Świat łez jest taki tajemniczy...
(A. de Saint-Exupery – Mały książę)
Ogród
Opowieść o tęsknocie
Zobaczyła go któregoś dnia rano. Małą dziecięcą główkę wystającą znad krzaków i prześwitujące przez liście szczupłe blade kolanka. Stał i patrzył na nią gotowy w każdej chwili do ucieczki, lecz może także i do uśmiechu, zależnie od tego, jaka będzie reakcja.
– Witaj – powiedziała niepewnie, nie przerywając pielenia.
Przez chwilę panowała cisza. Uniosła głowę, spróbowała się uśmiechnąć i wróciła do roboty. W końcu Mały poruszył się.
– Cześć – odparł cichutko.
Postał tam jeszcze przez jakiś czas, przestępując z nóżki na nóżkę, potem kucnął, przeczołgał się pod krzakiem i usiadł na trawie. Patrzył na grządkę kwiatów, którą pieliła, na jej ręce, i milczał. Ona także. Nie była wścibska. Rozmowna też nie. I chociaż nigdy nie dążyła do kontaktów z dziećmi, nie przeszkadzało jej, że tam sobie siedzi. Zastanowiło ją wprawdzie przelotnie, skąd się wziął w cudzym ogrodzie, nikt tu zazwyczaj nie przychodził, nie zapraszała też nikogo, uznała jednak, że nie warto pytać.
Niech sobie siedzi, jeśli chce – pomyślała. – Pewnie nic o mnie nie wie i dlatego. Jakiś wakacyjny dzieciak po prostu…
We wsi, na skraju której stał domek, miała opinię kobiety oschłej i nieprzystępnej. Stara panna z Willi Pod Różami – mówiono, gdy po paru latach pobytu nadal nie nawiązała z nikim znajomości. Zresztą przebywała tutaj tylko okresowo – od wczesnej wiosny do końca lata, czasem trochę dłużej, opiekując się posiadłością należącą do kuzyna z tytułu spadku po babce. Kuzyn, ze względów zarówno sentymentalnych, jak i całkowicie praktycznych, nie chciał jej sprzedawać. Wioska, malutka enklawa staroświeckich domków, miała piękne położenie, dogodny dojazd, była czysta i cicha. Dlatego też sporo ludzi z pobliskiego miasta wynajmowało tam kwatery, przyjeżdżając bądź całymi rodzinami, bądź też wysyłając dzieci na lato. Domek leżał na uboczu, a otaczający go ogród, okolony wysokim żywopłotem, skutecznie chronił przed ciekawością zarówno miejscowych, jak i różnych gości.
Może powinna była się zastanowić, którędy ten dzieciak przemknął, ale zbyła to wzruszeniem ramion. Słońce grzało łagodnie, ziemia pachniała, dobrze jej szło pielenie, a Mały nie wyrządzał żadnych szkód. Siedział, patrzył i milczał.
Nie przepadała za dziećmi. Za ludźmi także. Nie byli jej potrzebni. Stąd ta opinia oschłej. Ale tkwiła w tym również pewna uczciwość – nie dając niczego, niczego też nie pragnęła dostawać. Z kuzynem był inny układ, bo kochała ten ogród. W zasadzie jedyne, co kochała naprawdę, a jego nie obchodziło, co robi, byleby dom miał opiekę. Bał się wynajmowania i kłopotów z tym związanych, tak więc jeździła tutaj rokrocznie, odpoczywała przy pracy w ogrodzie, stroniąc swoim zwyczajem od jakichkolwiek kontaktów. Zawsze dziwiło ją, że ludzie mają tyle do powiedzenia. Ona nie miała. Może więc rzeczywiście była nieprzystępna?
W zamyśleniu nie zauważyła nawet, że dotarła do końca grządki, podniosła się więc z kolan i rozglądnęła za Małym. Ale Małego nie było. Znudził się i poszedł – uznała. Nie zawracając sobie dłużej głowy, sprzątnęła narzędzia, umyła ręce i zaparzyła herbatę. Wkrótce też zdarzenie umknęło jej z pamięci. Do czasu, gdy znowu się zjawił.
Siedział w tym samym miejscu – blady chłopczyk z piegami na nosku, jakby czekając na uśmiech. Co miała zrobić? Uśmiechnęła się oczywiście.
Chyba uznał to za powitanie, bo popatrzył na sadzonkę, którą trzymała w ręce, potem rozglądnął się dookoła i pokazał paluszkiem.
– Tutaj... – powiedział szeptem.
Przyjrzała się sceptycznie, bo nie lubiła, gdy ktoś jej cokolwiek narzucał, ale Mały miał rację. To było dobre miejsce.
– Potrzymasz? – spytała, dziwiąc się, czemu go pyta.
Mały wstał i wyciągnął rączkę. No i posadzili wspólnie tę różę. Potem odszedł parę kroków, spojrzał na ścieżkę, jakby chciał pobiegać, ale zawahał się i w końcu usiadł pod drzewem. Gdy po chwili podniosła głowę, już go nie było.
Tego dnia sprawdziła jednak ogród, żywopłot przylegający do siatki i zamknięcia furtek, a nie znajdując niczego, machnęła ręką na incydent, mimo ciekawości, skąd przyszedł.
Wszystko jedno – pomyślała. – Zapewne przypadek...
Ogród kwitł tymczasem i na drzewach pojawiły się zawiązki owoców. Strzygła właśnie trawnik, gdy przez szum kosiarki usłyszała tupot nóżek na ścieżce. Mały biegał. Zatrzymał się wreszcie z uśmiechem, ona też, popatrzyli na siebie, skinęła głową i weszła do domu. Wróciła ze szklanką soku, stawiając ją na niskiej ławeczce, po czym zabrała się ponownie do koszenia. Widziała kątem oka, jak Mały podniósł szklankę. I to jej wystarczyło. Jemu widocznie także, chociaż tym razem, zanim zniknął za drzewem, usłyszała cichutkie: Cześć.
– Cześć – odparła, ale nie przyglądała się, dokąd zmierza.
Po co? Może też nie lubił ludzi i chciał być sam przez chwilę?
Mimo to obeszła całą posiadłość. Okrążyła ją z zewnątrz, blisko płotu, ale nadal nie dostrzegła niczego, co mogło mu służyć za przejście. Więc którędy przechodził?
Nie dostrzegła też, co uświadomiła sobie nagle, żadnych śladów na jego ubranku – plam z trawy czy z ziemi... a może nie rzucały się w oczy? Zresztą nie była specjalnie spostrzegawcza i wiedziała, że ludzi, pewnie dzieci także, peszy nadmierne przyglądanie. Sama też tego nie lubiła. Jak również uwag na temat czyjegoś wyglądu. Pamiętała, że kiedyś, dawno temu, któraś z ciotek wykpiła jej wygląd. No i co z tego, ten dzieciak też miał bladą cerę. Rzeczywiście... bladziutką, choć trwała pełnia lata. Przebiegła myślą przez wszystkie spotkania... Czego jeszcze nie dostrzegła zajęta sobą? Był grzeczny i nieśmiały. Cichy, zbyt cichy nawet jak na dziecko – przyszło jej do głowy. – Co jeszcze? Czysty. Dbają o niego widocznie... ale jeżeli dbają, to dlaczego pojawia się sam, dlaczego nikt go nie szuka? Nic nie mówi, ale czy ja pytam o cokolwiek? Czasem biega po ścieżce, jakby nie wierzył, że potrafi... a ostatnio próbował wspiąć się na drzewo... Dobry Boże, przecież mógł spaść, a ja go nawet nie ostrzegłam... nie pomogłam... Czasem potrzebna jest pomoc, jak chociażby wtedy, gdy dziecko pluska rączką w ogrodowej sadzawce i wychyla się przez krawędź, żeby dosięgnąć polnego konika, który wpadł do wody... Co ja wtedy robiłam? Przesadzałam kwiaty czy coś podobnego?...
Ponownie okrążyła ogród. Prawdę mówiąc, już któryś raz z rzędu przez ostatni tydzień. Schylała się pod żywopłotem, rozgarniała krzaki i nagle uderzyło ją, że myśli o sprawach, które nigdy przedtem nie zaprzątały jej głowy. O czym w ogóle myślała przez te wszystkie lata? O życiu? Chyba tylko, że trzeba zapłacić rachunki... O ludziach? Żeby przypadkiem ktoś jej nie zaczepił, zmuszając do rozmów... O przyszłości? Właśnie! Czy myślała o przyszłości? O Boże! Przecież ona w ogóle nie myślała! Nie umiała myśleć! Podniosła się z klęczek, gdy nagle, jak obuchem, uderzyło ją ostatnie pytanie. – Czy w ogóle żyła?!
Następnego dnia poszła do wioski. Zrobiła zakupy, nawet zatrzymała się, żeby komuś wskazać drogę, a potem wróciła do domu i upiekła bułeczki. Zaczęła czekać...
Grabiła trawnik i w myślach rozmawiała z Małym. Rozmawiała nadal, zbierając owoce, wyrywając chwasty, ucinając zwiędłe kwiaty... patrzyła na różę, którą posadzili wspólnie, a potem spoglądała za siebie – ścieżka była pusta... w sadzawce zbierały się opadające liście... Trzeba je wyłowić... – myślała i znowu patrzyła na trawnik. Ogród stał się jakby za ciasny, a może to ona nie umiała znaleźć sobie miejsca?
Rozmawiała z nim nawet po wyjeździe. Zamykając domek na zimę, rozejrzała się ostatni raz i zapytała w myślach, dlaczego nie przyszedł. Pytała tak wielokrotnie podczas miesięcy dzielących ją od następnego lata. I nie potrafiła odpowiedzieć. Zastanawiała się też, dlaczego nie mogła go odszukać. Wioska była niewielka, a jednak nigdy nie natknęła się na niego, mimo że częściej niż kiedykolwiek odwiedzała sklepy. Tylko pytać się nie odważyła. Jaki zresztą mogła podać powód?
Stara panna, której uroiło się dziecko – pewnie by mówiono. I kogo miałaby zapytać?
A potem, na wiosnę, jak zwykle spakowała rzeczy i przyjechała.
Ogród wymagał gruntownego sprzątania, więc zabrała się do pracy i niepokój ostatnich miesięcy przygasł nieco. A może to nie był niepokój, bo czym w końcu mogła się niepokoić? Nie miała pojęcia, nie potrafiła tego nazwać, wiedziała jedynie, że chce być nadal tu, w ogrodzie... Może to była nadzieja? To, co odczuła, naciskając klamkę?
Zaczęło się lato, ogród wyglądał piękniej niż kiedykolwiek, a ona piekła bułeczki z owocami. Jakby na pamiątkę... Czy to zresztą wiadomo, nie rozumiała, dlaczego, choć potem czuła się lepiej.
Stygły właśnie, gdy ktoś zawołał od furtki. Podeszła nieufnie. W cieniu żywopłotu stał mężczyzna. Wysoki, spokojny, dobrze ubrany. Trzymał za rękę chłopczyka o szczupłej twarzyczce... Spojrzała uważniej. To był Mały!
Mężczyzna mówił coś, prosząc, a może przepraszał... nie słyszała, wpatrzona w dziecko.
Otworzyła furtkę. Mały zajrzał, rozglądnął się i pociągnął mężczyznę za rękaw.
– To ten ogród, co mi się śnił... – szepnął cichutko, a potem pobiegł prosto przez trawnik na ścieżkę.
– Proszę nam wybaczyć – równie cicho powiedział mężczyzna. – Mieliśmy wypadek w tamtym roku. Mały przez długi czas był w śpiączce, a kiedy się wybudził, zaczął opowiadać o jakimś ogrodzie... Przyjechaliśmy tutaj, bo jest spokojnie, no i przechodząc, Mały zobaczył tę posiadłość. Bardzo chciał wejść, dlatego zawołałem...
– Niech pan też wejdzie – powiedziała jak we śnie.
Mężczyzna przeszedł przez trawnik, usiadł na ławeczce i zapatrzył się w ogród. Tak, jakby witał się z czymś znajomym, czego nie widział wprawdzie, lecz znał z opowiadań.
A ona poszła do kuchni po bułeczki i… rozpłakała się.
Dla Lucy Maud Montgomery.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt