W gabinecie siedziało dwóch mężczyzn. Rozparli się w olbrzymich, skórzanych fotelach i od kilku minut trwali w milczeniu. Miny mieli marsowe. Nie grzeszyli urodą, ba, gdyby ich nieco pochylić nad stojącym między nimi biurkiem do złudzenia przypominaliby dwa kamienne gargulce.
Powietrze wypełniał świszczący oddech klimatyzatora. Delikatne, przyjemnie chłodne podmuchy z mozołem kołysały ciężkimi zasłonami. Słońce miało niemały problem ze znalezieniem drogi w gęstym splocie materiału, lecz mimo to ani trochę nie spokorniało. Jego promienie były boleśnie gorące.
Młodszy mężczyzna nerwowo przeczesywał przerzedzone włosy. Myślami odpłynął gdzieś daleko. Starszy natomiast w skupieniu obserwował każdy ruch towarzysza.
Unosił się wokół nich zapach perfum, starego drewna, kurzu oraz niezręcznego zakłopotania. Ostatnia nuta była najlepiej wyczuwalna.
- Wszyscy słyszeliśmy, że jesteś chory – zaczął starszy – a teraz mi mówisz, że to wcale nie grypa ani inne przeziębienie. Co ci właściwie dolega?
- ONI! - prychnął - ludzie.
Mężczyźni, najwyraźniej lubiący niespieszną dyskusję, znów zamilkli. Ciszę przerwało przeciągle skrzypnięcie znudzonego fotela. Nawet meble były od nich mniej cierpliwe.
- Nie jestem pewien czy dobrze zrozumiałem. Ludzie ci w czymś przeszkadzają?
- I tak i nie. Po pierwsze - wyprostował kościsty palec - moim problemem są ONI, wszyscy ale nikt z osobna.
Starszy mężczyzna pokiwał głową choć wolał się w nią podrapać. Postanowił nie okazywać zdziwienia.
- Po drugie - następny palec dołączył do poprzedniego - słowo "przeszkadzają" nie opisuje najtrafniej moich uczuć.
- W takim razie – poprosił najmilej i najspokojniej jak potrafił - opowiedz to swoimi słowami.
Młodszy nie potrzebował dalszej zachęty. Zamknął oczy i przez krótką chwilę zbierał myśli. Wreszcie pstryknął palcami, usiadł prosto i zaczął mówić.
- Mój stan opisałbym jako sinusoidę - nakreślił w powietrzu niedbałą, falistą linię – co najmniej cztery razy w tygodniu śni mi się ten sam koszmar. Zanim jednak rozwinie się i w pełni wykorzysta posiadany arsenał grozy jest bardzo niewinny. Przyjmijmy wiec, ze to punkt zero. Dołek naszej krzywej. Wszystko jasne?
W odpowiedzi otrzymał nieśmiałe potaknięcie.
- Idę ulicą. Jest piękny, majowy dzień. Wszystkimi zmysłami wyczuwam budzące się do życia... Życie? – skrzywił się z niesmakiem - Nie, źle to brzmi, wybacz. Ale rozumiesz, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, łapiesz?
Znów nieme potwierdzenie.
- I nagle linia drga! Wychyla się ku górze. Czuję ucisk w żołądku a niewidzialna ręka powoli wykręca pętle moich jelit. Na horyzoncie pojawiają się ONI. Najpierw jest ich niewielu, ale z każdym oddechem widzę kolejnych. Chcę umrzeć, zastygnąć tak aby mnie nie zauważyli jednak ciało jest nieposłuszne. Serce przyspiesza, oddech przechodzi w chrapliwe sapanie. ONI nadchodzą. Bzyczą, jak irytujący komar, trajkoczą o bezsensownych rzeczach, szydzą i plują jadem. Słyszę ich coraz wyraźniej, uderzają w uszy niczym huragan, wzbudzają bolesny sztorm endolimfy. A wiesz co w tej nawałnicy dźwięków jest najgorsze?
Przeczący ruch głową.
- Bicie serc. Dudnią jak tam-tamy. Zwiastują śmierć. Namnażają się, powielają jak jakaś paskudna bakteria aż wreszcie swą masą przesłaniają słońce. Nie czuję nic prócz dotyku ich ciał. Zaczyna brakować mi tchu, zapadam się w ciemność aż wreszcie, w momencie największej paniki i zwątpienia budzę się z krzykiem. To będzie górka w wykresie. Najczęściej nie jestem w stanie już usnąć. Powoli się uspokajam, krzywa znów nakreśla dołek.
- A co dzieje się w trakcie dnia?
- Nad ranem nie jest źle… – odparł niepewnie – No, przynajmniej dopóki nie zacznę słyszeć głosów. Wtedy panikuję.
- Czyje głosy słyszysz?
- Sąsiadów – uśmiechnął się chytrze – i przechodniów. Moja żona może potwierdzić, że istnieją. No już, nie patrz na mnie jakbyś mi nie wierzył!
- Ja nie sądziłem… nie podejrzewałem…
- Że jestem wariatem? – roześmiał się serdecznie – Bo nie jestem. Lęk zawsze jest irracjonalny, ale mój wyjątkowo trudno wybija się z głowy. Wszak to ONI mordowali, grabili, gwałcili. To ONI byli, są i będą przerażająco plugawi.
- Oni czyli my?
- W rzeczy samej – potwierdził ponuro.
- A mimo to jesteś w stanie tu siedzieć i ze mną rozmawiać.
- Mam dobre leki ,niedawno zaczęły działać. No i pewien miły pan tresuje mnie jak psa – uśmiechnął się blado – nazywają to terapią. Małymi kroczkami wrócę na łono ukochanego społeczeństwa, znów pójdę do pracy. I wiesz co? - wbił w towarzysza przenikliwe spojrzenie – tobie też się uda. Mówię ci to jako psychiatra i jako przyjaciel.
- Co takiego mi się uda?! - fuknął.
- Wyleczyć się. Wiem, że od lat z gracją linoskoczka balansujesz na krawędzi kieliszka. Wiem, że póki co nie utonąłeś. Wiem, że powoli mylisz kroki. Proszę – w jego głosie znać było desperację - daj sobie pomóc.
- Czyli… – zapytał głucho – czyli nie przypadkiem wysłali mnie żebym sprawdził co u ciebie słychać?
Odpowiedział mu najcieplejszym uśmiechem na jaki było go stać.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt