1967
Porucznik Wiesław Gajda, mężczyzna nieco przygarbiony, o smutnej, jakby wiecznie zmartwionej twarzy, od pół godziny toczył jałową dyskusję z siedzącym po drugiej stronie biurka studentem I roku.
Wojciech Marczak, bo tak nazywał się młodzieniec, dowcipkował, ostentacyjnie dłubał palcem w uchu, udawał tiki twarzy, a na pytania odpowiadał zdawkowo.
Gdy Gajda zamyślił się nad możliwością werbunku, wzdychając w stronę okna - za oknem najpiękniejsza wiosna świata - Marczakowi rozwiązał się język:
– Bo ja, panie kochany poruczniku, jestem głupi jak but. Szkoda na mnie papieru, atramentu i wielkich słów. Sam nie wiem, jak się na studia dostałem. Podobno właśnie za głupotę święta rada wydziałowa przyznała kilka punktów więcej. Paragrafy, które mi pan przeczytał są bardzo mądre, zostawić je więc dla mądrych. A jak mnie skażą, to nawet nie będę wiedział za co. Na głupiego wypada co najwyżej machnąć ręką...
Porucznik obserwował pajacującego studenta ze spokojem, a Marczak kontynuował:
– Pierwsze słyszę o jakichś ulotkach w liceum. Znalazłem się tam zresztą przypadkowo. – Złożył dłonie, jakby biorąc siły wyższe na świadków. – Miałem zamiar odwiedzić byłych nauczycieli. I żeby jakieś ulotki?! Osobiście żadnej nie widziałem, zresztą nie lubię czytać. Męczą mi się oczy i boli głowa. Co najwyżej ormiańska literatura erotyczna. Czytał towarzysz porucznik? Lewan Maskasjan, Kowan Hajterapjan, a może mniej subtelny Simur Isbilitsjan?
Porucznik milczał.
"Ilu przed tobą tu zginęło – myślał – chłopcze, w tych czterech ścianach, podczas takiej rozmowy, tak niedawno. Ilu jeszcze po tobie, tobie podobnych, jeszcze śmielszych, młodszych, odważniejszych, mocniejszych od burzy... A jednak trochę żałuję, że nie masz szans."
– Cóż, informacja o ulotkach bardzo mnie smuci. – Tym razem student uderzył się w pierś. – Dzisiejsza młodzież!
Zakończył szerokim uśmiechem. Wiercił się chwilę na krześle i zaczął oglądać gabinet Gajdy. Nic szczególnego: dwie szafy z pękatymi aktami, biurko, krzesła, paprotka. W rogu pokoju tajemnicze zielone kalosze.
Marczak zawiesił wzrok na portrecie Gomułki.
– Hm... A tego jakbym skądś znał. Krewny kapitana? Nawet podobny.
Porucznik Gajda zignorował drwiny dostojnie. Na jedno skinienie mógł pojawić się potężny zastępca, pamiętający czasy wyrywania paznokci, cięcia żyletką czy przypalania papierosem, i szumnie zakończyć monolog studenta.
Gajdzie to nie było potrzebne, podobne przesłuchania przeprowadzał wielokrotnie. Każde kolejne różniło się szczegółami, szczególikami, ale rezultaty przypominały kalki.
Porucznik westchnął głęboko i wyjął z szuflady teczkę, którą położył przed sobą, zasłaniając pusty protokół przesłuchania.
– Towarzysz Gomułka jest dla ciebie obcy, ale może znasz inną osobę...
Gajda wyciągnął z teczki czarno-białe zdjęcie dziewczyny, ładnej brunetki o długich włosach. Na zdjęciu dziewczyna kupowała słodkie ciastko od ulicznego sprzedawcy.
Student zbladł. "Ilu po tobie, jeszcze śmielszych..." – myślał porucznik pytając:
– Poznajesz dziewczynę? Podpowiem, że zdjęcie zostało zrobione w Łodzi, gdzie przecież i ty studiujesz, panie wielmożny kolego studencie.
Marczak nie dowierzał. Dlaczego akurat ona? Zupełnie jakby zajrzeli w duszę człowiekowi. Może to pomyłka.
– Znam – odparł, próbując zachować spokój. – To koleżanka. Nina... Nina "jakaś-tam". Poznałem ją w Łodzi. Ona zresztą pochodzi stamtąd. Studiuje kierunek humanistyczny, chyba filologię polską.
Porucznik uśmiechnął się. Marczak od razu przekazał kilka nieistotnych faktów tonem, jakby dziewczyna ze zdjęcia była mu obojętną.
Gajda odsunął fotografię na bok a z teczki wyciągnął drugie zdjęcie, tym razem mężczyzny około dwudziestu kilku lat, wysokiego blondyna.
– A tego znasz?
Marczak zerkając krótko:
– Tak. To jej chłopak.
Gajda przytaknął i wskazał jeszcze raz zdjęcie dziewczyny:
– Podkochujesz się w niej, co?
Marczak wybałuszył oczy:
– Co?
– Dobra, dobra, wiemy o tym.
"Skąd, jak?" – znów przemknęło przez głowę przesłuchiwanemu. Funkcjonariusz kontynuował:
– Zakochana para wyskakuje w najbliższą sobotę na Mazury. To licha dla ciebie wiadomość, prawda? Bo co oni tam... Sami na Mazurach. Będą ryby łowić? Chyba nie. A kojarzysz, że ten jej kochaś... Nazywa się Roman Burczyk, tak? – Od razu przeglądnął dokumenty, odpowiadając samemu sobie: – Hm, zgadza się. Handluje wódką w akademiku. Niewiele nas to obchodzi, ale w piątek łódzcy koledzy mogą zrobić mały nalocik... I z odpoczynku nad wdzięcznymi jeziorami wyjdą nici. A sympatyczny gładki Romanek zamiast pod pierzynką z piękną Ninką, między udami-cudami, co najwyżej w areszcie wykorzysta swoją rękę albo noc spędzi z prostytutką, o czym Nina nieszczęśliwie się dowie! I tak, od czasu do czasu może przytrafiać się podobny pech, aż Nineczka przestanie zajmować się chłopaczkiem, co targa za sobą tyle swądeczku. Wtedy może zaprosisz ją na koncert, spektakl do teatru – jakikolwiek – możemy to załatwić. Pierwszy rząd? Proszę bardzo. Albo wycieczka. Dajmy na to pokój w Zakopanem z widokiem na Giewont... A potem, jak już zostaniesz tym magistrem, to i pracę załatwimy. Jesteś humanistą, więc może praca w redakcji, co? Może jakąś książkę napiszesz, w liceum pisałeś poezję do szuflady. Wiemy, oczywiście, że wiemy. Na pewno będzie zachwycona. Przestanie mieć znaczenie, że przyjechałeś z mniejszego miasta. Rozumiesz? Możemy dać ci wiele. Czy nie spojrzy na ciebie łaskawiej? Czy nie pokocha? Miłość to najważniejsza sprawa w życiu, nie wolno pozwolić jej gasnąć, trzeba o nią walczyć.
Student patrzył w podłogę. Spocił się przy tym jakby dostał gorączki. Po długich minutach milczenia, podniósł wzrok na kapitana:
– Nie, nie mogę... – rzekł bez przekonania.
– Nie warto wstydzić się obywatelskiej i patriotycznej postawy. Pamiętaj, że będziemy kontaktować się przy pełnej poufności, jak przyjaciele. Nie musisz się śpieszyć. Spokojnie.
Marczak nieprzejednanie, ale bez cienia poprzedniej wesołości, kiwał przecząco głową. Porucznik podjął na nowo:
– Albo twoja matula...
– Co z nią?
– Przecież wiemy, że handluje mięsem. Mieliśmy wiele niepokojących donosów w sprawie. Jest sens ją kłopotać? Niech sobie handluje. Tak uważam... Prywatnie jestem za wolną gospodarką w szerokim zakresie. Więc jak będzie?
Po długich minutach tykania zegara na biurku, Gajda już wiedział, co student zrobi, choć ten jeszcze dumał nad usprawiedliwieniem wybranej ścieżki i pytał:
– Co mam właściwie robić?
– Drobiazg. Będziesz zdawał krótkie raporty z uczelni, drobne przemyślenia, zastrzeżenia. Może uwagi, co do poprawy jakichś elementów szkolnictwa wyższego. Jesteśmy bardzo otwarci. Interesuje nas przy tym w szczególności kilka nazwisk, listę przedstawi sierżant Smuktała. – Porucznik, nie podnosząc się, krzyknął w stronę drzwi: – Smuktała!
Wezwany zapukał i stawił się po chwili:
– Tak, panie poruczniku?
– Przekażcie koledze Marczakowi szczegóły...
Marczak wstał ociężale z krzesła.
– A ulotki w liceum? – przypomniał sobie. – Taki był przecież powód wezwania mnie...
Porucznik zareagował lekceważąco:
– Mówiłeś, że w liceum chciałeś odwiedzić starą kadrę. Powiedzmy, że stara kadra potwierdzi twoje zeznania.
Student przytaknął skołowany i wyszedł z opuszczoną wstydliwie głową. Porucznik przyznał sobie w duszy, że poszło łatwiej niż się spodziewał.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt