy co? - Dreptałem w miejscu, bo nie wiedziałem, co robić, czy lecieć po koc, czy rozmawiać…

Kobieta złapała się framugi drzwi, spojrzała na mnie szarymi źrenicami i wydyszała:

- Z obozu…

I padła na kolana. Żonie zadźwięczały talerze w rękach.

- Że jak?

- ...gonią za mną, mord, masowy mord, niech ktoś powie…

Zabraliśmy kobietę do sypialni, gdzie dalej trwał jej słowotok, przestać nie mogła; ani jednej kropki, tylko wyliczała, co się dzieje, a my w osłupienie. W końcu zamilkła, po czym zaraz zasnęła. Cisza nastąpiła… ale w tej ciszy coś zdawało się krzyczeć. Nie pozwalało nam jeść spokojnie.

Ucieszył ją zapach i smak chleba wypieku mojej żony.

W wolnej chwili, kiedy nie miałem klientów, zmierzyłem ją dokładnie.

- Po co pan to robi?

- Jak mi się uda, uszyję dla pani ubranie.

- Ależ proszę, nie!

- Sąsiad jest szewcem; proszę mu powiedzieć, że Górski panią przysłał.

- Proszę, już i tak sporo pan dla mnie zrobił…

Spisałem wymiary na kartce.

- Pani imię?

- Chloe.

- Za co panią aresztowano? - Zapytałem, zapisując “Chloe”.

- Wpadłam. Pomagałam rodzinie Kazimierskich… i wpadłam.

- Co się stało z rodziną?

- Dziadka zabili od razu, reszta uciekła ze mną. Rozdzieliliśmy się, żeby nas nie znaleźli.

Wieczorem kreśliłem na tkaninie rysy koszuli, kiedy usłyszałem dziwny, metaliczny odgłos, nieustannie dudniący z sypialni; jakby silnik, ale niezupełnie… Wszedłem do pokoju, a tu… tęczowe… światła na ścianach i suficie… Wir wiatru i w jego środku białoskóra postać! Dosłownie biała! Kończyn dolnych miała… od groma, jeszcze każda para… wy… wyrastała z innej części ciała i były… różnej wielkości… ja… i jej włosy parowały! I… i na plecach jakieś koryta tęczowe, paski pionowe, ukośne, wzory jakieś, pani! To wcale nie był człowiek! I ona spojrzała na mnie… i te źrenice, przedtem półślepe, one były turkusowe! I czułem, jakby widziały moje mięśnie i kości! Uśmiechnęła się do mnie, a tu trzy! Trzy! Rzędy zębów, każdy rząd niżej niż poprzedni! Pani! Ja nie wiem, co to było, ale pani! Że esmani ośmielili się ją tknąć, pani…!

 

Ludwik dyszał i drżał.

- Wystarczy. Bardzo panu dziękuję.

Sotera wyszła.

Ta sama pora dnia, ta sama biało-tęczowa postać… ale w dwóch różnych miejscach… Jak to możliwe?

Numer trzy. W przedpokoju stół z pokrytymi pajęczyną dwoma krzesłami i wazonem na kwiaty. W pokoju drobny mężczyzna bez ucha i małego palca.

Zefiryn Szufla. Dwudziesty dziewiąty sierpnia tysiąc dziewięćset siedemnastego, Gryfice. Sanitariusz.

- Z nogą u mnie nie najlepiej, nie zagoił się staw, więc do armii jako takiej mnie nie wzięli.

- Interesujące. Równie co piętnasty listopada…

- Pani… Sotero. Lepiej tego nie tykać. Tu może ingerować albo Bóg, albo Szatan i nie chcę wiedzieć, którego to był wysłannik.

- To nie pana problem. Ale jest to mój problem. Pana przypadek powtórzył się już dwukrotnie i spostrzegam w nim wzór. Pana wkład w tę sprawę ułatwi rozwiązanie…

- Tego nie da się rozwiązać. To moce, których my nie posiadamy. Lepiej to zostawić.

- A jeśli zjawa ukaże się znowu i przestraszy nowych ludzi? Musimy działać, żeby nie zakłócała spokoju innych.

Zefiryn westchnął. - Widzę, że pani się nie podda. Ale przestrzegam, że nic pani nie zdziała.

 

Zabierano mnie do szpitali polowych blisko miejsc bitew. Asekurowałem chirurgów przy krwawych operacjach, choć nie należało to do moich obowiązków. Po prostu ludzi brakło i brali każdego, kto nie mdlał.

Pomagała mi grupka pielęgniarek, wśród nich Doryda. Bardzo miła, pełna optymizmu, uśmiechała się do każdej zmasakrowanej twarzy. Nawet gdy ktoś umierał, głaskała go po włosach i opowiadała uspokajające historie. Dziwne u niej było to, że nie smucił ją żaden zgon pacjenta. “No cóż, nie zawsze się udaje”, powiedziałaby rodzinie denata. Normalnie momentami bym ją trzepnął w łeb za teksty, które wymykały się z jej ust. Raz palnęła pacjentowi, że nic mu nie będzie, tylko wyrośnie mu drewniana noga. Takich rzeczy się nie mówi! Mogła przestraszyć żołnierza, mógł się wyrywać lekarzom… Poważnie, ona nie miała wyczucia.

Ale ten. Pani chciałaby wiedzieć o tym piętnastym. Zgłosił się do nas żołnierz, że słyszał cywila wołającego o pomoc. Trafił na minę czy inny niewypał. Doryda zaraz się zerwała z miejsca, żeby pomóc poszkodowanemu. Mówiła, że sobie poradzi i że mam się zająć ludźmi w szpitalu, ale wie pani… Ja miałem w głowie te jej teksty i wolałem mieć oko na sytuację, więc poszedłem z nią.

Nalegała, abym szedł za nią, ale nie ufałem jej. Minąłem ją i pozbierałem beznogiego cywila. Idę z nim, a ta wybiega przede mnie i odpycha.

Wybuch. Wyglądało na to, że uruchomiłem kolejną minę.

Wylądowałem plecami na ziemi. Szybko zerknąłem, mimo grudek ziemi w rzęsach, na miejsce, gdzie biegła Doryda. Zamiast niej stała biała zjawa bez włosów.

- Dlaczego mi nie zaufałeś?

Nie krwawiła, ale było widać, że wybuch ją zranił w ramiona i plecy. Ale… Zaraz wyrastały tam jakieś białe bąble i… chyba się zregenerowała czy coś!

- Mogę przywrócić temu człowiekowi zdrowie - Powiedziała z tym samym uśmiechem co zawsze, tyle że miała zębów jak jakaś bestia, więc ja tylko:

- Odejdź! A kysz! Znikaj!

Zasmuciła się. Po raz pierwszy i ostatni, jak ją widziałem, zgasiłem jej uśmiech. I zniknęła. Tak po prostu, mig - i nie było jej.

Sam doniosłem cywila do szpitala. Skłamałem, że Doryda zaginęła. Jakiś czas później wszyscy o niej zapomnieli. Tylko nie ja. Nie po tym wszystkim.

 

Zeszła na sam dół, gdzie widniały drzwi z cyframi jeden i dwa.

Trzy kobiety. Trzy różne imiona. Wszystkie przemieniły się w tę samą zjawę.

Czuła, że czwarte przesłuchanie będzie tylko formalnością.

Przedpokój mieścił w sobie kanapę, stolik, półkę z książkami i popielnicę. Na blacie widniał napis w kurzu: “Już cię kocham”. Sotera zadrżała.

W pokoju człowiek z blizną na policzku.

Feliks Piorun. Piętnasty listopada tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego, Nowe Miasto nad Drwęcą. Były żołnierz Wehrmachtu, sprzedawca.

- Pani o piętnasty listopada? Nareszcie, czekałem aż ktoś się tym zajmie.

- Nie boi się pan, że próby poznania zjawy mogą być niebezpieczne?

- Skąd. To sympatyczna osóbka. Każdy powinien ją znać.

 

Wie pani, z tym Wehrmachtem, to nie sądziłem, że mnie zmuszą. Myślałem, że się wykręcę. Ale nie. Ja i koledzy w obcych miastach, z tymi Niemcami, którzy trzymali się blisko siebie i tyle. I mnie się nie układało z kolegami, bo zawsze chcieli grać w co innego niż ja. Byłem sam w tłumie.

Aż do moich urodzin. Wróciłem z warty a tu - panna jak ze snu: długie, lekko falowane włosy, wyraziste rzęsy, kości policzkowe a na nich róż, długie ręce…

- Szukam Feliksa - Powiedziała wprost.

- To ja. Kto panią przysłał?

- Nikt. To dla ciebie - Wręczyła mi ciasto, na nim dwadzieścia jeden świeczek.

- Skąd pani wiedziała…?

- Eufrozyna. Ja po prostu wiem takie rzeczy.

Zastanawiałem się, jak ona tu weszła i skąd mnie zna. A ona:

- Chodźmy na dwór, widać gwiazdy.

Rozglądałem się wokół na żołnierzy, a ci nic, więc wyszedłem za Eufrozyną.

Miała rację - konstelacje jak na dłoni. Bez trudu rozpoznałem Oriona. Wyciągnęła karty i grała ze mną dokładnie w to, co chciałem. Zjedliśmy trochę ciasta i pogawędziliśmy. Ale nie będę pani zanudzać tym wszystkim.

Więc. Ja do niej, kim jest. Ona do mnie:

- Zamknij oczy i otwórz je za moment.

I przemieniła się. Słucha pani, proszę sobie wyobrazić drzewo; takie z gęstymi korzeniami, które widać nad ziemią; takie z wąską strefą liści, o taką. Ona była taką brzozą i miała skrzydła ze światła. Rozumie pani? Włosy z pary, równiutkie zęby, jasne oczy. No piękna.

To już było jasne dla mnie, skąd ona wiedziała o tym wszystkim: wszechwiedząca była. Jak jej to powiedziałem, zachichotała, więc podejrzewam, że trafiłem. I ja do niej:

- O pani, raczyłaś pocieszyć prostego człowieka, któremu tylko dziewczyny w głowie… co ja mogę dla pani zrobić?

- Ależ nie musisz robić nic. Cieszy mnie, że mogłam poprawić tobie humor.

Zasnęliśmy pod gołym niebem mimo chłodu; ogrzewała mnie przez sen swoim światłem. Obudziliśmy się i ona do mnie:

- Mogę załatwić dla ciebie przepustkę. To niedużo, wiem, ale moglibyśmy zwiedzić miasto - a warto.

I rzeczywiście, żołnierze nas puścili z uśmiechami na twarzach. A - oczywiście, ona przemieniła się z powrotem w Eufrozynę, żeby nie było.

Miasto piękne, fakt. I przestało być obce w moim odczuciu.

Przyznała, że została ze mną dłużej, bo nie przestraszyłem się jej. Nawet mnie przytuliła. Normalnie skakałem z zachwytu potem.

- Spotkamy się jeszcze? - Ciekawiło mnie.

- Na pewno, ale nie od razu. Chcę zwiedzić całą Europę. Potem i inne kontynenty.

- To trochę tobie to zajmie.

- Niekoniecznie - Uśmiechnęła się ostatni raz.

 

- Pani chce ją spotkać?

- Słucham? A… nie, tylko pracuję…

- No tak. Ale powiem coś pani. Jej prawdziwe imię to Berenika. Ma ograniczone moce, ale może stworzyć tymczasowo kilka ludzkich obrazów. W ten sposób ją spotkałem.

- Powiedziała panu to wszystko?

- Bo wiedziała, że nie zeświruję.

 

Sotera stała na ulicy. Ignorowała klakson Syreny i wołania kierowcy. Wpatrywała się w chodnik. Kurczowo trzymała papiery.

 

“Dziwna, nieludzka postać.”

“To wcale nie był człowiek!”

“Nawet gdy ktoś umierał, głaskała go po włosach i opowiadała uspokajające historie.”

“Biała zjawa bez włosów.”

“Już cię kocham.”

“Sympatyczna osóbka.” “Panna jak ze snu.”

 

W końcu pobiegła.

W stronę przeciwną niż samochód, do którego miała wsiąść.

Skręcała na oślep między ciasnymi uliczkami. Byle uciec przed samochodem. Nie oddać tych papierów, nigdy.

- Przepraszam panią…

Zatrzymała się. Głos łagodny jak gruszka uspokoił ją. “Nie muszę uciekać. Jestem bezpieczna.”

- Zabłądziłam. Którędy dojdę do sklepu Społem?

Wysoka kobieta, kolorowe spodnie, niepasujący do nich żakiet, szerokie usta.

- A ja wiem… W lewo. I minąć trzy skrzyżowania, na czwartym w lewo. Będzie po pani prawej.

- Dziękuję… eaa - Kobieta kichnęła w dłonie.

- Oj oj oj, chyba pani zimno. Napije się pani po zakupach herbaty?

- Dziękuję. Nie musi pani zadawać sobie trudu… - Kobieta zasłoniła kołnierzem swój uśmiech.

 

Siedziały przy stole z wazonem pełnym kwiatów. W rogu kanapa, stolik do kawy, półka z książkami oraz popielnica.

- Ładne ma pani meble w pokoju.

- Dziękuję. A pani ma uroczy uśmiech.

- Ojej… Wszyscy mi to mówią…

- Jak pani na imię?

- Larysa. A pani?

- Sotera. Wiem, że zabrzmi to nienaturalnie, ale…

- Tak? - Kobieta mrugnęła oczami.

- Specjalnie pani podeszła do mnie, prawda?

- E? Skąd taka myśl?

- Twoje imię to Berenika. Czy się mylę?

Uśmiech zastygł w bezruchu na twarzy kobiety. Zachichotała. - Dobra jesteś. Lepsza niż tamci. Oni zamknęli sprawę, zignorowali mnie i poszli do domu. Ale ty…

- Kim jesteś?

- Boginią. Ale nie myśl, że jestem jakaś święta czy coś. Jestem jak wy. Poza wyglądem, ale i to opanowałam do perfekcji.

- Po co to robisz? Szukasz wyznawców?

- Nie. Nie potrzebuję ich. Po prostu lubię obcować z ludźmi. Szczególnie, przyznam szczerze, z ludźmi, którymi wasze społeczeństwo ostatnio zaczęło gardzić.

- Czyli?

- Feliks postrzega swoją tożsamość poza granicami męskości i żeńskości ustalonymi przez was. Nie lubi żadnej z tych szufladek i najchętniej przedstawia się jako “człowiek”. Zefiryn uwielbia mężczyzn - ale jeszcze tego nie widzi. Wyrwał się przede mną, bo zabolało go cierpienie mężczyzny, który wszedł na minę. Jeszcze oślepia go wasze wychowanie, ale już niedługo zauważy swoje prawdziwe uczucia. Ludwika nie interesuje seks, zaś jego żona kocha kobiety, z czym nie chcieli się pogodzić jej rodzice. Bała się, że zmuszą ją do ślubu z kimś obcym, dlatego poślubiła swojego przyjaciela. I Fotyna. Sama zauważyłaś, dlaczego ją spotkałam.

- A ja?

- Pomyśl. Jako uczennica rysowałaś portrety. Czyje?

- Kolegów z klasy, w których się podkochiwałam.

- Mm?

Sotera rozluźniła palce wokół filiżanki. - Ale koleżanki też rysowałam…

- Mhm?

- Z gołymi łydkami… No jasne… Ale… Ja… Ja… - Rozpłakała się. - Manipuluję ludźmi, by wyłudzić od nich informacje! Tyle osób mi zaufało, a ja je zwyczajnie w świecie wykorzystałam! Mnie nie warto kochać! Nie zasługuję…!

- Nie mów tak. Zauważyłaś, jak podłe wiodłaś życie. Teraz możesz je zmienić.

Sotera otarła łzy. Wtedy usłyszała ten metaliczny brzdęk… i ujrzała…

Wygląd Bereniki pokrywał się zarówno z opisem przerażonego Ludwika, jak i zachwyconego Feliksa.

- Co ja mam zrobić… z tym wszystkim, co o tobie wiem?

- A co chciałabyś zrobić?

Wstała. Zachwiała się, oparła o stół. Podeszła do Bereniki. - Mam prośbę. Zaopiekuj się tamtą czwórką. Nie chcę, aby więcej cierpieli.

- Opiekuję się nimi cały czas. Nie martw się.

Odetchnęła. - Co cię takiego interesuje w ludziach?

- Ich moc. Granice wytrzymałości. Każdy grzech i każdy cud. Każda żądza i każde poświęcenie. Jesteście naprawdę złożonymi, skomplikowanymi istotami. Ujarzmiliście ogień, wodę, elektryczność i ziemię, choć nie zawsze wiecie, co z tą zdolnością zrobić. Jesteście… po prostu wyjątkowi.

- I ty jesteś wyjątkowa, Bereniko.

- Dziękuję.

- Bereniko…

- Tak?

Sotera zamknęła oczy i pochyliła ciało ku siedzącej bogini. Ich wargi złączyły się. Przez ciało Sotery przeszła fala ciepła, która zatrzymała się pod jej pasem…

- Zostaniesz ze mną? Aż do końca?

- Nawet dalej, jeśli sobie tego zażyczysz. Mogę przejąć twoją duszę w chwili śmierci i przekazać tobie część moich mocy. Możemy żyć i po śmierci, wszędzie gdzie zapragniesz.

 

Kochały się pięć godzin.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
AnetaAnton · dnia 24.10.2014 05:07 · Czytań: 718 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 3
Komentarze
al-szamanka dnia 24.10.2014 12:28 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Prze­glą­da­ła te same pa­pie­ry raz za razem, ob­ra­ca­jąc je i zbli­ża­jąc je do swo­ich oczu.

drugie je zbędne
Cytat:
Po­ko­je 2, 3, 4 i 7

liczby słownie
Po przecinkach, kropkach, wielokropkach i myślnikach koniecznie spacja.

Tekst okropnie zbity przez co wyjątkowo ciężki do czytania.
Podziel go na akapity, stanie się przejrzysty i estetyczny.
Wyodrębnij dialogi, bo po prostu giną w tłumie, a czytelnik się gubi.
Jeśli chodzi o treść... to podoba mi się, chociaż nie przepadam za tym gatunkiem literatury.
I za tę treść daję Ci bardzo dobry :)

Pozdrawiam :)
AnetaAnton dnia 25.10.2014 16:07
@al-szamanka: Przysięgam, że były akapity, jak wklejałam tekst. Ale bałagan. o.o Zaraz to naprawię.
Dziękuję za wyłapane potknięcia.
Espanto dnia 25.10.2014 21:22
Enigmatyczne, ciekawe. A imię Sotery bardzo symboliczne.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty