Pustelnik - część 1 - Falcor
Proza » Długie Opowiadania » Pustelnik - część 1
A A A
Od autora: Wyobraźcie sobie, że kładziecie się spać w waszym pokoju, w waszym łóżku, zamykacie oczy... a kiedy je otwieracie, to jesteście na Księżycu. Niemożliwe? Akurat.

Za grubym, niemalże pancernym oknem było tak samo jak zawsze – zupełnie nic. Tylko cisza która sprawiała, że czas zdawał się tutaj nie płynąć. W ogóle wszystko zdawało się stać w miejscu tak, jakby cały wszechświat nagle nacisnął na hamulec. Było to jednak złudzenie które, jeśli się mu zanadto uległo, potrafiło zabić.

Mat dokończył zakładanie topornego kombinezonu i wszedł do śluzy. Po chwili był już na zewnątrz, a drzwi do jego „domku” zamknęły się automatycznie. Zrobił parę kroków i spojrzał w niebo. Robił tak codziennie i codziennie widok, który mu się ukazywał, napawał jego serce radością. Ziemia – ta, po której kiedyś stąpał codziennie bez specjalnych radości, teraz zachwycała swym błękitem tak unikalnym w kosmicznej czerni.

- „Zupełnie jak z ogniem” – pomyślał Mat. – „Człowiek może nań patrzeć godzinami. Gdybym mógł tylko rozpalić tutaj jakieś ognisko...”

Oczywiście było to niemożliwe. Dookoła nie rosło ani jedno drzewo, a tlen dla ognia musiałby chyba dostarczać ze swojego skafandra. Poza tym w jego umyśle nie zapłonęło tylko takie zwykłe ognisko, ale ognisko z piekącymi się kiełbaskami i wesołą kompanią śpiewającą przy gitarze. Matowi coraz bardziej zaczynało brakować spotkań z ludźmi, nie na tyle jednak, aby odczuwał już chęć powrotu. Zresztą nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu dane wrócić na Ziemię.

Właśnie – Ziemia. Obiekt na który spoglądał przypominał mu ją. Był okrągły i niebieski oraz posiadał brązowe wstawki w kształtach przypominającym znane mu kontynenty. Z kolei to na czym się znajdował było szare, pełne pyłu, z kilkoma wzniesieniami dookoła i wszystko było tu jakieś lżejsze. A przynajmniej tak było na początku, teraz już bowiem waga zdawała się wracać do normy. Te obserwacje podpowiadały mu, że prawdopodobnie jest to Księżyc. Nie miał jednak pewności, czy ta Ziemia jest faktycznie Ziemią, a to na czym stoi Księżycem.

Było to o tyle trudno zaakceptować, że wcale się tu nie wybierał. Ba, owszem od jakiegoś czasu miał już wszystkiego i wszystkich dosyć, a otaczający świat mocno go przytłaczał, ale żeby tak od razu przenosić się na Księżyc? Nawet jeśli mocno marzył o tym, aby uciec od tej całej rzeczywistości i modlił się o to prawie codziennie, to stwierdzenie po przebudzeniu, że jest ponad trzysta pięćdziesiąt tysięcy kilometrów od swej sypialni, wywołało w nim spory szok.

- To niemożliwe! Przecież ostatni ludzie na Księżycu wylądowali na nim ponad czterdzieści lat temu! – krzyczał wówczas na wpół przerażony i nie bardzo jeszcze mogąc w to wszystko uwierzyć.

Od tamtego czasu minął jednak ponad miesiąc.

 

Pył, pył, pył. Wszędzie pył. Czasem dla urozmaicenia jakaś skała. Ten świat był tak różny od ziemskiego, że aż trudno było uwierzyć w jego bliskie sąsiedztwo. Zupełne skrajności, które na zdrowy rozsądek nie powinny istnieć w tym samym wszechświecie. Ostatnie parę tygodni w życiu Mata niewiele jednak miało wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Pomimo tak drastycznej zmiany czuł się tutaj szczęśliwszy, niż w swym starym, tętniącym różnorodnością otoczeniu.

Szedł właśnie po codzienne zapasy, ciągnąc za sobą własnoręcznie skonstruowany wózek na kółkach. Robił go przez trzy dni, aby brać więcej niż jedną skrzynkę z żywnością z czarodziejskiego grajdołka. Nazywał tak niewielki krater w którym znajdowało się mnóstwo skrzynek z różnymi rzeczami – przede wszystkim z jedzeniem, choć można tam było znaleźć także śrubki, kółka, metalowe listwy, a nawet książki. Skąd to się tam wzięło? Nie miał pojęcia. Gdy po raz pierwszy wyszedł na zewnątrz, zobaczył ułożone z kamieni, niewielkie strzałki. Oczywiście podążył za nimi i tak odkrył to miejsce.

Gdy dotarł do grajdołka, zostawił wózek i rozsiadł się wygodnie pod wielkim głazem. Słońce mocno świeciło, a tu było nieco cienia. W kombinezonie Mata cicho burczały wentylatory, czuwając by jego organizm się nie przegrzał. Lubił tutaj siadać i liczyć skrzynki. Ich liczba codziennie się zmieniała, choć nie było tego widać na pierwszy rzut oka.

- „27. Ciekawe, że taka prosta czynność może sprawić satysfakcję. To chyba jakoś uspokaja.” – myślał sobie.

Akurat na przemyślenia czasu mu nie brakowało, chociaż na nudę nie narzekał. Jego hobby na Ziemi była wspinaczka. Jakież było jego zdziwienie, kiedy w jednej ze skrzyń znalazł pasującą na skafander uprząż, specjalne nakładki na buty i rękawice, które zwiększały przyczepność oraz kilka wytrzymałych lin. I tak codziennie wspinał się na niewielką górę, pod którą było jego „mieszkanie”. Zdołał już zdobyć ją z każdej strony, więc zaczął poszukiwać jakiejś innej skały. W oddali swego domu widział ich kilka, a raz nawet podjął próbę dotarcia do jednej z nich, czego o mało nie przypłacił życiem z powodu braku tlenu. Okazało się, że ocena odległości na tej planecie może być bardzo myląca, a skała musiała być dużo dalej niż się początkowo zdawało. Nie zamierzał się jednak poddawać i obmyślał już, czy nie potrafiłby skonstruować swego rodzaju księżycowej hulajnogi, która znacznie przyspieszyłaby jego przemieszczanie.

Siedząc tak i błądząc zamyślonymi oczami bez wyraźnego celu, spostrzegł nagle coś czego wcześniej tutaj nigdy nie było. Jego umysł momentalnie oprzytomniał i wyostrzył zmysły. Ślady butów. Tak, wyraźne ślady butów i to bardzo podobne do tych, które sam miał na sobie. Tylko, że te przychodziły z kierunku w którym nigdy się nie udawał. Wykonał kilka skoków, aby znaleźć się bliżej. Potem jeszcze kilka, podążając w kierunku wyznaczonym przez ślady. I znowu zamarł. Odciski butów kończyły się kilkanaście metrów od krateru, ale w tym samym miejscu pojawiały się nowe. Było to kilka podłużnych linii, równoległych do siebie. Takie ślady na Ziemi oznaczały samochód.

 

 

Podążał za śladami już ponad godzinę. Przez moment sprawdzał poziom tlenu – był nadal w porządku – po czym na nowo pogrążył się w najróżniejszych myślach, niemal automatycznie podążając szlakiem wyznaczonym przez dwie równoległe linie.

Lubił tak odlatywać w głąb własnego umysłu podczas spacerów. Po pierwsze dlatego, że podróż schodziła wówczas o wiele szybciej, a po drugie i o wiele ważniejsze, o wiele lepiej mu się wtedy myślało. Często myślał nawet nad owym myśleniem i nie bardzo widział zależność pomiędzy ruchami jego dolnych kończyn, a pracą mózgu, ale faktem było, że gdy tylko zaczynał coś tam w swej głowie układać, to zawsze zbierało mu się na chodzenie. Często więc dreptał w kółko po pokoju, ale o wiele lepiej było dreptać przed siebie. Zresztą myślenie włączało się wtedy automatycznie.

Aktualnie jego wyobraźnia wyprzedzała już bieg wydarzeń i starała się znaleźć sposób na odszukanie lunarnych lądowników, pozostawionych tutaj przez astronautów kilkadziesiąt lat temu. Oczywiście na pewno były one bardzo daleko, jednak Mat, pożyczonym pojazdem, mógłby mieć szanse na dotarcie do nich. Oczywiście ów pojazd znajdował się na razie tylko w jego myślach, niemniej uważany był tam za pewnik, który pozwala snuć dalsze plany.

Cała ta wytężona praca umysłowa zaczęła się oczywiście od tego, za czym teraz podążał. Dość szybko przyjął założenie, iż pozostawione ślady muszą być pochodzenia samochodowego. Bo co innego mogłoby to być? A skoro tak, to prawdopodobnie miał on ludzkiego właściciela, bo kogo by innego? Wiadomo - samochód zwykle równa się człowiek. Skoro to człowiek, to można się oczywiście z nim dogadać, co po analizie wielu sposobów działania, prowadziło do konkluzji, że samochód ów będzie można pożyczyć, tudzież namówić właściciela do jego wspólnej eksploatacji. I w ten oto sposób Mat układał w głowie plan pierwszej wyprawy.

Raptem przystanął, a jego myśli powróciły do rzeczywistości. Znajdował się na brzegu sporego krateru, na którego dnie, obok dziwnej wypustki, stał czterokołowiec. Nie wyglądał jednak tak, jak to sobie wyobrażał. W pamięci miał dość krucho wyglądający pojazd, jaki pokazywano w telewizji w programach o lotach na srebrny glob. Ten z kolei... no cóż ewidentnie był to sportowy kabriolet.

 

Gdy podszedł bliżej zauważył na nim kilka wgnieceń, oraz mnóstwo księżycowego pyłu, który pokrywał tapicerkę. To musiał być jakiś bardzo popularny model, bo pomimo tego, iż Mat zupełnie nie znał się na motoryzacji to wydawało mu się, że gdzieś już takie coś widział. Obszedł go powoli kilka razy. Po oględzinach samochodu zwrócił swą uwagę na drugi, znajdujący się tu obiekt.

Przypominał trochę igloo. Była to szara kopuła o wysokości jakichś dwóch i pół metra oraz średnicy około pięciu. Ewidentnie posiadała też coś, co wyglądało bardzo podobnie do drzwi śluzy w „domu” Mata.

- „No tak, jest samochód, spodziewałem się człowieka, to musiały być również i jakieś drzwi” – myślał, starając się siebie uspokoić.

A jednak to wszystko wydawało się mocno nielogiczne szczególnie, że zgadzało się z tym co sobie wygłówkował po drodze. Zwykle przecież jest zupełnie inaczej niż człowiek myśli, że jest. To wszystko stawało się zbyt oczywiste i trzeba było zachować ostrożność.

- „Co dalej?” – Mat spojrzał na drzwi. – „Chyba czas na spotkanie kogoś. A jeśli on sobie nie życzy wizyt? Cholera wie kto tu może mieszkać?”

Stał tak przez chwilę analizując sytuację w jakiej się znalazł. Ostatecznie doszedł do wniosku, że ciekawość nie pozwoli mu stąd odejść bez sprawdzenia co jest za drzwiami. Podszedł do nich i szarpnął za metalowe pokrętło. Ani drgnęło. Zapukał więc lekko. Nic. Cisza.

- „Może za lekko zapukałem? W końcu tu nie ma powietrza, ciężko ocenić czy stukanie było wystarczająco donośne. O ile po drugiej stronie jest cokolwiek, co może przenosić fale dźwiękowe.”

Zastukał jeszcze raz z większą determinacją. Nic. Nieco już zniecierpliwiony brakiem jakiejkolwiek reakcji, zaczął grzmocić rękami po drzwiach z całej siły. Tym razem nie zamierzał tak szybko przestać. Nagle odskoczył. Nic nie usłyszał ani nie zobaczył, ale dałby głowę, że wyczuł kogoś po drugiej stronie. Zamarł. Zastrzyk adrenaliny na moment zupełnie go sparaliżował.

Kawałek metalu w drzwiach zaczął się powoli odsuwać, ukazując okienko. Po drugiej stronie znajdowała się zarośnięta twarz. Na widok Mata twarz najpierw mocno wytrzeszczyła oczy, a następnie gwałtownie odskoczyła do tyłu. Ponownie nastała chwila oczekiwania. Jednak nikt więcej już się w oknie nie pokazał. Mat podszedł do drzwi i zajrzał do środka.

Przez niewielkie okno nie mógł objąć wzrokiem całego pomieszczenia. Dodatkowo przeszkadzał mu uwypuklony wizjer w jego hełmie. Widział białą salę na której końcu wisiały skafandry podobne do tego, który miał na sobie.

- „To chyba śluza” – pomyślał.

Poczuł, że coś ociera się o niego. Zerknął w dół. Metalowe kółko u drzwi zaczęło się obrać i po chwili wejście stanęło otworem.

- „Wejść? A jeśli to pułapka?” – wahał się. – „Jak nie wejdę teraz to i tak tu przecież wrócę. No to wchodzę.” – I wszedł.

W pomieszczeniu nie było nikogo. W ogóle było tutaj niewiele rzeczy. Białe, półokrągłe ściany, do których w dwóch miejscach przyczepiona była aparatura. Znał ją – służyła do wyrównywania atmosfery i kilku innych ustawień śluzy. Taką samą miał u siebie, chociaż jego sprzęt wyglądał jakby nowocześniej. Nie miał takich „topornych” przycisków, posiadał natomiast kolorowy ekran. Znajdowały się tu także, wcześniej dostrzeżone, kombinezony, niewielka ławeczka oraz, po lewej stronie, jakiś niski podest z poręczami.

- „Ciekawe. Czegoś takiego u mnie nie ma.”

Postanowił przyjrzeć się temu czemuś. Jedynym, bardziej skomplikowanym elementem tej konstrukcji był niewielki panel przytwierdzony do jednej z poręczy. Mat wszedł na podest, aby go lepiej obejrzeć. Wtem zaczął słyszeć ostre syczenie.

- „Śluza napełnia się powietrzem.”

Nie zdążył już jednak nic więcej pomyśleć, gdyż podest na którym stał, ruszył w dół. Przejechał tak jakieś 3 metry, po czym znalazł się w miejscu zupełnie różnym od poprzedniego. Stały tutaj szafy, krzesła, kanapa, stół, kilka komputerów, a na ścianach wisiały jakieś malowidła. Przede wszystkim jednak stała przed nim ów dziwna postać, którą zobaczył wcześniej przez okno. Nie wyglądała groźnie. Raczej zabawnie. Uśmiechała się do niego wesoło i coś gestykulowała ręką. Mat dopiero teraz spostrzegł, że ten człowiek jest Azjatą. Przyjrzał mu się uważniej. „Japończyk” był od niego dużo niższy i chyba sporo starszy. Długie postrzępione włosy oraz podobnie wyglądająca broda mogły świadczyć o tym, że mieszka tutaj już jakiś czas.

- „Czego on ode mnie chce?” – zastanawiał się, patrząc na coraz bardziej nerwowe ruchy rąk stojącej przed nim postaci. Ta zdawała się szczególnie interesować jego głową. – „Aha, hełm. Chyba mogę go już zdjąć”.

Spojrzał jeszcze na kontrolki swego kombinezonu - było tutaj odpowiednie powietrze oraz ciśnienie – po czym sprawnie zwolnił zaczepy hełmu.

- Kanegi! Watashinonamaeha Hisaki Mitsubishidesu. Anata no namae wa nandesuka? – powiedział wesoły człowieczek,

- Jasne stary, mów dalej - odparł trochę do siebie, trochę do nowopoznanego brodacza Mat.

Zdejmowanie kombinezonu nie obyło się bez trudności. Pomieszczenie w którym mieszkał „Japończyk” było co prawda utrzymane w całkowitym ładzie, ale przedmiotów znajdowało się tu tyle, że ciężko było na coś nie wpaść. Zwłaszcza w tym topornym skafandrze. Po dwudziestu minutach szamotania się z nim, batalia ubraniowa zakończyła się sukcesem. Mat siadł na kanapie. Musiał chwilę odsapnąć.

W trakcie całej operacji poznał imię gospodarza tego „domu” – brzmiało ono Hisaki. A dokładnie to Hisaki Mitsubishi. Istotnie był Japończykiem. Na szczęście mówił trochę po angielsku, bo inaczej komunikacja mogłaby sprawiać spore trudności. W głowie Mata kłębiło się wprost od różnych pytań, aż ciężko było wybrać które ma być pierwsze. W końcu jednak zdecydował się.

- Skąd pan się tu wziął? – zwrócił się do Hisakiego, który przystawił sobie obrotowe krzesło i usiadł obok.

- Nie wiem. Byłem w fabryka, kończąc praca projektowa nad nowym auto. Była późna pora, więc udałem się do zakładowej... jak to jest... miejsce gdzie idzie się spać?

- Sypialnia?

- Właśnie! – potwierdził Japończyk i uśmiechnął się. – Gdy się obudziłem to być już tutaj. Zupełna zagadka. – Spoważniał nieco na twarzy, po czym kontynuował. – Długo samemu byłem tutaj. Nie mogłem się doczekać już przyjścia ciebie.

Mat zbaraniał.

- Spodziewałeś się mnie?!

- Tak. Nie. Nie ciebie. Kogoś. – Widać było, że Hisaki stara się sklecić jakąś sensowna odpowiedź, ale w obcym języku nie bardzo mu ona wychodzi. – To już tak się stało. Kiedy się tu znalazłem, byłem sam, jak ty. Potem, jak ty, znalazłem druga osoba. Ona była jak ja teraz. Długo mieszkała tutaj i nie wiedziała skąd się wzięła tutaj. To był Amerykanin, stąd mówię trochę angielki. Mówiłem lepiej, ale od dwa lata już go nie ma i nie używałem ten język.

- Co się z nim stało?

- Nie wiadomo. Jeden dzień po prostu już go nie było, ani jego dom. Tutaj chyba tak jest, że nie wiadomo skąd zjawiasz się i kiedy znikasz się.

- „Co to ma znaczyć, że tak tutaj jest?” – zastanowił się nagle Mat. – „To jakieś prawo, siła, coś co powoduje takie niemożliwe rzeczy? Jakiś Księżycowy trójkąt Bermudzki?” – Na głos powiedział. – Długo pan tutaj przebywa? Czy to wszystko trwa od dawna?

- Ja przebywam pięć lat, ale trwa to... – tutaj zastanowił się, jakby nie bardzo wiedząc co powiedzieć - dłużej. Steve, mój Amerykanin, był tu cztery lata i on też znał kogoś, kogo już nie było, jak ja się zjawiłem, ale kto był tutaj zanim był Steve. I ta historia się powtarza. Długo, długo, ale nie wiem jak długo.

Sytuacja przestawała się Matowi podobać. Czy ktoś tutaj zabawia się ludźmi, wysyłając ich na Księżyc? To brzmiało niemal jak dowcip. Po co to wszystko? Jakiś eksperyment?

- Jaki to wszystko ma sens? – zapytał w końcu.

- Nie wiem. Przede mną też nikt nie wiedział – odparł Hisaki.

 

 

Po kilku godzinach spędzonych u Hisakiego, Mat dowiedział się wielu ciekawych rzeczy, aczkolwiek w znalezieniu odpowiedzi na najbardziej nurtujące go pytanie – co to wszystko znaczy – nie posunął się nawet o krok.

Wszystko wskazywało na to, iż raz na jakiś czas zjawiają się tutaj ludzie, a potem równie tajemniczo znikają. Ot tak, po prostu. Nie sposób przewidzieć kiedy się pojawią, ani na jak długo tu zostaną. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku ówczesny mieszkaniec Srebrnego Globu założył księgę pamiątkową, tzw. „Księgę Pustelników”, która była przekazywana każdemu kolejnemu przybyszowi. Znajdowały się w niej informacje o 21 osobach które tutaj mieszkały, w tym kilku nigdy nie poznanych przez założyciela księgi osobiście, a jedynie zasłyszanych z opowiadań jego poprzednika.

Według Hisakiego, który wielokrotnie studiował ów zapiski, wszyscy ci ludzie mieli tylko jedną cechę wspólną – absolutnie nic ich ze sobą nie łączyło. Pochodzili z różnych kontynentów, mówili różnymi językami, mieli różne kolory skóry, zawody, zainteresowania, osobowości. Jedni byli na księżycu zaledwie kilka miesięcy, inni ładnych parę lat (rekordzista ponad dziewięć). Wszyscy mieszkali w średniej wielkości mieszkankach, które już na nich czekały z kompletnym wyposażeniem. We wszystkie niezbędne rzeczy zaopatrywali się w tym samym kraterze w którym robił to Mat. Przy czym każdy z nich dostawał czasami coś ekstra, co akurat odpowiadało jego zainteresowaniom, czy aktualnym pomysłom. Na przykład Hisaki, który był jednym z głównych projektantów w koncernie Mitsubishi, dostał cały zestaw narzędzi i poszczególne części do montażu samochodu. Męczył się z nimi prawie rok, ale w końcu zbudował wehikuł, który można było podziwać przed wejściem do śluzy.

- „Ja dostałem te wszystkie gadżety do wspinaczki” – przemknęło przez myśl Matowi.

Nikt jednak nigdy nie widział skąd się te wszystkie rzeczy biorą. Owszem, wielokrotnie były podejmowane różne próby przyłapania Lunoludków (jak zabawnie ich tutaj nazywano) na „gorącym uczynku”, ale wszystkie zakończyły się nie powodzeniem. Czasami czatowano na nich przy kraterze po kilka dni. Nierzadko w parach z towarzyszem „niedoli”. Podczas takich wacht nic się nie działo. Wystarczyło jednak przysnąć zaledwie na parę minut, a już zapasy pojawiały się przed oczami. Niestety poza tym nie było żadnych śladów czyjejkolwiek obecności. Poprzednik Hisakiego, Steve, zamontował nawet kamerę, która rejestrowała wszystko co działo się w kraterze. Także i ten sposób spalił na panewce – na jednej klatce filmu krater był pusty, na następnej zapasy były już na miejscu – to jedyne co zarejestrował.

W tym wszystkim było jednak coś bardzo istotnego. Wszelkie przedmioty wyglądały jak zrobione na Ziemi, gdy się jednak im bliżej przyjrzało to można było odnaleźć istotne różnice. Na przykład skafander był bardzo podobny do tych jakich używali astronauci, ale był nieporównywalnie bardziej wytrzymały. Nie można go było rozpruć nawet ostrym nożem. Podobnie samochód który stał na zewnątrz. Z zewnątrz była to bardzo wierna replika Cobry, ale w środku znajdowało się wiele zupełnie nieziemskich części. Najbardziej niezwykłą był sam silnik. Oczywiście zwykły, spalinowy nie mógłby zadziałać w atmosferze Księżyca, gdyż potrzebował tlenu. Cobra nie jeździła jednak na byle akumulatorach, ale na czymś co japończykowi kojarzyło się bardziej z miniaturowym reaktorem atomowym. Nie mógł być tego jednak pewnym, bo nie był ekspertem w tej dziedzinie, a do środka nie zaglądał ze względu na ostrzeżenia o promieniotwórczości znajdujące się na obudowie. W każdym razie przedmiotów tych na pewno nie stworzyli ludzie.

 

Pędzili grubo ponad dwieście kilometrów na godzinę w kierunku Morza Spokoju. Jazda Cobrą, w grawitacji ponad sześć razy mniejszej od ziemskiej, przyprawiała o dreszcz emocji. Auto co chwila odrywało się od podłoża, przelatywało kilkanaście, a czasami i kilkadziesiąt metrów, po czym opadało, przez chwilę jechało po gruncie, aby na kolejnej niewielkiej nierówności znowu wzbić się w powietrze. Pasażerowie dotkliwie odczuwali każde „lądowanie”, rzucało nimi bowiem mocniej niż podczas rajdów samochodowych na Ziemi. Nie sposób było jednak tego nie lubić. Dawały tu znać o sobie niezwykłe właściwości zawieszenia. Normalnie, przy takiej eksploatacji po pierwszej jeździe powinno nadawać się do wymiany, ale w rzeczywistości sprawowało się doskonale pomimo, że samochód miał już parę lat.

Hisaki prowadził z pasją. Uwielbiał osiągi wozu, jakie mógł z niego wydobyć z powodu braku atmosfery i jego lżejszej wagi. 200 na godzinę to było nic. Na planecie gdzie nie ma oporów powietrza, ta maszyna pozwalała się spokojnie rozpędzić do ponad pięciuset. Robił to jednak rzadko, bo wymagało to dokładnego sprawdzenia i przygotowania podłoża, tak by było idealnie płaskie. Teren po którym jechali teraz wcale nie był pagórkowaty, a mimo to ciągle nimi rzucało i wystarczyła chwila dekoncentracji, aby jazda ta zakończyła się tragicznie. Mimo to żaden z nich nie chciał zwalniać. Uczucie pędu i mocy Corby niemal hipnotyzowało. Niecała godzina jazdy wystarczyła Matowi do przyzwyczajenia się do tego typu przejażdżki, na tyle na ile dało się do czegoś takiego przyzwyczaić.

Z początku trzymał się tylko kurczowo siedzenia i napinał mięśnie po każdym, kolejnym wybiciu w górę, z niepokojem oczekując lądowania. Potem jednak zastrzyki adrenaliny stawały się coraz mniejsze, a przerażenie zaczynało nabierać przyjemnych barw. Ostatecznie zaufał rajdowym umiejętnościom Hisakiego, ale nie rozmawiał z nim za wiele, nie chcąc go zdekoncentrować.

Do krajobrazu, który go otaczał przez ostatnie dziewięć miesięcy, zdążył się już przyzwyczaić. Był uspokajający. Nic się tu nie zmieniało, wszystko zawsze było na swoim miejscu i wyglądało tak samo. Czas nie miał takiego znaczenia, płynąc w bardziej naturalny sposób i nie zważając tak bardzo na zegary. Obaj mieli swoje codzienne zajęcia, głównie starając się usprawnić coś w domostwach, nauczyć czegoś nowego czy, jak dzisiaj, eksplorując ten księżyc. Stosunki między nimi układały się znakomicie. Nawet jeśli się sprzeczali to nie była to awantura, tylko kulturalna wymiana poglądów. Byli sobie potrzebni i z chęcią wzajemnie pomagali w realizacji pomysłów. Stanowili małą i chyba między innymi dlatego, bardzo zgraną społeczność. Nie mieli tu nikogo innego i zawsze musieli polegać na sobie. Wszystko co robili razem, tylko umacniało ich przyjaźń.

Mat czuł się tutaj znacznie szczęśliwszy niż na Ziemi. Wśród tych skał życie miało właściwy rytm. Człowiek nie zawracał sobie głowy wojnami, wyścigiem szczurów, czy tym co powinien kupić. Tu wszystko wydawało się takie normalne, tak naturalne, że żadne gwałtowne zmiany „na lepsze” nie miały sensu.

Z Hisakim było nieco inaczej. Przebywał tutaj już 5 lat, z czego część samotnie i tęsknił nieco do innych ludzi. On już „naładował” swoje „akumulatory” i czuł, że czas mu w dalszą drogę.

Hamowanie trochę trwało, bo wozu nie zwalniał opór powietrza, a koła co chwila odrywały się od podłoża. Nie można też było wytracić prędkości zbyt gwałtownie.

W końcu Cobra stanęła na dobre, a Mat ostrożnie zaczął się z niej gramolić. Pomimo iż kokpit był większy niż normalnie, niejako dając zapas na cały strój kosmonauty, to jednak wysiadanie nie należało do najłatwiejszych. Poza tym nogi nieco zdrętwiały po paru ładnych godzinach jazdy. Wszystkie te niedogodności warte były tego co znajdowało się przed nimi.

Mat majestatycznie, z lekkim pośpiechem doskoczył do amerykańskiej flagi. Wyglądała tak samo jak w telewizji – nienaruszona, nie wrażliwa na otoczenie i wyraźnie się od niego odcinająca. Dookoła widać było liczne ślady butów, a nieco dalej spodnią część lądownika Orzeł. Wszystko co pozostało po pierwszym lądowaniu na Księżycu.

- Spora historia, prawda? – zapytał Hisaki.

- Tak – Mat pokiwał głową w hełmie, czego oczywiście jego przyjaciel nie mógł zobaczyć. – Wydaje się, że to wszystko było dużo dawnej niż kilkadziesiąt lat temu. Jakby stało się przed wiekami.

- Za kilkaset lat, tu będzie tak samo. Bez zmian. Czas nie ma miejsca na ta planeta.

To była prawda. Czas w ogóle zdawał się tutaj nie istnieć. Był wręcz czymś abstrakcyjnym. Na Księżycu zawsze było teraz.

- „Te rzeczy pojawiły się tutaj znikąd” – myślał Mat. – „Tak samo jak i my.”

Podszedł do pozostałości po lądowniku i zaczął je oglądać. Resztki „ogromnego skoku ludzkości”. Wyglądały całkiem zwyczajnie, ktoś postronny nigdy nie pomyślałby ile znaczyły dla ludzi. Kilkaset kilko żelastwa i kawałek kolorowej tkaniny. Symbole były jednak ważne, może nawet ważniejsze od realnych dokonań. Zawsze dawały siłę by robić coś jeszcze lepiej, by się rozwijać. A teraz, gdy stało się z nimi twarzą w twarz, czuło się do nich szacunek. Sprawiały, że oddech stawał się głębszy i miało się jakąś taką pełnię w środku, jakby człowiek starał się powiedzieć donośnym głosem – udało się! Dokonaliśmy tego!

Hisaki był już tutaj wcześniej, ale nie zachowały się żadne ślady jego obecności. Zresztą wszystkie ślady jakie zostawiali, w dość krótkim czasie znikały. W zasadzie nie miały prawa tutaj tego robić, a jednak. Japończyk ustawiał statyw oraz aparat.

- Choć, zrobimy zdjęcie – zawołał Mata.

Stanęli po obu stronach flagi, po czym zadziałał samowyzwalacz.

 

C.D.N.

 

Więcej na http://bambararowo.blogspot.com/

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Falcor · dnia 25.10.2014 07:32 · Czytań: 540 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
al-szamanka dnia 25.10.2014 23:13
To, co na szybko wpadło mi w oko...
Cytat:
Zie­mia – ta(,) po któ­rej kie­dyś stą­pał co­dzien­nie

Cytat:
Czło­wiek możne się nań pa­trzeć go­dzi­na­mi.

się zbędne
Cytat:
Cza­sem dla uroz­ma­ice­nie(a) jakaś skała.

Cytat:
Istot­nie był on Ja­poń­czy­kiem. Na szczę­ście mówił on tro­chę po an­giel­sku

i jedno i drugie on możesz spokojnie wyrzucić
Cytat:
We­dług Hi­sa­kie­go, który wie­lo­krot­nie stu­dio­wał ów za­pi­ski,

owe
Cytat:
w końcu zbu­do­wał we­hi­kuł, który można było po­dzie­wać przed wej­ściem do śluzy.

podziwiać
Cytat:
Sta­no­wi­li małą i chyba mię­dzy in­ny­mi dla tego, bar­dzo zgra­ną spo­łecz­ność

dlatego

Zapomniałeś sporo przecinków, szyk w zdaniach też niekiedy niedoszlifowany.
Za to cały tekst kompletnie zakręcony.
Rzeczywiście, ciężko sobie coś takiego wyobrazić.
Gdybym ja znalazła się przypadkowo w takiej sytuacji zapewne mdlałabym kilkanaście razy dziennie. A zwariowałabym na pewno.
Dlatego zainteresowało mnie jak będzie się zachowywał Mat.
Czekam na cd.

Pozdrawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty