Połknęłam siedem pigułek. Jedną na sen, drugą na skołatane nerwy, następną aby zapomnieć, czwartą w celach profilaktyki, kolejną dla świętego spokoju, potem w imię zdrady, a siódmą, żeby towarzyszył mi w tej podróży łut szczęścia. Popiłam kieliszkiem wina, mając nadzieję, że dzięki temu wszystkie odpowiednio zaabsorbuję. Ciężko było przełknąć trzecią, szóstą i siódmą, które stanęły mi w gardle niczym ość. Zagryzłam więc chlebem jak w przypadku każdego zakrztuszenia. Poszły.
Podniosłam telefon i wybrałam ostatni numer:
- Może pofatygowałbyś się łaskawie po swoje rzeczy? Chyba że mam je wyrzucić? – powiedziałam zuchwale.
- Już przestań, przecież to nie musi tak wyglądać.
- Nie musiałoby, gdybyś był od początku ze mną szczery, a teraz się cmoknij! To przyjedziesz po te graty?
- Rób z nimi co zechcesz! – mówił oburzony, jakby jeszcze miał do tego prawo.
- A to brązowe pudełeczko, też mam wypierdolić?
- Jakie pudełeczko?
- To w twoich sztruksowych spodniach. Swoją drogą, kto teraz takie nosi? – ciągnęłam z pogardą.
- Dobra, zaraz będę, tylko na mnie poczekaj - rzekł zaaferowany.
- Jak sobie chcesz – przerwałam połączenie.
Ułożyłam się w wyznaczonym wcześniej miejscu, aby nie odbierać tej chwili przesadnego dramatyzmu i czekałam. Dużo czasu minęło, zanim pierwsza zadziałała, za to druga weszła w krwiobieg już po paru minutach. Czułam przy tym błogi spokój jakby pogodzona z przeszłością i akceptująca przyszłość.
Chwilę potem, gdy już druga przestawała działać, zajęła mnie trzecia. Zapomniałam. Przestałam pamiętać niedawne wydarzenia, gdy czułam się zdradzona, jak zobaczyłam ich zdjęcia, maleńkie buciki w garderobie i pierścionek nieprzeznaczony dla mnie, wiadomości o treści do niego niepodobnej, o snutych planach, zamiarach. Wcześniej nie wiedziałam, że ma jakieś marzenia, ale jego skrzynka elektroniczna skutecznie wyprowadziła mnie z błędu.
Nareszcie pierwsza. Popłynęłam w białej jedwabnej sukience, zataczając się w ambrozji zapomnienia, widząc tylko światło, czując sielski spokój. W końcu piąta działa. Już niedługo, jeszcze chwila. Zaraz moment. Powoli czułam, jakby dusza oddzielała się od ciała. Wisiałam w powietrzu nade mną i patrzyłam na to wyreżyserowane zjawisko. Nie mogłam znieść widoku zagnieceń na pościeli, jednak mogłabym przecież zapomnieć już na tym etapie. Czekałam, czekałam, trwało to w nieskończoność.
Zwymiotowałam. Siódma wcale nie zadziałała. Obudziłam się z twarzą wciśniętą we własne wymiociny ubarwione żółcią. To dlatego pewnie, że nie jadłam któryś dzień z kolei, tylko piłam. Trzynaście butelek po winie stało pod zlewem, aż nie było miejsca na kosz na śmieci.
Teraz mieszkanie nie wyglądało tak bajecznie, jak do niedawna. Porozrzucane ubrania, smród tytoniowego dymu połączony z kwaśnym aromatem rzygowin i siarczystych oddechów po winie.
Co mogłam zrobić w takiej sytuacji, gdy nie miałam już siły na sprzątanie? On miał przecież zaraz przyjechać. Przemyłam twarz i wybrałam kolejną sukienkę z szafy. Czerwona, z satyny. Umarłabym czysta i seksowna.
Wyszłam na balkon. Zadrżałam z zimna. Normalnie wzięłabym ze sobą płaszcz, ale przecież już wszystko mi było jedno. Dostałam gęsiej skórki. Skuliłam się, a potem nabrałam odwagi. Już byłam pewna, choć to co zostawiałam po sobie, przyprawiało mnie o mdłości. A tak właściwie, to spal go licho, niechby zobaczył, do czego mnie doprowadził!
Stanęłam na krzesełku ogrodowym, jednym z zestawu, przy którym piliśmy latem poranną kawę. Trzymając się za poręcz, przełożyłam wpierw jedną nogę, potem drugą. Przypomniałam scenę z Titanica, jednak nikt mnie nie trzymał z tyłu. Byłam raczej samotnym galionem na rufie okrętu, zmierzającym w dół. Puściłam wpierw jedną rękę. Zawisłam, a że nigdy nie byłam w tym dobra, chwilę potem druga dłoń także porzuciła nadzieję.
Leciałam. Miałam wrażenie, że podczas spadania, zamarzam. Czułam się sztywna, jak wtedy, kiedy pierwszy raz rozebrał mnie do naga. Gdy dotykał niezdobyte wcześniej ciało i drżącym, łagodnym głosem szeptał czułe słowa.
Coraz szybciej szarżowałam w powietrzu, z każdym ruchem wykonując salta. Zastanawiałam się tylko, czy siedem pięter wystarczy, by wbić się śmiertelnie w płytę chodnikową. Kiedyś słyszałam o cudownych ocaleniach takich przypadków, które pechowo do końca życia musiały tkwić w szpitalnym łóżku i pozwalać na uprzejmość dyszącego aparatu. Nie chciałam tak skończyć. Zdałam się jednak na los.
Trafiła kosa na kamień. Sprawiedliwość istnieje. Kosmiczny porządek przywrócony. Cudownie ocalałam. Wylądowałam okrakiem na głąbie kapuścianym, nokautując go zupełnie. Leży pode mną. Nie wiem, czy oddycha. Nie rusza się, ja też nie mogę. Czerwona sukienka zakrywa zieloną sztruksową marynarkę. Nie wiem, czy powinnam coś powiedzieć. "Mam cię?" Nie... sam się domyśli. Dzięki ci Boże, żeś mnie oszczędził, bym dożyła tej chwili, gdy poczuł się jak ja - przytłoczony.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt