" Kochany przyjacielu
Za chwilę zrozumiesz, że osoba która była Ci tak bliska jest teraz nikim więcej jak tylko mordercą, który targnął się na własne życie. Mam nadzieję, że gdzieś, głęboko pod tą powierzchowną łatką zapamiętasz jednak nasze wspólne chwile. Patrzysz teraz na moje samotne ciało, które leży w krwistych wymiocinach. Wiem, przepraszam, że nie oszczędziłem Ci tych widoków. Pewnie wyobrażałeś sobie, że przyjdzie Ci kiedyś pożegnać swojego przyjaciela gdzieś w szpitalu trzymając go za rękę, błagając o odnalezienie ostatniej cząstki życia. Właśnie połykam acodin. Jedna tabletka na jedno zdanie tego pożegnalnego listu. Każdą wkładam powoli na język i popijam lodowatą whiskey. Więc mam nadzieję, że wybaczysz mi coraz bardziej zagmatwane zdania, gorszą składnię, wkradające się nieśmiało, niechciane przecinki. Zawsze myślałem, że w takiej chwili pojawią się wspomnienia o wszystkich książkach, które przeczytałem, o kobietach, którym włożyłem tylko palce.. i wszystkich tych w które włożyłem całe swoje serce. A jednak nic nie czuję oprócz wszechogarniającego smutku. Więc tylko tyle mi pozostało...
Cały czas miotałem się gdzieś między pryskającymi jak bańki marzeniami, a pragmatycznym światem nadziei. Wiem, że gdy zobaczysz ten list, mnie już nie będzie, ale to dobrze... Taki miałem cel. Nie będziesz miał szansy dopytać się dlaczego to zrobiłem, nie będziesz miał szansy poprosić o ostatnie wyjaśnienie. Uzdrowić mej duszy z najkrwawszej choroby tej chwili. Zresztą nawet bez tego listu powinieneś znać dobrze przyczynę mojego samobójstwa. Znać ją zbyt dobrze. Ty pewnie uznasz to za grzech. Ty na pewno uznasz to za grzech. Wiem, byłem młody kiedy się zabiłem, zbyt młody. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem jest dzisiaj dzień moich dwudziestych szóstych urodzin. Ale nie martw się o mnie. Wiesz przecież, że nie wierzyłem. To co Ci się jawi jako wiara, przyjacielu, to tylko i aż najprawdziwsza część samego siebie. Ta najbardziej krwista i najwięcej znacząca.
Już mnie nie ma. Rozpłynąłem się we wszystkich sensach tego zadziwiająco prostego słowa. Tak - rozpłynąłem się. We wszystkich wyobrażeniach o końcu istnienia to jest najbardziej realne, najbardziej trzymające się moich niemniej rozproszonych ideałów. Zginę, zatrę się gdzieś w otaczającym świecie histerii. Wszystko przez miłość, to ona zaplątała pętle na moim sercu. To ona nie pozwoliła mi trzeźwo myśleć. Wiesz, że ją kochałem. Wiesz, że chwila gdy po raz pierwszy ujrzałem ją samotnie siedzącą w parku, na ławce... Każdy kto miał szansę na nią spojrzeć spędzał resztę dnia na dziękowaniu swojemu Bogu, swojej karmie lub swojemu szczęściu za ten dar. Takie było jej piękno... Miała wtedy ze sobą książkę i skrzypce. Cóż za połączenie... Ten moment znaczył dla mnie więcej niż każda sekunda którą przeżyłem do tamtego słonecznego, jesiennego popołudnia. W takich chwilach dziękujesz za cud istnienia. Tylko co zrobić gdy nie masz już za co dziękować? Tak się właśnie czułem tuż przed śmiercią... Ale wtedy w parku myślałem sobie, że wreszcie nie pominięto mnie w grze. Wreszcie zostałem wybrany. Podszedłem do niej. Wolnym, pewnym krokiem. Była zamyślona. Wiesz dobrze, że w takich kobietach najłatwiej było mi się zakochać. Usiadłem przy niej. Podniosła niepewnie wzrok. Tak się to wszystko zaczęło. Ty pewnie byś się spytał czy nie przeceniałem tej miłości? Ludzie zwykle tak robią, ale ja znałem zbyt dobrze jej wartość. Była jak unoszące się przez wiatr piórko. Nie znałem sposobu żeby ją okiełznać. Nie było takiego sposobu. I wtedy on zdmuchnął moje piórko. Zagarnął we własny huragan. Wziął ją siłą, gdzieś w parku. Rozumiesz? Ją, najbardziej delikatną istotę na tej ziemi. Widziałem potem jej ciało. Ślady krwi zaplątane w radosne włosy. Jej twarz wydawała się taka niespokojna. Jedna milisekunda wystarczyła żebym wiedział co chcę z nim zrobić. Tylko jedna myśl, jedno słowo wygrawerowało się wtedy we mnie. ZABIĆ tego drania. Wiesz, że była w ciąży? Właśnie mieliśmy to powiedzieć naszym rodzinom. Mieliśmy wybrać imię.
Nie chcę nawet myśleć o tym jak wyglądałoby teraz moje życie gdybym nie spóźnił się wtedy na spotkanie. Musiałem zostać dłużej. Pierwszy raz od miesiąca. Akurat wtedy. Czekając na mnie postanowiła przejść się przez park. Tak bardzo kochała spacery. Nietrudno było go wytropić. Mój detektyw znalazł go w ciągu dwóch dni, podobno przekupił kogoś kto obsługuje kamery przy parku. Zakradłem się pod jego mieszkanie. Miał rodzinę: żona i dzieci. Na moje szczęście właśnie wychodził. Śledziłem jego drogę do pubu. Wypił tam trzy piwa. Siedziałem przy nim spokojnie. Sam dziwiłem się sobie jak bardzo spokojnym może być człowiek w takiej sytuacji. Stresowałem się na egzaminach, na pierwszych randkach, w pierwszej pracy, ale w tej jednej chwili moje zmysły zrozumiały, że muszą współpracować tworząc niemal szalone skupienie. Czułem jak każda mijająca sekunda drży na mojej skórze, wchodzi we mnie, jest ze mną jednością. Nie miałem żadnego konkretnego planu. Wszystko miało się pojawić w odpowiednim momencie. Wyszedłem za nim, nadal nic nie czując. Skręcił w park. Ten sam park w którym zgwałcił moją żonę, a potem ją zabił razem z niepoznanym dzieckiem. "Co za idiota wraca na miejsce zbrodni" - groteskowa myśl zdążyła pojawić się jeszcze we mnie na ułamek sekundy, szybko jednak sama zrozumiała jak wielkim jest absurdem i chwilę potem już jej nie było. Zauważyłem atramentowo zaschnięte ślady krwi. Dwie, może trzy krople. Jakby ktoś strząchnął piórem mojego życia. Wylał z niego tusz. To wystarczyło. Pojawiła się iskra. Odbezpieczyłem broń, założyłem tłumik. Rozejrzałem się czy alejka jest pusta. Obszedłem ją tak, aby spotkać się z nim twarzą w twarz. Żeby zobaczyć jak gasną jego oczy. Z każdym krokiem byłem bliżej jego martwych już ślepi, jego zgniłej gęby. Przez chwilę pojawiła się wątpliwość... Bo czy brak w nich życia nie był wyrzutami sumienia? Szybko jednak ją zdusiłem. Włożyłem dłoń do kieszeni kurtki. Była zima, a samo narzędzie którym miałem tego dokonać stało się tak lodowate jak moje serce. Od tego momentu pamiętam jedynie to, że samo wyjęcie broni i strzał zajęły mi jedną, może dwie sekundy. Trafiłem idealnie w skroń. Krew rozproszyła się po śniegu zostawiając niemal mistyczny obraz. Nic więcej nie zrobiłem. Wiedziałem, że nie żyje.
...Czuję jak kręci mi się głowie, ledwo dostrzegam kartkę papieru. Moje wymiociny nabierają coraz dziwniejszych barw...
Pozostało mi już wrócić do domu. Broń zostawiłem na miejscu. Wiedziałem, że się zabiję, nie zależało mi na pozbyciu się dowodów. Spodziewałem się Ciebie o osiemnastej, jak zresztą od kilku dni. Nawet nie podziękowałem Ci za okazane mi wsparcie. Społeczeństwo uzna mnie za mordercę, ale zrozumie mnie każdy kto kiedykolwiek kogoś kochał. Nie zabiłem się ze strachu przed więzieniem. Znam Twój punkt widzenia, wiem, że zaczniesz mnie oceniać. Że nie odnalazłem wystarczająco dużo siły... Że Ty - mój przyjaciel, z zawodu psychiatra mógłby mi przecież pomóc w trudnej sytuacji. Ale, zanim te myśli się w Tobie zrodzą. Zanim będę w Tobie stracony na dobre, wyobraź sobie żal tak głęboki, że mógłbyś w nim utopić cały świat, a siebie tak malutkiego, tak kruchego, stojącego na samym jego dnie, czekającego aż zaleję Cię ogrom parszywej przyszłości."
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt