Pustelnik - część 2 - Falcor
Proza » Długie Opowiadania » Pustelnik - część 2
A A A
Od autora: Wyobraźcie sobie, że kładziecie się spać w waszym pokoju, w waszym łóżku, zamykacie oczy... a kiedy je otwieracie, to jesteście na Księżycu. Niemożliwe? Akurat.

Rysunki wychodziły mu coraz lepiej. Pół roku nauki i intensywnych prób nie poszło na marne. Twarze zaczynały nabierać charakteru, a jego kreska swojego własnego stylu. Kończył właśnie drugi album „Rozterek Kalmana”, które były obrazkową historią pewnego zwyczajnego człowieka.

Zawsze lubił komiksy więc nie było specjalnie dziwnym, że się nimi zajął. Dziwny, i to dla niego samego, był jednak temat jaki sobie wybrał. Na początku chciał wymyślić jakąś bardziej dynamiczną, przygodową historię. Szybko ją jednak porzucił dla prostych opowieści o życiu. Z jakichś względów wydawały mu się o wiele ciekawsze niż kosmiczne bitwy. Czy pospolity jegomość mógł konkurować z Bartem Rogersem, kapitanem gwiezdnego niszczyciela?

- „Zwyczajność życia nigdy nie przestanie nas zadziwiać” – pomyślał uzupełniając kolejny dymek. – „Fantastyczne historie giną wśród naszych snów, podczas gdy te prawdziwe docierają do naszych umysłów i serc. Czytając Barta można odetchnąć, ale czytając Kalmana można przez moment poczuć jak żył.” – Odłożył ołówek i wstał od niewielkiego biurka.

Przez okno widać było Ziemię, niebieską i piękną. Tak samo, jak przy zachodach Słońca, można było patrzeć się na nią godzinami i zachwyt nie mijał.

- „We wszystkich historiach szukamy i opisujemy siebie. Jacy jesteśmy, jacy moglibyśmy być. Czemu?” – Wziął łyk letniej już kawy. – „Aby było nam raźniej? Ku pokrzepieniu serc?”

Z rozmyślań wyrwał Mata potężny wstrząs. Upuścił filiżankę i o mało sam się nie przewrócił. Cały jego dom zadrżał. Ale nie tylko on – zadrżało wszystko dookoła. Za oknem pył księżycowy lekko oderwał się od gruntu i krążył teraz kilkanaście centymetrów nad nim, powoli opadając.

- Co to mogło być!?

Nic więcej nie dostrzegł przez okno. Teraz dopiero podszedł do korytarza prowadzącego do śluzy i sprawdził kontrolki. Warunki w środku nie zmieniły się. Wszystko działało jak należy. Postanowił wyjść na zewnątrz.

Szybko nałożył skafander i podszedł do śluzy. Po chwili stąpał już po szarym pyle. Rozejrzał się dookoła. Przed jego mieszkaniem nic się nie zmieniło. W górze w której się znajdowało także nie dostrzegł nic niezwykłego.

- „Może odejść kawałek?”

Zwinnymi susami mknął przed siebie, nadal uważnie rozglądając się wokół. I w pewnym momencie ujrzał jakby szarą mgłę wyłaniającą się zza góry w której mieszkał. Jeszcze kilkanaście skoków. Przystanął. Ogromna masa pyłu księżycowego wznosiła się wysoko ku górze, chyba aż zza horyzontu.

- „Tam musiało się coś stać.”

Przez dłuższą chwilę zastanawiał się co ma zrobić. Pierwsze myśli nakazywały podążać w kierunku z którego unosił się pył. Potem przypomniał sobie o Hisakim. We dwóch zawsze było raźniej. I bezpieczniej. Do domu przyjaciela było jednak co najmniej czterdzieści pięć minut drogi, a ciekawość nie dawała za wygraną popychając Mata w kierunku pyłowej chmury. Zrobił już nawet kilka kroków, gdy uświadomił sobie jak złudna potrafi być odległość na Księżycu. Z powodu braku atmosfery przejrzystość była ciągle taka sama i łatwo można było wziąć obiekt oddalony o całe kilometry za stosunkowo bliski. Kilka kilometrów oczywiście dałby rade przejść, ale co jeśli źródło tego pyłu jest kilkadziesiąt razy dalej? Z pewnymi oporami zawrócił i pospiesznie udał się do Hisakiego.

Po kwadransie drogi ujrzał przed sobą kolejną, tym razem bardzo wąską, chmurę pyłu. Ten widok akurat znał. Gdy obłok pyłu były już dość blisko, aczkolwiek nieco na lewo od niego, zaczął z całych sił skakać w górę i machać rękami. Z początku nic się nie stało, ale po krótkiej chwili obłok skręcił w jego kierunku.

Parę minut później mknął już Cobrą razem z Hisakim.

- Dobrze, że cię złapałem. – Mat był zadowolony, że może prędzej zaspokoić swoją ciekawość odnośnie ciekawego zjawiska. – Pewnie widziałeś ten szarą chmurę? Co to może być?

- Tak. Dlatego wyjechał. Miałeś szczęście, że dostrzegłem ciebie. A co to jest? – Hisaki uśmiechnął się do siebie, czego Mat oczywiście nie mógł zobaczyć przez przyciemniany wizjer, ale domyślił się po tonie jego głosu. – Sam zboczysz co to jest.

Minęło jednak sporo czasu zanim dotarli na miejsce. Chmura robiła się bardzo powoli coraz większa, ale jej źródła nadal nie było widać. Gdy wreszcie tam dotarli większość lekkiego, księżycowego pyłu już opadła z powrotem na powierzchnię. I przy okazji na nich. Teraz mieli kombinezony szare zamiast białych, a Cobra straciła swój błyszczący wygląd. Nie stanowiło to jednak problemu – wystarczyło się otrzepać.

Łagodnie wyhamowali i obaj wysiedli. Już od pewnej chwili widzieli, że zmierzają ku nowopowstałemu kraterowi. Hisaki, gdy tylko go dojrzał, przezornie nie kierował się bezpośrednio na niego, a nieco z boku. Jego przezorność została nagrodzona bo okazało się, że krater był tym razem bliżej niż wyglądał i za późno zaczął hamować. W konsekwencji znaleźli się kilkadziesiąt metrów za celem podróży.

- Myślałem, że większy będzie – powiedział Japończyk podchodząc do krawędzi.

Krater miał jakieś 7 metrów średnicy.

- Niesamowite! Nie sądziłem, że coś takiego zobaczę. Niby taki sam jak inne, ale niemal widziałem jak powstawał – ekscytował się Mat.

- Czasami się zdarza.

- Widziałeś już coś podobnego?

- Dwa razy. Ten trzeci. – Hisaki omiótł wzrokiem obwód krateru, po czym zaczął ostrożnie do niego wchodzić. – Inne były większe.

Entuzjazm Mata nieco osłabł. Nie był pierwszą osobą, która doświadczyła czegoś takiego. Logicznie rzecz biorąc takich „incydentów” musiały tu być miliony i nie stanowiły niczego niezwykłego. Czym więc się tak fascynował?

- Zjawisko normalne, prawda? – Zapytał retorycznie Hisaki z dna krateru. – Ale co innego gdy o tym tylko wiedzieć, a co innego przeżyć samemu.

 

- Niesamowite! Nadal trudno mi uwierzyć, że widziałem jak powstał krater.

Wrócili jakiś czas temu z „wycieczki kraterowej” i właśnie popijali ciepłą herbatę w domu Japończyka. Mat ekscytował się tym co zobaczył, ale jego entuzjazm zamiast powoli ustępować, wydawał się narastać. To o czym czytał w książkach i znał z programów telewizyjnych istniało naprawdę. Mógł wręcz dotknąć efektu. Różnica była taka jak pomiędzy czytaniem książki kucharskiej, a spróbowaniem któregoś z wymienionych tam specjałów.

- Tutaj jest prawdziwsze wszystko. – Hisaki usiadł naprzeciwko niego, w wygodniej kanapie. – To życie jest... realne. Takie co możesz czuć.

- Ciekawe, ale masz rację. Tu, na Księżycu, gdzie nie powinno nas być i co wydaje się zupełną fantazją, żyje się... jakoś pewniej. Widzisz gdzie jesteś, co konkretnie robisz, jaki to ma wpływ na twoją egzystencję. Nie ma tej folii codzienności, która oddziela cię od wszystkiego wokół.

Rozmawiali tak jeszcze bardzo długo. O różnicach między złudzeniami życia na Ziemi i jego realnością na Księżycu oraz tym z czego to wynikało. Tutaj polegali wyłącznie na sobie, zajmowali się rzeczami które były dla nich ważne. Nikt nie zawracał im głowy jakimiś wymyślonymi przez człowieka przepisami, normami, czy całą biurokracją. Gdy byli zmęczeni - odpoczywali, gdy trzeba było coś zrobić - robili to. Cykl życia biegł w bardziej naturalny sposób i niemal wyczuwało się puls wszechświata.

- Wiesz, to co mamy tutaj na co dzień, większość ludzi w zachodnich społeczeństwach stara się uzyskać uprawiając sporty ekstremalne. Potrzebują czegoś na przebudzenie.

- Prawda. Za bardzo zamykamy my w domach – przytaknął Hisaki. – Ale nie jest to tak złe. Nadmierna realność, daje brak złudzeń. Potrzeba się czasem oszukać, inaczej to co niemożliwe, będzie niemożliwe.

Mat wzdrygnął się lekko.

- Uważasz, że człowiek musi się oszukiwać? Żyć za ścianą iluzji, odgrodzony od tego co czai się na zewnątrz?

- Niezupełnie. Człowiek nie może oszukiwać, ale nie może też bardzo prawdziwe życie mieć. – Po Hisakim widać było, że chce powiedzieć dużo więcej, niż jest wstanie sklecić w obcym mu języku – Człowiek potrzebuje nadzieję.

- Ok, ale po co ma żyć w świecie iluzji?

Hisaki uśmiechnął się tak jak uśmiecha się ojciec do syna, gdy chce powiedzieć mu coś bardzo ważnego. Może nawet bardzo oczywistego.

- Nadzieja nie jest realna. Nie potrzebujesz realnej nadziej. To co jest pewne, dotykalne, możesz... policzyć... wziąć na logikę. Człowiek musi wierzyć w to co nierealne. Niemożliwe. Inaczej stoi w miejscu.

 

Ziemia i Księżyc pędziły przed siebie w niezbadanej pustce, w nicości przesiąkniętej niewidzialną czarną materią. Układ Słoneczny odbywał drogę dookoła Drogi Mlecznej, co trwało zaledwie jeden rok słoneczny i wydawało się być krótką chwilą. Przez ten, ledwo zauważalny, moment na niebieskiej planecie powstawały i kończyły się kolejne życia, cywilizacje, gatunki. Wielu z nich nie zauważył nikt poza nimi samymi, inne rozprzestrzeniły się na wiele światów.

Tym czasem dla dwójki ludzi zamieszkujących Księżyc ten rodzaj czasu był nieskończonością. Żaden z nich nie byłby wstanie nigdy istnieć przez zaledwie jeden galaktyczny obrót. Przez tak długi dla nich okres zdążyliby zrobić już wszystko czego by pragnęli, wyzbywając się wszelkich marzeń, a wraz z nimi jakiejkolwiek celowości istnienia. Sekunda w której istnieli, była warta więcej niż milion lat – tylko wtedy ich egzystencja miała sens.

Człowiek zawsze był odkrywcą. Podróżował po lądach, oceanach, przemierzał przestrzeń kosmosu, zaglądał w głąb siebie. Motorem jego działań były pytania na które nie znał odpowiedzi, a największe przekleństwo jakie mogło mu grozić stanowiła wszechwiedza. Tajemnice były coś warte jedynie wtedy, gdy pozostawały tajemnicami. Na szczęście wszechświat krył ich sporo.

Płaska Ziemia okazała się ostatecznie kształtem najmniej prawdopodobnym ze wszystkich. Gwiazdy wcale nie małymi światełkami na niebie, a obiektami miliony razy większymi od naszej planety. Nasze oczy czymś czemu wcale nie można do końca ufać. Nasze umysły, dusze, myśli... iluzją? W tak zadziwiającym świecie, w którym nic nie można brać na zdrowy rozsądek, a próba ostatecznego uporządkowania czegokolwiek zawsze kończy się klęską, dwie osoby, które pojawiły się na Księżycu, były niemal pospolitym zdarzeniem.

Mat siedział w fotelu i wertował, niezbyt uważnie zresztą, „Księgę Pustelników”. Hisaki dał mu ją wczoraj z dość posępną miną, gdy już wychodził po skończonej partii szachów.

- „Kilkadziesiąt lat” – niemal mamrotał do siebie. – „To wszystko dzieje się od co najmniej kilkudziesięciu lat. Ci ludzie, ich losy...” – Zamknął książkę, wstał i skierował się do kuchni po kubek kakao. – „To wszystko wydaje się tak nielogiczne, a jednocześnie wartościowe i potrzebne?” – Wziął łyk napoju i poczuł jak przyjemne ciepło rozchodzi się w jego ciele.

Księga nie była zbyt stara, ale miała takową zostać. Spisane w niej własnoręcznie historie poszczególnych osób, świadczyły o tym, że ci ludzie faktycznie istnieli, myśleli, czuli. Czasem się martwili, innym razem cieszyli. Rozprawiali nad życiem i żyli codziennością. Miały lata, ale wśród gwiazd Drogi Mlecznej księga była tylko skromnym przebłyskiem świadomości - ledwo się zaczęła, a już było widać jej ostatnią stronę.

 

Następnego dnia Mat, wiedziony dziwnymi obawami, udał się do Hisakiego. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale od samego rana czuł się nieswój i miało to jakiś związek z Japończykiem. W pośpiechu zjadł śniadanie i wyszedł.

Robiąc duże susy, znalazł się przy „chatce” przyjaciela już pół godziny później. Samochód stał jak zawsze przed wejściem i wszystko wyglądało tak jak zawsze, ale niepokój Mata wcale nie zniknął. Podszedł do drzwi i kilka razy mocno walną pięścią – lekkie pukanie nigdy nie dawało spodziewanych efektów.

Nikt mu jednak nie otworzył. Po chwili zaczął walić w drzwi jeszcze mocniej, ale i to nic nie zmieniło. Wrota domu Hisakiego pozostały zamknięte.

- „Może gdzieś wyszedł?” – przemknęło mu przez myśl. Zdawał sobie jednak sprawę, że to raczej mało prawdopodobne. Jeżeli Hisaki się gdzieś wybierał to zawsze Cobrą. – „Poczekam chwilę”.

Pokręcił się trochę dookoła, porozglądał, a ostatecznie usadowił w wehikule. Z początku steki myśli kłębiły się w jego głowie, począwszy od tych najzwyczajniejszych, jak zwykły spacer, do bardziej nieprawdopodobnych o rozszczelnieniu się mieszkania Hisakiego i śmierci jego przyjaciela, który spoczywa teraz martwy w środku. Po woli jednak myśli rozpływały się, a Mat zaczął zasypiać.

Obudził się kilka godzin później. Rozejrzał się niemrawo. Dookoła nic się nie zmieniło. Niezdarnie wstał i zrezygnowany podszedł do drzwi. Także i tym razem łomotanie do nich nic nie dało. Było to zresztą ostatnie łomotanie, jakiego te drzwi miały doświadczyć.

 

Gdy przybył do krateru dzień później nie było w nim już żadnych drzwi. Gdyby nie stojący w dole samochód pomyślałby zapewne, że się zgubił. Podszedł z ociąganiem do srebrnej Cobry, wsiadł do niej, odpalił rozrusznik i udał się do domu.

Nigdy nie dowiedział się co na pewno stało się z Hisakim i czy w ogóle się coś stało. Czuł jednak, że jego przyjaciel zwyczajnie odszedł, tak jak przed nim odchodziło z tego księżyca już wielu. Pamiętał co powiedział mu pierwszego dnia ich znajomości o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś się tu zjawi i kiedy stąd zniknie. To było ponad rok temu. Hisaki był tu znacznie dłużej niż on i z dnia na dzień widać było, jak coraz bardziej męczy go pobyt na srebrnym globie. Doszedł do momentu w którym musiał wrócić do domu. I zapewne wrócił.

Do Mata zaczęła docierać powoli świadomość, że oto znowu został sam. Tamta samotność sprzed poznania Japończyka była jednak inna. Tamtą lubił, a ta która pojawiła się teraz miała w sobie odrobinę strachu. Nie był pewien, czy poradzi sobie z sobą samym tak samo jak wcześniej.

 

Sapał straszliwie walcząc ze skałą i czasem. Jego serce waliło w zawrotnym tempie, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi i wydawało mu się, że ogrom jego dudnienia rozchodzi się po całym kombinezonie. Spojrzał ku górze. Do niewielkiego tarasu skalnego zostało mu około metra. Nie miał już jednak siły się podciągać. Mięśnie niemal zesztywniały z wysiłku i coraz gorzej czuł pracę swych rąk i nóg. Chciał odpocząć. Wręcz musiał, jeżeli miał zamiar dostać się do tarasu. Spojrzał uważnie w dół, a potem lekko na boki. Nie było gdzie oprzeć stopy na tyle, by dać odpocząć dłoniom.

- „Albo się teraz podciągnę, albo muszę szybko się opuścić do tego poprzedniego występu” – jeszcze raz przeanalizował sytuację. – „Raz kozie śmierć!” – postanowił, po czym chwycił niewielką wystającą skałę, zacisnął dłoń i szarpnął się w górę. Poczuł jak ścięgna napinają się prawie do granic niemożliwości, jakby zaraz miały pęknąć.

Od ponad miesiąca próbował wspiąć się na tą górę. Myślał o tym dużo wcześniej, podziwiając czasami jej szczyty w oddali, ale do póki nie miał samochodu, do póty nie bardzo miał jak się tutaj dostać. Nie był to zresztą jedyny problem.

Chociaż, jak na warunki ziemskie, góra którą sobie upatrzył, zaliczała się raczej do tych mniejszych i pokonanie jej nie stanowiłoby większego problemu nawet dla sprawnego fizycznie turysty-amatora, to na Księżycu wyprawa na nią była niezwykłym wyzwaniem. Matowi ciężko było ocenić jej wysokość, ale po dłuższych analizach doszedł do wniosku, że jej zdobycie i zejście w ciągu kilkunastu godzin jest prawdopodobne. Było to bardzo istotne, gdyż ograniczały go możliwości skafandra. O ile zapas powietrza dałoby się uzupełniać poprzez zabranie dodatkowej butli, a zbiornik na mocz był dość pojemny (zresztą po przepełnieniu zawsze mógł skorzystać z „nogawki” kombinezonu), o tyle nie miał jak się odżywiać. W skafandrze był wbudowany tylko pojemnik na napój, a nie mógł przecież otworzyć wizjera, aby coś przekąsić. Nie było rady – zdobycie góry nie mogło trwać dłużej niż 20 godzin. Mniej więcej tyle mógłby wytrzymać bez jedzenia, przy tak wzmożonym wysiłku.

Już dziewięć razy podchodził do tego karkołomnego zadania. Za każdym razem wspinał się coraz wyżej, po czym, nieco zawiedziony i coraz bardziej poirytowany, wracał do domu, weryfikował swoje dane na temat trasy, odpoczywał, aby kilka dni później zjeść gigantyczne śniadanie i znowu spróbować.

Gdyby wszystko mógł robić powoli, nie licząc się z czasem, już dawno osiągnąłby szczyt. Jednak jego wspinaczka musiała być swego rodzaju maratonem. Wielki, nieporęczny kombinezon, z grubymi paluchami nie ułatwiał zadania. Tam gdzie na Ziemi można by spokojnie oprzeć nogę lub wsunąć palce w szczelinę, na Księżycu było niemożliwe z powodu ogromnych butów i wielgachnych rękawic. Poza tym musiał dźwigać całkiem niezły „plecak”.

Mat zacisnął zęby. Przez chwilę wydawało mu się jakby coś pękło mu w barku, wydał cichy, wściekły syk, po czym znalazł się na skalnym tarasie. Czuł się jak worek kartofli i leżąc tak bezwładnie, był nawet do niego podobny.

Po dziesięciu minutach jego organizm już prawie zupełnie się uspokoił, wyhamowując pracę serca i zwalniając oddech. Mat z wysiłkiem i lekką niechęcią podniósł się i usiadł na brzegu skalnego tarasu. Spojrzał w dół i zmęczenie, które tylko nieznacznie osłabło, nagle powróciło. Był wykończony i nie miał już ochoty gdziekolwiek się ruszać, ale wiedział, że czeka go jeszcze droga na dół – mniej wyczerpująca, ale wymagająca większej uwagi. Zerknął na zegarek i szybko ocenił przybliżony czas zejścia. Mógł tu posiedzieć jakieś 20 minut, zanim ruszy z powrotem.

Rozejrzał się w około. Widok z tej góry był pewną nagrodą, choć nie aż tak wspaniały i różnorodny jak te na Ziemi. Trudno było przestać się nim zachwycać. Był jednym z tych obrazów które nigdy się nie nudzą.

Mat patrzył na to pustkowie, gdzie niegdzie tylko wzbogacone wierzchołkami gór i całe poorane mniejszymi i większymi kraterami. Nie było stąd widać góry w której miał swoje „mieszkanie”. Był tu zupełnie sam. Tylko on i otaczająca go szara cisza.

Od pewnego czasu zaczynała go dopadać chandra. Szczególnie właśnie tutaj, na tej górze, gdy wiedział, że po całej wspinaczce na dole nikt na niego nie czekał. Nie miał komu opowiedzieć co napotkał po drodze i jak pokonał dany występ skalny. Nie mógł liczyć, że ktokolwiek poklepie go po ramieniu, mówiąc by się nie martwił, bo następnym razem zdobędzie szczyt. Jeżeli udowadniał cokolwiek to tylko sobie samemu, co w jakimś sensie czyniło ten cały ten wysiłek bezowocnym.

Dla Mata takie skoki nastrojów były swego rodzaju zaskoczeniem. Wiedział, że po odejściu Hisakiego będzie mu ciężej, ale nie spodziewał się aż takiej pustki. Przecież zanim poznał Japończyka spędził na Księżycu wiele miesięcy w zupełnej samotności i było mu z nią nawet dobrze, a na pewno tak nie przeszkadzała.

Obecna samotność była jednak inna. Tamta wcześniejsza stanowiła coś ostatecznego, tak pewnego, że przez to aż zwyczajnego. Zaakceptował ją jak się akceptuje Słońce, które po prostu jest i nic się nie da z tym zrobić. Teraz wiedział, że tak wcale być nie musi. Spotkał Hisakiego, razem przeżyli tutaj ponad rok, rozmawiając, śmiejąc się, pędząc Cobrą i pomagając sobie wzajemnie. Przyzwyczaił się do niego. Trudno było nagle robić to wszystko samemu, gdy wiedział już, że może być inaczej. Oczywiście domyślał się, że kiedyś zjawi się tu jeszcze ktoś, ale kiedy to będzie? Hisaki czekał parę lat zanim go spotkał. Poza tym, czy faktycznie można brać za pewnik, że ktokolwiek, kiedykolwiek tu jeszcze zawita?

Popatrzył w górę. Szczyt wydawał się być już całkiem blisko.

- „Jeszcze jedno, góra dwa podejścia i cię zdobędę” – pomyślał z zawziętością.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Falcor · dnia 30.10.2014 09:40 · Czytań: 430 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty