Jest pięć rodzajów poruszeń umysłu, które mogą być uciążliwe lub nieuciążliwe. Brak świadomości (avidya), egoizm (asmita), przywiązanie (raga), awersja (dveśa) i lęk przed śmiercią (abhiniveśa) to uciążliwości - Patańdźali.
Zero, jeden, cztery, osiem. Zero snu, jedna samotność, cztery ściany, osiem kątów.
Kątów. Nie lubię tego słowa. Kojarzy mi się z moją wewnętrzną pustką. A nie, to konto. Kąty to to, czego nie ma w Koloseum. Tak… Tylko czym jest Koloseum? Aha, wiem. Rzymianie, gladiatorzy, „Spartakus”, którego oglądałem wieczorem. I Neron, co spalił miasto, żeby pisać. Symbol męczeństwa chrześcijan. Coś jak Auschwitz dla Żydów. Swoją drogą ciekawe, czemu w takim obozie zagłady trzeba być cicho, a w Koloseum nie?
Siadam na krawędzi łóżka. Cholera, już prawie spałem! Mózgu, kiedy się wreszcie wyłączysz?
Ech… Już przed drugą, a trzeba wstać o siódmej. Niedobrze. Pójdę zmęczony na zajęcia i znowu wszystko będzie mnie denerwowało. To znaczy, zawsze wszystko na uczelni mnie denerwuje, ale po niewyspaniu jeszcze intensywniej. Już teraz czuję kłucie pod skórą – coś, jakby w tkankę łączną wbijały się malutkie noże do garbowania. I napięcie mięśni, tak mocne, że chyba zaraz wybuchną. Nagła hipertrofia: plus trzy centymetry w łapie w sekundę. Tren i meta wymiękają. (Kochanowski, Heisenberg – bez obrazy).1 Znacie to uczucie – „wychodzenie z siebie”. Jak tak dalej pójdzie, zacznę ogarniać out-of-body experience. I dobrze. Wyjdę z ciała, podfrunę do jakiegoś doktorka, gdy będzie napieprzał wykład, i kopnę go w dupę. Albo założę mu śmietnik na głowę, krzycząc: „Morda w kubeł”. Tak jest. Randi, szykuj milion!
Zachciało się ambitnego kierunku. Trzeba było pójść na jakąś filozofię albo – nie wiem – politologię, przynajmniej uczyłbym się ciekawszych rzeczy. À propos politologii, to jak w tym kawale: chyba pieprznę to wszystko i wyjadę w Bieszczady.
Nie wiem, po co mi te studia. Ale przynajmniej zdaję sobie sprawę ze swojej niewiedzy. Sokrates byłby dumny.
Czy jest jakimś prawem natury, że przez większość życia robimy rzeczy, które nie mają sensu?
Dobra. Położę się z powrotem, nie? Może zasnę. No więc się kładę. Śpimy.
Czemu to cholerne łóżko musi tak skrzypieć? I do tego poduszka… Jak położę się za wysoko, boli mnie kark. Jak za nisko, boli jeszcze bardziej. Spróbuję na boku. Kurde, teraz czuć w uchu bicie serca.
Łapię telefon, patrzę na zegarek. Zero, dwa, dwa, zero. Zero melatoniny, dwa przedramiona obolałe od podkładania pod głowę. Dwudziesta godzina bez snu. I palindrom, jakby na potwierdzenie, że tak będzie co noc.
Wstaję. Idę do łazienki. Światło razi, lecz tylko przez chwilę. Racja, mózgu, to doskonała pora, żeby poprzyglądać się sobie w lustrze. Popatrzeć na ciemne włosy. No dobra, jasne, ale nie tak jasne, jak kiedyś. W dzieciństwie były… Jak się nazywa ten kolor? Platynowy? Nie, platynowe to chyba nie, ale takie… Ech, mniejsza. Fakt, że ciemnieją z wiekiem. Pofarbuję. Pofarbuję na jakiś błyszczący blond. Może i mało męski kolor, ale czy bardziej męskie są te łzy?
Łzawię. Cholera wie, dlaczego. Dziwne, nieprawdaż? Płakać, patrząc na włosy. Chociaż właściwie to nie jest płacz, po prostu oczy mi się szklą.
Daj spokój, człowieku. Tak już jest. Kiedyś były jaśniejsze, teraz ciemnieją. Kiedyś byłem dzieckiem, teraz wydoroślałem. Wszystko się zmienia. Rzeka Heraklita.
Gdy tylko o niej pomyślę, zaczynam dygotać. Chwilę później kropelki potu występują na dłonie. Nie żebym bał się wody. To raczej ichtiofobia. A najgorsze, że też jestem rybą. (Spoczywaj w pokoju, pani Wisławo).
Nie chcę. Nie lubię. Nie potrafię.
Wychodzę. Znowu dopadły mnie te chore rozkminy. Trzeba by zasięgnąć pomocy, żeby jakoś zasnąć tej nocy. (O kurczę. Bieszczady nie są dla mnie – wyjadę do Częstochowy.)
Dobra, gdzie moje tabletki? Pewnie w szafce. Otwieram drzwiczki, grzebię, szukam i… I co? Nie ma? Więc gdzie, do kur… A, tu są! Leżą sobie na wierzchu, czekając w gotowości. Pomożecie, towarzysze?!
Sięgam po opakowanie. Pastelowe barwy, śliska tektura, wypustki alfabetu Braille'a pod palcami. Czynniki pobudzające pamięć.
Zawsze robiłaś słodką minę, kiedy miałem w dłoni takie pudełko. Pamiętam twój pełen skupienia wzrok i delikatnie rozchylone usta. Dlaczego bałaś się leków na sen? Sądziłaś, że pewnego wieczoru wezmę ich za dużo? Gdybyś wiedziała, ile potrafię łyknąć tego teraz… A może po prostu miałaś złe skojarzenia z tymi lekami? Trudno się dziwić, farmakologiczne usypianie to coś jakby eutanazja w wersji light. Wiem, gadam bzdury, ale już późno, a ja jestem zmęczony. Po prostu robiłaś wtedy fajną minę. Taką zatroskaną. Szkoda, że mnie nie słyszysz.
Chociaż nie, wcale nie szkoda. Po co miałabyś tego słuchać? Po co miałbym ci to mówić? Tak jest lepiej nam obojgu. Znaczy się, mnie i tobie. Nie ma „nas”.
To pudełko jest jak medium, bo przywołuje duchy przeszłości.
Dobra, tabletka do buzi i spać. Tylko mi się nie przyśnij. A jeżeli już musisz, to w niczyich objęciach. Za dużo o tobie myślę, wiesz? Dziwne, bo przecież nie tęsknię. Jednak brakuje mi twojej troskliwości. Przywiązałem się do niej.
Już leżę. Światło zgaszone, pora zamknąć oczy.
O cholera, chyba nie zdjąłem soczewek. A nie, dobrze, zdjąłem. Czasami zapominam; wówczas, gdy się rano budzę, mam przed oczami mgiełkę, ale taką nietypową, która zamiast przysłaniać, rozmazuje obraz. Wydaje mi się wtedy, że zaraz oślepnę.
Przewracam się na bok. Znów dudnienie serca. Spróbuję na brzuchu. O, teraz jakby dobrze. Tak, chyba wreszcie znalazłem sobie wygodną pozycję. Śpimy.
Ciekawe, która na osi. Pewnie jakoś przed trzecią. Do siódmej zostały tylko cztery godziny. Już wyobrażam sobie te klejące się rano oczy. I stanie przed lustrem, przytrzymywanie powiek, zakładanie soczewek na obolałe rogówki. I twoje odbicie zamiast mojego. Bo tak naprawdę, to jesteś ty, nie ja. Stoisz przed lustrem, myjesz zęby. Tylko że nie masz w ręce szczoteczki. Trzymasz za to fioletową różę. Dosyć surrealistyczne, ale fakt faktem, że to ty. Ej, miałaś mi się nie śnić!
Chwila… To sen?
Rozmazujesz się. Rozmazuje się cały obraz. Zaraz będę ślepy.
Ciekawe, o czym śnią niewidomi.
Siadam na łóżku. Znowu. Mózgu, lubisz to, nie? Będąc na skraju oddania się podświadomości, nagle zebrać siły i trzasnąć jakąś głęboką myślą.
Zazdroszczę szczęściarzom, dla których zaśnięcie to żaden trud.
Cóż, muszę walczyć. No. Walczyć z tym bezwzględnie jak Underwood.
(Może jednak Bieszczady?)
Wstaję, ruszam w stronę szafki. Po drodze zahaczam łokciem o zeszyt, który spada z biurka na podłogę. A tak, to moje pisanie ekspresywne. Ma pomagać w pozbywaniu się przykrych wspomnień. O czym dzisiaj pisałem? Znaczy, wczoraj, bo przecież już po północy. Więc o czym ja…? Nie pamiętam. Aż pstryknę światło, żeby sprawdzić.
Wszyscy się na mnie gapili. Mieli zaciśnięte usta, bo powstrzymywali śmiech. Czułem wstyd, policzki mnie piekły – takie były czerwone, a jak o tym pomyślałem, o tych policzkach, to zacząłem czerwienić się jeszcze bardziej. Czy im nigdy nie zdarzyło się rozlać herbaty w stołówce? Chciałem wstać, ale tak się trząsłem, że strąciłem talerz ze stołu. Typek z tyłu ryknął śmiechem. Pewnie wszyscy pomyśleli, że jestem jakimś niedorozwiniętym dzieckiem.
Zabawne, że walczę z takimi wspomnieniami. Normalni ludzie piszą o zwolnieniach z pracy albo śmierci bliskich. A mnie spokoju nie daje rozlana herbata i pobity talerz. Chyba jestem nadwrażliwy. Ale nie lubię mojej niezdarności. Mojego Aspergera też.
Duchy przeszłości, idźcie już sobie. Nie chcę o was pisać, nie jestem Webb. Za to jestem jak Webb, bo ruszam na wojnę. Wojnę z bezsennością. W ruch idą największe haubice – łykam dwie tabletki naraz. Decyzja kontrowersyjna jak Webba w dwa-osiem.2 Walczymy bezwzględnie.
Rzut oka na zegarek. Zero, trzy, zero, siedem. Hmm… Nie czuję niczyjej obecności.
Zaraz się położę, tylko najpierw wpuszczę trochę świeżego powietrza. Wychylam głowę przez okno, zaciskam powieki i słucham nocy. Taka moja medytacja. Myślę o tym, do czego dążę, czego pragnę, co muszę uczynić, żeby to osiągnąć. Nadszedł czas obietnic. Przyrzekam sobie, że jutro popracuję nad tym, nad czym dzisiaj nie chciało mi się pracować, że zrobię to, co bałem się zrobić, że powiem to, co powiedzieć się wstydziłem. Nie widzę powodów, dla których miałoby mi się nie udać.
Niestety, jutro nie będę już tak zdeterminowany i pewny siebie jak teraz. Chyba mam rozdwojenie jaźni, bo „ja nocą” to zupełnie inny człowiek niż „ja w dzień”.
Gdy kiedyś będę umierał, to ze świadomością, że nigdy nie żyłem na serio. Dlatego tak bardzo boję się końca.
Zamykam okno, ponownie patrzę na zegarek. Zero, trzy, jeden, pięć. Zero normalności, trzy tabletki, jeden księżyc na niebie. Pięć uciążliwości. Kleśah, które nie pozwalają mi normalnie zasnąć. Widocznie mój mózg lubi jogę.
Opadam na łóżko. Helikopter w głowie, ucisk w żołądku. Ale to dobrze, to znaczy, że się doczekałem – nadchodzi sen. Mocny sen; tym razem mózg się nie oprze. Szkoda tylko, że sztuczny. Tak samo jak wszystko, na co czekam w swoim życiu.
______________________________________________________________________________
1Gra słowna. Trenbolon, metanabol – sterydy anaboliczne. Tren – popularny gatunek literacki w twórczosci Jana Kochanowskiego; metaamfetamina – narkotyk produkowany przez Waltera White'a ps. „Heisenberg”.
2Wendy Webb – autorka powieści „Duchy przeszłości”. Jim Webb – amerykański polityk, brał udział w wojnie w Wietnamie. Howard Webb – były sędzia piłkarski, na Mistrzostwach Europy w 2008 roku podyktował kontrowersyjny rzut karny w meczu Polska – Austria.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt