Teofil (rozdziały 7-9) - Anka Mrowczynska
Proza » Humoreska » Teofil (rozdziały 7-9)
A A A

VII

Właśnie kończył obiad, gdy zjawiła się u niego sąsiadka.
- To co, panie Teofilu, jedziemy do pałacu? – powiedziała od progu.
- Zapra-zapra-zapra-zapraszam – wpuścił ją do środka.
- A pan je obiad? Nie wiedziałam, przepraszam, że przeszkadzam.
- Nie szko-szko-szko-szkodzi – zajął swoje miejsce i wskazał sąsiadce krzesło na przeciwko. Do kuchni wszedł Kudłacz i zaczął się łasić. Teofil wziął go na kolana i głaskał.
- Ja nie-nie-nie-nie wiem czy dam radę.
- Ależ panie Teofilu. Z zakupami sobie dał pan tak znakomicie radę…
- A gdzie tam… – wszedł jej w słowo.
- Miał pan pewne trudności, ale dał pan sobie radę. To z pałacem pan sobie nie da? Co może być trudnego w pójściu do pałacu? Możemy się tam wybrać w porannych godzinach. Wtedy nie powinno być za dużo ludzi.
- No nie-nie-nie-nie wiem.
- Ale ja wiem. Pójdziemy tam jutro z rana. Niech się pan naszykuje na wyjście! Nie zniosę słowa sprzeciwu.
- Sko-sko-sko-skoro tak… – Teofil nie był przekonany co do tego pomysłu, jednak nie chciał się przekomarzać z sąsiadką.
- To ja już polecę. Do zobaczenia jutro!

Następnego dnia Teofil obudził się o siódmej. Wstał, wyszedł z psem i czytał gazetę przy porannej kawie. Wtem zjawiła się pani Janka z Adasiem.
Otworzył drzwi.
- My jesteśmy już gotowi, panie Teofilu. Czekamy tylko na pana. Jak się pospieszymy, zdążymy na autobus za godzinę
- Już? – Teofil mało nie zachłysnął się kawą.
- Siądźcie, napijemy się kawy.
Sąsiedzi rozgościli się.
- Ale auto-auto-auto-autobus? Przecież to blis-blis-blis-blisko. Dwie prze-prze-prze-przecznice. A potem most.
- Nie ma co się kłócić panie Teofilu. Wsiądziemy w autobus i raz dwa będziemy na miejscu.
Łatwo się jej mówiło. Wsiądziemy w autobus i bdziemy na miejscu. Tylko ciekawe jak on zniesie tę trasę. On i inni ludzie zamkcięci w jednym pojeździe. Nie można w każdej chwili wysiąść. On nie da rady.
- Ja nie dam ra-ra-ra-rady.
- Teo, daj spokój. Wczoraj zakupy zrobiłeś, to dziś nie dasz rady pojechać autobusem?
- Nie da-da-da-dam.
- Niech pan nie przesadza. To nic strasznego. Ciekawe jak dumny będzie porywacz po wykonaniu dzisiejszego zadania.
Teofil wyprostował się na krześle na te słowa. Był bardzo łakomy zapewnień o tym, że jest czyjąś dumą.
- Dobra, chodźcie już, bo się spóźnimy.
Wyszli od strony ulicy. Adaś obawiał się przechodzenia koło galerii. Martwił się, żeby nie skończyło się to jak ostatnio. Na szczęście o tej porze ruch na chodniku był znikomy. Po dziesięciu minutach dotarli na przystanek. Pani Janka sprawdziła rozkład.
- Już powinien… O, jedzie nasz autobus – wskazała palcem na podjeżdżającego do przystanku busa. – Wsiadamy.
Adaś i pani Janka wsiedli do autobusu. Teofil stał i się wahał.
„Wsiadać? Nie wsiadać? Wsiadać? Nie wsiadać?” – zastanawiał się intensywnie. W końcu zdecydował się wsiąść, jako że bus był prawie pusty. Usiadł z brzegu, a właściwie przycupnął na siedzeniu. Adaś skasował bilety. Teofil był niezwykle spięty.
- Rozluźnij się – Adaś poklepał go po plecach. W odpowiedzi uśmiechnął się lekko. Na następnym przystanku wsiadła grupka młodzieży. Na pierwszy rzut oka stwierdzić by można, że przynależeli do subkultury punków. Mieli postawione irokezy, powycierane jeansy, ramoneski i łańcuchy zrobione z gwoździ. Teofil skulił się na siedzeniu. Siedział cichutko jak mysz pod miotłą. Autobus ruszył. Przejechał może ze sto metrów, gdy gwałtownie zahamował. Jeden z młodych ludzi poleciał do przodu, zahaczył się o poręcz i wylądował na kolanach Teofila.
- Przepraszam – burknął pod nosem.
Teofil natychmiast zerwał się z miejsca, doskoczył do drzwi, pociągnął hamulec bezpieczeństwa i po otwarciu drzwi, wybiegł z autobusu wprost pod nadjeżdżające auto. Hamowało z piskiem opon. Wyhamowało tuż przed kolanami Teofila. Biedaczek aż przysiadł z wrażenia. W tym czasie z autobusu wyskoczył kierowca.
- Panie, ja pana pociągnę do odpowiedzialności za nieuzasadnione użycie hamulca bezpieczeństwa! – pieklił się.
W tym czasie wysiedli Adaś z panią Janką. Sąsiad podbiegł do Teofila i pociągnął go za kołnierz.
- Uciekajmy! – krzyknął i był już na chodniku.
Teofil zerwał się w jednej chwili i ruszył za przyjaciółmi.
W tej chwili żałował, że odpuścił sobie kurs nauki jazdy.
Było to pewnej wiosny. Teofil od jesieni miał zarezerwowane pieniądze na kurs prawa jazdy. Wiosną powiedział sobie „Teraz albo nigdy!” i zapisał się na owy kurs. Uczestników w grupie nie było wielu. Dlatego jakoś udało mu się odbyć część teoretyczną. Kiedy przyszła pora na jazdy, stała się tragedia.
Był pochmurny dzień. Teofil miał mieć pierwszą jazdę. Przyszedł na miejsce spotkania z instruktorem pół godziny wcześniej. Po pięciu minutach zaczął padać deszcz. Biedny Teofil stał dwadzieścia pięć minut nieruchomo czekając na swój pojazd. Gdy instruktor w końcu przyjechał, Teofil był przemoczony do suchej nitki. Wsiadł do auta.
- Proszę przygotować auto do jazdy. Ustawić lusterka, fotel, zapiąć pasy. Proszę.
Teofil zgodnie z poleceniem zaczął wykonywać te czynności. Najpierw ustawił fotel, jak nakazywała logika. Później zabrał się za lusterka. Urwał lusterko wsteczne w momencie, w którym instruktor rzucał na chodnik niedopałka. Szczęściarz miał parasol. Wsiadł do auta.
- Jeździł pan kiedyś?
Biedny Teofil się przestraszył.
- Oj, widzę że mamy problem z lustereczkiem. Proszę zapiąć pasy i odpalić silnik.
Teofil nie myślał o odpalaniu silnika tylko o tym, że nie ma chusteczki. Sam nie wiedział co lepsze: wciąganie smarków przez godzinę czy zrobienie z rękawa chusteczki. Zdecydował się na to pierwsze. Kiedy instruktor krzyknął „Ruszamy” Teofil odpalił silnik i ruszył. Jego droga zakończyła się na najbliższym skrzyżowaniu, gdzie wpakował się w zad Fiata pewnej pani. Instruktor się wściekł, a Teofil..? Teofil uciekł. I więcej się na jazdach nie pojawił.
Biec przestali dopiero na moście. Zziajani i zmęczeni przystanęli na chwilę.
- Z tobą, Teo, nigdy nie jest nudno. Ja nie wiem jak ty to robisz, ale zawsze masz takie przygody – powiedział Adaś poklepując go po ramieniu.
Dalszą drogę przeszli już spokojnie. Po chwili ich oczom ukazał się pałac w całej swojej krasie. Żeby wejść do budynku, trzeba było przejść przez piękny park. Rosły tu stare dęby. Rozłożyste korony dawały dużo cienia latem, gdy słońce paliło niemiłosiernie. Minęli zabytkową fontannę przy podjeździe.
Weszli do środka. Pałac był wykończony drewnem i jego intensywny zapach uderzył ich od wejścia.
- Teo, idź kupić bilety.
- Sa-sa-sa-sam idź.
- To jest twoje zadanie. Idź ty.
Teofil był wielce niepocieszony z nałożonego na niego obowiązku kupna biletów. Ale dzielnie podszedł do kasy. Naciągnął kapelusz na oczy i cicho powiedział:
- Trzy bi-bi-bi-bilety, proszę.
Kasjer podał mu trzy kartoniki ze zdjęciem pałacu i jego planem.
- Bardzo proszę. Trzydzieści złotych. Życzą sobie państwo przewodnika?
- Nie.
- Miłego zwiedzania.
Cała trójka ruszyła w kierunku pierwszej komnaty. Plan na bilecie wskazywał kierunek zwiedzania. Po co więc byłby im potrzebny przewodnik?

Pierwszą komnatą była duża sypialnia. W centralnym punkcie stało wielkie łoże z baldachimem. Teofil zawsze lubił wielkie łoża z baldachimem. Sam chciałby mieć takie w domu.
- Ale łóżko… – zachwycił się Adaś.
- A zobaczcie na tę toaletkę – wtórowała mu w zachwytach pani Janka.
Śliczna toaletka z trój skrzydłowym lustrem stała koło okna. Na niej różne flakoniki. Z zapewne pięknie pachnącymi perfumami. Przez jedno ze skrzydeł lustra przewieszone były najróżniejsze korale.
- Chciałabym mieć taką toaletkę – przyznała pani Janka.
- A ja wyspałbym się na tym łóżku – dodał Adaś.
Teofil wciąż przyglądał się łożu. Najbardziej podobał mu się baldachim z motywami kwiatów i koronkowe zasłonki. Stali tak z piętnaście minut, nim w końcu przeszli do kolejnego pomieszczenia. Sala kominkowa. Przepiękny, zdobny kominek nadawał tej sali klimatu. Rzeźbiony w drewnie, zwracał na siebie uwagę. Obok kominka stały dwa, na pierwszy i drugi rzut oka bardzo wygodne, bujane fotele. Za taki fotel Teofil oddałby majątek.
- Jaki kominek… – Adaś był w siódmym niebie. – Co za fotele…
Przechodząc do kolejnego pomieszczenia Teofil rzucił:
- Chodźmy najpierw do piwnic. Tam jest degustacja win.
Tak zrobili. Zeszli do podziemi. Znajomy zapach wilgoci uderzył ich w nozdrza. Teofil bardzo lubił zapach wilgotnych piwnic. Skręcili w lewo do pomieszczenia z winami. Od progu powitał ich uśmiechnięty kelner.
- W czym mogę pomóc? Którego wina by się państwo napili?
- A które pan poleca? – odpowiedział pytaniem Adaś.
- To może naleję po kolei każdego. Taka opcja kosztuje trzydzieści złotych od osoby.
Teofil wyciągnął pieniądze.
- Za-za-za-zapraszam – rzekł do swych przyjaciół. – Czym cha-cha-cha-chata bogata.
Kelner nalał im po lampce pierwszego wina. Wzięli kieliszki i spróbowali.
- Bardzo dobre, półsłodkie. Wyczuwalny aromat wiśni i winogron.
- Panie Adamie, a skąd się pan tak zna na winach?
- Jestem smakoszem.
- To drugie wino – kelner podał im kieliszki.
- Mmm, jeszcze lepsze. Słodkie, wyraźny aromat jabłek.
Po pół godzinie delektowania się winami, cała grupka wróciła na szlak i weszła do gabinetu. Na wszystkich ścianach były regały z książkami. „Całkiem spora kolekcja, chciałbym taką mieć” – pomyślał Teofil. Weszli głębiej. W centralnym punkcie pomieszczenia stało stare, rzeźbione biurko. Przy nim stał odsunięty fotel, którym sprawiał wrażenie, że ktoś z niego przed chwilą wstał. Na biurku ustawiona była lampka, ułożone w stos papiery. Po środku leżała koperta. Teofil od razu się nią zainteresował.
- Patrzcie, wska-wska-wska-wskazówka – pokazał palcem na list.
Przyjaciele nie zdążyli zareagować, a Teofil już przechodził przez sznur oddzielający wystawę od przejścia. Potknął się i wyłożył jak długi. Upadając złapał się kantu biurka, zrzucając przy tym gustowną lampkę. Na tę scenę wszedł kustosz.
- A co pan tu robi? – krzyknął. – W tej chwili proszę wracać za sznur!
- Ale wska-wska-wska-wskazówka – ponownie wskazał ręką kopertę.
- Panie, jaka wskazówka? To wystawa! A co to? – kustosz zainteresował się leżącą na ziemi lampką. – Poczynił pan zniszczenia! Trzeba będzie za to zapłacić!
- Panie, prze-prze-prze-przecież ta lampka to re-re-re-replika.
- Skąd pan wiesz?
- Mia-mia-mia-miałem dużo antyków w do-do-do-domu. To nie jest ory-ory-ory-oryginalna lampka.
- Masz pan rację. Ale i tak trzeba będzie zapłacić za zniszczenia.
- A co ze wska-wska-wska-wskazówką?
- A pan jesteś Teofil?
- Tak.
- To mam list dla pana. Tylko po co się pan pchał na tą wystawę? Trzeba było zapytać, a nie tak włazić tam na chama.
- Myś-myś-myś-myślałem, że to porywacz położył.
- Panie, jaki porywacz? Co pan mówisz?
- Aa nie-nie-nie-nieważne.
- Niech pan zaczeka tu i już niczego nie dotyka. Zaraz przyniosę list dla pana.
Kustosz zniknął za drzwiami. Cała trójka najchętniej by uciekła, jednak wskazówka – ważna sprawa. Musieli poczekać. Po chwili wrócił kustosz i wręczył Teofilowi kopertę. Ten mu ładnie podziękował.
- A rachunek proszę uregulować przy wyjściu. Tam już wszystko wiedzą.
Przyjaciele dokończyli zwiedzanie. Wychodząc, Teofil zapłacił za replikę lampki.
- To był udany dzień – powiedział Adaś gdy wyszli do parku.

 

VIII

Teofil otworzył kopertę dopiero w domu. Chciał sobie przedłużyć błogi czas, gdy nie wiedział o kolejnym zadaniu.
„Po raz kolejny gratulujemy. Wykonałeś już pięć zadań. Należy Ci się nagroda. Popłyniesz na wycieczkę statkiem.”
Na wycieczkę? Dawno nie był na żadnej wycieczce. Właściwie to nie pamięta kiedy ostatni raz na niej był. Odetchnął z ulgą. Jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Znów nie napisali, kto ma mu dać wskazówkę. Nic to. Będzie się o to martwił jutro.

Nazajutrz z rana zadzwonił do sąsiadów. Umówili się u niego na godzinę dwunastą. Do tego czasu Teofil wyszedł z psem i zjadł biały ser z jogurtem i pomidorem oraz wypił poranną kawę.
W południe przyszli Adaś i pani Janka.
- To co, panie Teofilu, gotowy pan na kolejną przygodę?
- Tak.
- To chodźmy.
Wyszli od strony podwórka. Przystań mieściła się w parku. Musieli przejść przez ulicę Rzeczną i dojść do rzeki.
Gdy dotarli na miejsce okazało się , że kolejny rejs jest za pół godziny. Mieli więc dość czasu żeby porozmawiać.
- Znów nie napi-napi-napi-napisali kto ma wska-wska-wska-wskazówkę.
- To nic. Teo, nie przejmuj się takimi drobiazgami.
- Łatwo ci mó-mó-mó-mówić.
- Ja chcę posterować statkiem!
- A ja-ja-ja-ja nie.
- Dlaczego?
- To dla dzie-dzie-dzie-dzieci.
- Ja też chcę posterować – do rozmowy włączyła się pani Janka. – Uważam, że to świetna zabawa.
- Dawaj Teo, wyluzuj się. Nie myśl teraz o żadnym porwaniu i wskazówkach. Należy ci się odpoczynek. Porywacz sam napisał, że to nagroda, więc tak to potraktuj.
- Ale kto ma wska-wska-wska-wskazówkę?
- Nie myśl o tym. Chodźcie, podpływa nasz statek.
Po chwili byli już na pokładzie statku wycieczkowego „Majka”. Teofil przezornie naciągnął kapelusz na oczy. Oprócz nich, na statku było jeszcze trochę osób. A myślał, że o tej porze będzie raczej pusto.
Wybrali ławkę z dala od ludzi. Na uboczu. Rozsiedli się wygodnie. Teofil bardzo odczuwał brak terapeuty. Brakowało mu sesji. Nie miał się komu wyżalić. Spojrzał na zakochaną parę. On wpatrzony w nią, ona w niego. Czule trzymali się za ręce. On też kiedyś miał narzeczoną.
- Też kiedyś mia-mia-mia-miałem narze-narze-narze-narzeczoną – zaczął. Postanowił wykorzystać ten rejs jako sesję i poopowiadać o sobie przyjaciołom. – Aneta. Była mo-mo-mo-moją miłością.
- To co się stało, że nie jesteście ze sobą?
- Mama.
- Co mama?
- Mama sta-sta-sta-stanęła na drodze mojego szczę-szczę-szczę-szczęścia.
- Jak to? – Adaś zadawał kolejne pytania.
- Bo mama mnie na po-po-po-początku nie kocha-kocha-kocha-kochała. Dała mi na imię Teo-teo-teo-teofil. Ale potem, jak tata uma-uma-uma-umarł, przela-przela-przela-przelała swoją miło-miło-miło-miłość na mnie. Począ-począ-począ-początkowo nigdy nie byłe-byłe-byłe-byłem dość dobry. W niczy-niczy-niczy-niczym. Po śmie-śmie-śmie-śmierci ojca, stałe-stałe-stałe-stałem się jej oczkiem w gło-gło-gło-głowie. Byłem najle-najle-najle-najlepszy. Żadna nie by-by-by-była dość dobra dla jej sy-sy-sy-synka. Aneta mnie kocha-kocha-kocha-kochała. Mimo moi-moi-moi-moich wad. Akceptowała moje ją-ją-ją-jąkalstwo. Akceptowała moją fo-fo-fo-fobię społeczną. Akceptowała moją nerwi-nerwi-nerwi-nerwicę natręctw. Uważała, że z tego mo-mo-mo-można się wyle-wyle-wyle-wyleczyć. Wierzyła we mnie. Ale mama uwa-uwa-uważała, że nie jest dla mnie dość do-do-do-dobra. Okazy-okazy-okazy-okazywała jej to na każdym kroku. W końcu Aneta nie wytrzy-wytrzy-wytrzy-wytrzymała. Odeszła.
Adasiowi i pani Jance zrobiło się smutno. Teofil za to miał lepszy nastrój, bo w końcu miał kogoś, komu mógł poświęcić swój ból. Zrobiło mu się lepiej, że przyjaciele go wysłuchali.
Zaczął sobie podśpiewywać pod nosem „Ajem sora rinczi da. Ajem sora rinczi da.” Już jakiś czas temu wymyśliła mu się ta melodyjka i od tego czasu wpadała mu do głowy bez uprzedzenia.
Do ich ławki podeszła kelnerka. Miła pani średniego wzrostu w pięknym marynarskim kostiumie.
- Życzą sobie państwo kawę, herbatę a może lody?
Lody? Teofil nie jadł lodów publicznie od jednego incydentu. Pewnego dnia wybrał się do parku, bo doskonale wiedział, że będzie tam Justyna. Jego wielka miłość z czasów licealnych. Zawsze w piątek po lekcjach jeździła tam z koleżanką na rowerze. Teofil poszedł, jak w każdy piątek, je poobserwować. Często zabierał ze sobą książkę i siadywał na ławce obok ich trasy. Tego dnia było gorąco. Postanowił więc kupić sobie loda w najbliższej budce. Wybrał trzy gałki: cytrynowe orzeźwienie, słodycz truskawki i rozkosz wiśni. Kiedy wracał na ławkę i lizał loda w najlepsze, zbliżały się do niego dziewczyny. Justyna patrzyła na niego przeciągle. Teofil wyprostował się i uśmiechnął. Podniósł głowę do góry i wypiął pierś. Szedł tak dumnie do czasu, gdy nie potknął się o wystający korzeń drzewa i runął jak długi z nosem w lodzie. Mijając go, dziewczyny się śmiały a jego bogini nawet się odezwała:
- Mrau, tygrysku, ostrożnie, bo się poobijasz.
Wydźwięk tego dnia był raczej pesymistyczny dla niego, jednak fakt, że Justyna się o niego martwiła, napawał go dumą i nadzieją. Niestety. Więcej na niego nawet nie spojrzała.
Teofil zauważył, że takie wygadanie się dużo mu daje. Jednak nie była to sesja z jego terapeutą. Musiał go odnaleźć. Tymczasem jednak postanowił powiedzieć, co mu leży na wątrobie.
Zaczął opowieść o matce.
Mama go nie kochała. W każdy czwartek robiła wątróbkę, a dobrze wiedziała, że on nie znosi wątróbki. Na dodatek znęcała się nad nim odmawiając mu deseru dopóki nie zjadł tego obrzydlistwa. To samo było zresztą z brukselką we wtorki. Był zazdrosny o ojca, bo jemu gotowała to, co lubił. Niestety ojciec oprócz wątróbki i brukselki był jeszcze amatorem szpinaku i ryb, których Teofil nie znosił.
Uwielbiał kiedy przychodziła do nich rodzina z dziećmi. Mama gotowała wtedy to, co lubiło kuzynostwo. Miał wtedy wielką ucztę. Niestety nie było to zbyt często, gdyż mama była osobą konfliktową i często kłóciła się ze swoimi siostrami. Potrafiła się ma nie śmiertelnie obrazić kilka razy w miesiącu, choć najczęściej wybuchała jedna duża awantura raz na dwa tygodnie.
Po czym płynnie przeszedł do historii miłosnej.
Kiedyś miał prawdziwą dziewczynę. Było to w ósmej klasie szkoły podstawowej. Był z nią całe dwa tygodnie. Jedne z najszczęśliwszych tygodni w jego życiu. Chodzili razem do kina, do parku lub na szklaneczkę świeżo wyciskanego soku w barze „Soczek”. Niestety, dwa tygodnie szybko minęły. Rozstali się. Stety tydzień później już chodził z jej przyjaciółką. Tym razem były to już na pewno najlepsze trzy tygodnie w życiu. Asia była jego kolejną wielką miłością. Wysoka. Szczupła. Z kręconymi włosami. Ruda. Okularnica, ale okulary dodawały jej uroku. Raz się z nią nawet całował. To znaczy pocałował ją. W policzek. Te trzy tygodnie minęły jeszcze szybciej. Na koniec okazało się, że przyjaciółki założyły się, która z nim dłużej wytrzyma.
- Teo, to wszystko jest bardzo smutne co opowiadasz.
- Mia-mia-mia-miałem ciężkie ży-ży-ży-życie.
- To prawda. Ale panie Teofilu, czy nie lepiej teraz skupić się na pozytywach? To zadanie jest takie przyjemne. Może pójdziemy posterować statkiem?
- Ja nie-nie-nie-nie chcę.
- Ale dlaczego?
- Bo to dla dzie-dzie-dzie-dzieci.
- Teo, a może to kapitan ma wskazówkę?
Teofilowi zaświeciły się oczka. Adaś może mieć rację. Kapitan może mieć wskazówkę. W takim razie i on chce posterować statkiem.
Przyjaciele poszli ustawić się w kolejce. Teofil jednak się rozmyślił. Przecież w takiej kolejce stoją ludzie. A on się ludzi bał. Poszedł na rufę i oglądał kilwater. Wychylił się niebezpiecznie za barierkę. Zakręciło mu się w głowie. Nagle, nie wiedzieć kiedy, zrobił fikołka i wyłądował w wodzie.
- Człowiek za burtą! Człowiek za burtą! – rozniosło się wołanie.
Pani Janka i Adaś mieli złe przeczucia. Gdy tylko usłyszeli nawoływania, od razu wiedzieli, że człowiekiem za burtą jest Teofil.
Kapitan zrobił zwrot. Podejście do człowieka za burtą. Adaś chwycił koło ratunkowe. Wycelował i rzucił. Udało się. Teofil uchwycił się rozpaczliwie koła. Statek już był koło niego. Ktoś z załogi podał mu pagaja. Wciągnęli go na pokład. Teofil trzęsł się z zimna. Był w szoku.
- Co się sta-sta-sta-stało?
- Wpadłeś do rzeki – powiedział przerażony Adaś.
- Dajcie mi po-po-po-posterować.
- Mówisz poważnie? Dopiero mówiłeś, że to dla dzieci.
- Te-te-te-teraz chcę.
Teofil zaczął się niezgrabnie zbierać z pokładu. Dziwne, że podczas upadku do wody nie stracił swojego kapelusza. Musiał go mocno trzymać na głowie. Kiedy wstał, otrzepał się jak pies.
- Chcę być pier-pier-pier-pierwszy.
Adaś poszedł przodem, a ludzie w kolejce rozstąpili się. Topielec chciał posterować statkiem. Nikt nie ośmielił się mieć coś przeciwko temu, żeby zrobił to pierwszy.
Podszedł do steru. Kapitan się uśmiechnął:
- Ale nam pan stracha napędził.
Teofil znów nasunął kapelusz na oczy i patrzył przed siebie spod byka. Stracha im napędził. A sobie? Przecież mógł tę przygodę przypłacić życiem! Uświadomił sobie, że nie zrobił jeszcze tylu rzeczy, które chciał. A było wśród nich między innymi sterowanie statkiem. Co prawda myślał raczej o rejsie morskim. Ale z braku laku lepszy kit. Niech więc będzie i statek śródlądowy.
Wyprostował się i złapał za ster. Kapitan wyciągnął rękę przed siebie.
- Płyniemy tam na wprost – powiedział i trzymał ręce blisko steru. W razie czego gotowy na interwencję.
- Ja pły-pły-pły-płynę! – krzyknął do Adasia, który stał tuż za nim.
- Świetnie ci idzie.
Po pięciu minutach kapitan przejął od niego ster. Jedną ręką podał mu dyplom.
- Gratuluję. Sterował pan statkiem wycieczkowym. A oto pamiątkowy dyplom. Ale zaraz, zaraz. Kogoś mi pan przypomina. Czy to nie pan Teofil?
- Tak.
- Mam dla pana jeszcze list. Proszę – podał mu kopertę.
Czyli jednak Adaś miał rację. Wskazówkę miał kapitan. Mógł się tego domyślić.
Wrócił na swoje miejsce na ławce. Cały ociekał. Dobrze, że tego dnia było ciepło.
- Gdzie ke-ke-ke-kelnerka? – zapytał pani Janki.
- A nie wiem. Gdzieś tu przed chwilą… O jest. Przepraszam, możemy panią prosić?
- Czym mogę służyć?
- He-he-he-herbatą – wydukał zziębnięty Teofil.
- Zaraz przyniosę panu koc. To powinno pana ogrzać. Niestety nie mamy żadnych zapasowych ubrań. Zazwyczaj turyści nie wpadają do wody.
Ble ble ble. Turyści nie wpadają do wody. W myślach ją przedrzeźniał.
Po chwili kelnerka wróciła z herbatą i kocem.
- Proszę bardzo.
Teofil przemoczony wyciągnął portfel.
- A nie, nie. To gratis. Dla topielca.
No nie. Tego już znieść nie mógł. Na dodatek liczba trzy się o siebie upominała. Najgorzej, że tym razem związała się z wpadnięciem do wody. Przecież nie mógł tego powtórzyć trzykrotnie! Siedział i popijał herbatę po trzy łyki. Miał nadzieję, że tym zagłuszy potrzebę wpadania do wody. Nic z tego. Postanowił, że w domu zanurzy się w wannie dwukrotnie. Miał nadzieję, że to wystarczy. Nie miał bowiem zamiaru znów wypadać ze statku.
Gdy dopłynęli z powrotem do przystani, Teofil już trochę osechł. Oddał koc, choć kelnerka upierała się żeby go ze sobą zabrał.
Wracając do domu pani Janka i Adaś żywo dyskutowali.
- Panie Adamie, no taka historia. Wie pan. W życiu bym się nie spodziewała.
- Ja jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś wypadał ze statku.
- Całe szczęście, że ktoś to zauważył.
- Tak, tak. I dobrze, że rzucił mu pan koło.
- I kapitan tak dobrze i szybko zareagował. A ty co o tym myślisz, Teo?
Ale Teofil nie słuchał. Był pogrążony we własnych myślach. Naprawdę myślał już, że w tej rzece zginie. Miał wiele szczęścia, że nie zgubił kapelusza. Życie jest jednak tak kruche. Wystarczy chwila nieuwagi. A on tak bezmyślnie przebiega przez ulicę. Przecież może go potrącić jakieś auto. Ten rytuał przejścia wymyślił tylko dla poczucia bezpieczeństwa. Emocjonalnie wierzył w jego moc. Ale racjonalnie wiedział, że nie działa. Postanowił być nieco bardziej ostrożny. Może nawet zacznie korzystać z przejścia dla pieszych? Bo już postanowił. Pójdzie dzisiaj sam na zakupy. Postanowił się odważyć. Mało dzisiaj nie zginął. A nie chce ginąć jako pięćdziesięciolatek, który się boi iść do sklepu. Porywacz dostarczał mu coraz to nowe zadania do wykonania. To zadanie narzucił sobie sam. To mocne postanowienie. Tak, jak wychodzenie z psem na spacer. Na początku tak się tego bał, a okazało się, że daje radę wychodzić codziennie.
Pożegnali się pod jego mieszkaniem. Teofil burknął tylko „Cześć” i zamknął się u siebie. Cały czas intensywnie myślał. Obmyślał plan pójścia na zakupy. Może opracuje sobie plan taki, jaki opracował, gdy zakupy robiła mu pani Janka? Tak. To był dobry pomysł.
Wziął kartkę i długopis. Zaczął pisać.
1. Zrobić listę zakupów.
2. Sprawdzić listę zakupów.
3. Wziąć portfel.
4. Sprawdzić, czy w portfelu są pieniądze.
A właśnie. Pieniądze. Musiał je wysuszyć. Poszedł i rozłożył je na kaloryferze. Może wracać do pisania. Na czym to skończył? A, na sprawdzeniu, czy ma pieniądze.
5. Jeszcze dwukrotnie sprawdzić, czy…
Zaraz. A właściwie dlaczego wszystko robił trzykrotnie? Przecież to głupie. Miał przecież zaufanie do siebie i wiedział, że jak coś zrobił za pierwszym razem to nie trzeba tego poprawiać dwukrotnie. Tak. Nastąpił cud. Oto on, Teofil, postanowił, że zaprzestaje trzykrotności. Wszystko wystarczy wykonać dwa razy. Ten punkt trzeba skreślić. A teraz:
5. Jeszcze raz sprawdzić, czy w portfelu są pieniądze.
6. Schować portfel.
Nie będzie pisał tych powtórek. To bez sensu. Przecież o powtarzaniu nie zapomni. Punkty dwa i pięć do wykreślenia.
Od początku.
1. Zrobić listę zakupów.
2. Wziąć portfel.
3. Sprawdzić, czy pieniądze są w portfelu.
4. Ubrać się.
5. Wyjść z mieszkania.
6. Zamknąć mieszkanie.
7. Iść do sklepu.
Właśnie. Może powinien sobie przy tym punkcie dopisać jeszcze „przez przejście dla pieszych”? Tak. To jest istotne. A więc:
7. Iść do sklepu przez przejście dla pieszych.
8. Wziąć koszyk.
9. Powkładać do koszyka zakupy.
10. Wyłożyć rzeczy na taśmę.
11. Spakować zakupy.
12. Zapłacić.
13. Wrócić do domu.
Zaraz, zaraz. Tu też się przyda dopisek. Zatem:
13. Wrócić do domu przez przejście dla pieszych.
14. Otworzyć mieszkanie.
15. Wejść do mieszkania.
16. Zamknąć mieszkanie.
17. Rozpakować zakupy.
Tak jest. To jest to. Miał gotowy plan zrobienia zakupów. Musiał się jeszcze przebrać i mógł przystąpić do jego realizacji.

Kiedy wrócił ze sklepu pozwolił sobie być z siebie dumnym. W pełni na to zasługiwał. On, Teofil, pierwszy raz od niepamiętnych czasów zrobił samodzielnie zakupy. Postanowił świętować. Kupił butelkę wina i zaprosił sąsiadów. Trzeba to było uczcić. Mają się u niego zjawić o osiemnastej.

Punkt osiemnasta do drzwi zapukał Adaś. Dziesięć po osiemnastej zapukała pani Janka. Przepraszała za spóźnienie. Miała rozmowę telefoniczną. Teofil się nie gniewał.
- Pije-pije-pije-pijemy za mnie – wzniósł toast, gdy wszyscy trzymali już kieliszki.
- A co to za okazja, Teo?
- I skąd ma pan wino?
- Byłem w skle-skle-skle-sklepie. Sam.
Pani Janka i Adaś zaczęli wiwatować.
- Gratulacje Teo. Jesteśmy z ciebie dumni.
- Tak, tak. Jesteśmy z pana dumni.
Teofil wypiął pierś. On też był z siebie dumny.
- To zdrowie Teofila!
- Zdrowie Teofila!
- Teo, a myśmy w ogóle zapomnieli z tego wszystkiego. Co jest w następnej wskazówce?
Racja! Z tego wszystkiego zapomniał o kolejnej wskazówce. Poszedł na przedpokój po kopertę.
Po chwili wrócił z duszą na ramieniu. Otworzył.
„ Mam nadzieję, że podobała Ci się wycieczka. Tym razem będzie trudniej. Zamów kuriera z firmy Szybki kurier. W środku masz ulotkę firmy. Na adres Słoneczna czternaście wyślij list, w którym napiszesz mi dlaczego mam uwolnić terapeutę. Powodzenia.”
Gdy skończył czytać, zaczął się trząść. Miał zamówić kuriera? Miał napisać list? Przecież od tego listu będzie zależało życie terapeuty. Miał poważną misję do wykonania. Ale tego dnia będzie już tylko świętował.

 

IX

Obudziło go głośne pukanie do drzwi. „Tam do licha, kogo znów niesie”? – pomyślał zaspany Teofil. Postanowił nie otwierać drzwi. Obrócił się na drugi bok i nakrył głowę poduszką. Była godzina ósma. Czy zawsze muszą go budzić o tak wczesnej porze? Przecież on chce się wyspać. Pukanie nie ustawało. Narzucił na siebie szlafrok i podszedł do drzwi.
- Kto tam? – zapytał, wyglądając przez wizjer.
- Czy czytał pan Biblię?
Do jasnej Anielci. Świadkowie jehowy. Musieli go obudzić i denerwować z rana. A ma mieć dzisiaj ważny dzień. Pisanie listu do porywacza. Potrzebuje mieć świeży, wyspany umysł.
- Dzię-dzię-dzię-dziękuję – odkrzyknął i odwrócił się na pięcie. Wrócił do łóżka. Kiedy się położył, zaczął myśleć o liście. Kiedy ostatnio napisał prawdziwy list? Nie liczył tych do pani Janki. Nie pamiętał. Za to doskonale pamiętał kiedy napisał pierwszy.
Przed pierwszą klasą pojechał z rodzicami na objazdowe wakacje po kraju. Były to najwspanialsze wakacje w jego życiu. Widział ruchome piaski, płynął pochylniami, zwiedzał różne zamki i pałace. Między innymi Malbork czy Pieskową Skałę. Wtedy po raz pierwszy napisał list. Do dziadków. Opisywał w nim zwiedzane zabytki i odwiedzone miejsca. Teraz jego list ma decydować o czyimś życiu.
Wstał. Przez te rozmyślania nie mógł z powrotem zasnąć. Poszedł zrobić kawę. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że miał wszystko robić do dwóch, a nie, jak do tej pory, do trzech. Wysypał kawę z kubka. Jeszcze raz. Łyżeczka. Pół łyżeczki. Nie pasuje. Powtarzanie musi być wielokrotnością czynności. Skoro chce wsypać półtorej łyżeczki, nie może tego zrobić przez wsypanie całej i połowy. Musi to rozdzielić po równo. Ile to będzie półtora na dwa? Zero siedemdziesiąt pięć. Trzy czwarte łyżeczki i trzy czwarte łyżeczki. A może by tak przerzucić się na dwie łyżeczki? Będzie prościej. Tak. Zdecydował. Od dziś będzie pił kawę z dwóch łyżeczek. Z dwa razy po jednej łyżeczce. Tak będzie łatwiej. Ostatecznie pół łyżeczki kawy więcej nie robiło aż takiej różnicy.
Po wypiciu porannej kawy wyszedł z psem. Gdy wracał do domu, na klatce spotkał Adasia. Stał pod jego drzwiami.
- Siema Teo. Jak z nowym zadaniem?
- Cześć. We-we-we-wejdź do środka to poga-poga-poga-pogadamy.
Weszli do mieszkania. Adaś od razu skierował swe kroki do kuchni.
- Zrobię kawy – powiedział. – Ty półtorej, nie?
- Nie. Stwie-stwie-stwie-stwierdziłem, że robienie wszys-wszys-wszys-wszystkiego do trzech jest zbędne.
- No, no! Brawo! W końcu będziesz wyglądał jak normalny człowiek.
- Teraz robię wszystko do dwóch.
- Aha. To ile sypiesz?
- Dwie.
- Słuchaj Teo. Ja wpadłem na taki pomysł. Może pojedziemy na tą Słoneczną i zobaczymy kto tam mieszka?
- Co ty… To niebe-niebe-niebe-niebezpieczne.
- Czemu?
- A jak jest uzbro-uzbro-uzbro-uzbrojony?
- Daj spokój. Boisz się?
- Tak.
Adaś zmarszczył czoło i intensywnie myślał.
- Zrobimy to bardzo ostrożnie. Na pewno nas nie zobaczy. Daj się przekonać. Może w końcu się czegoś dowiemy.
- Ale idzie-idzie-idzie-idziemy. Żadnych auto-auto-auto-autobusów – Teofil dał się przekonać.
- Się wie. To niedaleko.
- A li-li-li-list?
- Później go napiszesz. A teraz się zbieraj. Czeka nas kolejna przygoda.
Chwilę później byli już w drodze.
- Wiesz, bardzo mi bra-bra-bra-brakuje terapeuty – zaczął Teofil gdy mijali galerię handlową. Przezornie naciągnął kapelusz na oczy i uczepił się przedramienia Adasia.
- W jakim sensie ci go brakuje?
- Spo-spo-spo-spotkań z nim. Na nich mogłem wyrzu-wyrzu-wyrzu-wyrzucić to, co mnie męczy-męczy-męczy-męczyło.
- Teo, ale wiesz, że możesz na mnie liczyć, nie? Co prawda terapeutą nie jestem, ale jestem twoim przyjacielem i zawsze cię wysłucham.
Teofil tylko na to czekał. Od razu postanowił skorzystać z oferty Adasia.
- Bo wie-wie-wie-wiesz… Ciężko mi bez ko-ko-ko-kobiety.
- Chciałbyś mieć partnerkę?
- Tak.
- Ale wiesz, że do tego musisz wychodzić z domu? Jak miałeś sobie kogoś znaleźć, skoro siedziałeś cały czas w domu?
- Założy-założy-założy-założyłem konto na portalu ra-ra-ra-randkowym.
- I co?
- I nic. Je-je-je-jedna to nawet chciała się spo-spo-spo-spotkać, ale nie dałem ra-ra-ra-rady.
- Fobia społeczna?
- Tak.
- A była taka śli-śli-śli-śliczna. Wysłała mi zdję-zdję-zdję-zdjęcie. Ideał, mó-mó-mó-mówię ci.
- To teraz może się z nią spotkasz?
- Nie.
- Dlaczego?
- Boję się.
- Ale zobacz. Przez ostatnie dni robiłeś rzeczy, których też się bałeś. A jednak dałeś radę.
Adaś miał rację. Przecież on, Teofil, w ostatnich dniach podejmował się czynności, które go paraliżowały przez wiele długich lat. Może jeszcze trochę i da radę?

Po godzinie dotarli na miejsce. Słoneczna czternaście. Był to nowoczesny blok w kolorze brzoskwini. Wysoki na dziesięć pięter. Obaj schowali się za drzewem.
- To co robimy? – zapytał Adaś.
- Nie wie-wie-wie-wiem. To był twój po-po-po-pomysł.
- Dobra. To idziemy.
Podeszli do domofonu. Adaś wcisnął numer jeden.
- Kto tam?
- Dzień dobry. Poczta. Proszę otworzyć drzwi.
Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Weszli do środka.
Na piętrze były po dwa mieszkania. Musieli więc wejść na siódme piętro. Adaś naciskał na pojechanie windą. Jednak Teofil zbyt się bał.
Weszli na górę. Zatrzymali się piętro niżej.
- Idź za-za-za-zapukać.
- Ty idź. To twój terapeuta.
- To był twój po-po-po-pomysł.
- Fakt. Ale ja ci tylko pomagam. To ty musisz się przełamać. No idź. Jesteśmy tak blisko rozwiązania zagadki. Może terapeuta jest tam uwięziony?
- Ale co mam zro-zro-zro-zrobić?
- Idź tam i zapukaj.
- No do-do-do-dobra. Ale na twoją odpo-odpo-odpo-odpowiedzialność.
Teofil wszedł piętro wyżej. Stanął przed drzwiami z numerem czternaście. Wziął głęboki wdech. Zapukał dwukrotnie i zbiegł na półpiętro. Delikatnie wyjrzał przez poręcz. Nikt nie otwierał. Wszedł wyżej i zapukał jeszcze raz. I tym razem zbiegł na półpiętro. Znów nikt nie otwierał. Zrezygnowany zszedł do Adasia.
- Nikt nie ot-ot-ot-otwiera.
- Może nikogo nie ma w domu?
- A może spe-spe-spe-specjalnie. Może tam jest uwię-uwię-uwię-uwięziony terapeuta. A pory-pory-pory-porywacz jest przebiegły.
- To co robimy? Włamujemy się?
- Nie. To zły po-po-po-pomysł.
- To co, wracamy?
- Tak.
Oboje rozczarowani wyszli na ulicę. Ich plan okazał się niewypałem. A wszystko miało się dzisiaj rozwiązać. Miał uratować terapeutę. W tym momencie Teofil przypomniał sobie o liście. Jeszcze go nie napisał. Całą powrotną drogę był pogrążony we własnych myślach.
Kiedy wrócił do domu od razu wziął długopis i bez długiego namysłu zaczął pisać:
„Szanowny Panie Porywaczu,
Z ubolewaniem przyjąłem wiadomość o porwaniu mojego terapeuty. Bogu ducha winnego pana Jankowskiego.”
Wciąż nie dawało mu spokoju pytanie, kiedy ostatnio napisał jakiś list. Było to dawno temu. To na pewno. Zaraz, zaraz. Czy to nie było przypadkiem na wyjeździe w góry? Pamiętny maj roku pańskiego dawnego. Był ze znajomymi ze studiów. Napisał wtedy długi, bardzo intymny list do Laury. Dziewczyny z jego roku. Upili się rumem i zebrało mu się na zwierzenia. Tego samego dnia, będąc jeszcze pijanym, wrzucił list do skrzynki pocztowej w schronisku. Przeklinał potem na czym świat stoi, że listonosz będzie tam dopiero w przyszłą środę. Chciał ten list wyciągnąć. Niestety. Skutki jego zwierzeń ciągnęły się za nim przez całe studia. Laura wybuchała śmiechem za każdym razem gdy na niego spojrzała. Ale tak. On rozmyśla o niebieskich migdałach, a listu nie ma komu pisać. Wziął Kudłacza na kolana.
- Kotku po-po-po-pomóż mi. Co mam napi-napi-napi-napisać? – głaskał jego gołą skórę.
Wziął długopis do ręki i zaczął się zastanawiać. Może tak napisać, że terapeuta mu pomaga?
„Chciałbym, aby wypuścił pan mojego terapeutę.”
On by chciał. Tylko co to może obchodzić porywacza? Zaraz, zaraz. Minął galerię handlową bez wpadania w panikę. Coś się zmieniało. Czuł to. Może to porwanie wpłynie korzystnie na jego życie? Wychodzi już z psem na dwór. Ograniczył się do robienia wszystkiego podwójnie. Jest wystawiony na spotkania z ludźmi i jako tako sobie radzi. To porwanie może odmienić jego życie. Ale do rzeczy, list.
„Znam pana Jankowskiego od pięciu lat. Przez ten czas bardzo mi pomagał.”
Co prawda jego terapia praktycznie nic nie zmieniała, ale fakt, że raz w tygodniu mógł się porządnie wygadać, pomagał mu bardzo.
„Terapeuta jest bardzo pomocny. Bardzo mi pomaga. Gdyby nie on, nie wiem jakbym przeżył te pięć lat. To anioł nie człowiek. Zawsze wie, co powiedzieć.”
No dobra. Nie zawsze. Często go ochrzania, że się tylko żali na swój los zamiast próbować się zmienić. Jednak mu wybacza to. Każdy błądzi. Terapeuta też może.
„Chciałbym, aby pan wypuścił pana Jankowskiego, gdyż jest mi on potrzebny. Poza tym to dobry człowiek i nie zasługuje na porwanie.”
Biedny pan Jankowski. Teofil dopiero teraz zaczął się zastanawiać, jak on musi się czuć. Siedzi gdzieś związany. Zapewne w ciemnej piwnicy. Przestraszony. Zrobiło mu się go szkoda.
„Nie zasłużył sobie na taki los. Jeszcze raz, bardzo proszę o wypuszczenie mojego terapeuty. To sprawa życia i śmierci”. Podpisano: Teofil.
List gotowy. Teraz tylko trzeba go wysłać. Porywacz przesłał mu ulotkę firmy kurierskiej. Zapewne nie da się tam zamówić kuriera internetowo. Bez sprawdzania był tego pewien. Z tego porywacza jest cwana bestia. Ale on będzie cwańszy. Wyśle ten list innym kurierem.
Włączył komputer. Wpisał w wyszukiwarkę hasło „kurier zamówienie internetowe”. Szukaj. Jest. Znalazł firmę Przesyłka S.A. Można kuriera zamawiać internetowo. Wypełnił formularz. Wyślij. Teraz pozostawało mu czekać aż przyjedzie kurier. W tym czasie wyjdzie z Goliatem na spacer.
Ubrał się i wziął psa. Wyszedł na podwórko. Nie chciało mu się iść do parku. Na dworze do jego psa doczepiła się jakaś suka. Chyba rasy pinczer. Była zalotna i bardzo zainteresowana Goliatem. Biegała dookoła niego i radośnie szczekała.
- Dawaj Go-go-go-goliat. Baw się.
Teofil miał nadzieję, że chociaż jego pies się szczęśliwie zakocha. Ale ten zdawał się nie zwracać uwagi na rozbawioną suczkę. Szczeknął na nią dwa razy i tyle było amorów z jego strony. Zrezygnowany Teofil wrócił z nim do domu.
Godzinę później do drzwi zapukał kurier. Teofil podszedł do drzwi.
- Kto tam?
- Kurier!
Nareszcie. Teraz mógł wysłać list i mieć z głowy kolejne zadanie. Otworzył.
- Dzień do-do-do-dobry – przywitał się Teofil. Przed otwarciem drzwi założył kapelusz i naciągnął go na oczy. Wiele się w nim zmieniło, ale wciąż tak bardzo bał się i wstydził ludzi, że nie mógł znieść ich wzroku na sobie. Kurier zmierzył go z góry na dół i wzruszył ramionami. Klient nasz pan.
Teofil wypełnił druczek. To wszystko? Dziękuję i do widzenia. Oby nie do zobaczenia.
Zamknął drzwi za kurierem. Miał wolne popołudnie. Postanowił wykorzystać je na generalne porządki.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Anka Mrowczynska · dnia 08.02.2015 23:15 · Czytań: 2162 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:86
Najnowszy:ivonna