Stryj cz.2.
A więc, praca, praca i ….
A potem norma, norma i coraz bardziej wyśrubowana ponad norma! Jednakże wraz z osiągnięciami rosło coraz większe samozadowolenie i tym więcej buzowały i wzmagały się ambicje a przede wszystkim zmysł rywalizacji. Balom i radości nadal nie było końca, pewnie z upojenia tą na długo zapomnianą wolnością i do tego tak wspaniale zorganizowaną i zabezpieczoną i to dla kogo? Nierzadko dla zwykłego niegdyś parobka albo i też małorolnego chłopa czy też bez perspektywy robotnika lub niedokończonego inteligenta, któremu wtedy niemal wszystko na tacy podawano, zwłaszcza jeśli kompatybilny jeszcze był…
A żeby było atrakcyjniej, to bale odbywały się raz w jednym, raz w drugim Pałacu, tym odległym zaledwie o dwa kilometry, bo w sąsiadującej wsi.
I tak trwały te tańce do rana, gdyż rządziła przede wszystkim młodość, nadzieja i jeszcze raz młodość. I radość z udanego życia dokumentowana wspólnymi fotografiami w sepii, obramowanymi przymilnymi ząbkami. Na których to chłopcy puszyli się dumnie w swoich skórzanych pilotkach i pumpach obok nowo nabytych motocykli, zaś do nich przytulały się roześmiane od ucha do ucha dziewczęta w rozłożysto-kwiecistych, żakardowych, bądź nylonowych sukniach szytych z tzw. klosza, albo dobrze umarszczonych w pasie, lub też z lekkiej z wełenki z kontrafałdą i wielkim wykładanym kołnierzem w stylu karo, czy też intensywnie i zalotnie mieniącej się tafty, lub szyfonu i delikatnych pantofelkach. Suknie i spódnice wszystkie, oczywiście, średniej długości, czyli że wystarczająco podkreślającej zmysłowość oraz kobiecość w radosnym rozkwicie.
Nie sposób było się nie zachłysnąć, nie popaść w dumę przed pozostawioną i zubożałą rodziną gdzieś tam na kieleckich, podlaskich, bądź roztoczańskich, czy też białostockich piaskach. I tak od czasu do czasu jeździli tam szykowni, pewni siebie, no bo z Zachodu, tego raju i rozkoszy niczym z samej Ameryki… Do tej zbiedniałej ale jakże zawsze czule wyczekującej, bo wciąż pokornie i niezmiennie serdecznej i takiej bardzo miłościwej i matczynej Centrali ( nikomu nie przyszło nigdy do głowy powiedzieć o okrojonej Polsce, że to już wschodnie rubieże… o nie! co to, to nie! I nigdy nie!).
Dzieci chodziły już do szkoły… i to nie byle gdzie, tylko do pałacowej!. Było o czym opowiadać… więc i tu na obecnym już wschodzie z okazji tych niecodziennych a strojnych i wyszukanych odwiedzin; a wcześniej i później tam na Zachodzie lała się wódka ta czysta i ta różem czyli sokiem malinowym bądź jagodowym zaprawiana, lub przypalany cukrem bimberek jak za dawnych, dobrych czasów… Podawany najpierw w obskurnych litrówkach, a następnie w coraz bardziej eleganckich i coraz bardziej rzeźbionych szklanych, a wreszcie kryształowych karafkach! Wędrowały one głownie z Dolnego Śląska głównego potentata i producenta szkła oraz kryształów.
Ten i ów kupił nawet porządną czeską pralkę, taki półautomat prawie, radio Stolica, meble, jeśli nie wykonał je po cichu w stolarni starszy brat stryja, a następnie patefon i nawet wspominany już motor Junak z przyczepą, czy SHL-kę!
Tak więc wspólna praca, wspólny los i spotkania towarzyskie były czymś oczywistym i naturalnym jak pogoda; opowiadanie więc ciętych nierzadko żartów i kawałów, mnóstwa anegdot, wspólne śpiewy i z przeszłości bajania oraz granie na przydrożnej ławce na akordeonie, harmonii, czy gitarze, to najzwyklejsza ale też pełna werwy i lekkości, mimo oczywistego znoju i samozaparcia, codzienność. Zaś w niedzielę nierzadko pojawiał się we wsi fotograf i … wszyscy z humorem i śmiechem albo wymuszoną, bądź udawaną powagą pozowali do wspólnych fotografii, które potem już przeważnie robili własnymi aparatami i sami wywoływali w amatorskich ciemniach utkniętych gdzieś po spiżarkach czy szopach okołodomowych! A że gdzieś tam trwa podobno zimna wojna, pełen napięcia eksces w Zatoce Świń?
To odległy kosmos i nie wiele znaczące dla pojedynczej jednostki, politykierskie rozgrywki… Odbudowa kraju z ruin i organizowanie nowych urbanistycznych i agrarnych przestrzeni pochłaniało całą uwagę przeciętnego obywatela, zachłyśniętego swoją potrzebnością i niewojenną już wolnością. Jakakolwiek by nie była, ale jednak Wolność. Owszem, czasem ktoś znienacka wezwany był do Urzędu Bezpieczeństwa… celem weryfikacji, albo…
Stabilizacja i grzech(?)
…albo mało takiemu było, że se Stolicę sprawił, bo na państwowym tj. wspólnym zarobił godziwie wreszcie, to jeszcze słuchać mu się zachciało co poza zaściankiem, bo w Wolnej Europie się dzieje, jakby tu niewola jaka i zgryzota była! Jakby obywatel nie miał wszystkiego, co tylko zapragnie dusza jego… Jednakże stryj utrudzony ciężkim młotem i kowalskich miechem zasypiał znużony po dniu pracy, za to jego brat zawsze wykradł chwilę, by przedrzeć się przez granicę konieczności. Wydawałoby się że eter, to najniebezpieczniejszy sposób, by wychwycić okruchy pobudzające wyobraźnię zaczynającą powoli tępieć, a to wskutek stabilizującej się i z tego powodu coraz bardziej uschematycznianej rzeczywistości. Bowiem żywego nie da się oszukać żadnym nasyceniem, toteż wciąż i tym intensywniej potrzebował będzie podniety, jakakolwiek by ona nie była…
Można też zasnąć na jakiś czas niczym syberyjski miś i zapomnieć, że się w ogóle j e s t. Wówczas to, krótkodystansowymi mistrzyniami w takim rozbudzeniu delikwenta były coraz bardziej zachłanne żony. Akurat modne zaczęły być futra, futra jako wyznacznik statusu danej rodziny i stopnia jej zamożności. Zaś pułapem możliwości stricto męskich był ów Junak… no, a dalej? Czyżby dalej była już tylko równia pochyła? Bo panosząca się coraz bardziej monotonia i nuda? A nie ma lepszej wówczas pożywki dla rozkwitnienia tanich sensacji i plotek. Nawet takie wezwanie stryjowego brata do UB było nieuświadomionym lecz za to wzbudzającym apetyt (u takiego nawet przeciętniaka) na pogłębienie jakości życia. A wiadomo, grzech jak każda zaraza rozprzestrzenia się jak wieczorna mgła, która rankiem i tak upłynni się częściowo w rosie, albo rozwieje z porannym wiatrem. Niemniej, jednak…
Zaczęto więc coraz bardziej ”grzeszyć”, byle tylko się zanadto nie przyzwyczaić, i nie z a p o m n i e ć. O czym??? Zapomnieć w sobie i w innych tak naprawdę. Lecz ten zdrowy mechanizm samoobronny nie był rozumiany przez władze. Zaczęły się sprawdzania, nękania, wezwania. Nie zawsze to było tak tragiczne i nieodwracalne w skutkach jakby opisał w swym teatrze faktu Ryszard Bugajski. Niemniej na baczności mieć się trzeba było. Cóż, gdy jest za dobrze; czy chcemy tego czy nie, zanika coraz bardziej ten cały dialektyczny zamęt, aż przestaje być rozwojotwórczym fermentem i staje się zbyt gęstym i za słabo przyprawionym a więc mdłym sosem, w którym ustaje wszelki ruch. …i wtedy rzeczywiście: stary niedźwiedź mocno śpi… i nijak się ma do tego ustrój, geografia czy wreszcie mentalność, bądź też narodowa przynależność i jej racje.
Przyczyna bowiem tkwi daleko głębiej. A mianowicie w najskrytszych pokładach konieczności nieustającego wzrastania i rozwoju. Tą wielką wojną, jak zresztą każdą inną, wylała się lawa ludzkiej pożądliwości i namiętności; a potem jak zwykle w takich uwarunkowaniach nastąpił czas wyczerpania, zmęczenia, następnie nieuświadomionego ale jednak zachwytu faktem tak globalnego oczyszczenia Ludzkiego Losu. I wreszcie zachłyśnięciem się nową i pomimo niewyobrażalnych zniszczeń i tak nadspodziewanie żyzną przestrzenią, bo zawsze się taka wówczas pojawia, (czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy też nie) co niejako automatycznie zabezpiecza nadzwyczajny urodzaj jak w przypadku dosłownie wspomnianej, powulkanicznej erupcji.
I w takim oto właśnie spowolnieniu, w takim zmęczeniu zachwytem, oczekiwaniem i wreszcie zmęczeniu materiału, jak się to dzisiaj określa, tworzą się wszelkie ideologiczne guzowatości, narośle, wybrzuszenia, subkultury i inne nomenklatury… ich proweniencja jest głównie natury religijnej, gdyż świeckie eposy się nieco wyświechtały i zużyły lub zwyczajnie zawiodły…
Tak więc, podobnie jak tuż przed wojną, nastąpił wysyp wszelkich braci w Jehowie i innych podobnych; tych od Zielonych Świątek i Adwentu etc… czyli niechybny znak kryzysu wartości. Byli też i bracia Romowie, ech Cyganie po prostu! Był to wówczas niemal stały folklor, który od czasu do czasu intensywnie krasił i wpisywał się nadto spektakularnie w zasadzie w nigdy nie przygotowaną na taki krajobraz, okolicę.
- Uwaga! Łapać, chować kury, Cyganki idą! – krzyczały kobiety. A Cyganki? A Cyganki było słychać potem nadto wyraziście i pięknie, gdy tabor na dobre już się rozłożył zajmując okoliczne polany, gdzie wraz z zapachem dymu niosły się egzotyczne, pełne niewymownego bólu i tęsknoty ( za czym, za kim?) pieśni. Skąd w nich tego tyle? Skąd tyle tak ogromnej żałości i smutku rozległego niczym syberyjska tajga? Albo bieszczadzkie połoniny? Któż to wtedy rozumiał i czyż był to czas na takie myślenie? Cygan to Cygan, największy koniokrad, choć też kotły i patelnie najlepsze na świecie robił, a Cyganka także kradła, wróżyła, bo Cyganką była… i tyle!
Może to niezrozumienie mniejszego z braci, wiecznego tułacza bez ziemi i to coraz większe ugrzesznianie się, plotkowanie, nieuzasadnione rywalizowanie, ocenianie, porównywanie powodowało coraz częstsze burze. Te zwyczajne, za oknem też. I to tak straszliwe ulewy, których wcześniej się jakoś nie pamiętało, a może to tylko wojna przykryła je skrzydłem niezmierzonej dotąd tragedii? Może…
Niemniej na przełomie lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych zdarzały się takie oberwania chmury, że te pożałowane kury, kaczki, indyki i gęsi, to nie jeden raz potokiem martwe spływały wraz z ulewnym deszczem. Bywało, że i krowy podtopiło na łące też …
A nawet razu pewnego zostało unicestwione niemal całe stado krów…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt