Słońce tego dnia świeciło mocno, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Jasny błękit znaczył nad Warszawą kolejny piękny, letni dzień. Michał wyszedł zza rogu. Popatrzył na niebieski trzepak, a potem na płaczącą nad nim wierzbę. Kiedyś to podwórko było dla niego całym światem, teraz mógł się już zapuszczać dużo dalej. Chłopiec podbiegł kilkanaście metrów. Zatrzymał się dopiero przy ogródku pani Zofii. Wyjrzał ukradkiem na ulicę. Tu musiał być już bardziej ostrożny. To tylko zabawa - choć tak sobie powtarzał, nie mógł zapomnieć o powadze powierzonego mu zadania. Tamta drużyna czekała przecież na znak. Tym razem musieli wygrać. Popatrzył w lewo, a potem w prawo. Znów nikogo. I ta cisza, cisza, która budziła niepokój, ale też dawała szansę. Spojrzał na drugą stronę ulicy, na wnękę w murze. Podczas zabaw w chowanego tak często się w niej krył. Teraz też się uda - pomyślał. Jeszcze raz się rozejrzał. Teraz! Przebiegł ulicę i wskoczył do wnęki. Wciąż cisza, a więc go nie zauważyli. Takie właśnie były zasady, jak w zabawie w chowanego: nie mogli go zauważyć. Odetchnął z ulgą, ale się nie uśmiechnął. Jeszcze zostało kilkaset metrów. Jakby odruchowo spojrzał na balkon, na drugie piętro kamienicy. Nie zobaczył na nim matki. To dobrze. Jej krzykliwa nadopiekuńczość mogłaby go zdemaskować. Był przecież cały brudny. Pewnie od razu kazałaby mu wracać. W każdym razie teraz musiał się śpieszyć. Tamci czekali. Po chwili ruszył dalej. Biegł jak najszybciej potrafił, nie oglądając się za siebie. Minął piekarnie pana Tadeusza, a potem zakład zegarmistrzowski. Był już kilka kroków od kolejnej kryjówki, gdy nagle stracił równowagę i z impetem padł na ziemię. Chciał już krzyknąć z bólu, ale tylko zacisnął zęby. Potknął się o leżący na chodniku kamień. Prawie od razu poderwał się z ziemi i z trudem doczłapał do wąskiej szczeliny, pomiędzy murami kamienic. Popatrzył na kolana. Były pozdzierane do krwi. Łzy cisnęły się do oczu, ale przecież nie mógł zapłakać. Teraz był żołnierzem, prawdziwym żołnierzem. Tak, wciąż nie zapomniał słów starszego kolegi – Andrzeja. Te słowa były niczym order przypięty do munduru, tego samego oficerskiego munduru, w którym widział ojca na zdjęciach, a w którym teraz on, dzięki swej bogatej, dziecięcej wyobraźni, wyglądał tak mężnie. Cień pomógł uspokoić przyśpieszony oddech. Da radę. Musi. Nie może zawieść kolegów, a już na pewno nie z takiego powodu. Z grymasem bólu na twarzy rozprostował nogi. Wyjrzał ostrożnie zza muru na drogę. Stąd już widział cel. Popatrzył na bramę, prowadzącą do podwórka Adama. Tym razem jednak nie odwiedzi przyjaciela. Chwilę później cienkie podeszwy chłopięcych butów znów zastukotały w szybkim, jednostajnym rytmie o płyty chodnika. Ufff! Dobiegł! Udało się. Teraz mógłby się nawet uśmiechnąć, ale to zmęczenie i ból wciąż wykrzywiały mu twarz. Już nie musiał biec, już ich widział. Było ich kilku. Wszyscy starsi. Siedzieli i czekali na wiadomość.
- Czemu tak długo? – zapytał Janusz.
- Dopiero teraz ich zobaczyliśmy – odparł Michał, po czym wręczył starszemu koledze ciężki plecak.
Janusz zajrzał do plecaka i zapytał:
- Tylko tyle?
Michał rozłożył bezradnie ręce. Nie zdążył jednak odpowiedzieć. Nagle głośny świst przeszył powietrze, ciskając Janusza na ziemię.
- Kryć się! – chłopiec usłyszał krzyk przerażenia i instynktownie odskoczył w bok.
- Padnij! – ktoś pociągnął go w dół.
Po chwili seria potężnych wybuchów zatrzęsła ziemią. Michał już leżał, leżał nieruchomo, tuż przed roztrzaskaną czaszką Janusza.
- To tylko zabawa w chowanego, tylko zabawa w chowanego – powtarzał w myślach chłopiec, próbując się uspokoić.
Ale teraz to nie działało. Krew była zbyt blisko, wręcz tryskała ze zmiażdżonej skroni kolegi. Po chwili nastąpił kolejny wybuch. Michał miał wrażenie, że potężny huk wstrząsnął całym jego wnętrzem. W oka mgnieniu wokół wzniosły się kłęby ciemnoszarego pyłu, które przysłoniły błękitne niebo. Chłopiec zaczął krzyczeć, ale nie słyszał własnego głosu, słyszał tylko przeraźliwie cichy, jakby wytłumiony, przeciągły świst, który zdawał się nie mieć końca.
Nie wiedział ile czasu leżał na ziemi. W końcu odważył się jednak ruszyć. Z początku wolno, niepewnie, jakby sprawdzając czy aby na pewno przeżył. Ręce wciąż lekko drżały. Nie czuł jednak bólu, czuł tylko strach. Zrzucił z ciała gruz i wstał. Obok zobaczył mężczyznę w hełmie, pewnie tego samego, który pociągnął go w dół. Ciało żołnierza było przygniecione fragmentem ściany zburzonej kamienicy. Mężczyzna miał zamknięte oczy i otwarte usta, jakby wciąż krzyczał, jakby… Michał rozejrzał się wokół. Nie było już podwórka Adama, był wszechobecny gruz. Nagle usłyszał w oddali głosy. To musiały być Szkopy! Od razu zerwał się do ucieczki. Już się nie krył, po prostu bezmyślnie biegł przed siebie. Ale ta droga nie była wcale prostsza. Teraz chłopiec już nie potrafił się oszukać. Widział ulicę taką, jaką była. Widział szkielety zniszczonych kamienic i pokrytą wydmami gruzu drogę. Widział trupy poległych żołnierzy i biegające po ciałach szczury. Nie, nie było już zakładu zegarmistrzowskiego, do którego chodził z ojcem, ani piekarni pana Tadeusza, w którym kupował chleb z matką. Od pierwszego dnia walk nie było już także ojca, ani matki. Chłopiec biegł, wciąż biegł. W pewnym momencie, gdy przecinał ulicę Wilanowską, usłyszał za plecami strzały. Szybciej! Ale już nie potrafił biec szybciej.
A jednak. Przeżył. Teraz znów przetarł przekrwione oczy. Wciąż lekko szczypały. Tu gruzu było mniej, widział na podłodze fragmenty czerwonego dywanu. Wyrwa, do tego mała, znajdowała się tylko w północnej ścianie. Pewnie kiedyś był to salon – pomyślał Michał. Salon państwa Mossakowskich. Przynajmniej tak sądził po tabliczce wiszącej na drzwiach wejściowych do mieszkania. Najważniejsze, że wrócił, że opowiedział co stało się na szóstce. Czuł jak pot lepi się do koszuli. Było ciepło, jakby coraz cieplej… Pozostali żołnierze siedzieli wokół, co jakiś czas szeptem wymieniając uwagi. Andrzej jeszcze raz wyjrzał przez dziurę w murze, skupiając na sobie wzrok drużyny.
- Chyba przeszli – szepnął.
- Przebili się? – zapytał kto inny.
- Nie widzę dobrze.
- Jeśli padnie barykada, dorwą nas jak tamtych.
- Powinniśmy czekać.
- Na co?
- Na rozkazy.
Michał milczał. Jako jedyny nie spoglądał teraz na dowódcę. Siedział z boku, pod ścianą, a przed oczami wciąż miał obraz roztrzaskanej głowy Janusza. W pewnym momencie podniósł wzrok znad ziemi i spojrzał na zniszczone lustro. Przez dłuższą chwilę patrzył w swoje odbicie. Widział wyraźnie. Nie miał na głowie hełmu, tylko czuprynę czarnych, upudrowanych białym pyłem włosów. Nie był ubrany w elegancki mundur, którym tak chlubił się jego ojciec, tylko w brudną, porozdzieraną koszulę. Nie, nie wyglądał jak prawdziwy żołnierz. Chłopiec, jakby zaniepokojony, zmarszczył brwi. Tak, ale teraz tak naprawdę chyba już nie chciał być żołnierzem.
- Pójdę tam – powiedział stanowczo Andrzej, po czym poderwał się na nogi.
- Nie – zatrzymał go Michał. – Ja, ja pójdę…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt