Teofil (rozdziały 1-3) - Anka Mrowczynska
Proza » Humoreska » Teofil (rozdziały 1-3)
A A A

I

Od początku miał pecha. Tak przynajmniej twierdził, żaląc się swojemu terapeucie:
- P-p-p-panie Janko-ko-ko-kowski, ja mam pe-pe-pe-pecha od po-po-po-początku. Najpierw, za-za-za-zaraz po tak trau-trau-trau-traumatycznym wydarze-rze-rze-rzeniu jakim są naro-naro-naro-narodziny, pielęgniarka upuści-ci-ci-ci-ciła mnie i spadłem na-na-na-na-na podłogę. Jakby tego było ma-ma-ma-mało, dwa dni pó-pó-pó-później, najwy-wy-wy-wyraźniej dlatego, że-że-że-że, jak panu mó-mó-mó-mówiłem, matka mnie niena-niena-niena-nienawidziła, wymyśliła nadać mi imię Te-te-te-teofil. Kto przy zdrowych zmy-zmy-zmys-zmysłach i braku niena-niena-niena-nienawiści do swojego syna, nada mu i-i-i-imię Teofil? No któ-któ-któ-która matka by tak zro-zro-zro-zrobiła? Co?
Terapeuta tylko bezradnie rozkładał ręce. To prawda. Teofil to kawał wyjątkowego pechowca. Na dodatek pięcioletnia terapia nie przynosiła najmniejszych rezultatów. Jego skostniała osobowość i lęk przed jakąkolwiek zmianą uniemożliwiał mu leczenie. Pan Jankowski postawił sobie za punkt honoru pomoc Teofilowi. Tylko jeszcze nie wiedział jak… jego dwudziestoletnie doświadczenie w pracy zawodowej zdawało się na nic. Takiego pacjenta nie widzieli najstarsi górale.

Miał psa, ale i fobię społeczną. Dlatego kupował regularnie metr kwadratowy dywanu trawiastego i rozwijał go na balkonie. Zauważył, że pies załatwia się tam tylko wtedy, gdy balkon zamiast wykładziny dywanowej pokrywa dywan trawiasty. Po psim wypróżnieniu i uprzednim uprzątnięciu fekaliów, zwijał trawę i odstawiał ją w kąt. Spacer z psem – odhaczone. Dobrze, że jego kot egipski Kudłacz załatwiał się do kuwety.

Był to mężczyzna średniego wzrostu po pięćdziesiątce. Zawsze nienagannie ubrany. W czarnym prochowcu i kapeluszu – niezależnie od pogody. Jego wieku nie zdradzały kruczoczarne gęste włosy. Kiedyś zapuścił wąsa, tak na próbę. I już go nie zgolił. Nikt nie wiedział z czego się utrzymuje, jako że do pracy nie chadzał. Było to jego słodką tajemnicą. My też nie będziemy w to wnikać.

Teofil nie lubił rozmawiać, przez swoje jąkalstwo. Zwykłe „dzień dobry” trwające zazwyczaj mniej niż dwie sekundy w jego wykonaniu urastało do utworu o długości czterech sekund. Wyjątkiem były cotygodniowe sesje, na których się rozgadywał, żaląc się na swój los.
- Cze-cze-cze-czemu mnie tak poka-poka-poka-pokarało? – dopytywał się za każdym razem.
- Panie Teofilu. Proszę spróbować skupić się na zmianie, zamiast na rozpamiętywaniu. Pracujemy razem już pięć lat, a efektów nie widać.
- Pa-pa-pa-panie kocha-kocha-kocha-kochany. Ale czemu mnie tak po-po-po-pokarało?
Pan Jankowski wzdychał z bezsilności. Zdawałoby się, przypadek beznadziejny.

Pewnego dnia terapeuta nie wytrzymał.
- Panie Teofilu. Przychodzi pan do mnie od pięciu lat, a poprawy jak nie było, tak nie ma. Coś jest nie tak. Czy pan w ogóle chce się zmienić? Ma pan bardzo nasiloną fobię społeczną. Na terapii indywidualnej się jej pan nie pozbędzie. Może da się pan w końcu namówić na terapię grupową?
- Bo-bo-bo-boże broń!
- Jak będzie się tak pan zapierał, to nic z tego nie będzie. Powiem szczerze. Wyczarpałem już wszystkie możliwości.
Teofil zdawał się tego nie słyszeć.
- To co? Do zo-zo-zo-zobaczenia za ty-ty-ty-tydzień.

Dwupokojowe mieszkanie z kuchnią, łazienką i ubikacją było jego oazą. Rzadko je opuszczał. Właściwie wychodził z niego tylko raz w tygodniu, gdy szedł na terapię. Całe szczęście, że Centrum Psychoterapii mieściło się naprzeciw jego kamienicy. Oddzielała je ruchliwa ulica. Do przejścia dla pieszych było daleko. To z lewej strony było za targiem, gdzie kręciło się mnóstwo ludzi. To z prawej było za galerią handlową, gdzie kręciło się jeszcze więcej ludzi. Dlatego opracował sobie metodę przechodzenia przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Stawał na krawędzi chodnika. Rozglądał się w lewo, prawo, lewo. Po czym dotykał jezdni lewą nogą, potem prawą, potem znów lewą. Ten rytuał miał go uchronić przed wypadkiem. Następnie zamykał oczy i przebiegał na drugą stronę. Nie rzadko samochody hamowały z piskiem opon, bo wbiegał prosto pod koła. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności dotąd nie miał wypadku. Jego terapeuta oglądał te dramatyczne sceny, gdyż jego gabinet miał okno na ulicę.
Często mówił Teofilowi:
- Panie Teofilu, tak być nie może. W końcu coś pana potrąci. Musi pan zacząć korzystać z przejścia dla pieszych.
- Cze-cze-cze-czekam aż wybu-wybu-wybu-wybudują przejście pod-pod-pod-podziemne.
- Ale zanim je wybudują, pan może mieć wypadek. Dzisiaj znów samochód zatrzymywał się z piskiem opon. Panie Teofilu. Niech pan korzysta z przejścia dla pieszych.
Teofil jednak wiedział swoje. Rytuał przejścia zapewniał mu bezpieczeństwo.

 

II

To był dzień jak każdy inny. Teofil wstał, pościelił trzykrotnie łóżko i poszedł umyć zęby. Trzykrotnie nakładał pasę na szczoteczkę, trzykrotnie przepłukał usta. Trzykrotnie strzepnął szczoteczkę, po czym trzykrotnie umył twarz, którą wytarł trzykrotnie. Poszedł się ubrać. Trzykrotnie zakładał każdą część odzieży. Kiedy był gotowy, poszedł do kuchni. Nasypał trzy razy po pół łyżeczki kawy, co dawało półtorej łyżeczki. Nie mógł jednak wykonać tego w dwóch ruchach. Podzielenie tej czynności na trzy etapy dawało gwarancję:
a) smaku kawy,
b) bezpieczeństwa – od małego wierzył, że trzykrotność uratuje go przed niebezpieczeństwem np. oblania się kawą lub poparzenia wrzątkiem. Co by było, gdyby wsypał półtorej łyżeczki na dwa razy i przy zalewaniu kawy pękł by kubek? Niechybnie by się poparzył. Liczba trzy stała na straży jego bezpieczeństwa. Gdy kawa się zaparzyła posłodził ją trzema łyżeczkami cukru. Co prawda wystarczyłyby mu dwie łyżeczki, ale wiadomo… do trzech.
Następnie przyszedł czas na wyjście z Goliatem. Otworzył balkon, wyjął z rogu dywan trawiasty i rozścielił na podłodze.
„Tam do licha” – pomyślał. Nie zdążył zrobić tego trzykrotnie, bo Goliat już się załatwiał. Spacer odhaczony.
Teraz czas na zakupy, które w jego wykonaniu, podobnie jak wyjście z psem, zostały zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Pilnował zawsze wypełniania każdego kroku autoinstrukcji z należytą dokładnością – tak, jak uczyła go mama.
Otóż zakupy zostały przez niego zaplanowane następująco:
1. Napisać listę zakupów.
2. Sprawdzić trzykrotnie listę zakupów.
3. Wsadzić pieniądze do koperty.
4. Po czym trzykrotnie sprawdzić czy pieniądze tam są.
5. Spiąć kopertę z listą zakupów.
6. Tego punktu nie trzeba sprawdzać trzykrotnie, bo widać to gołym okiem.
7. Wziąć koszyk wiklinowy z przymocowaną do jego rączki sznurkiem.
8. Trzykrotnie sprawdzić czy sznurek jest dobrze przymocowany.
9. Otworzyć okno.
10. Zapukać trzy razy w kaloryfer. Koniecznie nożem z drewnianą rączką.
11. Wychylić się i zobaczyć, czy sąsiadka jest w domu.
12. Janina Biegała obecna.
13. Spuścić koszyk na sznurku.
14. Poczekać aż sąsiadka go przejmie.
15. Wychylić się i sprawdzić, czy na pewno go przejęła.
16. Wciągnąć sznurek z powrotem.
17. Zamknąć okno.
18. Trzykrotnie podziękować w myślach sąsiadce.
19. Osunąć się na krzesło wskutek wyczerpania emocjonalnego.

Oczywiście wszystkie te czynności mógłby wykonać raz, ale miał niestety również nerwicę natręctw. Mógłby też iść sam na zakupy a przynajmniej zanieść sąsiadce listę. Jednak nasilona fobia społeczna kazała mu być zapobiegawczym. Nie lubił, gdy ktoś na niego patrzy.
Spuszczania koszyka piętro niżej, nauczyła go pani Janka, która jako młoda dziewczynka walczyła w Powstaniu Warszawskim. Była kurierką. Szybka i bardzo zwinna. Teofil zastanawiał się, ile mogła mieć lat. Według jego wyliczeń, powinna być koło osiemdziesiątki. Jednak nie zdradzała takiego wieku ani wyglądem, ani sprawnością. Chętnie robiła mu zakupy, dzielnie dźwigając nawet pięciolitrową wodę mineralną dwa razy w tygodniu.
W oczekiwaniu na zakupy mógł nakarmić kota.

Chyba zgłodniał. Poszedł do kuchni przygotować śniadanie. Jak zwykle był to ser biały z jogurtem i pomidorem. Codziennie na śniadanie jadł ser biały z jogurtem i pomidorem. Wcale nie przejmował się tym, że od sera białego z pomidorem mogą go boleć stawy. Był to jego ulubiony posiłek. Przy obieraniu pomidora zadzwonił telefon. Kto to mógł dzwonić? Przecież on nie rozmawia przez telefon! Nie lubił tego przez swoje jąkalstwo i przez fobię społeczną. Tymczasem telefon dzwoni i dzwoni. W końcu się przełamał.
- Ha-ha-ha-halo… Tak… Teo-teo-teo-teofil. Przy te-te-tele-telefonie.
Po chwili.
- Ja-ja-ja-jak to go nie-nie-nie-nie ma? Porwa-porwa-porwa-porwany?! List?… Ja?… Aha… Do wi-wi-wi-widzenia.
Szok! Jego terapeuta został porwany! Właśnie dzwonili z centrum psychoterapii. Odwołali jutrzejszą sesję. Ale nie to go martwiło najbardziej. Rejestratorka mówiła coś o tym, że to on ma go uratować. Że znalazła jakiś list. On? On miał kogoś uratować? Jak?
Jego gorączkowe rozmyślania przerwało trzykrotne uderzenie w kaloryfer. Zakupy przyszły. Poszedł do kuchni, otworzył okno i spuścił sznurek. Upewnił się, że wypuścił jego odpowiednią długość. Szarpnięcie. Może wciągać.
Rozmyślając o telefonie wrócił do przygotowywania śniadania. Ręce tak mu się trzęsły, że upuścił widelec.
„Tam do licha, Adaś”- zestresował się. W myślach się nie jąkał.
Znał dobrze ten przesąd. Przyjdzie ktoś głodny. Tylko jedna osoba jest wiecznie głodna i wpada do Teofila bez uprzedzenia zupełnie nie przejmując się jego zaawansowaną fobią społeczną: sąsiad Adaś.
Z Adasia to w ogóle jest niezły agent. Całymi dniami pali trawkę. „Jak on się utrzymuje? Za co on żyje? Co on robi?” – często się nad tym zastanawiał, ale nigdy nie zapytał.

Nie minęło piętnaście minut. Dzwonek do drzwi. Teofil na drżących nogach poszedł zobaczyć kto to. Nie miał ochoty na żadne odwiedziny. W szczególności wiecznie uśmiechniętego Adasia. On tu miał poważne zmartwienie i nie w głowie mu były rozrywki.
- A-a-a-adaś – szepnął pod nosem wyglądając przez wizjer.
- Otwórz. Wiem, że tam jesteś!
Otworzył.
- Siema Teo! Jest taka sytuacja. Robię te ciasteczka. Te… no wiesz. I zabrakło mi cukru. Pożycz szklankę. A co ty taki spięty?
- A-a-a-a-a.
- Aaa coś ty się tak zaciął?
- A-a-a-adaś.

Poszli do kuchni. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
- Ty, stary, ktoś ci w drzwi wali. Kto to może być?
- Nie-nie-nie-nie wie-wie-wie-wiem. – odrzekł przestraszony.
- Ty, to ja sprawdzę! – Adaś zerwał się z krzesła zanim Teofil zdołał zaprotestować.
- Stary, ale numer! List dostałeś! – krzyknął Adaś z przedpokoju – Ciekawe od kogo.
Teofil wyrwał kopertę z ręki Adasia. Kto to mógł pisać?
- K-k-k-kto to d-d-d-dał?
- A nie wiem. Leżało pod drzwiami. Dawaj, otwieramy!
Adaś jednym ruchem ręki wyrwał Teofilowi kopertę i ją otworzył.
- „Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swojego terapeutę nie zawiadamiaj policji. Rób co ci każę. Podążaj za wskazówkami”. Stary, co tu jest grane?
- Nie-nie-nie-nie wie-wie-wiem.
- To jakaś hydrozagadka! Wiem! Pomogę ci ją rozwikłać! A teraz daj dwie szklanki cukru. Trzeba napiec zapas ciasteczek.

Adaś poszedł do domu piec ciasteczka. Nagle zadzwoniła do drzwi sąsiadka.
- Panie Teofilu! Panie Teofilu! Proszę otworzyć. List do pana!
- Ta-ta-ta-tam do licha! – Teofilowi włosy stanęły dęba.
- Niech pan otworzy! Panie Teofilu! Mogę zamknąć oczy.
Teofil spojrzał przez wizjer. Pani Janka jedną ręką zasłaniała oczy, a w drugiej trzymała kopertę. Wziął głęboki wdech i otworzył. Zwinnym ruchem wyrwał sąsiadce kopertę i zatrzasnął drzwi.
- Ależ panie Teofilu!
Teofil nie słuchał. Rozdarł kopertę, wyjął list i przeczytał: „Idź do dozorcy”. Kto i po co się z nim w tak ohydny sposób bawił? Kto i dlaczego tak się nad nim znęcał? Nie wiedział. Już miał osunąć się po ścianie na podłogę, gdy usłyszał:
- Panie Teofilu! Może w czymś pomóc?
„Pani Janka” – pomyślał. Otworzył drzwi i wciągnął sąsiadkę do mieszkania. Kobieta dzielnie trzymała zasłonięte oczy.
- Czy już mogę? – zapytała powoli ściągając rękę z oczu. Teofil nie zaprotestował. – Stało się coś? Coś pan taki blady?
- Te-te-te-terape-pe-pe-pe-peuta.
- Co terapeuta? Drogi panie? Co się stało?
- Po-po-po-porwa-wa-wa-wany.
- Mój Boże! Terapeuta porwany? Co też pan mówi?
Teofil podał pani Jance obie kartki. Gdy je przeczytała, pokręciła głową.
- Nie ma wyboru. Pomogę panu. Musimy rozwiązać tę zagadkę!
- Nie-nie-nie mam si-si-si-siły. – ledwie dokończył zdanie i zemdlał.

 


III

- Filu… Teofilu… Panie… Filu… – powoli odzyskiwał świadomość.
Co się stało? Stała nad nim pani Janka.
- Panie Teofilu. Zemdlał pan. Jak się pan czuje?
- Co-co-co-co pani tu… – zerwał się na równe nogi, ale zakręciło mu się w głowie i usiadł na podłodze.
- Nic pan nie pamięta?
- Jak pa-pa-pa-pani tu…
- Wpuścił mnie pan. Może to odświeży panu pamięć – podała mu dwie kartki.
Tak. Teraz sobie przypomniał. Wszystko pamiętał. Czyli to wydarzyło się naprawdę. A miał nadzieję, że to był tylko koszmar.
Powoli podniósł się z podłogi. Wskazał ręką kuchnię.
- Za-za-za-zapraszam. Zro-zro-zro-zrobię ka-ka-ka-kawy. Ile ły-ły-ły-łyżeczek?
- Jedną proszę.
- Je-je-je-jedną… – Teofil zakłopotał się. Jeden przez trzy to jedna trzecia. Trzy razy jedna trzecia łyżeczki. Pani Janka obserwowała nasypywanie kawy do kubka. Nie mogła powstrzymać śmiechu.
- I pan zawsze tak wszystko na trzy rozdziela?
- Tak – uciął krótko. Poczuł się urażony.
- Panie Teofilu. Proszę mi wybaczyć.
- Nie-nie-nie-nie gnie-gnie-gnie-gniewam się.
- Co też pana spotkało? Porwanie terapeuty? To jak z filmu akcji albo kryminału.
- Nie-nie-nie-nie wiem co się-się-się-się stało. Tera-tera-tera-terapeuta przepa-przepa-przepa-przepadł.
Nagle dzwonek do drzwi.
- A ko-ko-ko-kogóż to niesie? – Teofil poszedł otworzyć drzwi. Adaś.
- Siema Teo! Upiekłem ciasteczka. Pomyślałem, że może chcesz od razu… dzień dobry. Nie wiedziałem, że masz gościa – Adaś zmieszał się wchodząc do kuchni. – To może ja przyjdę kiedy…
- Zo-zo-zo-zostań. To je-je-je-jest pani Ja-ja-ja-janka.
- Janina Biegała. Miło mi.
- Adaś. Adam. Mieszkam pod…
- Piątką. Wiem.
- Ka-ka-ka-kawy?
- Ja sobie nasypię – Adaś podszedł do stołu.
- Panie Adamie, wie pan co spotkało naszego pana Teofila?
- Porwanie! Wiem. To jest jakaś hydrozagadka. Już mówiłem Teo, że mu pomogę.
- No to jest nas dwoje. Ja również chcę pomóc.
- Teo, kiedy pójdziesz do dozorcy?
- Nie-nie-nie-nie wiem.
- To może teraz, co Teo?
- Ni-ni-ni-nie.
- To co? Może ciasteczko?
- To te słynne ciasteczka? – zainteresowała się pani Janka.
- Tak… – odpowiedział niepewnie Adaś. – Skąd pani…
- Panie Adamie, cała klatka o nich mówi. To co, spróbujemy?
Adaś wziął talerzyk i wyłożył swoje specjały.
- To smacznego. A pani wie, że one są…
- Ze specjalną przyprawą. Wiem.
Każdy wziął po ciasteczku.

Godzinę później.
- To co, Teo? Kiedy się odważysz iść do dozorcy?
- A mo-mo-mo-może ty byś-byś…
- Nie ma mowy – przerwał mu. – Masz te zadania wykonywać osobiście. Tak napisali. Chcesz żeby coś się stało terapeucie?
- Nie.
- Więc musisz sam. Jesteś już na wspomagaczu. Dasz radę.
- A co ma nie dać? – pani Janka zaczęła się śmiać. – Panie Teofilu, ależ pan masz śmiesznego wąsa. – śmiała się już na całego.
- Teo, pani ma rację. Ten twój wąs jest taki zabawny!
- Daj-daj-daj-dajcie spokój. Naje-naje-naje-najedliście się ciaste-ciaste-ciaste-ciasteczek.
- Teo! Do dozorcy!
Pani Janka i Adaś śmiali się do rozpuku. Tylko Teofilowi nie było do śmiechu. Zauważył, że przez ciasteczko ma trochę mniejszy opór przed wykonaniem pierwszego zadania. Może i racja? Może mógł iść teraz? Teraz albo nigdy.
- I-i-i-idę.
- No proszę! Teo spiął się w sobie! My tu zaczekamy na ciebie jeśli nie masz nic przeciwko.
- Czeka-czeka-czeka-czekajcie. Zaraz wra-wra-wra-wracam.
Wyszedł z mieszkania i stanął przy schodach. Wahał się. Nie wiedział czy aby na pewno powinien zejść na dół. Zrobił krok. Potem drugi i trzeci. Znów się zatrzymał.
„Co ja powiem?”
Co on powie dozorcy? To pytanie kazało mu się zatrzymać. Zadzwoni dzwonkiem do drzwi i co? Co powie? Że przyszedł po wskazówkę? Zapyta skąd ma tę wskazówkę? A jeśli nie będzie żadnej wskazówki? Zrobi z siebie idiotę. Panie, daj pan wskazówkę. A pan wskazówki nie ma. Co wtedy będzie? A jak będzie miał wskazówkę? Co w niej będzie? Może zadanie, którego nie zdoła się podjąć? Musi zejść na dół. Zjadł ciasteczko. Nabrał odwagi. Więcej nie będzie jej miał. Musiał się przełamać. Nie może. Cofnął się. Wszedł do mieszkania.
- Nie-nie-nie-nie mogę – powiedział od progu kuchni.
Adaś i pani Janka bawili się w najlepsze. Rozmawiali, żartowali. Atmosfera była luźna.
- Daj spokój Teo! Jak to nie dasz rady? My nie możemy tego za ciebie zrobić. To jest twoje zadanie.
- Nie mo-mo-mo-mogę. Nie dam ra-ra-ra-rady.
- E tam nie da pan rady. Panie Teofilu, to może my wyjdziemy z panem na klatkę. Pomoże to panu?
- Nie-nie-nie-nie wiem.
- Ale to jest bardzo dobry pomysł. Chodźmy.
We trójkę wyszli z mieszkania.
- No Teo. Dajesz!
Teofil znów stanął u szczytu schodów. Przełknął ślinę. Mieli rację. Trzeba to było załatwić. Raz kozie śmierć. Zaczął powoli schodzić na trzęsących się nogach.
- Dawaj Teo! Lewa! Prawa! Lewa! – dopingował go Adaś.
Gdy zostało mu do pokonania półpiętro, zatrzymał się.
„Dzień dobry. Ja po wskazówkę. Dzień dobry. Wskazówka. Witam, ma pan wskazówkę? Witam, gdzie wskazówka?”. Zastanawiał się, jak zagadać.
- Teo dajesz! – rozległ się krzyk z góry.
Zszedł pod drzwi dozorcy. Otarł pot z czoła. Trzykrotnie zapukał. Jednak w tym samym momencie przeraził się, że ktoś może mu otworzyć i zaczął wbiegać po schodach. A nawet małe dzieci wiedzą, że po schodach się nie biega. W stresie zapomniał o tej starej prawdzie. W połowie schodów potknął się, zaplątał we własne nogi i koziołkując spadł wprost pod drzwi dozorcy.
Drzwi się otworzyły. Rosły mężczyzna spojrzał przed siebie. Nikogo nie było. Zerknął w dół. Teofil leżał nakryty własnymi nogami i próbował się podnieść.
- A co się panu stało? – dozorca wyciągnął ku niemu dłoń.
Teofil wstał i się otrzepał.
- Wska-wska-wska-wskazówka – powiedział krótko.
- Jaka wskazówka?
- Ma pa-pa-pa-pan dla mnie wska-wska-wska-wskazówkę?
- Chodzi panu o list? Dostałem jakiś list dla pana. Chwileczkę.
Dozorca odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Po chwili otworzył.
- Proszę bardzo – podał mu kopertę.
- Kto-kto-kto-kto to dał?
- Nie wiem. Było u mnie w skrzynce. Tam ma pan na kopercie napisane „oddać w ręce Teofila”. To oddaję.
- Dzięku-dzięku-dzięku-dziękuję.
Teofil wszedł na górę.
- Ma-ma-ma-mam! – krzyknął gdy tylko zobaczył rozbawioną dwójkę sąsiadów.
- I co tam piszą? – Adaś był niecierpliwy.
- Nie-nie-nie-nie wiem je-je-je-jeszcze.
- To otwieraj, na co czekasz?
- Chodź-chodź-chodź-chodźcie na kawę – powiedział wchodząc do mieszkania i rozrywając kopertę.
Stanął w drzwiach kuchni. Nie wierzył własnym oczom.
„Masz psa. Zacznij z nim wychodzić na dwór.”
- Tam do li-li-li-licha! – krzyknął. – Obse-obse-obse-obserwują mnie! – podał kartkę Adasiowi.
- Teo, robi się niebezpiecznie. Skąd oni wiedzą, że masz psa? Chyba rzeczywiście cię obserwują.
- Co tym razem? – zaciekawiła się pani Janka.
- Teo ma zacząć wychodzić z psem – powiedział Adaś podając jej kartkę.
- To chodźmy od razu – pani Janka była gotowa do wyjścia.
- Nie – uciął Teofil. – Ja nie-nie-nie-nie będę czy-czy-czy-czyimś zakła-zakła-zakła-zakładnikiem. Koniec!
- Ale panie Teofilu, co z terapeutą?
- Nic. Wypu-wypu-wypu-wypuszczą go. Ja nie rozu-rozu-rozu-rozumiem co mają dać te za-za-za-zadania.
- Rzeczywiście to dziwne jest. Masz rację Teo. Ale z drugiej strony nie każą ci skakać na bangee. Tylko wykonywać normalne czynności.
- Dla ko-ko-ko-kogo normalne dla te-te-te-tego normalne.
- No masz rację. Masz fobię społeczną. Ale wychodzenie z psem to normalna czynność. Nic nadzwyczajnego. Zobaczysz jak się Goliat ucieszy.
- Nie – uciął po raz drugi. – Ni-ni-ni-nigdzie nie idę.
- Panie Teofilu, racja. Niech pan dzisiaj sobie odpocznie. Miał pan masę wrażeń. My z panem Adamem nie będziemy panu przeszkadzać. Pójdziemy już sobie. To do jutra – rzuciła ciągnąc Adasia za rękaw.
- Tak, tak. Odpocznij Teo. Widzimy się jutro.
Gdy wyszli, Teofil zamknął drzwi i osunął się na podłogę. Kto mu to wszystko robił? I po co? Ktoś się z nim brzydko bawił, a on nie miał pojęcia kto to może być. A może terapeuta wcale nie został porwany? Tylko dlaczego dzwonili do niego z Centrum?
Nagle wpadł na doskonały pomysł. Zadzwoni tam i zapyta o niego. Może to była jakaś pomyłka?
Wziął słuchawkę do ręki i wykręcił numer.
- Ha-ha-ha-halo? Czy zasta-zasta-zasta-zastałem pana Janko-janko-janko-jankowskiego?
Nie zastał. Na dodatek rejestratorka znów mówiła coś o jakimś liście do niego. Postanowił to sprawdzić. Ubrał się i wyszedł na ulicę. Lewa. Prawa. Lewa. Noga lewa. Noga prawa. Noga lewa. Zamknąć oczy. Biec. Wszedł do budynku Centrum i udał się do rejestracji.
- Przepra-przepra-przepra-przepraszam.
- O, pan Teofil. Dobrze, że pan jest. Mam list do pana – wręczyła mu otwartą kopertę.
- Dlacze-dlacze-dlacze-dlaczego otwarte?
- Niech pan spojrzy na drugą stronę koperty. Jest zaadresowane do pana jak i do nas.
Rzeczywiście. Napis na kopercie głosił „Centrum psychoterapii, rejestracja oraz pan Teofil”. W takim razie wszystko się zgadzało. Wziął kopertę i wyszedł. Lewa. Prawa. Lewa. Noga lewa. Noga prawa. Noga lewa. Zamknąć oczy. Biec. Znów jakieś auto hamowało z piskiem opon, ale Teofil się tym wcale nie przejął.
Gdy wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi, wyjął kartkę z koperty. Teraz miał się dowiedzieć wszystkiego.
„Porwaliśmy terapeutę. Nie zawiadamiajcie policji, bo zginie. Pan Teofil ma zostać poinformowany. Tylko on może go uratować. Ma podążać za wskazówkami. Panie Teofilu, terapeuta liczy na pana”.
Tego było już za wiele. Tylko on może go uratować? Ale on wcale nie chciał nikogo ratować. On chce świętego spokoju i swojej prywatności. Może jednak wezwać policję? Spojrzał jeszcze raz na kartkę.
„Nie zawiadamiajcie policji, bo zginie”. Nie mógł tego zrobić panu Jankowskiemu. Bardzo go lubił. Zresztą wciąż wierzył, że on znajdzie jakiś sposób żeby mu pomóc. A teraz to on musiał pomóc terapeucie. Ale z psem nie pójdzie. I basta.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Anka Mrowczynska · dnia 30.01.2015 15:54 · Czytań: 1964 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Heisenberg dnia 30.01.2015 15:54
Moim zdaniem przesadzasz w tej stylizacji wypowiedzi bohatera. Rozumiem, że się jąka, ale przy dłuższych jego wypowiedziach spokojnie wystarczyłoby prze-prze-prze-przeciągać mniej słów. Bo np. pierwsze linijki tekstu bardzo męczą.

Dzień Teofila to trochę taki "Dzień Świra", szczególnie przez te natręctwa. Niemniej zaburzenia obsesyjno-kompulsywne zostały tu zgrabnie i wiarygodnie przedstawione.

Warto przejrzeć tekst pod kątem przecinków i literówek.

Pozdro
Anka Mrowczynska dnia 30.01.2015 18:53
długie zająknięcia są celowe - z biegam czasu (rozdziałów) jąka się coraz mniej
LukaszPeee dnia 07.02.2015 09:50
Zgadzam się z Heisenbergiem. Lekko przesadzone te zająknięcia. Wrzucam kilka uwag po przeczytaniu I rozdziału:

Cytat:
Jego skostniała osobowość i lęk przed jakąkolwiek zmianą uniemożliwiał mu leczenie. Pan Jankowski postawił sobie za punkt honoru pomoc Teofilowi. Tylko jeszcze nie wiedział jak… jego dwudziestoletnie doświadczenie w pracy zawodowej zdawało się na nic.

raczej uniemożliwiały
może zamiast jednego z zaimków dać: specjaliście czy coś podobnego

Cytat:
Miał psa, ale i fobię społeczną. Dlatego kupował regularnie metr kwadratowy dywanu trawiastego i rozwijał go na balkonie. Zauważył, że pies załatwia się tam tylko wtedy, gdy balkon zamiast wykładziny dywanowej pokrywa dywan trawiasty. Po psim wypróżnieniu i uprzednim uprzątnięciu fekaliów, zwijał trawę i odstawiał ją w kąt. Spacer z psem – odhaczone.


Cytat:
Dobrze, że jego kot egipski Kudłacz załatwiał się do kuwety.

Dobrze, że jego egipski kot, Kudłacz, załatwiał się...
Dobrze, że jego kot, egipski Kudłacz, załatwiał się...

Cytat:
Był to mężczyzna średniego wzrostu po pięćdziesiątce.

Jeśli zderzyć z poprzedzającym zdaniem, dziwnie brzmi.

Cytat:
Teofil nie lubił rozmawiać, przez swoje jąkalstwo.

przecinek zbędny

Cytat:
Zwykłe „dzień dobry”
Cytat:
trwające zazwyczaj mniej niż dwie sekundy
w jego wykonaniu urastało do utworu o długości czterech sekund.

pogrubione między przecinki

Cytat:
Wyjątkiem były cotygodniowe sesje, na których się rozgadywał, żaląc się na swój los.

może wystarczy: ... sesje, na których żalił się na swój los.

Cytat:
- Cze-cze-cze-czemu mnie tak poka-poka-poka-pokarało? – dopytywał się za każdym razem.

pogrubione zbędne

Cytat:
- Jak będzie się tak pan zapierał, to nic z tego nie będzie. Powiem szczerze. Wyczarpałem już wszystkie możliwości.

literówka

Cytat:
To z lewej strony było za targiem, gdzie kręciło się mnóstwo ludzi. To z prawej było za galerią handlową, gdzie kręciło się jeszcze więcej ludzi.

w drugim zdaniu: znajdowało się / pałętało się ich jeszcze więcej

Cytat:
Po czym dotykał jezdni lewą nogą, potem prawą, potem znów lewą.

może: i znów lewą

Cytat:
Nie rzadko samochody hamowały z piskiem opon, bo wbiegał prosto pod koła.

nierzadko

Cytat:
Jego terapeuta oglądał te dramatyczne sceny, gdyż jego gabinet miał okno na ulicę.

z okien jego gabinetu rozciągał się widok na ulicę / było widać ulicę.

Cytat:
Często mówił Teofilowi:
- Panie Teofilu, tak być nie może. W końcu coś pana potrąci. Musi pan zacząć korzystać z przejścia dla pieszych.

zbędne powtarzanie tego samego

Pozdrawiam
Łukasz
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty