Skrzypnięcie drzwi wejściowych w karczmie przerwało rozmowę przy jednym ze stolików ogarniętych półcieniem. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie na widok wchodzącego miejscowego playboya. Ucieszyła się, że mieszka w wiekach pośrednich - męskie stroje były często całkiem... gustowne. Jej towarzysz, czy raczej jak do tej pory słuchacz, imieniem Jezetha strzepnął z dłuta kolejną porcję wiór. Obejrzał swoje dzieło trzymając rzeźbę w wyciągniętej sztywno ręce. Tak. Jak na razie struganie wariata szło mu całkiem nieźle. Dziewczyna ostatecznie odkleiła wzrok od całkiem kształtnych pleców w stylu zabiłem_już_niejednego_smoka_a_panienek_miałem_ze_dwa_razy_więcej.
- A więc... jak to było z tobą, Jezeth? Co czułeś tego dnia, kiedy... no wiesz... zdradziłeś ich...?
Mężczyzna zrobił jeden mniej precyzyjny ruch i dłuto zamiast zatrzymać się przy końcu klocka z drzewa gruszy pomknęło dalej i zahaczyło o jego pierś.
- Auu! - Jęknął, a po chwili krew zaznaczyła miejsce w którym została przecięta koszula. - Boli!
Dziewczyna westchnęła.
- I oto dlaczego czasem wolę poczekać, aż ktoś powie mi o czymś wtedy kiedy mam o tym wiedzieć...
Jezeth spojrzał na nią, a niemal skończony wariat przewrócił oczami.
- Bo jak spytam, to czasem boli.
Dopiła ostatni łyk miodu i skinęła towarzyszowi na pożegnanie. Zanim zdążył się odezwać ona już była na zewnątrz i wsiadała na swojego siwego wałacha.
Kłusując powoli przez miasto zauważyła jeden z plakatów grupy ekologicznej protestującej przeciw polowaniom i wypalaniu traw. Ciekawe jaka nagroda była za tego smoka. Podjechała bliżej i doczytała się, ze wystarczająca. Wałach wybałuszył oczy i włosy stanęły mu dęba.
- Nie bój, Siwy... To plakat... O masz. Znowu ci leci z rogu... - dziewczyna, zwana też w kraju z którego pochodziła Morinion, przyłożyła białą chustkę do czoła swojego wierzchowca i otarła wydzielinę, jaka zgromadziła się na ranie po dawno ułamanym rogu - spokojnie...
Koń prychnął i pokłusowali dalej.
- Nigdy nie pozwalajcie, drogie panie, się nikomu do siebie zbliżyć - kontynuował instruktor samoobrony - nie wiecie, czy nie ma ze sobą sztyletu czy innego śpikulca do lodu.
Dziewczęta słuchały z uwagą.
- Lepiej przyjmijcie to za pewnik. Im ktoś jest bliżej was, tym głębszą może zadać ranę. Podobnie im bliżej, tym trudniej zauważyć, że wyciąga broń i jaką. I trudniej się przygotować na cios. Budzicie się rano i... nie żyjecie! - ostatniemu zdaniu towarzyszył charakterystyczny dźwięk pieści uderzającej w dłoń.
- To wszystko na dziś. Rachunki proszę uregulowywać w kasie szkoły.
Morinion wpłaciła należne za naukę, która miała ją przygotować na ten brutalny świat.
Późnym popołudniem Morinion puściła konia luzem na nieużytki i pozwoliła mu pogalopować poza horyzont. Zauważyła, że odkąd wypuszczała go na nieogrodzone tereny wałach był znacznie spokojniejszy i o wiele lepiej chodził pod siodłem. Zawsze wracał.
Słońce bawiło się na trawie cieniem gałęzi rosnących tu od dawna jabłonek. Rozłożyła potnik na trawie aby wysechł z końskiego potu, a siodło oparła o jeden z pni. Ogłowie przerzuciła przez tylny łęk i wyczyściła dłonią wędzidło. Usiadła na trawie rozkoszując się zapachem lata. Sięgnęła po jedno z leżących na ziemi jabłek. Było małe, zielone i najpewniej kwaśne, jak wszystkie w tym sadzie zresztą. Ale było jej. Ten skrawek ziemi i to, co na nim rosło - czyli trawa, polne kwiaty i jabłonki należały do niej. Jeszcze bardziej niż niebo w pogodne noce. To wszystko sprawiało, że jabłka zawsze smakowały doskonale. Zjadła kilka owoców i położyła się na trawie pod beżowo-zielonym kocem. Jutro musi wziąć się za zarabianie pieniędzy, bo inaczej nie będzie miała z czego opłacić zaległych rachunków. No i chyba musiałaby wtedy przejść na czysto jabłeczną dietę. Westchnęła. Podobno pieniądze szczęścia nie dają, a jednak niech nigdy więcej nie zobaczy już słońca, jeśli możliwości spokojnego życia nie można nazwać szczęściem.
Obudziła się koło południa, a w zasadzie obudził ją jej koń, który najwyraźniej uznał, że dość tego dobrego i zaczął ją trącać mokrym od rosy nosem w czoło. Morinion zapakowała do plecaka nieco jabłek, osiodłała konia i ruszyła w kierunku terenów, na których grasował ponoć smok. A ponieważ ze smokami nigdy nic nie wiadomo, wstąpiła po drodze do znajomego fana filmów z Kevinem Sorbo lub Leonardem Nimoy'em w roli głównej, żeby pożyczyć miecz. Ten pożegnał ją tajemniczym uśmiechem i słowami 'żyj długo i pomyślnie'. Najwyraźniej facetowi zaczęło już lekko odbijać, ale co jak co; fajnie umiał rozstawiać palce prawej dłoni.
Do jaskini smoka dotarła po ćwierci doby, czyli wieczorem. Zsiadła z konia i prowadząc go za wodze weszła do pieczary. Gustownie urządzone wnętrze podpowiedziało jej, że smok uważa się zapewne za inteligenta. Sięgnęła do kieszeni po mentosa i żując rozglądała się za smokiem. Kiedy jej twarz zwrócona była ku wyjściu nagły ciepły podmuch podwiał jej koszulkę na plecach.
- Ej! Co jest! - odwróciła się i spojrzała prosto w ogromne nozdrze. Kolejny podmuch był równie ciepły i pachniał... owcami?
- Uaa!! Zgłupiałeś? Chcesz żebym w wieku trzydziestu lat miała zawał?
Smok cofnął się o dwa kroki (smocze kroki, co w przeliczeniu daje jakieś piętnaście metrów) i przysiadł.
- Prze... przepraszam... Nie chciałem cię przestraszyć.
- No, ja myślę...
- Poważnie? - ucieszył się smok.
- Nie bądź taki do przodu...
- Eh. Miałem ochotę na twojego konia.
Wałach położył uszy płasko, po czym schował je do pokrowca.
- Ale on chyba nie ma ochoty na ciebie!
- Cóż... Ja jednak coś bym zjadł. Ciebie mi troszkę szkoda... no, jak na razie przynajmniej... Może masz coś do jedzenia?
- E... tylko jabłka.
Smok uśmiechnął się szeroko (co u smoków wygląda zwykle dość imponująco).
- Bardzo dobrze może być!
- To... - dziewczynę nieco zatchnęło - smoki lubią jabłka?
- Jak najbardziej! - Smoczy pysk powędrował w kierunku plecaka Morinion.
- To czemu polujesz na owce i inne takie? Zakłócasz równowagę ekologiczną...
- Nic nie zakłócam... Jestem częścią tego świata więc i mój głód też... A poza tym mam doktorat z ekologii.
- Poważnie?
- Blondynka jesteś czy jak... Od kiedy smoki mogą robić doktorat?
- No dobra... - postanowiła zignorować zaczepkę - To czemu nie jesz owoców?
- Zobacz - smok podniósł łapę - jak mam tym zrywać jabłka? W te szpony akurat mieści się wołu, przy dobrej widoczności owca... Ale nie owoc.
- Hm... a palenie łąk?
- To... To efekt uboczny. Odbija mi się siarką...
Dyskusja ze smokiem trwała do północy. Smok zrzekł się pełnej kolacji na rzecz jabłek i snu, który, jak na smoka przystało, miał potrwać ze cztery dni.
Dziewczyna rankiem osiodłała konia z nadzieją, że dobrze wytłumaczyła gadowi jak dolecieć do jej sadu. W zasadzie już teraz cieszyła się na powtórne z nim spotkanie... Ostatecznie chyba z nikim nie rozmawiało jej się jeszcze aż tak dobrze... i tak długo. Sięgnęła do plecaka. Jednak z racji tego, że napasła wczoraj smoka i swojego konia na dnie pętała się już tylko butelka ze śliwowicą. Wyciągnęła korek zębami i trzymając butelkę oburącz (koń szedł luzem) wypiła do połowy. Kolejna połowa zeszła w ciągu pół godziny.
Z lekka podchmielona Morinion leżała teraz na kłębie wałacha. Po jednym z głośniejszych czknięć i kolejnych minutach spędzonych na przemyśleniach (wolnych w tej chwili, ale zawsze) na temat fenomenu smoka-jarosza i jego zainteresowań budzącą się do życia sztuką zwaną literaturą spytała na głos;
- Wiedziałeś, że tak będzie, Siwy, co?
- Podejrzewałem.
Zdziwienie dziewczyny minęło szybko.
- Muszę być nieźle pijana, żeby mi się wydawało, że rozmawiam z koniem, nie?
- Widywałem cię bardziej pijana szczerze mówiąc.
- Ee... - jęknęła w końcu - dlaczego nigdy nie słyszałam, żebyś mówił? Żeby w ogóle konie mówiły...
- A widziałaś kiedyś kogoś, kto po trzeźwemu pyta konia o zdanie?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Reiko Fardreamer · dnia 17.10.2008 10:44 · Czytań: 600 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: