Teofil wstał później niż zwykle. Całą noc męczyły go koszmary. Najpierw stado rozwrzeszczanych dzieciaków goniło Goliata, a potem stado rozwrzeszczanych dorosłych goniło jego. Kilka razy budził się w nocy zlany potem. Kiedy ostatecznie wstał, poczuł ulgę, że już nic mu nie zagraża.
Umył się, ubrał i poszedł zrobić śniadanie. Oczywiście ser biały z jogurtem i pomidorem. Już całkiem się zrelaksował i prawie zapomniał o ciężkiej nocy, kiedy zauważył na stole kartkę ze wskazówką. „Wyjdź z psem”. To musiała być jakaś pomyłka. Kto mógłby go skazywać na takie męczarnie jak wyjście z psem na dwór? Postanowił nie ulegać i nie robić tego zadania. Kto mógł go sprawdzić? Zresztą… Całe to porwanie wydawało mu się dziwne. Kto i dlaczego miałby porywać jego terapeutę? Komu zależałoby na nim? Po co miał wypełniać te zadania? Skąd ten ktoś w ogóle o nim wiedział? Dlaczego każe mu postępować zgodnie z tymi dziwnymi wskazówkami? Pójście do dozorcy? Wyjście z psem na spacer?
Rozmyślał podczas jedzenia. Nie zamierzał się więcej narażać.
Po śniadaniu trzykrotnie rozwinął na balkonie dywan trawiasty i wyprowadził Goliata. Pies z zadowoleniem biegał dookoła i radośnie szczekał. Jego pies był szczęśliwy. Komu mogło zależeć na jego niebezpieczeństwie? W końcu na dworze czyha wiele zagrożeń. Auta, ludzie, zarazki, doły, psie kupy. Wszystko to stanowiło bezpośrednie zagrożenie dla jego malucha. Postanowił nie realizować tego zadania i zobaczyć co się stanie.
W porze obiadowej wpadł Adaś.
- Siema Teo. Byłeś już z psem na dworze?
- Nie. I nie-nie-nie-nie idę.
- Oo, a to dlaczego?
- To niebe-niebe-niebe-niebezpieczne.
- Teo, przesadzasz. Co może być niebezpiecznego w wyjściu z psem?
- Wszy-wszy-wszy-wszystko.
- A co z terapeutą?
- Ni-ni-ni-nic.
- Nie zależy ci na nim?
- Zale-zale-zale-zależy.
- Jak zależy, skoro nie chcesz zrobić tego co było we wskazówce?
- To cho-cho-cho-chore.
- Teo, ja nie chcę nic mówić, ale chore jest to co ty robisz.
- Co ro-ro-ro-robię?
- Wyprowadzasz psa na balkon.
- No i?
- No i to jest chore. Ja rozumiem, że masz fobię społeczną, ale pies potrzebuje sparceru po dworze.
- Nie-nie-nie-nieprawda.
- Wyjdź z tym psem. I tak cię to nie ominie.
- Nie.
- No wyjdź.
- Nie! – Teofil się zdenerwował.
- I tak będziesz musiał to zrobić.
- Wy-wy-wy-wyjdź!
Tego było już za wiele. Dlaczego Adaś tak na niego naciskał? Może coś ukrywał? A może po prostu lubił się nad nim pastwić?
Został sam. Biedny i zdenerwowany. Wziął Goliata na spacer po balkonie. Nikt nie będzie mu mówił jak ma się opiekować własnym psem.
Nagle ktoś zapukał. Pewnie Adaś wrócił go przeprosić. I bardzo dobrze, bo przesadził. Wyjrzał przez wizjer. Jakieś dziecko. Czego mogło od niego chcieć dziecko? Wyjrzał drugi raz. Wciąż tam stoi. Na dodatek znowu puka. Wyjrzał po raz trzeci. Dziecko jak stało tak stoi. Otworzył.
- To dla pana – podało mu kopertę.
- Dla-dla-dla-dla mnie? – zdziwił się i przeraził jednocześnie. Na widok koperty dostawał gęsiej skórki.
- Dla pana – dziecko odwróciło się i chciało schodzić po schodach.
- Kto-kto-kto-kto to dał?
- Jakiś pan.
- Ja-ja-ja-jak wyglą-wyglą-wyglą-wyglądał?
- Normalnie! – krzyknęło i zaczęło zbiegać na dół.
Teofil był przerażony. To na pewno ten porywacz. Czego mógł od niego chcieć? Nerwowo otworzył kopertę.
„Wiemy, że nie wykonałeś zadania. Masz czas do wieczora. Jeśli zależy ci na terapeucie, wykonaj je”.
Tego było już za wiele. Teofil się załamał. Uronił kilka łez nad swym ciężkim losem i zadzwonił do pani Janki.
- Ha-ha-ha-halo? Przychódź! – krzyknął do słuchawki i się rozłączył.
Po niecałych dziesięciu minutach pani Janka już siedziała w kuchni.
- Co się stało panie Teofilu?
- Śle-śle-śle-śledzą mnie.
- Kto pana śledzi? Ten porywacz?
- A jak-jak-jak-jakże. On.
- Co tym razem się stało?
- Wie-wie-wie-wiedział, że nie byłe-byłe-byłe-byłem z psem.
- A skąd on to wiedział?
- Obse-obse-obse-obserwuje mnie. Przy-przy-przy-przysłał dziecko. Oto list – podał jej kartkę.
- Rzeczywiście. Musi pana obserwować. Nie ma wyboru. Musi pan z tym psem wyjść na spacer.
- Ani-ani-ani-ani myślę.
- To co pan zrobi?
- Zadz-zadz-zadz-zadzwonię na poli-poli-poli-policję. To sprawa dla-dla-dla-dla nich. Niech go szu-szu-szu-szukają.
- Ależ panie Teofilu, przecież wyraźnie było napisane, żeby nie zawiadamiać policji. Skoro pana obserwują to będą wiedzieć, że pan zadzwonił. Nie szkoda panu terapeuty?
- Nic mu-mu-mu-mu nie zro-zro-zro-zrobią.
- Skąd pan wie?
- Przeczu-przeczu-przeczu-przeczucie.
- I chce pan ryzykować?
- Tak.
- Panie Teofilu, powiem tak. Uważam, że powinien pan pójść z tym psem. Przecież obiektywnie patrząc to nic strasznego. Jak pan chce to pójdę z panem. Pan Adam na pewno też pójdzie.
- Nie.
- Dlaczego?
- Wyrzu-wyrzu-wyrzu-wyrzuciłem go.
- Matko przenajświętsza, skąd? Dlaczego?
- Z miesz-miesz-miesz-mieszkania. Naci-naci-naci-naciskał.
- Na co?
- Na wyjście.
- Pan Adam dobrze radził. Panie Teofilu. Zrobimy to razem. Pójdziemy w trójkę. Szkoda pana terapeuty. Wyjście z psem do parku to nic takiego. Zobaczy pan. Zje pan ciasteczko i pójdziemy. A wieczorem usiądziemy przy kawie i będziemy się z tego śmiać. To co, panie Teofilu, da się pan namówić?
- Niech stra-stra-stra-stracę.
- I super. To ja idę do siebie. Proszę powiadomić pana Adama. Wychodzimy o siedemnastej.
O szesnastej zadzwonił do Adasia.
- Ha-ha-ha-halo? Adaś? Wycho-wycho-wycho-wychodzimy z psem.
O siedemnastej do drzwi zapukała pani Janka.
- To co? Idziemy?
- Ta-ta-ta-tak – wydukał Teofil zakładając prochowiec i kapelusz.
Pogoda była ładna. Wczesnojesienne słońce wciąż świeciło. Lekki wiaterek plątał się w kolorowych liściach. To była wymarzona pogoda na spacer.
Wyszli z kamienicy od strony podwórka. Minęli targ po prawej stronie i parking galerii po lewej. Do parku było niedaleko. Wystarczyło przejść przez ulicę Rzeczną. Przez cały czas Teofil trzymał Goliata na rękach. Oficjalnie bojąc się o jego bezpieczeństwo. A nieoficjalnie? Po prostu bał się, że stanie się coś złego. Przeczuwał to.
Gdy doszli na miejsce ostrożnie postawił ratlerka na trawie. Całe szczęście, że ludzi nie było zbyt wielu. Naciągnął kapelusz na twarz. Weszli w pierwszą alejkę. Goliat wesoło biegał i radośnie szczekał. Nic nie zapowiadało katastrofy. Wtem, nagle i niespodziewanie, jakby spod ziemi wyrósł olbrzymi owczarek niemiecki. Bestia to była ogromna, toczyła ślinę z pyska. To na pewno na Goliata! Na pewno chce go pożreć! Bestia taka musi być wiecznie nienażarta. Nie ma to to kagańca. A i pana tego nie widać. Goliat z początku ufny, nagle zerwał się do ucieczki. I dawaj na przełaj przez trawnik. Owczarek za nim. A za owczarkiem Teofil. Biegł ile sił w nogach z odsieczą biednemu psiakowi. Cała trójka biegła zygzakiem. Jak prowadził Goliat. Adaś i pani Janka stali jak wryci. Zupełnie nie spodziewali się takiego obrotu sytuacji. Nagle Goliat wbiegł w grupkę truchtających ludzi. A owczarek za nim. Wielkie się zrobiło poruszenie.
- Uwaga! Bierz pan tego psa! Co pan robisz! Ała! – ktoś się przewrócił podcięty cielskiem owczarka. Teofil, za Goliatem, w środek grupki. Dopiero tam wyhamował.
- Co pan robisz, panie? Uważaj pan! – podniosły się głosy oburzenia.
Teofil zaczął się otrząsać. Naciągnął kapelusz aż na brodę i po omacku próbował się stamtąd wydostać. Nagle, co to? Usłyszał skowyt swojego psa. To bydle niechybnie zje Goliata! I dawaj znów się rzucać w rozpaczliwą pogoń. Byli nad brzegiem rzeki gdy Teofil ich prawie dogonił. Jeszcze trochę. Jeszcze chwila i go złapie. Goliat zatrzymał się niemal w miejscu. Teofil nie zdążył. Ułamki sekund później stał w wodzie po pas desperacko machając rękami. Nogi wbiły mu się w szlam.
Na miejsce dobiegli pani Janka z Adasiem śmiejąc się z niego niemiłosiernie. A to nie było nic śmiesznego. Co z nich za przyjaciele? Goliat stał na brzegu i szczekał podskakując i machając ogonem. Najwyraźniej podobała mu się wersja pana w rzece.
- Prze-prze-prze-przestańcie się śmia-śmia-śmia-śmiać! – krzyknął obrażony.
- Dawaj Teo. Wyłaź stamtąd. Bo się przeziębisz.
Powoli brnął w tej brei nerwowo machając rękami.
Tego było już za wiele. On wiedział, że tak to się skończy. Dobrze wiedział, że z tego spaceru będzie nieszczęście.
Poszli do domu. Adaś, pani Janka, zadowolony ze spaceru Goliat i on, przemoczony i w śmierdzącej mazi, Teofil.
I jak on miał wychodzić z psem regularnie? Złamał się raz i co mu z tego przyszło? To zadanie jest nie do wykonania.
Gdy weszli do mieszkania, Teofil ściągnął śmierdzące ciuchy i wrzucił do pralki. Pani Janka już zaparzyła kawę. Siedli w trójkę przy stole.
- Teo, przepraszam, że się śmiałem. Ale wyglądałeś tak zabawnie.
- Do-do-do-dobra.
Ten wieczór spędzili oglądając filmy i śmiejąc się do rozpuku. Po dniu pełnym wrażeń miło było odpocząć w kręgu przyjaciół.
V
Obudziło go głośne pukanie. Spojrzał na zegarek. Punkt ósma. Kto to mógł być o tej porze? Na listonosza za wcześnie. Na Adasia tym bardziej. Pani Janka też lubiła sobie pospać. Wstał. Podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Nikogo. Nikogusieńko. Otworzył. Na wycieraczce leżała koperta. Wziął ją trzęsącymi się rękoma. Kolejna wskazówka. A miał nadzieję, że porywaczowi znudziła się ta zabawa. Otworzył.
„Jesteśmy z Ciebie dumni. Mimo trudności dałeś sobie radę. Tak trzymaj. W nagrodę zamów telefonicznie pizzę dla wszystkich. W kopercie masz ulotkę pizzerii i pieniądze”.
Też coś! Ktoś był z niego dumny! Nikt nigdy nie powiedział mu, że jest z niego dumny. Mama zawsze powtarzała mu, że wszystko mógł zrobić lepiej. Na dodatek dostał nagrodę. Co za porywacz funduje mu pizzę? To wszystko wydawało mu się coraz bardziej dziwne, jednak postanowił nie psuć sobie tak dobrze rozpoczętego dnia.
Poszedł zrobić kawę. I już miał rozwinąć dywan trawiasty na balkonie, gdy przypomniał sobie słowa porywacza „Jesteśmy z Ciebie dumni”. Postanowił zaryzykować. Ubrał się. Napił trzy łyki kawy. Założył prochowiec i kapelutek. Co prawda na trzęsących się nogach i trzęsącymi się rękami, ale jednak wziął pod pachę Goliata i wyszedł z mieszkania. Przekręcił zamek. Upewnił się trzykrotnie, że drzwi są zamknięte i zszedł na dół. Na podwórku nikogo nie było. O tej porze to normalne. Parking galerii był pusty. Tylko na ogrodzonym targu krzątali się ludzie. Zebrał się na odwagę i zrobił kilka kroków do przodu. Rozejrzał się. Było bezpiecznie. Puścił ratlerka. Goliat od razu zaczął szukać miejsca do załatwienia się. Może i oni wszyscy mieli rację? Może pies potrzebował wychodzić na dwór? Obserwował go jak szczeka i biega dookoła podnosząc patyki z ziemi. Nigdy nie widział go tak szczęśliwym. Postanowił zacząć z nim wychodzić regularnie.
Gdy wrócił do domu miał uczucie dobrze spełnionego obowiązku. Był z siebie zadowolony i dumny. Z nadzieją patrzył w przyszłość i snuł wielkie plany zabierania Goliata na spacery do parku.
Czekało go jednak kolejne zadanie. Miał zamówić pizzę. Dlaczego telefonicznie? Przecież pizzerie mają zazwyczaj strony internetowe, przez które można składać zamówienia. Włączył komputer. Pizzeria Sielska. Jest strona. Ale zaraz? Gdzie możliwość złożenia zamówienia przez internet? Czy to możliwe, żeby w dzisiejszych czasach nie było takiej opcji? Nie mógł uwierzyć w swojego pecha. A może jednak to nie pech? Tylko raczej zaplanowane działanie porywacza. Powiedział przecież, że ma złożyć zamówienie telefonicznie. No to sprawy się skomplikowały. Może uda mu się namówić Adasia lub panią Jankę do zrobienia tego za niego?
Zadzwonił do obojga i zaprosił na obiad na piętnastą. Może do tego czasu wymyśli jakiś sposób na uniknięcie dzwonienia. A może po prostu skorzysta z innej pizzerii?
Punktualnie o piętnastej zjawili się sąsiedzi. Teofil wciąż nie wymyślił sposobu jak zamówić pizzę. Gdy tylko weszli, rzucił:
- Dzi-dzi-dzi-dziś pizza. Kto zama-zama-zama-zamawia?
- To może ty, Teo.
- Nie.
- No dawaj.
- By-by-by-byłem z psem.
- Dzisiaj?
- Tak. Ra-ra-ra-rano.
- Na dworze?
- Tak.
- Panie Teofilu, gratulacje!
- Teo, to masz się czym pochwalić. Stąd ta pizza?
- Nie zu-zu-zu-zupełnie.
- To skąd? – Adaś był dociekliwy.
- Chwi-chwi-chwi-chwila.
Poszedł do pokoju po kartkę. Adaś i pani Janka w tym czasie poszli do kuchni.
Teofil podał mu kartkę.
- Nie no, Teo. Gratulacje. Nawet porywacz cię docenił. Niech pani spojrzy, pani Janko – podał jej list.
- A co to się stało, panie Teofilu, że wyszedł pan dzisiaj z psem?
- Bo napi-napi-napi-napisał, że jest ze mnie du-du-du-dumny. Nikt ni-ni-ni-nigdy nie był ze mnie du-du-du-dumny.
- I to tak pana zmotywowało?
- No tak. To nie-nie-nie-nie jest takie tru-tru-tru-trudne. Goliat to lu-lu-lu-lubi.
- To co, może po pizzy pójdziemy do parku?
- Par-par-par-parku? – Teofil, choć sam chciał zabrać tam psa, na wspomnienie wczorajszego spaceru dostał gęsiej skórki. – No nie-nie-nie-nie wiem.
- To pomyślimy o tym potem. To kto zamawia tą pizzę? Umieram z głodu! – Adaś poklepał się po brzuchu.
- No jak to kto? – oburzyła się pani Janka. – Pan Teofil. Przecież było wyraźnie napisane, że to on ma zamówić.
- Ale nie mo-mo-mo-można tam inter-inter-inter-internetowo.
- Bo ten porywacz jest przebiegły. Pewnie wiedział, że będziesz chciał tak zrobić i specjalnie wybrał taką pizzerię. Nie marudź Teo, tylko dzwoń. Wszyscy jesteśmy głodni – Adaś wziął ulotkę do ręki. – Dla mnie będzie margheritta ze szpinakiem, fetą i brokułami, i kurczakiem. A do tego sos czosnkowy. A pani, pani Janko, co zje?
- Ja proszę ucztę serową, ale zamiast sera Lazur poproszę podwójny Cammembert i do tego też sos czosnkowy. Albo jeszcze kurczak i zielone oliwki. A pan, panie Teofilu?
Teofil siedział blady jak ściana. Czy oni nie mogli zamówić po prostu pizzy tylko powybierali takie udziwnione?
- Weź-weź-weź-weźcie goto-goto-goto-gotowe – wydukał w końcu.
- Teo nie marudź. My chcemy takie. Sam weź gotową.
Zrozumiał, że w tym przypadku nie wygra. Wziął słuchawkę do ręki i wykręcił numer pizzerii. Gdy tylko usłyszał głos po drugiej stronie, odłożył słuchawkę.
- Co jest Teo?
- Zaję-zaję-zaję-zajęte – skłamał.
Właściwie nie wiedział po co rozminął się z prawdą. Przecież i tak to zamówienie go nie ominie. Podniósł słuchawkę po raz drugi. Wykręcił numer. Tym razem nie czekał na zgłoszenie się pizzerii. Rozłączył się od razu.
- Aa, rozumiem. Do trzech, tak Teo?
- Tak.
Wykręcił numer po raz trzeci. Gdy usłyszał „Pizzeria Sielska, słucham”, zrobił głęboki wdech.
- Chciał-chciał-chciał-chciałbym zamó-zamó-zamó-zamówić pizzę.
- Proszę bardzo. Jaka ma być?
- Trzy.
- Trzy pizze, rozumiem. Jakie?
- Śre-śre-śre…
- Średnie?
- Tak.
Do tej pory jakoś mu szło. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że rozmowa przez telefon może być tak prosta.
- Trzy średnie pizze, rozumiem. A jakie?
- Marghe-marghe…
- Margheritta?
- Z kurcza-kurcza-kurcza-kurczakiem, szpi-szpi-szpi-szpinakiem, fetą, bro-bro-bro-brokułami i sos czo-czo…
- Czosnkowy?
- Tak – denerwowała go ta ekspedientka. Dlaczego tak namiętnie mu przerywała? Dlaczego kończyła wyrazy za niego? Przecież on umiał się wysłowić. Tylko potrzebował trochę więcej czasu.
- Mamy jedną z głowy. Jeszcze dwie.
- Uczta sero-sero-sero…
- Serowa?
- Tak! – zdenerwował się.
- A trzecia?
- Uczta sero-sero-serowa z kurcza-kurczakiem, oli-oli-oliwkami zielo…
- Nymi – znów dokończyła za niego. Teofil był już nieźle wkurzony. Postanowił jej powiedzieć kilka słów jak tylko skończy zamawiać.
- Bez Lazu-lazu-lazura. Za to z podwój-podwój-podwój…
- Podwójną fetą?
- Nie. Podwój-podwój-podwójnym Cammem-cammem-cammembertem. I so-so-sosem czosnko-czosnkowym – zauważył, że gdy się mocno skupił, mniej się jąkał.
- Rozumiem. A trzecia?
- Marghe-marghe-margheritta z szyn-szyn-szynką, kuku-kuku-kukurydzą i pomi-pomi-pomi-pomidorem. I sos czo…
- I sos czosnkowy, tak?
- Tak! A pani nie-nie-nie wie, że to nieła-nieła-nieła-nieładnie wchodzić w sło-sło-słowo klien-klien-klien-klientowi?
- Przepraszam pana, chciałam tylko pomóc. Czas oczekiwania do godziny. Jeszcze poproszę o pański adres.
Teofil podał adres. Tym razem już mu nie przerywała. Gdy się rozłączył był czerwony na twarzy.
- Teo, co się stało? Czemu jesteś taki czerwony?
- Pewnie spuchł przy składaniu zamówienia – zaśmiała się pani Janka.
- To nie je-je-je-jest śmie-śmie-śmie-śmieszne – znów zaczął się jąkać po swojemu.
Czterdzieści pięć minut później.
- Teo, ktoś puka.
- Sły-sły-sły-słyszę. Pewnie pi-pi-pi-pizza przyszła. Od-od-od-odbierz.
- Ja? Przecież to ty zamawiałeś. Zresztą było wyraźnie napisane, że to ty…
- Że mam za-za-za-zamówić. Za-za-za-zamówiłem.
- Idź ty.
Teofil niechętnie, ale jednak poszedł. Otworzył drzwi.
- Dzień dobry. Przyniosłem zamówienie – przywitał się młody chłopak.
- Dzień do-do-do-dobry. A gdzie wska-wska-wska-wskazówka?
- Jaka wskazówka? Panie, sześćdziesiąt pięć złotych się należy.
- Nie ma wska-wska-wska-wskazówki?
- Nie wiem o czym pan mówisz.
- Niewa-niewa-niewa-nieważne. Proszę. Re-re-re-reszty nie trze-trze-trze-trzeba – podał dostawcy siedemdziesiąt złotych.
Po chwili już siedzieli i jedli.
- Nie było wska-wska-wska-wskazówki. Może to ko-ko-ko-koniec?
- Może, ale na to bym nie liczyła, panie Teofilu.
- Pewnie znów ci ją pod drzwi podrzucą.
- Kie-kie-kie-kiedy to się sko-sko-sko-skończy?
- Panie Teofilu, mogę panu zadać osobiste pytanie?
- Tak.
- Kiedy zaczął się pan jąkać? Stało się coś?
- Daw-daw-daw-dawno temu. Byłem w pod-pod-pod-podstaw-podstawówce. Nauczanie począ-począ-począ-początkowe. Było przed-przed-przed-przedstawienie. Stałem na śro-śro-śro-środku sceny. I ten drań Szy-szy-szy-szy-szymo-szymoniak ściągnął mi spo-spo-spo-spodnie. I wszycy się śmia-śmia-śmia-śmiali. Cała aula. Potem wyty-wyty-wyty-wytykali mnie palca-palca-palca-palcami. I krzyczeli „Teofil, gdzie-gdzie-gdzie-gdzie masz spod-spod-spod-spodnie?”.
- To musiało być dla ciebie traumatyczne wydarzenie, Teo.
- Tak. Przez ty-ty-ty-tydzień nie chodzi-chodzi-chodzi-chodziłem do szkoły. Jak wróci-wróci-wróci-wróciłem już się ją-ją-ją-jąkałem.
- Od wtedy masz też fobię społeczną?
- Nie ty-ty-ty-tylko. W ósmej kla-kla-kla-klasie była wycie-wycie-wycie-wycieczka szkolna. Jednej no-no-no-nocy kole-kole-kole-koleżanka zaciągnęła mnie do łó-łó-łó-łóżka. Kiedy miałem stra-stra-stra-stracić dziewictwo cała klasa wpa-wpa-wpa-wparowała do pokoju. Zapalili świa-świa-świa-światło. A ona zdarła ze mnie ko-ko-ko-kołdrę. Zro-zro-zro-zrobiłem się czerwo-czerwo-czerwo-czerwony jak burak i ucie-ucie-ucie-uciekłem. Od tej po-po-po-pory boję się lu-lu-lu-ludzi i spodziewam się po nich najgo-najgo-najgo-najgorszego.
- To ci historia. Bardzo mi przykro panie Teofilu. A skąd robienie wszystkiego po trzy razy?
- Moja ma-ma-ma-ma była bardzo wyma-wyma-wyma-wymagająca. Nie to co tata. Ale tata zmarł jak mia-mia-mia-miałem dziesięć lat. Mama nie praco-praco-praco-pracowała. Ojciec zos-zos-zos-zostawił duży spa-spa-spa-spadek. Nie musia-musia-musia-musiała praco-praco-praco-pracować. Całą uwa-uwa-uwa-uwagę zwróciła na moje wycho-wycho-wycho-wychowanie. Miałem być ide-ide-ide-idealny. Ona przela-przela-przela-przelała całą miłość do oj-oj-oj-ojca na mnie. Cały czas powta-powta-powta-powtarzała, że wszystko mogłem zro-zro-zro-zrobić lepiej. Kazała mi pisa-pisa-pisa-pisać po kilka razy wypra-wypra-wypra-wypracowania. Po kilka razy rozwią-rozwią-rozwią-rozwiązywać te same zada-zada-zada-zadania z mate-mate-mate-matematyki tylko zmienia-zmienia-zmienia-zmieniała dane. Cały czas powta-powta-powta-powtarzała „Sprawdź trzy razy czy wszy-wszy-wszy-wszystko zrobiłeś do-do-do-dobrze”.
- To nie miałeś za wesołego dzieciństwa Teo. Ale przynajmniej wiemy, że żyjesz ze spadku, dobrze mniemam?
- Tak.
- Panie Teofilu, to straszne co pan mówi. I terapia panu pomaga?
- Jeszcze nie. Cho-cho-cho-chodzę na nią dopie-dopie-dopie-dopiero pięć lat.
- Aż pięć lat? Teo, to bardzo długo!
- Tera-tera-tera-terapeuta mówi, że jestem opo-opo-opo-oporny. Ma wymy-wymy-wymy-wymyślić jakiś sposób żeby mi po-po-po-pomóc.
- Ale najpierw trzeba go uratować – powiedział Adaś kończąc ostatni kawałek pizzy.
- Dokładnie. Dlatego tak ważne jest, panie Teofilu, żeby pan wykonywał wszystkie zadania. Im szybciej je pan wykona, tym szybciej odzyska pan swojego terapeutę.
- Wie-wie-wie-wiem.
- Nieźle ci idzie jak do tej pory. Jesteśmy z panią Janką z ciebie dumni.
Teofil się zaczerwienił. Po raz drugi w życiu usłyszał, że ktoś jest z niego dumny. Poczuł się ważny i dowartościowany. Może to i dobrze się złożyło, że porwali tego terapeutę? Może coś się w jego życiu zmieni? Czuł się wyśmienicie.
Po chwili milczenia Teofil się przełamał i w końcu zapytał:
- Ada-ada-ada-adaś, a z czego ty się utrzy-utrzy-utrzy-utrzymujesz?
- Powiem wam, ale obiecajcie, że nikomu nie powiecie.
- Obiecujemy – powiedzieli zgodnie.
- Sprzedaję ciasteczka.
- Panie Adamie, ale to chyba nie jest legalne?
- Dlatego to tajemnica. Nie wsypcie mnie. Dobra, wszyscy zjedli? To chodźmy na spacer z Goliatem.
- Tak, to jest dobry pomysł – pani Janka przytaknęła Adasiowi.
- To cho-cho-cho-chodźmy.
Tym razem spacer przebiegł w spokojnej atmosferze. Teofil nie był narażony na ludzki wzrok, jako że w parku nikogo nie było. Gdy wrócił do domu na wycieraczce znalazł list. Wziął go i wszedł do mieszkania.
Postanowił go otworzyć dopiero następnego dnia.
VI
Tego dnia obudził się później niż zwykłe. Ubrał się, zrobił kawę i wyszedł z Goliatem na podwórko. Gdy wrócił, zaczął pisać listę zakupów. Brakowało mu kilku rzeczy w domu. W połowie sporządzania listy ciekawość zwyciężyła. Odłożył długopis i wziął do ręki kopertę. Delikatnie ją otworzył.
„Wiemy, że miałeś pewne trudności ze złożeniem zamówienia. Gratulujemy, że jednak wykonałeś zadanie. Czas na kolejne wyzwanie. Idź dzisiaj do mini marketu i zrób zakupy. Zapłać w kasie numer dwa. Powodzenia.”
Kolejne wyzwanie? Miał iść do sklepu? Przecież już prawie wysłał panią Jankę na zakupy. Że też zachciało mu się otwierać tę kopertę. Niepocieszony dokończył listę. Postanowił oszukać. Przecież równie dobrze mógł nie otworzyć jeszcze tej koperty. Sprawdził trzykrotnie listę, zawiązał sznurek na uchu koszyka, sprawdził trzykrotnie. Spuścił koszyk według autoinstrukcji i zapukał w kaloryfer. Wyjrzał przez okno. Pani Janki nie było. Czy to możliwe, że wyszła gdzieś nie upewniwszy się, że czegoś mu nie trzeba kupić? Przecież była to taka przezorna kobieta. Zawsze pytała czy czegoś nie potrzebuje. Jak mogła zostawić go na lodzie?
Wciągnął koszyk do góry. Nic z tego. Nici z jego oszustwa. Chyba, że poczeka i spróbuje później.
Godzinę później do drzwi zapukała sąsiadka. Przepraszała, że nie spytała czy czegoś mu trzeba. Dostała telefon i musiała pilnie wyjść. Potrzebował czegoś? Przykro jej, że nie zrobiła mu zakupów. Może teraz skoczyć. List? Ma sam zrobić zakupy? Czyli to nawet dobrze się złożyło. To może pójdą we dwóję? Potrzebuje ciasteczka? Niech dzwoni do Adasia.
- A-a-a-adaś? Przy-przy-przy-przynieś ciasteczka.
Chwilę później był już u niego.
- Panie Adamie, tym razem Teofil ma zrobić samodzielnie zakupy.
- Ale ten porywacz ma wyobraźnię! Dobrze wie jak zagiąć naszego Teofila. Trzymaj ciasteczko i ruszaj na łowy do sklepu! – podał mu plastikowy pojemnik.
Teofil od razu zjadł ciastko. Teraz wystarczyło poczekać godzinę i mógł spróbować wykonać zadanie.
- Nie będziemy ci przeszkadzać Teo. Chodźmy pani Janko.
- Tak, tak. Nie będziemy panu przeszkadzać.
- Zosta-zosta-zosta-zostańcie. Proszę.
- Czujesz się z nami raźniej?
- Tak.
- W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie. Ja mogę zostać. A pani, pani Janko?
- Ja niestety muszę jeszcze coś załatwić. Wpadnę do pana potem – wyszła.
- Chodź Teo. Zrób mi jakiejś kawy.
Chwilę później w kuchni.
- Adaś, ty na se-se-se-serio utrzymujesz się z tych cia-cia-cia-ciasreczek?
- Tak. To dochodowy interes. Choć istnieje duże ryzyko. U nas w klatce znają sławę ciasteczek, ałe nikt nie wie, że się z tego utrzymuję. A ty lepiej powiedz jak zamierzasz zrobić te zakupy.
- Mam li-li-li-listę.
- To dobry początek.
- Ale nie-nie-nie-nie wiem jak pójdę do te-te-te-tego mini marke-marke-marke-marketu.
- Spokojnie. Zjesz ciasteczko. Pójdę z tobą.
- W ka-ka-ka-kasie numer dwa będzie wska-wska-wska-wskazówka.
- A skąd wiesz?
- Przecież napi-napi-napi-napisali, że mam pła-pła-pła-płacić w kasie numer dwa.
- Ty to masz łeb na karku.
- Kto-kto-kto-ktoś musi.
- Dzięki Teo.
Teofil się roześmiał.
- To dobrze, że masz dobry humor. Zjedz w końcu to ciasteczko to ci się jeszcze poprawi. I zrobiłbyś mi jakiejś kawy.
Po chwili milczenia.
- Teo, a jak ty sobie w ogóle radzisz z brakiem terapeuty?
- Bra-bra-bra-brakuje mi go. Naszych spo-spo-spo-spotkań.
- To zrozumiałe. Przyzwyczaiłeś się przez te pięć lat.
- O tak.
- Teo, ja myślę, że to się nawet dobrze stało, że porwali ci tego terapeutę. Te zadania pomagają ci się przełamać w wielu kwestiach do tej pory beznadziejnych. Sam musisz przyznać, że proszenie pani Janki o robienie zakupów to przesada.
Teofil wcale tak nie myślał. Pani Janka sama się zaoferowała. Upływały kolejne lata a ona wciąż chętnie nosiła mu zakupy. Chociaż może to i racja… Biedna staruszka dźwigała ciężary, bo on bał się iść do sklepu.
- Masz ra-ra-ra-rację.
Godzinę później wyszli z domu. Teofil udał się prosto do miejsca, w którym przebiegał ulicę.
- Nie, nie. Ja nie będę przebiegał. Jeszcze mi życie miłe. Chodź do przejścia dla pieszych.
Teofil był wyraźnie niepocieszony. Ugiął się. Ruszyli w kierunku galerii. Im byli bliżej, tym Teofil wolniej szedł. Kiedy zaczęli mijać kolejnych ludzi, Teofil zrobił się czerwony i zaczął dyszeć.
- Stary, co z tobą?
- To ata-ata-ata-atak paniki. Chyba mam za-za-za-zawał. Dotknij, spra-spra-spra-sprawdź czy mam puls.
Zatrzymali się na środku chodnika. Mijali ich pojedynczy ludzie. Teofilowi zrobiło się słabo na myśl o tych tabunach ludzi wchodzących i wychodzących z galerii. Adaś nie bardzo wiedział co zrobić. Czy to było możliwe, że Teofil dostał zawału serca, bo zobaczył kilku ludzi? Ale z nim wszystko było możliwe. Niespodziewanie Teofil się odwrócił, wykonał swój rytuał przejścia i już miał wbiec na ulicę, gdy Adaś złapał go za rękaw.
- Teo, co ty robisz, życie ci nie miłe?
- Wła-wła-wła-właśnie miłe.
- I dlatego chcesz wbiec pod rozpędzone auto? Uspokój się. Przeprowadzę cię przez tych ludzi. Naciągnij kapelusz na oczy.
Teofil błyskawicznie wykonał polecenie i złapał Adasia pod rękę.
- A teraz chodź. Ta twoja fobia społeczna osiągnęła jakieś apogeum.
Ruszyli powoli w kierunku przejścia. Ruch na chodniku powoli się zagęszczał. Teofil szedł uczepiony ręki Adasia. Wbijał mu boleśnie palce w przedramię.
- Teo, wyluzuj trochę, bo stracę rękę. Aleś ty spięty.
Ktoś przechodzący obok, otarł się o Teofila. Ten zaczął podskakiwać i się otrzepywać. Nagle wyrwał się Adasiowi i nie ściągając kapelusza z oczu błyskawicznie wykonał rytuał przejścia i przebiegł przez ulicę. Adaś został sam na chodniku. Chwilę potem dołączył do Teofila po drugiej stronie ulicy, korzystając jednak z przejścia dla pieszych.
Teofil stał na chodniku i cały się trząsł. Nerwowo otrzepywał prochowiec z niewidocznego brudu.
- Teo, ty jesteś śmiertelnie chory – powiedział Adaś poklepując go po ramieniu. – Chodź. Idziemy do tego sklepu. Choć teraz robienie zakupów nabiera dla mnie nowego znaczenia.
Pięć minut później przekroczyli próg mini marketu. Teofil wciąż miał kapelusz na oczach i szedł pod rękę z sąsiadem.
- Wyciągaj listę Teo. Jesteśmy w sklepie.
- Idź zapy-zapy-zapy-zapytaj do kasy nu-nu-nu-numer dwa czy mają wska-wska-wska-wskazówkę – powiedział nakazującym tonem. – Ja zacze-zacze-zacze-zaczekam.
Adaś, nie chcąc wchodzić w utarczki słowne wykonał polecenie. Znał ten ton Teofila nie znoszący sprzeciwu. Szkoda było czasu na rozwodzenie się na ten temat. Miał dzisiaj jeszcze dopiec ciasteczek.
Poszedł do kasy numer dwa. Teofil stał przy wejściu do sklepu. Uchylił rąbka kapelusza i dyskretnie obserwował Adasia. Tamten rozmawiał z panią na kasie. Coś gestykulował. Spojrzał i wskazał na niego. Po chwili do niego wrócił.
- Nic z tego. Ona nie wie o żadnej wskazówce. Musimy zrobić zakupy.
Weszli na halę. Półki uginały się pod setkami towarów. Teofil wyjął listę.
- Ser bia-bia-bia-biały – powiedział niepewnie.
- To musimy iść na nabiał – powiedział Adaś pewnym tonem.
Teofil dał się tam zaprowadzić. Nie miał doświadczenia w kwestii robienia zakupów, jako że od lat wyręczała go pani Janka. Podeszli do lodówki. W sklepie było pusto, więc Teofil ściągnął kapelusz z oczu. Wybrał swój ulubiony ser półtłusty i wsadził go do koszyka. Po czym go wyjął i odłożył na półkę.
- Co jest, Teo, zły wybrałeś?
Ale Teofil znów sięgnął po ten sam ser i wsadził go ponownie do koszyka. Po czym znów go wyjął.
- Aa, rozumiem. Do trzech.
- A co pan robi? – zainteresowała się ekspedientka, która nagle wyrosła przed nimi. Biedny Teofil tak się przestraszył, że zrobił energicznie kilka kroków w tył. Łokciem strącił słoik z ogórkami konserwowymi.
- Za to trzeba będzie zapłacić – powiedziała stanowczo ekspedientka.
Teofil naciągnął z powrotem kapelusz na oczy.
- Pomidory… – wyszeptał cicho.
Poszli na stoisko z warzywami.
- Wy-wy-wy-wybierz trzy.
Adaś bez wahania wybrał trzy dojrzałe pomidory i wsadził do koszyka.
- Co dalej?
- Dalej ni-ni-ni-nic.
- Teo, przecież masz tam całą listę. Skoro tu jesteśmy, zróbmy normalne zakupy.
- Nie – odparł stanowczo. – Pła-pła-pła-płacisz – podał mu portfel.
- Chyba ty powinieneś. Nie mogę za ciebie wykonywać zadania, bo nie dostaniesz kolejnej wskazówki.
- Pła-pła-pła-płacisz – boleśnie wbił mu palce w przedramię.
- Teo, przełam się. Tak dobrze ci szło do tej pory. Szkoda to zaprzepaścić. Zostało ci zapłacenie i zadanie wykonane.
Podeszli do kasy. Teofil wciąż był uczepiony ręki sąsiada i wciąż miał kapelusz na oczach.
- Ser biały, pomidory, stłuczony słoik ogórków – mówiła ekspedientka. – Dziesięć złotych sześćdziesiąt dwa grosze się należy. Czy policzyć panom reklamówkę?
Teofil skinął głową.
- Bardzo proszę. Razem dziesięć złotych osiemdziesiąt dwa grosze.
Teofil lekko uchylił kapelusz i otworzył portmonetkę. Wyliczył pieniądze i podał ekspedientce.
- A wska-wska-wska-wskazówka?
- Jaka wskazówka?
- Kasa nu-nu-nu-numer dwa. Wska-wska-wska-wskazówka.
- Pan Teofil? – ekspedientka jakby zaczęła rozumieć.
Teofil skinął głową.
- Mam list dla pana – podała mu kopertę.
Teofil ją schował do reklamówki i oboje wyszli pospiesznym krokiem.
- Brawo! Dałeś radę! – powiedział Adaś na ulicy. – Teraz tylko powrót do domu i zadanie wykonane. Ale wracamy normalnie, przez przejście. Nie przebiegaj już przez ulicę. Nie chcę cię mieć na… – przerwał, bo Teofil właśnie mu się wyrwał i kończył przebiegać przez jezdnię. Nawet nie czekał po drugiej stronie na sąsiada. Od razu skierował się szybkim tempem w kierunku domu.
Gdy wszedł do mieszkania, osunął się po drzwiach na podłogę. To było dla niego zbyt wiele. Był wyczerpany emocjonalnie. Nie miał nawet siły się rozebrać. Siedział tak, wciąż się trzęsąc. Dziesięć minut później ktoś zapukał do drzwi. Czyżby Adaś? Podniósł się i wyjrzał przez wizjer. Tak. To Adaś. Otworzył drzwi i wpuścił sąsiada do mieszkania.
- Teo, ale ty jesteś. Mieliśmy wracać normalnie przez przejście. Czemu uciekłeś?
- Nie mo-mo-mo-mogłem – odpowiedział drżącym głosem.
- Stary, ty się cały trzęsiesz. Dobra. Dawaj tę kopertę. Ciekawe co ci tym razem napisali.
Teofil wyjął list z reklamówki i obejrzał go z każdej strony. „Oddać w ręce Teofila” głosił napis na kopercie. Otworzył ją i wyciągnął kartkę.
„Zdajemy sobie sprawę, jak trudne było dla Ciebie to zadanie. Gratulujemy. Wykonałeś je. Po raz kolejny jesteśmy z Ciebie dumni. Mamy dla Ciebie kolejną niespodziankę. Odwiedź pałac. Tam szukaj kolejnej wskazówki”. Ledwie uszedł z życiem w sklepie, a już miał kolejne zadanie do wykonania. Na samą myśl opadły mu ręce. Pałac. Co on miał robić w pałacu? Gdzie była ukryta wskazówka? Przecież porywacz nie napisał, gdzie konkretnie ma jej szukać. Poza tym zastanawiała go liczba mnoga w liście. Czy porywaczy było więcej? A może to cała szajka? Zmęczony wyprosił grzecznie Adasia i położył się spać.
Po dwugodzinnej drzemce, wstał. Musiał jeszcze wyjść z Goliatem i zrobić obiad.
Zaczął krzątać się po kuchni. Wtem ktoś zapukał. Teofil niepewnie podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Pani Janka. Jak to dobrze, że się zjawiła. Miał jej tyle do opowiedzenia. W ogóle czuł się źle z powodu braku terapeuty. Nie miał się komu wyżalić na swój ciężki los. Otworzył i wpuścił sąsiadkę do środka.
- Zro-zro-zro-zrobię kawy. Co się dzi-dzi-dzi-dzisiaj działo. Pani Janko ko-ko-ko-kochana. Byłem na zaku-zaku-zaku-zakupach. Stłu-stłu-stłu-stłukłem słoik z ogórka-ogórka-ogórka-ogrórkami. Uciekłem Ada-ada-ada-adasiowi dwa razy. On chcia-chcia-chciał mnie zabrać na przej-przej-przej-przjście dla pieszych. Ale ja nie da-da-da-dałem rady. Prze-prze-prze-przebiegłem przez ulicę. A ta eks-eks-elpks-ekspedientka nie chciała dać Ada-ada-ada-adasiowi wska-wska-wska-wskazówki. Dopiero musia-musia-musia-musiałem zrobić zakupy. Ale nie kupi-kupi-kupi-kupiłem wszystkiego. Gdyby pani mog-mog-mog-mogła mi dokupić te rze-rze-rzeczy – spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
Pani Janka była oszołomiona ilością wypowiedzianych przez Teofila słów. Jeszcze nie słyszała żeby się tak rozgadał. A opowiadał o dzisiejszej przygodzie z wypiekami na twarzy. Widać emocje zrobiły swoje. Nawet taki mruk jak Teofil w sprzyjających okolicznościach mógł się wykazać zdolnością opowiadania. Tego dnia siedziała u niego aż do wieczora. Potem razem poszli z psem na dwór. Teofil wciąż się emocjonował i gadał jak najęty. Aż w końcu biedną staruszkę rozbolała głowa.