- Kto odziedziczył ten dom? - zapytałam matki.
- Ciotka Stefania - odpowiedziała, otwierając spróchniałe drzwi - pewnie każe go zburzyć i sprzeda działkę.
- Pewnie tak - przytaknęłam, wchodząc do sieni. Pachniało jabłkami i sokiem z żurawiny. Przed tygodniem prababcia na swoim pogrzebie ostatni raz scaliła całą rodzinę. Podobno godzinę przed śmiercią przemówiła pożegnalnym tonem, pytając, kto będzie podlewał jej tulipany. Miała prawie sto lat i przeżyła troje z piątki swoich dzieci.
Weszłyśmy do izby, w której zatrzymał się czas. Pod szarą ścianą stało drewniane łóżko. Obok znajdował się kredens z urwanymi drzwiczkami. Pod oknem, od kiedy pamiętam, znaczną część izby zajmował stół z krzesłami. Każde takie same - stare, ciemnobrązowe, ze zdartym obiciem. Matka spojrzała przez okno. Chude łodygi tulipanów gięły się ku ziemi, a czerwone płatki odnalazły ostatni spoczynek na suchych grudach. Otarła łzę. W tym domu nauczyła się chodzić, mówić i pisać. To tutaj zwierzyła się ze swojej pierwszej, nieszczęśliwej miłości. Był początek słonecznego czerwca po wielkiej powodzi. Prababcia siedziała na ganku, łupiąc groch. Matka wróciła ze szkoły. Usiadła z plecakiem na schodach i złożywszy głowę w dłoniach, zaczęła szlochać. Prababcia podeszła do niej i wysłuchała historii o wysokim blondynie z siódmej klasy, którą skwitowała jednym zdaniem:
- Dziecko, jesteś wyjątkowa, musisz o tym pamiętać.
Matka usiadła za stołem, wpatrując się w połamane łodygi astrów, zeschnięte na wiór bratki i osty pożerające resztki roślin, które kiedyś były begoniami. Obrus, z wyhaftowanymi wielkanocnymi motywami, aż prosił się, aby go uprać. Poczułam się bardzo nieswojo. Wbiłam wzrok w drewnianą podłogę, szukając szczątków much lub mrówek. Matka siedziała na krześle prababci. Nikt nigdy wcześniej, oprócz właścicielki, na nim nie siedział. Tymczasem, mając do wyboru pozostałe, wybrała właśnie to. Jej twarz zdradzała głęboką zadumę. W tej nieznośnej ciszy zerknęłam na piec, odarte ściany, zakurzone szklanki za szkłem w kredensie i nagle ujrzałam prababcię, młodszą od tej w trumnie. Podając mi owocowy deser, opowiadając o niemieckich żołnierzach, którzy w czasie wojny odwiedzali naszą wieś i nikomu nie zrobili krzywdy.
Biegnę za dom nabrać wody ze studni. Prababcia ma więcej siły niż ja, bez trudu dźwiga wielkie, pełne wody wiadro. Mówi o pradziadku, który zginął za Ojczyznę, a następnie wyjmuje z kredensu jego ordery. Są ładne, lśniące, złote lub srebrne, z orzełkami.
Potem odwiedzam ją coraz rzadziej. Nie zauważam, że się starzeje. Spinając długie, siwe włosy pod chustką, wygląda zawsze tak samo. Nosi czarną spódnicę, luźną bluzkę, która nie jest w stanie zakamuflować opadniętych do pasa piersi.
Przyjeżdżam na kawę, na chwilę, bo mam sporo istotnych spraw do załatwienia. Prababcia gotuje wodę na piecu, pytając jak teraz wygląda świat. Nie rozumie, choć to ją ciekawi najbardziej, jakim cudem można rozmawiać z kimś, kto jest na drugim końcu świata i jednocześnie widzieć go przez kamerę. Skręca pomarszczoną twarz na znak intelektualnego wysiłku, uśmiechając się pobłażliwie.
- Nadal nie cukrujesz, Kasiu?
- Tak, babciu.
- Mam nadzieję, że nie głodujesz, dzisiaj to nie są dziewczyny, ale wieszaki - oznajmia, nakładając olbrzymi kawałek ciasta na talerz. Kwiaty paciorecznika stukają w szybę.
Podniosłam wzrok. Matka zaczęła wiercić się na krześle na znak powrotu z zadumy. Słońce powoli zachodziło za horyzont, a w uszach nadal pobrzmiewało echo słów z przeszłości. Jakby to wszystko wydarzyło się dziś rano lub najdalej wczoraj.
Przytuliłyśmy się, smutnie patrząc na zgliszcza za oknem.
- Ciotka Stefania nie powinna burzyć tego domu - stwierdziłam.
- Musi, dom się wali, nie ma szans przetrwania. Zresztą to naturalne.
- Pewnie tak - przytaknęłam, chociaż obie, wdychając po raz ostatni zapach zimnych ścian izby, pragnęłyśmy, aby to wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
***
Jak mogło potoczyć się inaczej? Najstarszy członek naszej rodziny odszedł we śnie – trudno wyobrazić sobie lepszą śmierć.
A jednak mogło. Od środka. Piętnaście lat wstecz, kiedy wyjechałam na studia, gdzie poznałam ludzi i miejsca, które były dla mnie ważniejsze od starej kobieciny, snującej się po ruderze z przeciekającym dachem.
Czy dowiedziałabym się czegoś więcej o murku przy schodach oprócz tego, że ciotka Stefania złamała na nim nogę?
Prababcia powtarzała: „nic nie da się powtórzyć”.
Proste i kropka – pomyślałam, wychodząc na balkon zapalić.
Za dwie godziny odjeżdżał mój pociąg do świata z zakrętami uliczek, które znałam na pamięć. Z burdelami w ciemnych zaułkach i Murzynami handlującymi pervitinem w centrum.
Miałam powrócić do spacerów nad rzeką, słonecznych promieni odbijających się od grzbietów leniwych łabędzi. Wieczorów spędzonych w kinie, ostatniego metra, które odjedzie sprzed nosa. Pustego łóżka i serca. Zarwanych nocy nad raportami, kolejnego awansu i porannego otępienia.
-Niech to szlag, kim jestem? – Złapałam się za głowę. Prababcia zawsze potrafiła uspokoić skołowane myśli, pokrzepić kulejącą duszę. Wraz z nią odeszła pewność.
Zrezygnowana usiadłam na kanapie. Matka weszła do pokoju, zerkając na niedomkniętą walizkę.
- Jesteś spakowana?
-Tak.
-Kiedy przyjedziesz?
-Za tydzień.
-Za tydzień? – powtórzyła, nie dowierzając.
-Tak.
- Czy coś się stało? – zapytała, zatroskanym głosem.
- Nic się nie stało. Muszę częściej was odwiedzać, żeby nie stracić siebie.
- Nie stracić siebie?
- Tak mamo, siebie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt