Dom mrówek - prolog - Bartanin
Proza » Historie z dreszczykiem » Dom mrówek - prolog
A A A
Od autora: Zamarzył mi się kryminał. Fragment który doczekał się już dość pokaźnego rozwinięcia (dommrowek.blogspot.com) publikuję licząc na opinie i warsztatowe uwagi. Zastanawiam się czy taki styl i konstrukcję opowieści da się przekuć w projekt wydawniczy, dlatego te pierwsze wprawki chciałbym zderzyć z wymagającym Czytelnikiem, który niejedne debiutanckie kroki już widział.

Życzę milej lektury.
Klasyfikacja wiekowa: +18

Światła samochodu oświetlały miejsce w którym gęsty las wrzynał się w linię krzewów, zarośli i traw. Kilkanaście masywnych pni było w miarę dobrze widocznych, o reszcie można było powiedzieć tylko tyle że są - tworzyły gęstą, zbitą, szarą masę. Na pierwszy rzut oka nie dało się określić gatunku większości drzew i roślin, dobrze rozpoznawalna była tylko charakterystyczna kępa jałowca i kilka młodych jodeł, które zasiedliły skraj polany. Te rosnące najbliżej były młodziutkimi sadzonkami. Przedszkole lasu, trzy czy cztery lata, nie więcej...

Czarno-biały film miał marną jakość, typową dla wojennych kronik. Obraz podskakiwał i migotał, na przemian jaśniał, ciemniał, bladł. Chwilami tracił ostrość. Co jakiś czas strzelał pustą klatką, dało się też zauważyć dziesiątki mniejszych i większych skaz. Niewidoczne robaczki szkicowały kreski, pętelki, nieregularne zygzaki i błyskawice. Film był niemy, ale od pierwszej chwili podświadomie przywoływał charakterystyczny terkot starych, ręcznych kamer na taśmę filmową. Po kilku sekundach obraz gwałtownie drgnął, a czarno biały plener zawirował, ukazując przez chwilę niekończącą się otchłań nieba. Po chwili kamera kołysana rytmem kroków przesunęła się do przodu, a w kadrze ukazał się niewielki dół, lub naturalne zagłębienie w ziemi wypełnione mniejszymi i większymi gałęziami.

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na polanę wepchnięty został nagi, starszy mężczyzna. Był wychudzony, sprawiał wrażenie zdezorientowanego, zatoczył się i upadł. Wygoloną głowę pokrywała siatka strupów i ran. Kamera zarejestrowała potworny grymas niedowierzania i przerażenia na jego twarzy, oraz to że nawet w chwili grozy starał się zasłaniać swą nagość. Krzyczał coś próbując niezdarnie podnieść się z kolan, z rękoma przyciśniętymi do krocza. Wyglądał na wycieńczonego, pijanego lub odurzonego jakimś narkotykiem. Nie dane było mu stanąć na nogi, bo kopniak który wymierzyła umundurowana sylwetka, niewidoczna dotąd w kadrze, posłał go wprost do dołu. Gdy się wyprostował, próbując złapać równowagę na osłabionych nogach, zwały ziemi sięgały mu nieco powyżej pasa. Widać było, że jedna z ostro zakończonych gałęzi mocno rozorała mu pachwinę, znacząc skórę pęknięciem. Z ciała sterczała mu gruba, kilkunastocentymetrowej długości drzazga, a właściwie szczapa drewna. Musiało to być bardzo bolesne, ale w tej chwili nie miało najmniejszego znaczenia - wyciągał ręce, mocno gestykulował i nie przestawał krzyczeć. Wyraz twarzy zmienił się na błagalny, przerażone oczy urosły do niebotycznych rozmiarów. Potakiwał i kręcił głową jakby chciał przekonać umundurowanego oprawcę do swoich racji, wyjaśnić jakąś koszmarną pomyłkę.

Próbował się podciągnąć, przekładając jedną nogę nad piaszczystą krawędzią wgłębienia gdy ręka w skórzanej rękawiczce przyłożyła broń do zamarłej, skamieniałej nagle w bezruchu głowy. Z szeroko otwartych ust wydostał się niemy krzyk. Lufa plunęła ogniem. Sylwetka mężczyzny pchnięta niewidocznym podmuchem zwiotczała, bezwładnie złożyła się i osunęła na dno wykopu. Po chwili dłonie w tych samych rękawiczkach podpaliły pęk szmat i rzuciły w dół. Buchnął jasny, mocny i wysoki płomień. Film urwał się gwałtownie, tak samo jak się zaczął. Całość trwała nie więcej niż pół minuty, może 25 sekund.

W skupieniu obejrzał go ponownie. Potem jeszcze raz. Coś go zaniepokoiło i nie dawało spokoju. Coś było nie tak. Ale co? Widział setki podobnych filmów - jakość, płynność czy klarowność tego obrazu nie odbiegała od wszystkich dotychczas mu znanych. Widywał gorsze i lepsze wersje, te idealnie zachowane i takie potwornie zniszczone. Udane kopie i nieudane oryginały. Niedostatki operatorskiego rzemiosła czy zła jakość otrzymanych materiałów, nieraz budziły jego wściekłość, gniew i rozczarowanie, ale w tym wypadku nie to go irytowało. Z biegiem lat wyćwiczył wzrok tak, że nie reagował już na skazy i zabrudzenia. Nawet obrazy które sypały ziarnem wprost w oczy były dla niego czytelne i zrozumiałe. Prześwietlony, czy niedoświetlony film także nie stwarzał problemów. A jednak tu coś wydało mu się dziwne, sztuczne, nieprawdziwe i nie na miejscu. A zarazem przeraźliwie i boleśnie realne. Skamieniał, kiedy dotarło do niego co tak naprawdę zobaczył…

***

Niewysoki blondyn z 39 batalionu 3 Dywizji Pancernej był kompletnie pijany. Bełkotał. Gdyby tylko chciał, w jego oddechu można by wyczuć najlepsze francuskie wina czy koniaki, dziczyznę, wymyślne pieczenie, wędzonki, cytrusy, ruski kawior, owoce morza lub inne przysmaki piętrzące się na ciężkich dębowych stołach. Jednak dziś wieczorem najwyraźniej pośpieszył się, albo dokonał niewłaściwego wyboru. Zionął ledwo przetrawioną wódą, czosnkową kiełbasą, próchnicą, wszystkimi znanymi chorobami układu pokarmowego, bliżej nieokreśloną wonią nędzy, syfu i prawdziwie wojennej tułaczki. Sprawiał wrażenie od dawna zagnieżdżonego w pijackim nałogu. Pocił się. Żołnierz w okopie śmierdzi.  Ale tutaj? I ta historia? Po co po raz kolejny roztrząsać, że trzeba było wytłuc Angoli na plażach Dunkierki?

Gestykulował wściekle, raz po raz zaciskając pięści i pokazując w pijanym widzie jak zgniatałby angielskie robaki. I choć teraz, w razie potrzeby, nie utrzymałby w ryzach własnego fiuta i niechybnie obszczałby swe nie pierwszej świeżości buty, to nie przestawał szerokimi zamachami ramion okrążać wyimaginowanych oddziałów nieprzyjaciela. Na rękawie jego munduru połyskiwała specjalnie haftowana odznaka dla pionierów z uprawnieniami sternika łodzi szturmowej i aż cztery odznaki niszczyciela czołgów, przyznawane za zniszczenie pancernych kolosów bronią ręczną. Prawdziwy bohater. Zygzakowate, wężowe ruchy dłoni kreśliły wizję błyskotliwych manewrów, zaskakujących zwrotów kierunków natarć, szturmów, ataków, zwycięstw. Zbyt późno – najdalej w ciągu godziny polegnie na plaży zmęczenia, pod zwałami własnego tłuszczu, przewrócony falami morza wypitego alkoholu.

Zatoczył się i przez chwilę niemal zawisł w ramionach swojego rozmówcy. Szpakowaty, postawny i elegancki, choć nie pierwszej już młodości Sturmbannführer SS, z trudno skrywaną odrazą pewnym ale delikatnym ruchem przesunął go pod ścianę. Ten czując za plecami solidną podporę, zaparł się, nabrał pewności i mamrocząc zamierzał wyprowadzić kolejny morderczy atak. Ofensywa się nie udała. Dotychczasowy rozmówca nie zważając na obowiązki gospodarza postanowił zrezygnować z wysłuchiwania tej już przydługiej tyrady, skinął tylko głową i sprężystym krokiem oddalił się w kierunku głównej sali. Przywołał kelnera, a ten usłużnie podbiegł z tacą.
- Czego pan sobie życzy?
- Zróbcie coś z nim. Ma już dość i zaraz zacznie się ślizgać we własnych rzygach. Kawa, kubeł zimnej wody, albo wyprowadzić...
- Tak jest! Zaraz się tym zajmiemy – pośpiesznie oddalił się w kierunku drzwi prowadzących na zaplecze, zgrabnie lawirując między licznymi parami tańczącymi na parkiecie.

Sturmbannführer omiótł wzrokiem salę, odruchowo przekręcając sygnet na palcu. Poskrobał paznokciem oczodoły trupiej czaszki, musnął opuszkami palców zarys piszczeli. Czuł dumę i autentyczną radość ze swego dzieła. Zbudował piękną tradycję. Goście dopisali. Przybyło nawet kilku Norwegów ze Zmotoryzowanej Dywizji SS „Wiking”, dwóch Hiszpanów z Błękitnego Legionu, paru Włochów z 3. Dywizji Szybkiej „Celer”, a nawet Łotysze z 15 Dywizji Grenadierów SS. Delegacja 1 Kozackiej Dywizji Kawalerii musiała zrezygnować w ostatniej chwili. Kilkadziesiąt osób zaludniło sale i korytarze parteru, kilkanaście tłoczyło się w pokojach na piętrze, ilu jeszcze kręciło się po terenie pałacowego kompleksu trudno powiedzieć. Pewne było, że wielu piechociarzy spędzi tę noc pod namiotami i przy ogniskach. Z doświadczenia wiedział, że co najmniej dwudziestu strzelców alpejskich piecze prosiaka na podwórzu odbijając kolejne beczułki lekko goryczkowatego, śladowo cierpkiego gruitu. Obiecał sobie, że później do nich dołączy, by przez chwilę rozkoszować się jego ziołowym aromatem. Obejdzie wszystkie kąty, porozmawia z każdym kto będzie miał na to ochotę.

Część osób tańczyła, pozostali uczestnicy przyjęcia zbici w mniejsze i większe grupki ucztowali,  rozmawiali i śpiewali. W odległych częściach sali, z dala od parkietu, raz po raz błyskały flesze aparatów i wybuchały gniazda śmiechu. Dobrze kojarzył niektóre twarze oficerów, podoficerów i zwykłych żołnierzy. Kilkunastu z nich bardzo dobrze znał osobiście. Parę kobiet w mundurach także, ale większość tych które ubrane były po cywilnemu, w eleganckie suknie i wieczorowe toalety,  widział po raz pierwszy. Mignęła mu gdzieś ta, jak jej tam? Kazała mu mówić do siebie Gerda, Greta czy jakoś tak... Dziewczyna była chyba stąd, w każdym razie na przyjęciach widywał ją od co najmniej trzech lat. Dwa lata temu, kiedy znużony nieco zabawą oddalił się na spacer i zaległ na stercie siana przy stajni, dopadła go na wpół śpiącego i wpychając sobie jego członek w usta charczała coś o.... Nieważne. Poderwał ją z kolan jednym ruchem, kazał się oprzeć o ścianę końskiego boksu i zerżnął jak klacz nie oszczędzając razów lejcami które same jakoś znalazły się pod ręką. Zrobił to bez przyjemności, mechanicznie, ale odczuwał inny, szczególny rodzaj satysfakcji znamionujący jego upodobanie w sposobach rozładowania napięcia. Zziajana, z posiniaczonymi plecami, dowlokła się z powrotem na bal oficerski, chyba tylko po to by kwadrans później mógł ją zobaczyć gniecioną w obleśnym uściskach trzech rosłych osiłków z Waffen SS. Nazywali to „gruppensex herr officer” albo „ruchaniem folksdojcza”. Kompletna zdzira... Bez zahamowań. Balansująca na krawędzi i zatracona w swym kurewskim fachu.

Tej nocy nie było lepiej. Amok! W mroku korytarza jakiś żołdak prześwietlał służbową latarką firmy „Ennwel” spódnicę jednej z zaproszonych panienek. Opierała się przyciskając rąbki materiału do ud, nieświadoma tego że jej mleczne cycki wylewały się z zaciśniętego gorsetu. Napierała nimi na furażerkę chłopaka, spychając ją z łysej jak kolano głowy, zroszonej wielkimi kroplami potu. Znajomy, nieźle już wstawiony, porucznik Luftwaffe miętosił w tańcu pośladki dziewczyny w czerwonej kwiecistej sukni, przyciskając swe wąskie wargi do jej smukłej szyi. Spazmy dzikiego śmiechu, wyuzdana swoboda ruchów, fryzura i wyzywający makijaż wskazywały że to także jedna z kurewek ”zorganizowana” na dzisiejszy wieczór przez fundatorów przyjęcia. Cała sala tańczy, cała sala śpiewa, cała sala się bawi zanim jutrzejszy kac pourywa łby uczestnikom tego szaleństwa. Poprosił obsługę o podawanie do toastów specjalnego trunku, który nazwał „koktajlem Maginota”. Była to mieszanka pół na pół koniaku i szampana. Większość pijących sądziła, że jest to czysty szampan, tak że efekt był wyjątkowo dobry.

- Sanitariusz! Sanitariusz! – wrzasnął nagle kapral, siedzący w kącie na ławie i opierający się o masywny gdański kredens. Po chwili, nie wiadomo skąd, dosłownie jak spod ziemi, wyrósł i podbiegł do niego młody, najwyżej 19-letni piechur z chlebakiem oznaczonym czerwonym krzyżem. Pochylił się nad krzyczącym, pogmerał w zakamarkach medycznego plecaka, sięgnął do kieszeni bluzy. Kapral, pokręcił chwilę głową, ale w końcu wręczył mu zwitek banknotów w zamian otrzymując kilka pigułek i torebkę białego proszku. Oglądał chwilę nabytek po czym przytrzymał chłopaka mocnym chwytem dłoni. Po nerwowej wymianie zdań piechur dorzucił jeszcze jakiś pakuneczek i obaj rozstali się z fałszywymi uśmiechami na ustach. Sturmbannführer skrzywił się. Nie pochwalał tego, ale cóż... Dzisiaj jest czas zabawy, ta noc rządzi się własnymi prawami.

Orkiestra kończyła grać „Schwarzbraun ist die Hazelnuss”. Przez chwilę zastanawiał się czy nie poprosić o coś bardziej melodyjnego i nie poderwać do tańca stojącej nieco z boku młodej brunetki, której piersi dosłownie rozsadzały bluzę munduru pomocniczej służby kobiet. Od dłuższej chwili śledziła go swoimi sarnimi oczyma, ale gdy ich wzrok spotkał się spuściła zasłonę rzęs i udawała, że szuka czegoś w torebce. Rozpoznał odwieczną grę i był zdecydowany ruszyć w jej kierunku. Na nieszczęście wypatrzył go właściciel hotelu i teraz przeciskał się w jego stronę z drugiego końca sali. Ubrany stosownie do okoliczności, w nienagannie skrojonym garniturze z odznaką NSDAP w klapie, w rękach miętosił tyrolski kapelusik. Nerwowo przygładził wybrylantynowane włosy kiedy stanął przed nim i wysapał:
- Przepraszam... Mamy mały problem. Zaczepiają jednego z kelnerów. Fakt, ma trochę cygańską urodę, ale robi się naprawdę nieprzyjemnie.  Gdyby pan mógł...
- Którzy to?
- Tamci – wskazał podłużny stół pod oknem, przy którym czwórka spadochroniarzy, z kuflami piwa w dłoniach tupała podkutymi buciorami i przekrzykiwała orkiestrę rycząc „zbuduję sobie obóz – i kupię sobie gaz – i będę gazował Żydów – setkami raz po raz! Hail!” 
- Oni? Nieee... – machnął tylko ręką - Oni żartują. Tylko żartują... Proszę się nie obawiać.

Po ubiegłorocznym incydencie Sturmbannführer był przewrażliwiony i przysiągł sobie że nie dopuści do żadnych ekscesów. Goście byli staranniej weryfikowani niż w latach ubiegłych, choć ich wstępna lista liczyła blisko sto pięćdziesiąt osób. O imienne zaproszenia na piśmie postarali się dowódcy poszczególnych oddziałów i grup. Nie było tu miejsca dla obcych, takich jak ten kretyn, któremu wtedy najzwyczajniej w świecie odbiło. Nikt go nie znał i nikt go wcześniej nie widział. I nikt z nim nie rozmawiał. Niczym nie wyróżniający się feldfebel, z natręctwem równym ćmie krążącej wokół lampy, kręcił się wśród gości. Nieustannie nagabywał i zagajał rozmowy, wcinał się w dyskusje, wulgarnie zaczepiał kobiety bezmyślnie prowokując ich towarzyszy. W końcu powiedział o kilka słów za dużo i doczekał się gwałtownej reakcji. Wywołał prawdziwy wybuch wściekłości przy jednym ze stolików. Doszło do przepychanki, która przerodziła się w regularną bijatykę, zakończoną na szczęście  natychmiastową interwencją kilku młodszych oficerów. Sturmbannführer dochodził do siebie długo po tym jak delikwenta wyprowadzono.

Feldfebel oberwał mocno podczas szamotaniny, krwawił z rozbitego łuku brwiowego i wyraźnie utykał na lewą nogę. Wypchnięty za pałacową bramę, poniżony i sfrustrowany zrobił sobie w środku nocy samotną wycieczkę do najbliższego gospodarstwa. Większego psa poczęstował kawałkiem kiełbasy i uderzeniem saperki, mniejszego udusił jego własnym łańcuchem. Wszystko odbyło się niemal bezgłośnie. Niczego nie spodziewających się gospodarzy sterroryzował i związał. Wymierzył kilka ciosów, poprzypalał papierosem pytając o pieniądze, a gdy zorientował się że panuje u nich „polnisch armut” zrobił spacer po chałupie, demolując co popadnie i rozbijając i tak nieliczne sprzęty. W niewielkim pokoiku na tyłach domu odnalazł prawdziwy, żywy skarb. Powolne, metodyczne obrabianie ich czternastoletniej córki zajęło mu prawie dwie godziny. To cud że dziewczyna jakoś się uwolniła i dowlokła do pałacu błagając o pomoc. To była piękna dziewczyna. Ale po tym co z nią zrobił... Szczęśliwie trafiła na  zaufaną czwórkę spadochroniarzy, przez co wszystko odbyło się bez rozgłosu. Jego chłopcy odnaleźli go dopiero przed świtem, gdy mrok nocy zapadał już w swój sen, oddając pole pierwszym przebłyskom światła. Potem odbyli wspólnie długą przechadzkę do drogi głównej. Cztery i pół kilometra, wąską leśną ścieżką, gdzie nikt nie mógł niczego usłyszeć.

Twardy był. Przez dwa kilometry nawet nie jęknął. Na trzecim kilometrze dławił się własnymi wymiocinami, ale szedł dalej. Czwarty kilometr ciągnął się w nieskończoność, a jego pokonanie trwało wieczność i zwielokrotniło skalę bólu. Zaczął szlochać, jęczeć i błagać o litość bezzębnymi ustami. Pod koniec skowyczał i wył jak pies. Na opuchniętej twarzy nie było widać oczu, z rozbitych łuków brwiowych sikała krew. Nos nabrzmiał złamaniem, a ze skrzepów warg zwisała gęsta nić śliny barwiąca czerwienią brodę i szyję. Jego pęcherz nie wytrzymał, spodnie zaznaczyła podłużna plama moczu. Kolejne kilkaset metrów przebył na czworakach, potem jeszcze się trochę czołgał. Ostatni odcinek pokonali po prostu przesuwając kopniakami bezwładne ciało odziane w utytłane błotem, moczem i krwią strzępy panterki.

Zniknął kiedy dotarli do drogi i palili papierosy dyskutując zawzięcie czy mimo wszystko nie zawiadomić policji. Po prostu rozpłynął się w porannej mgle. Wyparował. Wystarczyła chwila nieuwagi, a jedyne co po nim pozostało to zaschnięte ślady krwi na ich butach. Te rozbiegły się natychmiast w poszukiwaniu uciekiniera, podreptały bezradnie kilka chwil po okolicznych krzakach, przeskakując powalone drzewa i rozpadliny gruntu. Niespokojnie truchtały po okolicy. Nic z tego. Po niecałym kwadransie dziarskim, równym krokiem podkute buciory pomaszerowały z powrotem do pałacu. W absolutnej ciszy.

Sprawę dało się łatwo zatuszować. Pieniądze załatwiły wszystko. Są nie tylko doskonałym środkiem płatniczym, ale też, w odpowiedniej ilości, doskonałym środkiem czyszczącym. Potrafią zmyć brud najgorszego łajdactwa, spłukać najohydniejsze zbrodnie, zamknąć każde, najbardziej nawet wyszczekane, usta. Ostatnia menda wyjęta wprost z szamba pachnie fiołkami jeśli wyposażona jest w odpowiednią ilość gotówki. A cisza, spokój i zapomnienie, choć także mają swoją cenę, potrafią kosztować stosunkowo niewiele. Szczególnie gdy kupuje się je u zagrodowych wieśniaków. Tamtej jesieni gospodarz miał wyremontować dach stodoły i rozbudować chlewik. Tego roku wiosną obiecywał dostawić chałupie niewielkie pięterko. Nic takiego się nie wydarzyło. Podobno córka moczy się do dziś i zawsze sypia przy zapalonym świetle. Tatuś nie trzeźwieje od miesięcy.

Sturmbannführer cieszył się, że stosunkowo niewielka suma uwolniła go wtedy od niepotrzebnego rozgłosu, skandalu który mógł zepsuć dotychczasową, tak dobrą opinię corocznego balu oficerskiego. Ale w głębi duszy żałował, że wtedy nie zawiadomili policji. O całej sprawie wiedział tylko on i czwórka spadochroniarzy. Tych samych którzy przed chwilą tak ładnie śpiewali. Teraz przy stoliku pod oknem śpiewy ucichły a jeden z nich wstał i kierując się w kierunku toalety rzucił na obchodne swoim towarzyszom krótkie „powiedziałbym wam jeszcze jeden kawał o Żydzie, ale...”
- Ale co?
- Ale boję się że go spalę!!! Hahahahahaaaa...
Grenadierzy pancerni przy sąsiednim stole także wybuchnęli gromkim śmiechem.

Sturmbannführer sięgnął do kieszeni munduru,  wyciągnął srebrną papierośnicę i zapalniczkę, wydobył papierosa i ruszył w kierunku drzwi. Dyskretnie poluzował pasek. Po tygodniach szpitalnej diety, dziś zdecydowanie przesadził z jedzeniem, czuł się syty, napęczniały i ciężki. Po chwili w leniwych, ale już dość chłodnych podmuchach jesiennego wiatru łapczywie zaciągał się dymem. Próbował puścić kilka kółek dymu, ale prąd powietrza natychmiast rozmywał je w niewyraźne obłoczki. Wiatr niósł radosny śpiew strzelców alpejskich, delikatną woń dymu i pieczonego prosiaka. Ale najbardziej zapowiedź nadchodzącej zimy.

Ruszył przed siebie w kierunku brzegu jeziora, po drodze pozdrowił niedbale uniesioną ręką grupę rozbawionych młodzieńców wracających z pomostu po nocnej kąpieli. Pomimo chłodu dreptali w samych kąpielówkach, ściskając w ramionach węzełki ubrań. Pałacowy zgiełk i muzyka cichły powoli i z każdym krokiem wyraźniej słychać było dźwięki przyrody. Nad głową zakwiliło jakieś ptaszysko. Z oddali słychać było szczekanie psa, szybko odpowiedziały mu kolejne. W nocy po wodzie głos się niesie, mogły to być więc kundle z pobliskiej wsi, albo z osady po drugiej stronie jeziora. W kępie krzaków po prawej stronie ścieżki coś zaszurało i zaszeleściło. Może to jeż? Na wschodzie grzmiało.

Przeszedł żwirową alejką kilkanaście metrów kierując się w stronę szeleszczącego trzcinowiska porastającego brzeg jeziora. Gwałtownym  ruchem odrzucił na bok niedopałek papierosa. Mały ogienek zatańczył chwilę w powietrzu jak świetlik i zgasł na kupce przemoczonych liści. Chmury raz po raz przykrywały księżyc, ale odbłyski świateł domostw rozłożonych na drugim brzegu kołysały się na tafli wody tworząc dziwnie widną, fosforyzującą poświatę. W bezpośrednim sąsiedztwie otwartej przestrzeni jeziora zrobiło się zauważalnie jaśniej. I ciszej. Głęboko odetchnął świeżym i rześkim powietrzem. Nagle nabrał ochoty aby znaleźć się tuż nad wodą, przemyć twarz chłodną wilgocią i posłuchać jak pluskami powierzchniowych rybek gotuje się tafla jeziora.

Po chwili stukotem butów uderzających w deski pomostu zakłócił odgłosy zasypiającego jeziora. Minął rząd zacumowanych rowerów wodnych, żaglówkę i dwie motorówki. Leniwie zbliżył się do grona łódek oblepiających miejsce gdzie pomost opadał łagodnie do samej tafli wody i zagłębiał się w toni tworząc pochylnię z której można było zwodować sprzęt wodny. Zdjął czapkę i przyklęknął na jedno kolano zagarniając jednocześnie garść wody nagrzanej jeszcze ciepłem lata, ale przy powierzchni maźniętej już chłodem październikowej nocy. Przemył twarz prychając głośno i rozpylając wokół siebie kropelki wilgotnej mgły. Nieliczne gwiazdy zatańczyły na wzburzonym lustrze wody, a sierp księżycowej poświaty wygiął się w  zmącony kształt błyskawicy. Sturmbannführer pochylił się jeszcze raz aby zagarnąć do siebie orzeźwiającą wilgoć. I wtedy kątem oka zarejestrował ruch.  Brezentowa plandeka otulająca łódkę przycumowaną tuż obok poderwała się w jego stronę odrzucona głośnym szelestem i uniesiona mrocznym cieniem. Nie zdążył zareagować. Potężny cios wiosła złamał go w pół i odebrał mu oddech, a drugie uderzenie rzuciło na dno łodzi w plątaninę lin, kałużę wody i resztki wodorostów oplatających ciężarek kotwicy. W ustach poczuł słodki smak krwi.

***

Brama otworzyła się niemal zupełnie, ale wilczur nie przekroczył granicy posesji. Niespokojnie kręcił się przed maską samochodu swego pana. Biegał i podskakiwał, kręcąc ogonem. Na przemian przysiadał i  warował, podbiegał i popiskiwał. Węszył z uniesioną głową. Zaszczekał gdy wóz wreszcie zatrzymał się na podjeździe. Zza uchylonej przyciemnianej szyby, upstrzonej plamami błota, wysunęła się ręka i z zakrwawionej chusteczki wytrząsnęła niewielki skrawek mięsa.
- Masz... Masz...
Wilczur poderwał się i kłapnął paszczą, chwytając zdobycz w locie. Mlasnął, przysiadł i oblizał się. Mało... Zamarł w pozie wyczekiwania, przekrzywiając zabawnie łeb. Czerwony jęzor raz po raz przejeżdżał po pysku i nosie, odsłaniając perełki mocnych i ostrych kłów.
- Następnym razem dostaniesz więcej Fokus.

***

Telefon zadzwonił o 6.15. Potem o 6.30. I jeszcze raz pięć minut później. Wekner nie mógł tego dłużej ignorować. Kiedy dzwonek zabrzmiał po raz kolejny, energicznym ruchem odrzucił kołdrę i sięgnął po komórkę. Usłyszał podekscytowany głos Surowca, szybko wyrzucającego z siebie słowa.
- W nocy do kościoła w Rysiewie przyszła stara baba i powiedziała że w jej szopie powiesił się niemiecki żołnierz. Tak!  Nie-mie-cki. Mówi że miała sześć lat jak weszli Ruscy. Pamięta, bo jeden zgwałcił jej matkę, a drugi dał cukierka. A potem takich Niemców jak ten w szopie, w czarnych mundurach, rozstrzeliwali pod cmentarnym murem, a trupy wieszali na przydrożnych drzewach. Ten wygląda tak samo.
- Powiesił się? –  jego głos wydobyty z zakamarków snu brzmiał jeszcze zaspaniem - Niemiecki żołnierz?
- No właśnie tak. Tak powiedziała. Nasi z lokalnego posterunku już tam są i mówią, że się dobrze zapowiada. Ktoś mu chyba pomógł. I to bardzo.
- Gdzie to jest?
- Koło Giżycka.
- Wiadomo coś?
- Tak. Denat ma taki sam zegarek i podobne wdzianko. I zapalniczkę której od roku szuka cała Polska.
- O kurwa!
- No... Jedziemy tam. Podesłać kogoś po ciebie?
- Tak. Dzwoń, budź i bierz każdego kto się nada.
- Wścieklickiego też?
- Przede wszystkim.
- Zarządzić blokadę?
- Lewatywę sobie zarządź!

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Bartanin · dnia 22.11.2014 11:28 · Czytań: 2144 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty